środa, 18 lutego 2015

Kradzieże portowe

W moich licznych gdyńskich lekturach, tylko jeden raz spotkałem się z tym tematem. Jest on pomijany, chociaż wszyscy starzy mieszkańcy Gdyni się z nim spotkali, a nawet w jakimś stopniu w procederze uczestniczyli. Mowa tu o kradzieży portowej niechlubnej karcie w historii naszego portu. 

Kradzieże w porcie występowały zawsze. Ich nasilenie było różne w różnych okresach. Przed wojną kradzieże były minimalne, bowiem prywatni właściciele dobrze pilnowali swojego mienia. Wyręczali ich w tym tzw. formani, czyli brygadziści. Złapany na kradzieży robotnik natychmiast tracił pracę, a opinia złodzieja utrudniała mu znalezienie kolejnej pracy. W okresie okupacji - pomimo hitlerowskiego terroru - kradzieże w porcie nadal istniały. Wtedy proceder ten nabierał charakteru szkodzenia okupantowi, a więc był rodzajem swoistego patriotyzmu, Po wojnie, w pierwszych latach wyzwolonej Polski, nastąpiła erupcja portowych kradzieży. Sprzyjał temu powojenny chaos oraz daleko idąca demoralizacja społeczeństwa, które niejednokrotnie myliło demokrację z anarchią. 

Szczególne nasilenie kradzieży portowych miało miejsce w latach 1945 - 1947, to jest w okresie dostaw UNRRA, które trafiały do naszego kraju przez gdyński port. Nasilenie kradzieży było tak wielkie, że zagrożono wstrzymaniem dostaw i skierowaniem ich przez porty na Morzu Czarnym. 

Polskie władze, a wśród nich pełnomocnik rządu do spraw portu inż. Eugeniusz Kwiatkowski, podjęły działania porządkujące sprawy dostaw UNRRA przez port i wprowadziły szereg obostrzeń. Cały teren portu od strony lądu został ogrodzony  wysoką, drucianą siatką. Wyznaczono bramy przez które odbywał się transport relacji ląd - tereny portowe i odwrotnie. Ruch pieszy również odbywał się przez te bramy. Powołano Straż Portową. Jej wartownicy uzbrojeni i umundurowani strzegli przejść przez całą dobę. Wprowadzono przepustki uprawniające  do wejścia na teren portu. Utworzono też Portowy Komisariat MO, specjalizujący się w zwalczaniu kradzieży w porcie. MO ściśle współpracowało ze Strażą Portową. Złapanych podczas patroli i przy bramach złodziei przekazywano milicji do dalszego postępowania. 

Wśród braci portowej znane było porzekadło "jak weźmiesz z dużej kupki to nie widać". Brano więc z owej dużej kupki wszystko co dało się wynieść lub wywieźć. Wynoszono w kieszeniach i teczkach, furmankami używanymi przy pracach remontowych, samochodami osobowymi i ciężarowymi. Kradziono i wynoszono z portu w ilościach detalicznych i hurtowych artykuły przemysłowe, ale także żywność: mleko w proszku, mleko skondensowane, papierosy, czekoladę, konserwy mięsne, kawę i gumę do żucia, mąkę, orzeski ziemne łuskane i te w łupinach, koprę itd., itp.. Większość towarów trafiała do paserów, na Halę Targową, na prywatne stoiska, do prywatnych zakładów gastronomicznych, a także na własne potrzeby domowe. 

My, dzieciaki, objadaliśmy się w szkole orzeszkami, koprą i gumą do żucia, grubą na cal czekoladą pochodzącą z unrrowskich paczek. Nigdy nie można było ustalić czy dany produkt pochodzi z kradzieży czy z oficjalnie przydzielonych paczek, które jako deputat wydawano w niektórych portowych zakładach pracy.