tag:blogger.com,1999:blog-51972667966148986752024-03-18T07:37:17.389+01:00Gdynia - w której żyjęblog Michała SikoryMichał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.comBlogger427125tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-18418637931461726652017-06-01T21:56:00.001+02:002017-06-01T21:56:50.822+02:00Gdyńskie przemilczane dzielnice, osiedla i kolonieNa tylnej okładce "Rocznika Gdyńskiego" (nr. 14 z 1999 roku) zamieszczono schemat gdyńskich dzielnic autorstwa Grzegorza Leszczuka wraz z datami przyłączenia ich do Gdyni. Już pobieżny jego przegląd daje sporo informacji o przestrzennym rozwoju miasta, który trwał od roku 1925 wraz z przyłączeniem Oksywia, do 1975 kiedy przyłączono Chwarzno i Wiczlino. Skomentowanie całego schematu mogłoby stanowić treść osobnego artykułu, a to z kolei wiązałoby się z powtarzaniem treści zawartych w opracowaniach takich autorów jak Małkowski czy Ostrowski, a także niektórych haseł "Encyklopedii Gdyni".<br />
<br />
W tym kontekście zdecydowałem się na uzupełnienie omawianego schematu o znane mi, a pominięte osiedla i kolonie wchodzące w skład dzielnic Gdyni. Uznałem, że takie podejście do tematu ocali je od zapomnienia i posłuży do zachowania wiedzy o nich dla kolejnych pokoleń gdynian.<br />
<br />
Zacznijmy od dzielnicy najlepiej mi znanej - od Cisowej. Obecna Cisowa to "zlepek" kilku przyczółków, zabudowań i "dzielnic" czy osiedli. Na ten temat pisałem już gdzie indziej, dlatego tutaj tylko przypomnę pewne sprawy. Stara Cisowa, czyli Ćmirowo, to rejon ulic: Pszenicznej, Owsianej, Zbożowej, po zalesione wzgórza powyżej cisowskiego cmentarza. Z biegiem lat, a szczególnie w pierwszej połowie XX wieku w Ćmirowie powstała luźna zabudowa Cisowej, powstał tak zwany Babski Figiel, Strasznica, Cisowskie Pustki, a po drugiej stronie torów kolejowych Meksyk. W okresie późniejszym w rejonie Strasznicy wybudowano "za Gierka" osiedle Sibeliusa, a na polach uprawnych pomiędzy ul. Owsianą a Zbożową powstało skupisko wieżowców i pawilonów handlowo-usługowych. Przeobrażeniu uległo też samo Ćmirowo, głównie na skutek przeprowadzenia tędy dwupasmowej ul. Morskiej oraz licznych wyburzeń starej zabudowy.<br />
<br />
Podobnej transformacji uległa Chylonia, która przez minione 100 lat zmieniła się nie do poznania. Stara Chylonia, ta z rejonu ul. Św. Mikołaja i Wiejskiej rozrosła się we wszystkich kierunkach. Już w okresie przedwojennym Chynonia wchłonęła Demptowo, częściowo tereny przy ul. Kartuskiej (później tzw. osiedle Gniewska), a po przeprowadzeniu ul. Morskiej, po obu stronach jej stronach wyrosły bloki i wieżowce. Enklawą, a raczej rodzajem skansenu pozostała część Meksyku aż po Pogórze Dolne. Mówiąc o Chyloni pamiętać warto o dwóch koloniach stanowiących integralną część tej dzielnicy o Kolonii Kolejowej i Kolonii Lotniczej. Pierwsza znajdowała się ona za torami kolejowymi koło przystanku SKM Gdynia Grabówek, na wysokości dawnego kina "Promień" (za PRL-u mieściła się tam między innymi dyrekcja "Warsu - Wagonów", dysponenta wagonów sypialnych i restauracynych). Z kolei Kolonia Lotnicza leżała pomiędzy Demptowem, a Cisowskimi Pustkami. Kolonia ta składała się z kilkunastu domów kilkurodzinnych wybudowanych przez Niemców dla ich lotników służących na lotnisku w Rumi i w Torpedowni na Babich Dołach.<br />
<br />
Innym "reliktem" pochodzącym aż z lat 20. XX wieku jest kilka domków przy ulicy Wiejskiej jej styku z ulicą Hutniczą. Dawniej prowadził tędy "skrót" w kierunku na Oksywie, a potocznie nazywano go "chylońskimi łąkami". Stąd było blisko do portu i stoczni, więc zamieszkiwali tam robotnicy i urzędnicy tych instytucji. Domy te miały charakter substandardowy, czyli bez elektryczności, bieżącej wody i kanalizacji, sprawiało to, że czynsz za mieszkania (zwykle dwuizbowe to jest pokój z kuchnią) był bardzo niski.<br />
<br />
Pomiędzy Starą Chylonią a Grabówkiem (rejon Nowej Gdyni), w kierunku na zalesione pagórki, powstały Leszczynki I i II. Dalej na wzgórzu znalazły się slumsy (później nazwane Wzgórzem Komuny Paryskiej), które "zamaskowane" od strony ul. Morskiej przez bloki i w ograniczonej wersji przetrwały do dziś.<br />
<br />
W śródmieściu oryginalnym zabytkiem z czasu budowy portu na tak zwanych Oksywskich Piaskach jest Kolonia Rybacka położona przy ul. Waszyngtona (dawna ul. Nadbrzeżna). To tutaj wykwaterowano na początku lat 20. XX wieku rodziny rybaków z terenów niezbędnych do budowy portu.<br />
<br />
Po przeciwnej stronie śródmieścia, tam gdzie kończy się ul. Świętojańska, idąc od strony Orłowa znajdował się przysiółek św. Jana. Dawniej był tu zajazd, kilka zabudowań, studnia i rozstaje dróg - jedna wiodąca w kierunku Wejherowa i druga na Oksywie. Ta ostatnia to obecnie główna ulica śródmieścia, czyli ul. Świętojańska. O istnieniu przysiółka świadczy również figura św. Jana i kilka starych lip, o czym już kiedyś wspominałem. Nieco dalej, po drugiej stronie torów w kierunku Małego Kacka, nieopodal ulicy Stryjskiej, na kilka zapyziałych domków, to tak zwana Psia Górka. Jakiś czas temu podano do publicznej wiadomości informację o zamiarze rewitalizacji Psiej Górki. Na czym owa rewitalizacja miała by polegać nie podano. Na razie jest ona odgrodzona od widoku z ulicy i kolei płotem dzwiękochłonnym.<br />
<br />
Na Kępie Oksywskiej zmian na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci było więcej. Kto z przeciętnych mieszkańców Gdyni wie gdzie znajduje się Suchy Dwór, Stefanowo, Kacze Doły czy osiedle Paged o którym pisałem? <br />
<br />
Zachęcam mieszkańców osiedli i przysiółków pominiętych w tym tekście aby swoimi komentarzami ocalili od zapomnienia nazwy miejsc swojego zamieszkania wzbogacając tym samym naszą wiedzę o "Wielkiej Gdyni" jak kiedyś mawiano.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-53935344710988409302017-01-31T19:30:00.001+01:002017-01-31T19:30:15.266+01:00Miesiąc bez chlebaIlekroć widzę przy śmietnikach walający się chleb nachodzą mnie smętne, wojenne i powojenne wspomnienia. W czasie wojny gdy chleb, podłej jakości, był reglamentowany, a jego dzienne racje były głodowe, przez kilka dni zimy 1942 roku łaknąłem chleba.<br />
Mama dzieliła chleb pomiędzy członków naszej rodziny w sposób najbardziej sprawiedliwy jak mogła. Pamiętam, że mój dzienny przydział wynosił dwie skibki. Ojciec otrzymywał nieco więcej bo ciężko, fizycznie pracował.<br />
<br />
Owe dzienne przydziały chleba uległy rozchwianiu, gdy schronienia w naszym domu szukał, zbiegły z obozu, młodszy brat taty, Janek. Trzeba go było odkarmić, a przecież nie dysponował kartkami na chleb, co oznaczało, że korzystał z naszych skromnych racji. Na szczęście pobyt Janka w naszym mieszkaniu trwał zaledwie kilka tygodni, ale braki jedzenia w domu, a szczególnie chleba były drastyczne i pamiętam je do dziś.<br />
<br />
Kolejny brak chleba dotknął nas w pierwszym tygodniu wyzwolenia, to jest po ucieczce Niemców na Hel i zakończeniu wojny. Mama przewidując taką sytuację, już jesienią 1944 roku, zaczęła suszyć chleb na suchary, a także, w miarę dostępności składników, zresztą bardzo ograniczonych, wypiekała suche ciasteczka. Jesienne suchary w ilości około kilograma, zjadłem w czasie naszego zamieszkania w leśnym bunkrze.<br />
<br />
Ostatni kartkowy chleb, jeszcze niemiecki, nabyliśmy trzy dni przed wkroczeniem Rosjan do Cisowej, czyli 24 marca 1945 roku. Zakupu dokonała moja siostra Wanda, w przypiekarnianym sklepiku Tessmera mieszczącym się przy ulicy Chylońskiej (nieopodal ul. Północnej). Następny chleb nasza rodzina nabyła już na polskie kartki żywnościowe, dopiero pod koniec kwietnia. Jak podają źródła, wydawanie chleba na powojenne kartki nastąpiło w naszym mieście z dniem 24 kwietnia 1945 roku.<br />
