poniedziałek, 27 października 2014

Koński cmentarz

O ile wiem, na temat tego cmentarza dotąd nie pisano. Przed paroma laty W. Kwiatkowska i jej córka M. Sokołowska wydały książkę o gdyńskich cmentarzach, ale ta dotyczy cmentarzy „ludzkich”. O cmentarzu „końskim”, jak dotąd nie pisano. A wiedzieć wypada, ze w wiosennych walkach o wyzwolenie Gdyni w 1945 roku, obok ludzi ginęły też – i to masowo – konie. Brało się to z tego, że obaj przeciwnicy w działaniach wojennych korzystali z koni. Konie ciągnęły działa, dowoziły na linię frontu amunicję i prowiant, odwoziły do szpitali polowych rannych itd.

w czasie bezpośrednich wojennych działań – nalotów, artyleryjskiego ostrzału i przy użyciu broni ręcznej i maszynowej – słowem zawsze wtedy, gdy ludzie korzystali ze schronów i okopów – konie pozostawały na odkrytym terenie (najwyżej w płytkich, ziemnych okopach bez przykrycia), gdzie raziły je pociski i odłamki. W tym stanie rzeczy, końskich trupów przybywało w zastraszającym tempie, w miarę nasilania się walk.

Leżały one wszędzie. Na miejscach gdzie raziła je śmierć. Na placach i ulicach, na chodnikach i jezdniach, na podwórkach i polach, na obrzeżach lasu i na terenie portu, w śródmieściu i na osiedlach... Jeszcze trwały walki na Kępie Oksywskiej, gdy ocalali w mieście gdynianie spontanicznie przystąpili do uprzątania końskiej padliny. Kwiecień 1945 roku nie był wprawdzie ciepły, ale już czuć było miejscami, mdlący, słodkawy odór rozkładającej się padliny. Do jej grzebania wykorzystywano leje po bombach i pociskach, okopy i opuszczone schrony, a nawet nierówności terenu. W przeważających przypadkach zabite konie grzebano na miejscu, bądź w niewielkiej odległości ich padnięcia. Chodziło o pośpiech, o to, aby zdążyć przed letnimi upałami. Poza tym dysponowano tylko łopatami, a to określało „technologię” grzebania. Sporadycznie korzystano ze szwendających się „bezpańskich” koni. Wtedy padlinę przywiązywano liną za tylne nogi i koń wlókł swojego martwego „towarzysza” do najbliższego dołu.

Tak było na początku i tak było na przedmieściach. Nieco później, gdy utworzyła się Milicja Obywatelska, końskie „pogrzeby” nabrały bardziej zorganizowanego charakteru. Poza ochotnikami, do prac tych pędzono pozostałych w mieście cywilnych Niemców. Dla śródmieścia wyznaczono miejsce na koński cmentarz – na terenie starej cegielni (dzisiaj jest w tym miejscu centrum handlowe „Riviera”). Konie grzebano w płytkich grobach, które zasypywano piaskiem z urwiska. Świadkowie twierdzą, że padliny tej było setki sztuk. Teraz po latach, tylko nieliczni mieszkańcy naszego miasta pamiętają, że w miejscu tym znajduje się wojenny, koński cmentarz.

piątek, 17 października 2014

Pogórze walczyło do końca...

Co dziwne, w „Bedekerze kaszubskim” R. Ostrowskiej i I. Trojanowskiej (wydanie z października 1974 roku) o Pogórzu brakuje najmniejszej wzmianki. Pominięto też Rewę, Mechelinki, Mosty, a Oksywie potraktowano marginalnie, poświęcając mu kilka zdań w haśle „Gdynia”. Bardziej łaskawi byli dla Pogórza wcześniejsi autorzy – miejscowość tę wykazując na swojej mapie z 1802 roku von Schroettera, a w przewodniku pt. „Na kaszubskim brzegu” Bernarda Chrzanowskiego (wyd. z 1910 roku), znaleźć można następujący zapis na stronie 54:
„...koleją do Chyloni, szosą do Pogórza, na zakręcie u podnóża Kępy Oksywskie wprost w górę starą drogą, z Pogórza ku Obłużowi, przed samą wsią na lewo drogą ku Kosakowu...”.