<br />W międzyczasie żywiliśmy się kartoflami i koniną. Sporadycznie na nasz stół trafiały dorsze, dostarczane przez szwagra. Na tranie z nich wytopionym smażono kartofle, placki ziemniaczane, a także rybne klopsy. Mama żartowała, że z braku innego tłuszczu zacznie na tranie wypiekać ciasta.<br />
<br />
Do takiej konieczności nie doszło, gdyż po kilku tygodniach pracy przy odbudowie wiaduktu (tak zwany Wiadukt Pokoju przy ul. Dworcowej), tata ,w formie zapłaty, otrzymał kilku litrową bańkę z olejem rzepakowym. Nieco wcześniej dostał bochenek chleba z wojskowego wypieku.<br />
<br />
Ja natomiast, za szpulkę nici, dostałem od radzieckiego sołdata, który reperował swój kożuch, pół bochenka czerstwego chleba. Było to jedno z tych wydarzeń, które zapamiętałem na zawsze.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-87802052214487924792016-12-31T18:45:00.000+01:002016-12-31T18:45:54.506+01:00Stan wojenny w GdyniStan wojenny w Gdyni wprowadzony przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego i Wojskową Radę Ocalenia Narodowego (WRON) trwał, podobnie jak w całej Polsce, 19 miesięcy - od 13 grudnia 1981 do 22 lipca 1983 roku.<br />
<br />
Zanim gen. Jaruzelski ogłosił formalnie, w niedzielny poranek, stan wojenny, poczynione zostały do niego liczne organizacyjne przygotowania:<br />
- wyselekcjonowano działaczy organizacyjnych przewidywanych do internowania;<br />
- wyznaczono instytucje i przedsiębiorstwa przewidziane do objęcia ich nadzorem wojskowo-milicyjnym;<br />
- wyznaczono miejsca zakwaterowania, czyli odizolowania, osób internowanych;<br />
- opracowano scenariusz działań ekip wojskowych oraz ustalono składy osobowe tych ekip;<br />
- przygotowano zestaw przepisów, zarządzeń i afiszy informujących o stanie wojennym i jego restrykcjach.<br />
<br />
Równolegle do tych działań organizacyjnych wysłano w tak zwany teren Grupy Operacyjne. W pierwszej kolejności ich działaniem objęto gminy wiejskie i małe miasteczka. Natopiło to już latem 1981 roku. W drugim etapie zespoły wojskowe wkroczyły do dużych miast, w tym do Gdyni. Nastąpiło to wczesną jesienią 1981 roku. Wojskowy zespół pojawił się w Urzędzie Miejskim nieoczekiwanie. Składał się z kilkunastu oficerów Marynarki Wojennej dowodzonych przez komandora. W ekipie znajdowało się też dwóch oficerów innych formacji - major z wojsk obrony powietrznej i porucznik z Wojskowej Administracji Mieszkalnej. Grupie tej wyznaczono kilka pomieszczeń na I piętrze Urzędu Miasta, w pobliżu gabinetu Prezydenta Miasta. Grupa podpasowała się pod istniejącą strukturę urzędu, co oznaczało, że do każdego wydziału przydzielono "wojskowego opiekuna" w osobie oficera Marynarki Wojennej, który nadzorował pracę danego wydziału.<br />
W początkowym okresie działania Grupy Operacyjnej nadzór ten był dorywczy. Zażądano wykazu podległych przedsiębiorstw, bądź instytucji oraz innych danych o charakterze statystycznym, a następnie do jednostek tych (według tylko sobie znanych kryteriów) skierowano "patrole" wojskowe dowodzone przed podoficerów Marynarki Wojennej.<br />
<br />
W miarę upływu czasu działalność tych grup aktywizowała się. W listopadzie aktywność wojska wzrastała, wprost proporcjonalnie do nasilania się akcji strajkowych "Solidarności". Pewne złagodzenie napięcia nastąpiło po spotkaniu gen. Jaruzelskiego z kardynałem Glempem i Lechem Wałęsą. Odprężenie to było krótkotrwałe, bowiem na połowę grudnia planowano strajk generalny, który miał objąć zasięgiem cały kraj. Mówiono też o planowej przez ZSRR tak zwanej "bratniej pomocy" czyli radzieckiej zbrojnej interwencji na terenie Polski. Plotki te potwierdzały manewry rosyjskich wojsk na wschodniej granicy naszego kraju.<br />
<br />
Tymczasem PZPR słabła. Wielu jej członków wstąpiło do "Solidarności", zaś w samej partii działać zaczęły tak zwane poziomki. Inaczej mówiąc struktury poziome, wyłamujące się z zasad "centralizmu demokratycznego" czyli podporządkowania decyzjom Komitetu Centralnego.<br />
<br />
W tej sytuacji posiadając pełnię władzy (premiera i I sekretarza KC PZPR) gen. Jaruzelski zdecydował się na wprowadzenie "stanu wojennego", co jak wiadomo nastąpiło 13 grudnia 1981 roku. WRON kierowany przez gen. Jaruzelskiego wprowadził szereg restrykcji, a głównie:<br />
- internowania opozycjonistów i działaczy "Solidarności";<br />
- wprowadzenie godziny policyjnej;<br />
- wprowadzenie komisarzy wojskowych do instytucji i przedsiębiorstw;<br />
- wprowadzenie patroli wojskowo-milicyjnych na ulice miast;<br />
- wyłączenie telefonów;<br />
- wprowadzenie przepustek zezwalających na poruszanie pomiędzy miastami i w obrębie miasta w czasie godziny policyjnej.<br />
Poza tym zawieszono działalność lokalnej prasy, w miejsce dwóch dzienników ("Głosu Wybrzeża", "Dziennika Bałtyckiego") i popołudniówki "Wieczór Wybrzeża" zaczęto wydawać jeden wspólny dziennik, który nie miał swojej nazwy, za to miał ograniczoną objętość. Gazeta ta przez lokalną społeczność nazywana była "Trójgazetą" albo "Trójpolówką". W gazecie zatrudnieni byli dziennikarze pierwotnie pracujący w trzech zawieszonych czasopismach.<br />
Sąd i prokuraturę objęto nadzorem wojska, a równocześnie sprawy łamania ustaleń WRON kierowane były do Sądu Marynarki Wojennej, który bardzo bezwzględnie ferował wyroki.<br />
<br />
Za wszystkimi poczynaniami na terenie Gdyni i Trójmiasta stał admirał Janczyszyn, członek WRON. Wykonawcami jego rozkazów byli Komisarze Wojskowi na szczeblu miejskim. W ciągu trwającego stanu wojennego dokonano w naszym mieście ich trzykrotnej wymiany (średnio co pół roku).<br />
<br />
W podległych terenowo przedsiębiorstwach komunalnych i handlowych cały czas stacjonowały grupy wojskowe w sile drużyny lub plutonu. W ten sposób nadzorowano między innymi takie firmy jak WPHS, OMS "Kosakowo", Zakłady Mięsne, piekarnię przemysłową przy ul. Hutniczej podległą GZPP oraz elektrownie, wodociągi itp.<br />
Niebawem zmutowany dziennik doniósł, że na miejscowym rynku nastąpiła poprawa zaopatrzenia. Co pozostawię bez komentarza.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-194372660371352472016-09-27T09:33:00.000+02:002016-09-27T09:33:36.445+02:00Nalot na Gdynię - dwie wersjeMija kolejna rocznica wielkiego amerykańskiego nalotu na nasze miasto (9 października 1943 roku). Był to pierwszy tak duży nalot na Gdynię i port. Ofiar śmiertelnych były setki. Zniszczenia w porcie i stoczniach znaczne - do dziś nie udało się ich dokładnie określić, a spisane po latach relacje świadków tego wydarzenia są pełne sprzeczności. Sprzeczne są też opisy tego nalotu w literaturze i publicystyce. Znana wybrzeżowa pisarka, mieszkanka Sopotu Stanisława Fleszarowa - Muskat, w swojej książce pt. " Tak trzymać" pisze o tym nalocie, który między innymi dotknął Cisową:<br />
<br />
"... obrona przeciwlotnicza Gdyni zdążyła nakryć port i miasto zasłoną dymną. Ale północno - wschodni wiatr zniósł ją nad Cisową i tam - w te domniemane cele - władowali lotnicy większość bomb. Ubogie zabudowania tej dzielnicy rozpadły się w gruz i płonęły. (...) Wśród warzywnych ogrodów sterczały resztki granatów. (...) Zbombardowanie dzielnicy zamieszkanej wyłącznie przez Polaków, budziło jawną uciechę Niemców ...".<br />
<br />
Nie mam pojęcia skąd pisarka wzięła taki obraz tego nalotu, kto jej taką wersję zrelacjonował. Moje wspomnienia, jako naocznego świadka, są zupełnie inne. Pisałem o tym we "Wiadomościach Gdyńskich" z 1998 roku, w artykule pt. "Wspomnienia naocznego świadka nalotu na Gdynię (09.10.1943).<br />
<br />
W tym miejscu przypomnę tylko nieco zapamiętanych faktów. Nalot odbył się w sobotę, w południe. Trwał niedługo, samoloty leciały nad Gdynię i nad port. Na Cisową spadło zaledwie kilka bomb, na pole Lubnera, pomiędzy ul. Owsianą a Zbożową. Lejów po bombach było kilka, były głębokie i śmierdziały saletrą. Jeden lej był w lesie, powyżej cisowskiego cmentarza. Zabudowania w Cisowej nie odniosły znacznych uszkodzeń. Jedynie dwa budynki zniszczono w tym nalocie. Znajdowały się one przy ulicy Kartuskiej róg Chylońskiej. Tam zginęła cała polska rodzina. Jej pogrzeb odbył się na cisowskim cmentarzu kilka dni po nalocie. Pogrzeb zgromadził wielką rzeszę mieszkańców. Miał formę milczącej manifestacji. Niemcy nie ingerowali, byli obojętni. <br />
<br />
Według opisu Stanisławy Fleszarowej - Muskat Cisowa w czasie nalotu zmieniła się ruiny. Tymczasem osiedle to przetrwało nalot w dobrej kondycji. Nie było pożarów, licznych zrujnowanych "ubogich zabudowań", resztek gratów i walającej się pościeli. Z kilkuset bomb jakie w tym nalocie zrzucono na Gdynię, port i stocznię, na Cisową spadło najwyżej kilkanaście, głównie na pola, łąki i las. Poza wspomnianymi ruinami dwóch przylegających do siebie budynków przy ulicy Kartuskiej, innych ruin czy ofiar śmiertelnych na naszym sobie nie przypominam.<br />
<br />
Mam również wątpliwość co do zadymienia Cisowej sztuczną mgłą naniesioną z północno-wschodnim wiatrem ze śródmieścia i portu. Sam nalot przeżyłem w piwnicy naszego domu więc mgły nie widziałem. Natomiast po odwołaniu alarmu, gdy opuściliśmy piwnicę i wraz z gromadką kolegów z podwórka pobiegliśmy na pobliskie pola oglądać leje po bombach mgły nie było.<br />
<br />
Zupełnie iny obraz tamtych wydarzeń podaje Aleksy Kaźmierczak w "Roczniku Gdyńskim" (nr 10 z 1991). W artykule "Samoloty nad Gotenhafen" autor pisze o skutkach nalotu dokonanego przez 8 Flotę Powietrzną USA w dniu 9. października i w kolejnych nalotach, które nastąpiły w późniejszym okresie.<br />
<br />
Autor podaje nazwy basenów portowych, które ucierpiały w tamtym nalocie, wymienia nazwy uszkodzonych statków, wspomina o zniszczeniach w stoczni, natomiast nie wspomina o zbombardowaniu Cisowej. W tekście zamieszczone są także zamieszczone są dwie fotografie wykonane z lotu ptaka. Pierwsza z nich, wykonana w czasie nalotu, przedstawia stan zadymienia portu, natomiast druga została wykonana już po nalocie, ukazuje jego efekty. Świadczy ona o skuteczności nalotu w rejonie portu pomimo tak zwanego zamglenia, co jednoznacznie potwierdza, że większość bomb spadła na obszar będący celem tego powietrznego ataku.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-55376745189087810172016-09-05T23:08:00.001+02:002016-09-05T23:08:15.860+02:00Zasłużyły sobie na pamięćKuźnie - bo o nich będzie tu mowa - pominięto zarówno w "Encyklopedii Gdyńskiej" jak i w "Bedekerze". Milczeniem odnosi się też do tego tematu również Ostrowski w swoich tekstach w "Rocznikach Gdyńskich", gdzie prezentuje poszczególne dzielnice Gdyni. Dopiero w tekście E. Obertyńskiego i J. Heidricha pt. "Obraz starej Gdyni" ("Rocznik Gdyński", nr 7, 1986) znalazłem wzmiankę dotyczącą kuźni Runkla. Autorzy podają jej lokalizację i zamieszczają zdjęcie. Według tego kuźnia położona była przy obecnej ul. Starowiejskiej vis a vis "Domku Abrahama", a następnie została przeniesiona w rejon św. Jana i przejęta przez Wesołowskiego. Co było przyczyną przeniesienia kuźni autorzy nie podają. Wymieniają natomiast drugą kuźnię Łukasza, znajdującą się również przy Starowiejskiej na posesji Wandtkiego nieopodal obecnej ul. 3 maja.<br />
<br />
Kolejną wzmiankę o kuźniach znaleźć można w tekście k. Makłowskiego pt. "Szosa Gdańska" ("Rocznik Gdyński", nr 10, 1991), gdzie autor powtarza za poprzednikami kuźnię Runkla (przy św. Janie) oraz podaje lokalizację kuźni A. Stanickiego w Chyloni, mieszczącej się przy ulicy Świętego Mikołaja. I t by było na tyle jeśli chodzi o informacje z literatury.<br />
<br />
Nigdzie nie wspomina się o roli jaką pełniły kuźnie w ówczesnym wiejskim życiu, o ich gospodarczym znaczeniu. Bywało przecież, że kuźnia (czasami młyn) była jedynym zakładem przemysłowym w danej wsi. Zarówno w starej Gdyni jak też w okalających ją wsiach, które stały się jej częścią, kuźnie służyły głównie do spełniania potrzeb komunikacji konnej i rolnictwu. W kuźniach podkuwano konie, zakładano stalowe obręcze na koła wozów, wymieniano lub naprawiano osie kół. Tu też naprawiano pługi i brony, których nie zdołano naprawić "sposobem gospodarczym", czyli własnym, domowym sposobem. Podmiejskie folwarki miały zazwyczaj własne kuźnie pracujące na ich potrzeby. Również niektórzy gburzy posiadali kuźnie, głównie dla własnych, ale także dla sąsiedzkich potrzeb. Z dzieciństwa pamiętam taką kuźnię u małorolnego chłopa nazwiskiem Kowalewski, który miał swoje gospodarstwo w Cisowej przy ulicy Chylońskiej na przeciw domu Skielnika, nieopodal kuźni Jana Lubnera, tuż przy nowej szkole, która świadczyła kowalskie usługi. Zapewne chodziło o oszczędności.<br />
<br />
Jak mi wiadomo w kuźniach wytwarzano drobny sprzęt rolniczy i ogrodowy. Robiono łańcuchy i zasuwy do bram, wytwarzano zawiasy, haki i haczyki, motyki i haczki do spulchniania ziemi czy kopania ziemniaków.<br />
<br />
Kuźnia zwykle była jednoosobowa. Przy podkuwaniu konia kowalowi pomagał właściciel konia. Tak samo było przy zakładaniu obręczy na koła lub wymianie osi. Zazwyczaj kuźnie mieściły się w oddzielnych, murowanych budynkach, zapewne ze względu bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Ogień był głównym czynnikiem pomagającym w procesie technologicznym każdej kuźni. Poza kowadłem, zestawem młotów i obcęgów, w kuźni dominował piec w którym ogień podsycany ręczną lub nożną dmuchawą. Niekiedy do obsługi takiej dmuchawy zatrudniano chłopców z sąsiedztwa, dla których przyglądanie się z bliska pracy kowala było dużą atrakcją.<br />
<br />
Gdy na przykład jesienią występowało wzmożone zapotrzebowanie na usługi kowalskie, w kuźni zatrudniano tymczasowo pomocników. We wrześniu 1939 roku byłem świadkiem takich wzmożonych prac kowalskich w kuźni Stanickiego w Chyloni. Osadzana tu kosy dla kosynierów. Przy pracy uwijało się kilku mężczyzn. Jak się później okazało, Stanicki "grał równocześnie na dwóch fortepianach". Jak podaje Małkowski był on polskim "patriotą", a równocześnie członkiem hitlerowskiej V Kolumny.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-61132724381879590392016-05-30T14:53:00.002+02:002016-05-30T15:39:00.987+02:00Drobna wojenna pamiątkaPorządkując rzeczy po mojej niedawno zmarłej żonie Sabinie, na dnie szuflady natrafiłem na niewielką, cynkową blaszkę. Był to identyfikator Sabiny sprzed ponad 70 lat, identyfikator dziewczynki wtedy siedmioletniej. Wszystko wskazuje na to, że powstał on jesienią 1943 roku, po wielkim amerykańskim nalocie na nasze miasto (9. października 1943). Nalot ten uświadomił zarówno okupantom jak i ludności polskiej pozostającej w mieście niebezpieczeństwo alianckich nalotów, śmiertelne niebezpieczeństwo. Po tym nalocie Niemcy wzmocnili obronę przeciwlotniczą miasta i portu, a w zakresie obrony biernej zwiększono liczbę punków sztucznego zamglenia oraz pospiesznie budowano schrony betonowe i ziemne (tzw. Splitergraben) dla ludności cywilnej.<br />
<br />
O istniejącym, śmiertelnym zagrożeniu życia rodzina moich przyszłych teściów przekonała się na własnej skórze. W czasie wspomnianego nalotu zbombardowano między innymi kamienicę Albina Orłowskiego przy ulicy Świętojańskiej 68 róg Żwirki i Wigury 6. Bomba zdruzgotała strych i dwa piętra domu od strony ulicy Abrahama, a gruz zasypał ludzi ukrywających się w piwnicy, w tym rodzinę rodzinę mojego przyszłego teścia, zatrudnionego jako dozorca i palacz. Szczęśliwie obeszło się ofiar w ludziach, a dzięki połączeniom ewakuacyjnym w piwnicach, mój teść mógł wyprowadzić swoją rodzinę i przerażonych Niemców na bezpieczną odległość od gruzowiska. Wprawdzie przybudówka w której mieszkała rodzina mojej żony nie została zniszczona, zdecydowano o przeprowadzce do dziadka Szczepana Zaranka na ulicę Toruńską 7. Tu już nie było centrum miasta, tutaj było bezpieczniej. Zapewne wtedy teść wykonał dla swoich córeczek blaszane identyfikatory na wypadek rozproszenia lub śmierci części rodziny w kolejnych nalotach.<br />