B. Chrzanowski zgodnie z ówczesnymi realiami nazywa Pogórze wsią, bowiem dolna część tej miejscowości do Gdyni włączona została dopiero w 1935 roku, a część górna, po 35 latach w 1970 roku. „Stara droga”, o której wspomina Autor przewodnika, to droga  wijąca się serpentyną w górę, łącząca obie części byłej wioski Pogórze. Z drogi tej jest widok na Pradolinę Kaszubską i fragmenty portu i części Grabówka.

Dla wojskowych planujących obronę Gdyni przed wybuchem II wojny światowej, walory obronne Pogórza były oczywiste. Już w 1929 roku, planując rozmieszczenie dział obrony przeciwlotniczej osłaniających Gdynię i gdyński port, postanowiono jedną z czterech baterii dział zlokalizować na Pogórzu. Tak więc właśnie tu między innymi baterię 1 Morskiego Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej ustawiono. Bateria składała się z dwóch dział szybkostrzelnych. Działa ustawiono na podstawach betonowych, a cały „zestaw” baterii obejmował poza tym schron betonowy dla amunicji oraz betonowy schron dla załogi.

W czasie walk w obronie Wybrzeża Pogórze z racji swojego położenia stanowiło rodzaj węzła komunikacyjnego. Stąd wiodły drogi do Suchego Dworu, do Kosakowa, do Starego Obłuża i Starego Oksywia. Tu dochodziła skrajem lasu, droga z Rumi, a przez łąki z Chyloni szosą, ułatwiająca komunikację ze Śródmieściem, Grabówkiem, Chylonią, Cisową...

To przy tej szosie w dniu 11 września 1939 roku płk. Dąbek polecił wybudować umocnienia, tędy wcześniej „ewakuował się” na Kępę Oksywską Komisarz Rządu Franciszek Sokół, tędy w nocy z 12 na 13 września wycofywały się pododdziały 2 MPS, a drogą przez łąki pododdziały 1 MPS spod Rumi i Zagórza. Wszystkie one w zasadzie zdążały do Pogórza i z tej miejscowości kierowane były na poszczególne odcinki walki o Kępę Oksywską.

Bateria Przeciwlotnicza przez cały ten czas zwalczała atakujące niemieckie samoloty i ogniem na wprost wspierała nasze wojsko w rejonie Reda – Rumia. W dniu 12 września Niemcy zbombardowali baterię na Pogórzu, niszcząc jedno z dwóch dział. Wśród załogi byli liczni zabici i ranni. Odtąd walczyło już tylko jedno działo...

Silne ataki z lądu, powietrza i morza sprawiły, że 18 września nastąpił częściowy odwrót naszych oddziałów z Pogórza. Jak podaje Edmund Kosiarz, odwrót ten osłaniali Krakusi por. Spyrłaka. Jeden z plutonów ppor. Mazurka przetrwał w płonącym Pogórzu aż do wieczora. Broniła się też załoga baterii pogórskiej. Baterią dowodzoną przez mjr Stanisława Jabłońskiego walczyła jeszcze 19 września 1939 roku.


Dalsze losy dzielnego dowódcy i załogi baterii nie są mi niestety znane.

czwartek, 9 października 2014

Bomby na szpital

Jako mieszkające w Gdyni dziecko, „zaliczyłem” w czasie wojny kilkadziesiąt nalotów. I tak – we wrześniu 1939 roku, naloty niemieckie, w czerwcu 1941 roku, naloty radzieckie, później w latach 1943 – 44 naloty angielskie i amerykańskie, a od lutego 1945 roku ponownie naloty radzieckie. Niektóre z nich były niegroźne, gdy samoloty dążące do wyznaczonych celów przelatywały tylko nad naszym osiedlem, inne natomiast zagrażały bezpośrednio naszemu życiu. Najwięcej tych groźnych nalotów zaliczyłem w marcu 1945 roku, gdy w czasie działań frontowych przyszło nam cywilom przeżyć nawały ogniowe – zmasowane ataki artyleryjskie połączone z lotniczym bombardowaniem i ostrzałem z broni pokładowej radzieckiego lotnictwa.