<br />
Inspirację do stworzenia identyfikatorów zaczerpnął zapewne z tak zwanych żołnierskich nieśmiertelników, z którymi zetknął się w czasie jako obrońca Oksywia we wrześniu 1939 roku. Identyfikatory dla dziewczynek miały służyć innemu celowi niż te żołnierskie. Chodziło przede wszystkim o ustalenie tożsamości dziecka oraz o wskazanie adresów najbliższej rodziny w przypadku gdyby rodzice dziewczynek zginęli lub zaginęli, co w warunkach wojennych było bardzo możliwe.<br />
<br />
Przypatrzmy się nieco bliżej identyfikatorowi, jego wykonaniu i umieszczonym na nim danych. "Blaszka" ma kształt owalny. jej wymiary to 7,2 cm na 5,2 cm. W jej górnej części wykonano dwa otwory pozwalające na przeciągnięcie tasiemki lub sznurka aby można ją było nosić na szyi. "Blaszka" zapisana jest dwustronnie. Na awersie umieszczone są dane osobowe, a więc imię i nazwisko, data i miejsce urodzenia oraz adres zamieszkani. Na rewersie zaś nazwiska i adresy krewnych, w Grudziądzu i w Wierzchosławicach koło Gniewkowa, nieopodal Inowrocławia. Wszystkie napisy wykonano w języku niemieckim. Grawerunek jest dość głęboki, chociaż literki nie zawsze są równe, widać że wykonała go ręka amatora.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiUYxHjv8UJQPkNZ-iVC_ax1D9EEGn4nSdKGltCPDecr6Wtd3oT8KNw_7sjwWBI4Hmc32EEZHu-aaS-VIkt9A_uzWEChJsbTFR7hX-1uXkvUiLhqEEg87_8BMJkhMYqWj7nV0Vfe_UJb8/s1600/DSC_0753.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiUYxHjv8UJQPkNZ-iVC_ax1D9EEGn4nSdKGltCPDecr6Wtd3oT8KNw_7sjwWBI4Hmc32EEZHu-aaS-VIkt9A_uzWEChJsbTFR7hX-1uXkvUiLhqEEg87_8BMJkhMYqWj7nV0Vfe_UJb8/s320/DSC_0753.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq0nFIk3tLe2TOfh2x2RywTjjQQDZctDzKF7kfWjZq9_WKHpRKr6OGqrmftRe4_Ie049ViC6uxe2zZg1-2FkdouueMIqCzT2SlhHSZc-YGyg-fQZeSrdsN0ABEbqwN6IQUIOKAP9C2wpM/s1600/DSC_0754.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq0nFIk3tLe2TOfh2x2RywTjjQQDZctDzKF7kfWjZq9_WKHpRKr6OGqrmftRe4_Ie049ViC6uxe2zZg1-2FkdouueMIqCzT2SlhHSZc-YGyg-fQZeSrdsN0ABEbqwN6IQUIOKAP9C2wpM/s320/DSC_0754.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
Rodzina moich przyszłych teściów przetrwała wojenną zawieruchę bez strat osobowych. Teść po wojnie pracował najpierw w UNRRA, a następnie przez wiele lat w Stoczni Marynarki Wojennej na Oksywiu. Moja przyszła żona Sabina, uczennica gdyńskich Urszulanek, pracowała umysłowo w gdyńskich firmach i instytucjach. Przed emeryturą w Gdyńskim "Społem".<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPXyh5BU9VdI9hO5vNMuYQ1ttUHfyRzd17QH-22nxZLxYhTEQYQyWaCAFup14gzBMc3rnzuXwHUR9PQ9Y00dZdo8H8LqnZXlTm1vcn_W_WSlBlxcg2m5qiDmBt-Af2wHZCirhYOn0UTYE/s1600/DSC_0761_1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="181" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPXyh5BU9VdI9hO5vNMuYQ1ttUHfyRzd17QH-22nxZLxYhTEQYQyWaCAFup14gzBMc3rnzuXwHUR9PQ9Y00dZdo8H8LqnZXlTm1vcn_W_WSlBlxcg2m5qiDmBt-Af2wHZCirhYOn0UTYE/s320/DSC_0761_1.jpg" width="320" /></a>Przeżyliśmy ze sobą 60 lat (bez 4 miesięcy). Była mi przez cały czas wiernym, czasami surowym przyjacielem i doradcą. Była pierwszym czytelnikiem moich tekstów, korektorką i krytykiem. Zawsze obiektywna i sprawiedliwa w swoich ocenach. Będzie mi jej brakowało...<br />
<br />
Powyższy tekst w całości poświęcam Jej pamięci.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-66690974197836172412016-05-18T13:51:00.000+02:002016-05-18T13:51:36.757+02:00... a przy Abrahama była "Myśliwska"Przed laty, idąc od ulicy 10. Lutego, od ulicy Starowiejskiej, mijało się po lewej stronie lokal GZG pod nazwą "Myśliwska". Była to restauracja kategorii I, w której stosownie do nazwy serwowano dania z dziczyzny. Restaurację tę uruchomiono w połowie lat 60. ubiegłego wieku. O ile pamiętam lokal urządzono łącząc ze sobą dwa sąsiadujące ze sobą sklepy w jedno pomieszczenie. Po adaptacji i długotrwałym remoncie uruchomiono tę specjalistyczną restaurację.<br />
<br />
Ponieważ w moim tekście na blogu oraz w "Gdyńskie bary, restauracje i kawiarnie w okresie PRL" zamieszczonym w 17. "Roczniku Gdyńskim" (2005), restaurację tę pominąłem i teraz chciałbym naprawić ten błąd i napisać o niej kilka słów.<br />
<br />
Okno wystawowe lokalu zwracało na siebie uwagę przechodniów, gdyż było ozdobione wypchanymi dzikami. Wnętrze było niewielkie, stylizowane, o wystroju myśliwskim. Ściany lokalu, wyłożone boazerią, zdobiły gadżety związane z lasem i leśną zwierzyną. Były tam między innymi jelenie rogi różnej wielkości oraz wypreparowane bażanty. Meble były proste i dość niewygodne, gdyż zamiast wyściełanych krzeseł do stołów dostawiono drewniane kloce przykryte baranią skórą.<br />
<br />
Niewielki bufet dysponował "Żubrówką", ginem (czyli jałowcówką) oraz jarzębiakiem. Dbano też o ciągłość sprzedaży markowego piwa butelkowego. Sprzedawano "Żywiec" i importowany "Radeberger". Smakosze piwa chętnie odwiedzali tę restaurację, pomimo że piwo sprzedawano wyłącznie do zamówionego dania obiadowego.<br />
<br />
Dania z dziczyzny w "Myśliwskiej" uzależnione były od sezonu łowieckiego. Wyróżniały się dania obiadowe, rzadziej przystawki, bowiem zupy były podobne jak w innych lokalach (pomidorowa, rosół itp.). Serwowano tu między innymi pieczeń z dzika, sarninę, pieczeń z zająca lub kuropatwę. Lokalem kierowała filigranowa kobieta - pani Danka. Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-91363371991465349472016-04-11T14:54:00.002+02:002016-04-11T14:54:34.290+02:00Marzec 1945 - ostatni miesiąc niemieckiej okupacji (wspomnienia) część 2. <a href="http://marzec%201945%20-%20ostatni%20miesi%C4%85c%20niemieckiej%20okupacji%20%28wspomnienia%29%20cz%C4%99%C5%9B%C4%87%201./">Część 1</a>.<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";">W
miarę nasilającego się z każdym dniem ostrzału radzieckiej
artylerii rannych koni przybywało, a tym samym zwiększała się
podaż koniny. Niemcy zwykle zadowalali się końską wątrobą, a
pozostałe mięso pozostawiali cywilom. Jedliśmy więc koński
gulasz, końskie zrazy, a gospodynie próbowały nawet gotować
koński rosół. Ten był jednak niesmaczny - mdły i słodkawy. </span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";">Wodę
nosiliśmy wiadrami z sąsiedniego "Babskiego Figla".
Gotowano na niej między innymi kawę zbożową korzystając z
zapasów wojennych tzw. Kafeschrot. Najbardziej odczuwano brak
chleba, który próbowano zastąpić ziemniakami. Pomimo codziennego
ostrzału dotarły do nas wieści, że piekarnia Reinarta (użytkowana
przez Tessmera) nadal jest czynna. W piątek 24 marca (dwa dni przed
wycofaniem się Niemców z Cisowej, Chyloni i Grabówka) moja siostra
Wanda zdobyła się na odwagę i polami, na skróty przedostała się
do piekarni po kartkowy chleb. Szybko wróciła niosąc ze sobą dwa
kilogramowe bochenki. Jak się później okazało, na następny chleb
przyszło nam poczekać kilka tygodni. Ten pierwszy "polski"
chleb przyniósł z pracy mój ojciec. Była to zapłata za pracę
przy budowie prowizorycznego pomostu, wiaduktu przy dworcu Gdynia
Główna Osobowa. </span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";">Wracając
do ostatnich marcowych dni okupacji przypomnieć wypada działalność
niemieckiej żandarmerii polowej (Feldgandarmerie). Jej dwuosobowe
patrole, uzbrojone w pistolety maszynowe i
oznaczone charakterystycznymi, blaszanymi półksiężycami
noszonymi na piersiach, poszukiwały dezerterów. W czasie jednego z
patroli skontrolowano także nasz bunkier, oczywiście bez rezultatu.
Jak się później okazało, dezerterów wieszano na pomoście dla
pieszych na Grabówku oraz do żerdzi przybitych do lip. Dezerterom
wieszano na szyjach tabliczki z napisem zdrajca, czyli Verr<span style="font-family: "times new roman" , serif;">ä</span>ter.
Powieszeni dezerterzy wisieli tak przez kilka dni jako postrach dla
innych, potencjalnych tchórzy którzy nie widzieli sensu dalszej
walki za F<span style="font-family: "times new roman" , serif;">ü</span>hrera.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";">W
Cisowej dezerterów się nie widziało. Natomiast na cmentarzu
przybywało żołnierskich grobów, jednakowych, oznaczonych
drewnianymi krzyżami w kształcie krzyży żelaznych. Pogrzeby
odbywały się nocami, dla bezpieczeństwa. My rankami odwiedzaliśmy
pobliski cmentarz między innymi po to aby policzyć niemieckie
groby. Zadanie to było ułatwione, gdyż Niemcy chowali swoich
zabitych obok siebie w rzędach. Wiadomo „Ordnung mu<span style="font-family: "times new roman" , serif;">ß</span>
sien!”.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";">Tymczasem
odgłosy walk natężały się z dnia na dzień, a właściwie z nocy
na noc, gdyż strzelanina zbliżała się nocami, a oddalała w
dzień. Największe natężenie walk dochodziło od strony Redy, Rumi
i Łężyc. Od strony Kacka i Witomina odgłosy były bardziej
stłumione, wyciszone przez zalesione wzgórza. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";">Sądząc
po odgłosach front na kilka dni zastygł w jednym miejscu. Tak było do soboty 25. marca. W niedzielę, przed południem ostrzał był symboliczny, a koło południa ustał całkowicie. Nawet lotnictwo radzieckie zaprzestało swoich harców. </span></span><br />
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><br /></span></span>
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";">We wczesnych godzinach po południowych Niemcy zaczęli się ewakuować. Niepostrzeżenie odjechały furmanki pozostawiając jedynie nieco bezużytecznych gratów, skrzynek na amunicję, blaszanych puszek po maskach przeciwgazowych, karabinów z połamanymi kolbami i bez zamków. Niebawem, brzegiem lasu od strony Strasznicy nadciągnęły gęsiego, wymęczone oddziały pierwszej linii frontu, które dotąd powstrzymywały radzieckie natarcie na przedmieścia Gdyni. Piechurzy szli noga w nogę, w postrzępionych mundurach polowych, z zapadniętymi twarzami, przekrwionymi z niewyspania oczami. Nie sposób było odróżnić ich szarż i stopni. Oficerowi, choć nieliczni, mieszali się z szeregowcami. Wszyscy jednakowo wyczerpani i skonani. Takich Niemców nigdy wcześniej nie widzieliśmy. </span></span><br />
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><br /></span></span>
<span style="font-family: times new roman;">"Przemarsz" ten trwał kilka godzin, aż do wieczora. Potem nastała cisza i bezruch. Noc minęła, nam mieszkańcom ziemianki, spokojnie. </span><br />
<span style="font-family: times new roman;"><br /></span>
<span style="font-family: times new roman;">W poniedziałek 27. marca, szarym świtem z pagórków, falami, zaczęły spływać tyraliery czerwonoarmistów. W odstępach kilkunastominutowych spływały kolejne fale. Nikt do nich nie strzelał. Niemców nie było. Wycofali się już jakiś czas temu na Oksywską Kępę. </span></div>
Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-56961433542995394962016-03-18T16:01:00.001+01:002016-03-18T16:02:24.809+01:00Marzec 1945 - ostatni miesiąc niemieckiej okupacji (wspomnienia) część 1.<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">Zamarznięte
truchło gniadosza leżało w przydrożnym rowie. Było to pierwsze
końskie truchło jakie w życiu widziałem. Leżało ono tuż za
domem Neumannów, wtedy ostatnim zabudowaniem Ćmirowa - po prawej
stronie ulicy Chylońskiej. Dalej, po prawej stronie w kierunku
Janowa, była Strasznica, jeszcze dalej pola uprawne. Dziś krajobraz
w tym miejscu jest inny. Wybudowano tutaj osiedle Sibeliusa i
powstały "klocki" domów jednorodzinnych. </span></span></span></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">Już
od stycznia, a nawet wcześniej ulicą Chylońską ciągnęły na
zachód zastępy uciekinierów z Żuław i Prus Wschodnich.
Przemieszczali się oni wozami, które przypominały mi tabor
cygański. Na noc zatrzymywali się w cisowskiej szkole, żeby skoro
świt ruszyć dalej, w kierunku Wejherowa, Lęborka i Słupska. Z
końcem stycznia kolumny te zawróciły, a dalsze już w tym kierunku
nie zmierzały. Niebawem pojawiły się na tym szlaku kolumny piesze
niemieckiej piechoty przemieszane z gromadami jeńców i więźniów.
Wtedy to widziałem wynędzniałe wraki ludzkie wychudzone, nędznie
odziane, w drewniakach. Ludzie Ci przewracali się o własne nogi.
Wtedy też znikło zmrożone truchło końskie, a w jego miejscu
pozostał tylko dokładnie obrany z mięsa szkielet koński. </span></span></span></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">W
tym czasie głośno mówiło się o katastrofie "Gustlofa",
o ryzykownej ewakuacji drogą morską, o zbliżającym się froncie,
o pancernych rosyjskich zwiadach tzw. panzerspitze, które
przerywając front przedzierały się na głębokie tyły wroga
siejąc panikę i spustoszenie. Wtedy to trafił do nas gdański
dziennik zwany po niemiecku "Danziger Vorpoten", w którym
znajdował się duży artykuł o walkach w rejonie Malborka i
zdjęciami ukazującymi ruiny zamku krzyżackiego wraz z
propagandowym komentarzem. To właśnie wtedy nocami słychać było
odgłosy walk. Początkowo ze wschody, a wnet także od południa i
zachodu. Wtedy to miejscowi Kaszubi zaczęli uciekać do swoich
krewnych zamieszkujących okoliczne wsie. Uważano bowiem, że
zostawanie w mieście jest bardzo niebezpieczne. Pozostawiono
mieszkania wraz z umeblowaniem, zabierając ze sobą wyłącznie
pościel i nieco kuchennego wyposażenia. Te opuszczone mieszkania
zajmowali niemieccy żołnierze, których liczne tyłowe oddziały
pojawiały się na naszym przedmieściu. Kwaterowały tu głównie
formacje transportowe, wykorzystywane do przewozu amunicji na front
oraz do przewozu rannych do punktów medycznych i szpitali polowych. </span></span></span></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">Samochody
ciężarowe (często napędzane gazem drzewnych tzw. Holzgasem)
kursowały przeważnie nocami, a w ciągu dnia, dla bezpieczeństwa
parkowano je między budynkami dodatkowo maskując drewnianymi
płotami, które rozbierano głównie na opał. W tym czasie, a był
to koniec lutego, przenieśliśmy się z naszego mieszkania do
ziemianki (zwanej bunkrem). </span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">Początkowo
był to schron Schulza, którego żona Marta, z pochodzenia Kaszubka,
namówiła swojego męża Karola żeby udzielił schronienia kilku
polskim rodzinom. Następnie </span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">przenieśliśmy
się do</span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">
własnej ziemianki, </span></span></span><span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">zbudowanej
niedaleko cmentarza, w przyległym do cisowskiego wąwozie.</span></span></span></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">W
naszym sąsiedztwie rozmieściły się jakieś jednostki niemieckie
zajmujące się transportem konnym. One, podobnie jak te wcześniej
wspomniane, również woziły amunicję na front, który w tym czasie
znalazł się już w rejonie Redy, Rumi, Łężyc i coraz bardziej
zbliżał się do Gdyni. Żołnierze ci kopali własne bunkry –
kryte dla siebie, a odkryte dla koni. Wozy pozostawały
niezabezpieczone pod sosnami. </span></span></span>
</div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">Niemcy
w tym czasie spokornieli. Stali się normalni i przystępni.
Częstowali nas dzieci miętowymi pigułkami, które otrzymywali w
ramach dziennych przydziałów żywnościowych. Niekiedy dostał się
nam wojskowy sucharek. </span></span></span>
</div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">Tymczasem
nasiliły się bombardowania i bezpośredni ostrzał radzieckiej
artylerii. Zapamiętałem trzy takie ogniowe nawały (nie licząc
codziennego nękania), z których jedną opisałem w tekście pod
tytułem: „<a href="http://gdyniawktorejzyje.blogspot.com/2014/12/kartoflanka.html">Kartoflanka</a>”. Głód zmusił nas do korzystania z
wcześniej przygotowanych sucharów, ziemniaków i koniny, której na
szczęście było pod dostatkiem, gdyż Niemcy dobijali ranne konie. </span></span></span>
</div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;"><br /></span></span></span></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: "times new roman";"><span style="font-size: 14pt;">cdn...</span></span></span></div>
Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-68382839699529057002016-02-11T14:07:00.001+01:002016-02-11T14:07:29.115+01:00Sztambuch czyli pamiętnik<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="line-height: 100%;">Według
„Słownika wyrazów obcych” Arcta sztambuch to książka do wpisu
lub rysunku przeznaczonego na pamiątkę. Innymi słowy sztambuch to
pamiętnik. Wśród inteligenckiej młodzieży pamiętnik
funkcjonował już od dziesiątek lat, chyba od XIX wieku. Nie mam
pojęcia jak sprawa z pamiętnikami ma się dziś. Czy nadal młodzież
szkolna prowadzi pamiętniki? Czy nadal dokonywane są wpisy i
rysunki w specjalnie do tego przeznaczonych albumach?</span></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Wydaje
mi się, że dzieci odstąpiły od tej sympatycznej procedury,
pozwalającej wykazać się pomysłowością autora, jego
zdolnościami szczególnie graficznymi, gdyż wpisy były z reguły
sztampowe, powielane z pokolenia na pokolenie, niekiedy były
spontaniczne, szczere i nie pozbawione sentymentów.