Pierwszy groźny nalot, który zapamiętałem na całe życie, miał miejsce 9 października 1943 roku. Dokonała go VIII Flota Powietrzna USA, w samo południe jesiennego dnia, brawurowo atakując port i miasto. Wzmianki i relacje o tym nalocie były jak dotąd wielokrotnie opisywane, a przed laty, z inicjatywy Towarzystwa Miłośników Gdyni, wyemitowano nawet film amerykański z tego nalotu. Moje subiektywne wspomnienia z tego tragicznego wydarzenia opisałem już w nr 10 „Wiadomości Gdyńskich” z 1998 roku. Tam jest mój tekst pt. „Wspomnienia naocznego świadka nalotu na Gdynię (9.X.43r.)”.

W tekstach innych autorów, o których mowa będzie poniżej, podawane są liczne szczegóły wydarzenia. Podaje się ilości bomb jakie zrzucono na miasto i port, podaje się nazwy zatopionych w porcie statków, eksponuje się tragedię statku szpitalnego „Stuttgart”, a nawet wymienia się niektóre domy, które uległy zniszczeniu. Tylko niektórzy autorzy wspominają o zbombardowaniu przyszpitalnego schronu. Do wyjątków należy ksiądz Klemens Przewoski – proboszcz z Oksywia, który w swoich wspomnieniach opublikowanych w „Roczniku Gdyńskim” nr 10, podaje nieco informacji z tego zakresu. Całkowicie przemilcza ten fakt Aleksy Kaźmierczak w swoim tekście pt. „Samoloty nad Gotenhafen” („Rocznik Gdyński” nr 10 strona 120).

Nie znajdziemy też żadnych informacji o zbombardowanym szpitalnym schronie w licznych tekstach Kazimierza Małkowskiego, ani też w ciekawych artykułach poświęconych historii szpitala przy Placu Kaszubskim Eugeniusza Biadały („Rocznik Gdyński” nr 10 strona 184). U tego ostatniego, na stronie 193 przywoływanego „Rocznika Gdyńskiego”, znaleźć można informację o bezpośrednim zbombardowaniu tzw. starego szpitala w nocy 18 grudnia 1944 roku. Wspomina się tam, o uszkodzonym dachu szpitala, ale nic nie mówi się o ofiarach w ludziach...

W ogóle poza księdzem Przewoskim, nic się nie mówi o zabitych i rannych w tych dwóch nalotach, w którym ucierpieli chorzy i ranni znajdujący się w szpitalu. Temat ten jest wstydliwie przemilczany, chociaż starzy gdynianie pamiętają oba te naloty, a następnie przez wiele lat zagrodzone płotem fundamenty szpitalnego skrzydła, a po przeciwnej stronie ul. Wójta Radtkiego, fragmenty schronu, a raczej szczątki jakiś żelbetonowych resztek...


Żaden z autorów nie wspomina też o reakcji gdynian na tamte tragiczne bombardowanie. Polscy mieszkańcy miasta byli wyraźnie zażenowani zaistniałą tragedią. Uczestniczyłem w pogrzebie polskiej rodziny, która zginęła w wyniku październikowego bombardowania przy ul. Chylońskiej róg Kartuskiej. Pogrzeb był rodzajem manifestacji, milczącej i gorzkiej, w której uczestniczyły dziesiątki mieszkańców Cisowej i Chyloni. Tylko Niemcy odczuwali rodzaj schadenfreude, że Polacy giną od alianckich bomb.