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
W
zasadzie wszystkie gdyńskie dziewczyny w wieku szkolnym posiadały
własne pamiętniki, natomiast wśród chłopców pamiętniki
prowadzili tylko nieliczni. Po II Wojnie Światowej moda na
prowadzenie pamiętników nastała z końcem lat 40. ubiegłego wieku
i była powszechna wśród uczniów szkół podstawowych i średnich.
Wpisy do pamiętników robione były na zasadzie wzajemności
Wpisywali się koleżanki i koledzy z klasy. Rzadziej uczniom
wpisywali się nauczyciele.
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Zwykle
wpis zajmował jedną stronę pamiętnika. Poza okolicznościowym
wierszykiem często znajdował się tam jakiś rysunek. Motywami
rysunków były serduszka, kwiatki, ptaszki lub stylizowane
satyryczno-komiczne postacie. Rysunki robiono ołówkiem, tuszem, a
barwiono kredkami, rzadziej akwarelą. Niekiedy tekst wpisu otoczony
był wianuszkiem kwiatków, a sam wpis starano się wykonać ozdobnym
pismem (co rzadko się udawało, zważywszy na powojennych uczniów z
dużymi brakami szkolnymi). Poza wpisem i rysunkiem z reguły
podawano datę wpisu, a niekiedy zaginano tóg strony, zdobiąc go
napisem „sekret”. W tym miejscu zamieszczano na przykład
wyznanie miłosne lub rysunek serca.
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Wpisy
były na różnym poziomie, od cytatów poezji Asnyka czy
Mickiewicza, po amatorskie rymowanki. Poniżej prezentuję kilka
takich rymowanek pretendujących do poezji. Rymowanki te można
pogrupować na patriotyczne, miłosne, sentymentalne oraz
dydaktyczne. Oto wpis z roku 1946, gdy pamięć o wojnie była
jeszcze bardzo świeża i bolesna:
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Wojenne
wichry szumią nad światem, </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Leją
się gorzkie łzy…</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Na
polskiej ziemi pieśnią i kwiatem </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Bądź
zawsze Ty.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Inna
rymowanka:
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Gdy
w życiu Cię ktoś zrani,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>A
w sercu ukaże się blizna,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Pamiętaj,
że więcej cierpiała </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>nasza
kochana Ojczyzna.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
I
kolejna patriotyczno – sentymentalna:
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Piękne
są róże perskiego ogrodu,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>piękne
jest dziewczę polskiego narodu.</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Polką
bądź zawsze, Polka bądź wszędzie,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>To
każdy Polak kochać Cię będzie.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
A
oto próba rymowanki sentymentalnej:</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Gdy
opuścisz szkolne mury </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>i
w daleki pójdziesz świat, </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>wspomnij
mile, wspomnij czule,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>koleżankę
z dawnych lat...”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
I
religijno – patriotyczna:
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Idź
za Chrystusem,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>dźwigaj
krzyż Jego,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>bądź
dobrą Polką,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>unikaj
złego.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Pesymistyczno
– refleksyjna:</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Miłość
szczera nie umiera, </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>serce
moje kocha twoje…</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>A
gdy będziesz w grobie, </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>nie
zapomnę ja o Tobie.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Rymowanka
o podobnej tonacji co poprzednia:</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Kiedy
skonam, kiedy umrę, kiedy już nie będzie mnie,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>niech
ta karta Ci przypomni,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>że
ktoś był co kochał Cię.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
A
teraz rymowanka bardziej religijna:</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Pij
ten kielich boskiej woli,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>do
kropelki sącz,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>a
twe serce co tak boli</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>z
bożym sercem złącz.</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Niech
cichutko łzy Twe płyną, </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>do
Jezusa ran, </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>ziemskie
bóle wnet przeminą</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>i
pocieszy Pan.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
I
znów patriotyczno – religijna, tym razem z akcentem dydaktycznym:</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Mam
do Ciebie trzy prośby, </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>i
to bardzo skromne - </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>kochaj
Boga i Ojczyznę</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>i
pamiętaj o mnie.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Również
do dydaktycznych rymowanek można zaliczyć:</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Idź
śmiało przez życie, </i>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>oglądaj
się co godzinę,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>złap
szczęście za ogon</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>i
duś jak cytrynę.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
A z
rymowanek miłosnych zapamiętałem taką:</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Dwa
serca złączone, klucz rzucony w morze…</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>Nikt
nas nie rozłączy, tylko Ty o Boże.”</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
A na
koniec dydaktyczne ostrzeżenie:</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
„<i>Na
górze róże, na dole mech,</i></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<i>nie
kochaj chłopców, bo to jest grzech.”</i></div>
Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-36113537975311117002015-12-05T11:21:00.000+01:002015-12-05T11:21:31.526+01:00Nieszczęścia chodzą stadamiZnane powszechnie przysłowie powiada, że nieszczęścia chodzą parami. W przypadku jednej gdyńskiej rodziny przysłowie to należałoby zmodyfikować i nadać mu brzmienie jak w tytule. Wprawdzie nieszczęść tych w tej rodzinie było "tylko" trzy, ale za to ich "ciężar gatunkowy" był przeogromny. Ale zacznijmy opowieść od początku.<br />
<br />
Kaszubska rodzina o której tragedii tu opowiem przybyła spod Tuchomka i osiedliła się w Cisowej. Był początek lat dwudziestych XX wieku gdy zdecydowano o budowie portu "przy Gdyni" i co oczywiste o budowie miasta, które miało przyjąć nazwę dotychczasowej wsi. Pierwszy przybył ojciec rodziny Franciszek, od niedawna żonaty z dziewczyną z sąsiedztwa. Słabo mówił po polsku, kalecząc ojczysty język licznymi niemieckimi słowami. O pomoc w osiedleniu się zwrócił się do miejscowych Kaszubów, którzy chętnie wsparli rodaka. Wydzierżawił on od miejscowego gbura niewielką piaszczystą działkę i przystąpił do działania. W tartaku, na Grabówku kupił nieco odpadowych desek i z nich sklecił szopę-warsztat, w którym zamieszkał. Tam też zabrał się do wyrobu we własnym zakresie stolarki budowlanej, w jej sąsiedztwie do wytwarzania wapiennych cegieł. Pieniądze na zakup materiałów zdobywał pracując w porcie, a właściwie przy jego budowie.<br />
<br />
W pracach tych wspierał go kuzyn, który okazał się bardzo pomocny, a co najważniejsze pracował bez wynagrodzenia, jedynie za obietnicę zamieszkania w budującym się baraku. Jesienią, po kilkumiesięcznej harówce parterowy barak nadawał się do zamieszkania. Wtedy też do Cisowej przybyła ciężarna żona i wnet na świat przyszedł pierworodny syn, któremu nadano imię Franciszek po ojcu.<br />
<br />
Harując w porcie i u miejscowych gburów, ojciec rodziny zapewniał stabilny byt, powiększającej się o kolejce dzieci, rodzinie. Gromadka dzieci liczyła już czworo "przychówku". Wzorem ówczesnych zamężnych kobiet, żona Franciszka zajmowała się domem to jest wychowaniem dzieci, pracami domowymi, ogródkiem przydomowym oraz hodowlą kur i królików, które zasiedlały przydomowe chlewiki.<br />
<br />
Czas płynął pracowicie, ale spokojnie. Dzieci dorastały. Dzięki zaradności rodziców, rodzina żyła w miarę dostatnio. Spokojne bytowanie przerwał wybuch wojny. Franciszka zmobilizowano i wcielono do Obrony Narodowej. Walczył pod Wejherowem i na Kępie Oksywskiej, gdzie dostał się do niewoli z której rychło został zwolniony. Powrócił do pracy w porcie, ale wnet został przeniesiony do Marine Bekleidungs Amtu - intendentury niemieckiej marynarki wojennej zajmującej się umundurowaniem. Remanent przeprowadzony w magazynach ujawnił manko w bieliźnie i obuwiu. Podejrzenia padły na wszystkich pracowników, ale w szczególności podejrzani byli pracujący tam Polacy. Rewizja w domu Franka ujawniła parę sztuk kalesonów z trokami, typowej dla wojska bielizny. Franciszek został aresztowany pod zarzutem kradzieży, a kalesony oczywiście skonfiskowano.<br />
<br />
Wobec oczywistego przestępstwa Franciszkowi groziło więzienie lub obóz koncentracyjny. Niemcy zaproponowali mu wyjście alternatywne czyli przyjęcie niemieckiej listy narodowościowej tak zwanej Volksliste, co było równoznaczne z powołaniem do Wehrmachtu. Mając nóż na gardle Franciszek skorzystał z hitlerowskiej propozycji i wnet już jako niemiecki żołnierz znalazł się w Norwegii, w zamia za co cała rodzina jako "Niemcy" otrzymała zwiększone racje żywnościowe w ramach obowiązujących reglamentacji.<br />
<br />
Wojna dobiegła końca. Rodzina wyczekiwała powrotu Franciszka z wojny, wszystko bowiem wskazywało na to, że w Norwegii udało mu się wojnę przeżyć. I wtedy spadły na nich niespodziewanie dwa kolejne ciosy. Rosjanie zbiorowo zgwałcili najstarszą córkę, którą "życzliwi" wskazali jako Niemkę. Najmłodszy syn Franciszka, już po wojnie, manipulując zapalnikiem od granatu, stracił lewą rękę, prawe oko, a jego twarz oszpeciły liczne blizny. Franciszek po kliku miesiącach powrócił z wojny, ale jego rodzina została na zawsze okaleczona...Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-60977662296186351822015-11-09T19:23:00.000+01:002015-11-09T19:23:15.662+01:00Emigracja to nie dramat…<div class="MsoNormal">
Te wyżej przytoczone słowa padły w trakcie kampanii
wyborczej na prezydenta RP, tuż przed wyborami. Trudno z tym stanowiskiem się
nie zgodzić, gdyż w rzeczywistości emigracja to nie dramat, a tragedia.
Doświadczyło tej tragedii setki tysięcy Polaków na przestrzeni ostatnich 150
lat naszej narodowej historii. Początki nasilonej to jest masowej emigracji
wystąpiły już w połowie XIX wieku. Nasi rodacy emigrowali z wszystkich zaborów.
Z zaboru pruskiego przez Hamburg, Bremę i Gdańsk, z zaboru austriackiego przez
porty Morza Śródziemnego, a z zaboru rosyjskiego przez Petersburg. Emigrowano
za pracą i chlebem do krajów Europy Zachodniej (Niemcy, Belgia, Francja, Wielka
Brytania), a także za ocean do USA, Kanady i Argentyny.</div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Emigracja miała dwojaki charakter: emigracji sezonowej i
stałej. Sezonowo, czyli na ograniczony czas, emigrowano do prac polowych po
których zakończeniu powracano do rodzinny wsi. Emigrację tę praktykowały
zazwyczaj osoby samotne, nie posiadające własnych rodzin, natomiast na
emigrację stałą udawały się zarówno osoby samotne, jak i całe rodziny wraz z
dziećmi. Często bywało, że na stałą emigrację udawał się ojciec rodziny z
zamiarem sprowadzenia do nowej "ojczyzny" pozostałych członków
rodziny, co nie zawsze się udawało. Dla takich rodzin oznaczało to rozbicie,
utratę więzów, a często też
wynagrodzenie emigranta. To mniej więcej w tym czasie Henryk Sienkiewicz
napisał nowelę "Za chlebem" i powstała nostalgiczna pieśń
"Góralu czy Ci nie żal…" śpiewana do dziś. </div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
O "emigracyjne wspomnienia" otarłem się już w
dzieciństwie. To mój ojciec Edward wspominał swój pobyt w Nadrenii i pracę w
niemieckiej kopalni do której, z Wielkopolski, wywędrował jako 17 chłopiec w
roku 1915. Ojciec wspominał ciężką, górniczą prace oraz głód jaki w tym czasie
panował w cesarskich Niemczech. Wspominał też swoje powołanie do Kriegsmarine w
1917 roku. Wcielenie do cesarskiej marynarki wojennej oznaczało dla mojego ojca
koniec głodu, gdyż zapewniało codzienne posiłki. </div>
<div class="MsoNormal">
O emigracji przez gdyńskie port mówiła moja matka, która od
1924 roku mieszkała nieopodal drewnianego mola portowego. Jeszcze po latach
wspominając tamten czas i sceny rozgrywające się przy rozstaniu z Ojczyzną,
miała łzy w oczach. </div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Z domu wyniosłem negatywny stosunek do emigracji, a w miarę
upływu lat mój pogląd na nią nie uległ zmianie. Dałem temu wyraz przed laty, w
tekście "Wstydliwa karta w naszej morskiej historii" (Wiadomości
Gdyńskie, nr 8, 2000 rok). Tekst
znajduje się również na blogu pod tym samym tytułem w dwóch częściach (<a href="http://gdyniawktorejzyje.blogspot.com/2012/03/wstydliwa-karta-w-naszej-morskiej.html">część 1.</a>, <a href="http://gdyniawktorejzyje.blogspot.com/2012/03/wstydliwa-karta-w-naszej-morskiej_14.html">część 2.</a>). Piszę tam między innymi o
początkach polskiej emigracji odbywającej się przez nasz własny port, czyli
Gdynię oraz o kontekście tego procederu. W okresie międzywojennym emigracja się
nasiliła, a konkretnie od 13 sierpnia1923 rok, gdy z Gdyni wypłynął francuski
statek "Kentucky", wywożąc "za chlebem" Wielkopolan, w tym
licznych powstańców z rodzinami.
Zainteresowanych tą sprawą odsyłam do wyżej wspomnianego tekstu, natomiast
tutaj przytoczę nieco danych z "Małego rocznika statystycznego - 1939".
Znajdziemy tam tabelę (tab. 21, strona 54) noszącą tytuł "Wychodztwo
według województw w latach 1927 - 1938". Okazuje się, że w omawianym okresie
z Polski wyemigrowało ogółem 1,3 mln ludzi - z czego na stałe 777,8 tys. Osób.
Z tej liczby większość wyemigrowała do Francji (335,8 tys.), do Argentyny 113,1
tys., a do Kanady 100 tys. osób. W tym rankingu USA plasuje się na czwartej
pozycji z 46,4 tys. </div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal">
Interesujące jest też z jakich województw głównie
emigrowano. Przodują tu województwa kresowe, czyli lwowskie, tarnopolskie,
wołyńskie. Nieznane i zapomniane w dzisiejszej rzeczywistości. W wychodztwie sezonowym dominuje województwo
łódzkie. </div>
Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-39500238770695288942015-10-22T14:00:00.002+02:002015-10-22T14:00:50.042+02:00Było takie kino...<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Przed
laty, a konkretnie w październiku 2000 roku, w "Wiadomościach
Gdyńskich" zamieściłem tekst o ostatnim przedwojennym Święcie Morza w Gdyni.
Teks ten został przeze mnie zilustrowany zdjęciem - z moich prywatnych zbiorów
- przedstawiającym mnie z bocianem Wojtkiem. Na tym zdjęciu w tle widać było
mało ostry zarys sylwetki kina "Morskie Oko". Na blogu też już kiedyś o nim wspomniałem we wpisie<a href="http://gdyniawktorejzyje.blogspot.com/2013/07/byy-w-gdyni-takie-kina.html"> "</a></span><span style="font-family: Times New Roman, serif;"><a href="http://gdyniawktorejzyje.blogspot.com/2013/07/byy-w-gdyni-takie-kina.html">Były w Gdyni takie kina"</a>. </span><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">Udało mi się zdobyć
więcej informacji na temat tego kina, które w czasach przed wojną odgrywało
znaczącą rolę w życiu kulturalnym naszego miasta, gdyż pełniło inne funkcje
kulturalne poza kinową.</span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Zacznijmy
od początku. Jak się okazuje gmach mieszczący wspomniane kino powstał już w
1928 roku, a zlokalizowany był przy Skwerze Kościuszki nieopodal późniejszego
Bulwaru Szwedzkiego. Jego właścicielem był kapitan żeglugi wielkiej Stanisław
Schmidt - ten sam który był współzałożycielem pierwszej gdyńskiej stoczni
(zarejestrowanej jeszcze w Wejherowie), był też właścicielem willi przy ulicy
Starowiejskiej (przylegającej do gmachu Szpitala Miejskiego) istniejącej do
dziś. Gmach kina "Morskie Oko", którym dysponowała żona kapitana, nie
przetrwał. Imienia żony kapitana Schmidta nie udało mi się ustalić. Nie udało
mi się też ustalić powodu zrównania z ziemią tego obiektu. Według jednej z
relacji gmach uległ zniszczeniu w czasie działań wojennych, we wrześniu 1939
roku. Według innej wersji kino zniszczyli Niemcy po zajęciu naszego miasta.
Podobno miało to miejsce jeszcze wcześniej gdyż budynek spłonął. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhR6gW_nBaeez5nFv8vcNp_ivXaYiZciOxAke2Rgkt5PyejJSfm8elzZTMVTEyW0C8snyEtOjORqFZQpJVQuC6x41amH-IhY3otIWznTHhFR4pDto_gs7B8C437JX4Wcus9_ljCWBoMvSM/s1600/DSC_0010%257E2%255B1%255D.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="172" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhR6gW_nBaeez5nFv8vcNp_ivXaYiZciOxAke2Rgkt5PyejJSfm8elzZTMVTEyW0C8snyEtOjORqFZQpJVQuC6x41amH-IhY3otIWznTHhFR4pDto_gs7B8C437JX4Wcus9_ljCWBoMvSM/s320/DSC_0010%257E2%255B1%255D.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Sporo
informacji na temat gmachu kina można znaleźć w interesującym artykule
"Gdyńskie kina" autorstwa Dariusza Małszyckiego (Rocznik Gdyński, nr
15, od strony 243). Autor pisze, że istniał zakaz korzystania z kin przez
Polaków co nie jest zgodne z prawdą. Podaje także, że w Gdyni funkcjonowały
tylko 4 kina, zapominając o kinie w Chyloni. Pomimo drobnych niedociągnięć i
nieścisłości autor artykułu podaje liczne fakty wzbogacające wiedzę z zakresu
kin w Gdyni. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Ze
względu na fakt, że nie wszyscy Czytelnicy mojego bloga sięgną po tekst Pana
Małszyckiego, przytoczę nieco danych dotyczących kina "Morskie Oko".
Mogą one zainteresować czytających, a dowiedziałem się o nich z wyżej
wspomnianego tekstu. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Jak już
wspomniałem "Morskie Oko" podjęło działalność w 1928 roku i działało
prawdopodobnie do września 1939 roku. Było kinem prywatnym i pierwszym gdyńskim
kinem wyświetlającym filmy dźwiękowe. Pierwszy film dźwiękowy w mieście został
wyświetlony w tym kinie 21 lutego 1931 roku, był to francuski hit "Parada
miłości" z Mauricem Chevalierem w roli głównej. Wcześniej w latach 1926 -
1937 działało kino "Czarodziejka", mieszczące się w szopie na terenie
przylegającym do ulic 10. Lutego i Batorego. Tak więc "Morskie Oko"
było drugim stałym gdyńskim kinem. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Ze względu
na, że kino mieściło się w dużym gmachu, w jednej sali znajdowała się
restauracja "Casino". Poza działalnością kinową, w "Morskim
Oku" odbywały się występy teatralne i estradowe. Tam również odbywały się
różne uroczystości i akademie. Obiekt posiadał duży taras, który służył
klientom restauracji w czasie lata, był więc rodzajem pierwszego ogródka
gastronomicznego w mieście. <o:p></o:p></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Jak
podaje Dariusz Małszycki, obiekt "uległ zniszczeniu podczas II Wojny
Światowej". Określenie to jest mało precyzyjne, gdyż jak wiadomo wojna ta
trwała od września 1939 do maja 1945 roku, a zatem aż 5 i pół roku. <o:p></o:p></span></div>
Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-34048598043791558752015-07-31T14:38:00.001+02:002015-07-31T14:38:34.181+02:00Pominięte w gdyńskim krajobrazieKozy, bo o nich będzie tu mowa, których setki "zamieszkiwały" nasze miasto, nie doczekały się upamiętnienia w licznych miejscowych publikacjach i fotografiach. A przecież to one, obok koni, odegrały niemałą rolę w początkach Gdyni jako miasta. Sprawę gdyńskich koni przed laty nagłośnił Stefan Brechelka (dawny furman, a później aktywny członek TMG, czyli Towarzystwa Miłośników Gdyni), który wręcz wnioskował, aby temu zwierzęciu wystawić "pomnik wdzięczności" z racji jego zasług w budowie naszego portu i miasta. Jak dotąd wniosek pana Stefana nie doczekał się realizacji. Nikt jak dotąd nie poświęcił większej uwagi gdyńskiej kozie, że o pomniku nie wspomnę.<br />
<br />
A z kozami w Gdyni było tak: w starej Gdyni, tej wiejskiej, kozy zamieszkiwały rejon ulic Starowiejskiej i Świętego Jana. Tu były nieużytki i ugory, a także blisko do bagnistych łąk, obfitego źródła trawy (siana). Gdyńscy rolnicy - rybacy, korzystając z zasobów morza, sięgali też do miejscowych lasów (opał i zwierzyna łowna) oraz upraw i hodowli prowadzonej na miejscowych, piaszczystych glebach. Nie każdego mieszkańca gdyńskiej wsi było stać na utrzymanie krowy, wynikało to z braku własnych pastwisk i łąk, a także z braku odpowiednich zabudowań gospodarskich. Natomiast mleko było niezbędne dla żywienia zwykle licznej rodziny, składającej się z gromadki dzieci. Rozwiązaniem tego problemu stała się hodowla kóz. Zwierzę to było mało wymagające pod względem paszy, dzięki niewielkim rozmiarom znosiło niewygody prowizorycznych komórek, w których je trzymano, a przy tym dawało mleko dobrej jakości. Na kozim mleku wyrosło wiele pokoleń kaszubskich dzieci, zwykle w dobrym zdrowiu i kondycji fizycznej.<br />
<br />
Gdy w połowie lat 20. ubiegłego wieku przystąpiono do budowy portu i miasta, sytuacja miejscowych Kaszubów uległa nagłej zmianie. Niektórzy z nich znaleźli pracę w budującym się porcie, inni zamustrowali na statki, które niebawem zaczęły tu przypływać, a jeszcze inni, nieliczni, stali się milionerami, sprzedając nieużytki i torfowiska na potrzeby budownictwa mieszkaniowego i portu. Tak więc sytuacja kaszubskich rodzin uległa zmianie. Zmianie uległa też sytuacja kóz. Powoli znikały z krajobrazu Śródmieścia. Ich hodowla z wolna przenosiła się na przedmieścia i obrzeża, gdzie były odpowiednie warunki do ich utrzymania. Poza tym biedota odczuwała potrzebę posiadania mleka dla swego potomstwa.<br />
<br />
Kozy w takich dzielnicach jak Cisowa, Meksyk, Pustki Cisowskie, Demptowo, Chylonia, Grabówek, Pogórze, Obłuże, Kack i część Orłowa, były symbolem zasiedziałości i zapuszczania korzeni przez rodziny przybyłe tu z całej Polski. Były też dowodem ludzkiej zaradności.<br />
<br />
Koza jako zwierzę wszystkożerne i mało wymagające zadowalała się lichą trawa rosnącą na nasypach kolejowych i poboczach dróg, chętnie jadła wrzos i liście z krzewów, konsumowała chwasty, łącznie z ostem, a w czasie zimy i słotnej jesieni zadowalała się obierkami z ziemniaków i garstką słomy lub siana. A gdy o sianie mowa, to warto wiedzieć, że "produkowano" je we własnym zakresie. W lecie, gdy trawy było pod dostatkiem suszono ją na dachach szopek i komórek, a następnie gromadzono z myślą o zimie. Zajmowali się tym głównie chłopcy w wieku szkolnym, którzy często czas wakacji letnich poświęcali na wypas kóz i gromadzenie siana. Po żniwach pasiono kozy na ścierniskach, a w między czasie na ugorach.<br />
<br />
Dojeniem kóz zajmowały sie wyłącznie kobiety. Posiadanie kozy na przedmieściu świadczyło o istnieniu rodziny. Osoby samotne, bez względu na płeć, a także pracownicy sezonowi o niestabilnym statusie społecznym, hodowlą kóz się nie parały.<br />
<br />
W czasie okupacji, a także w pierwszych biednych latach powojennych dużą rolę w żywieniu ludnośi odegrały właśnie kozy to jest ich mleko. Według "Rocznika Statystycznego Gdyni z 1957 roku" (str. 55), w gospodarstwach prywatnych i indywidualnych posiadaczy zwierząt nie posiadających gospodarstw rolnych, na koniec czerwca 1950 roku, na terenie miasta chowano aż 1255 kóz, a krów było zaledwie 497.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-60837939431172574062015-06-23T19:08:00.000+02:002015-06-23T19:08:28.772+02:00Dwa chylońskie epizodyW wielokrotnie już cytowanym na blogu przewodniku Grzegorza Winogrodzkiego pt.: "Gdynia" z 1937 roku, na stronie 14 znajduje się taka rymowanka:<br />
<br />
"... potężna dolina dawnej Pra-Pregoły<br />
Daje widok niezwykły a dla nas wesoły:<br />
Przy ujściu tej doliny leży port. Tu środek<br />
Tu przyszłej Wielkiej Gdyni szczęśliwy zarodek.<br />
Stąd dalej wzdłuż doliny Gdynia się rozrasta,<br />
Wcielając bliskie wioski do obrębu miasta:<br />
Pochłonięty Grabówek, Chylonia wcielona,<br />
Do Cisowej i Zagórza ciągną się ramiona..."<br />
<br />
Wcielenie Chyloni do Gdyni nastąpiło w 1930 roku w kwietniu. Odtąd o Chyloni mówi się i pisze jako o dzielnicy Gdyni. A pisało o niej wielu autorów, między innymi Obertyński, Małkowski, Ostrowski i wielu innych. Kopalnią wiedzy o tej dzielnicy jest tekst Kazimierza Małkowskiego "Szosa Gdańska" zamieszczony w 10. numerze "Rocznika Gdyńskiego" z 1991 roku. Jest tam wiele dat, nazwisk i ciekawostek dotyczących Chyloni. Niestety podobnie jaki inni, autor pominął dwa istotne dla tej dzielnicy epizody. Mianowicie nie wspomina o tak zwanej Chylońskiej Polance oraz o największym domu w Chyloni czyli o domu Vossa, którego istnienie dostało potraktowane marginalnie.<br />
<br />
Zapewne nie wszyscy mieszkańcy Chyloni wiedzą, że nieopodal tak zwanej Góry Świętego Mikołaja, na jej "zapleczu" znajduje się leśna enklawa, czyli sporej wielkości polana. Tam już przed wojną, w okresie lata odbywały się zabawy ludowe i festyny gromadzące tłumy mieszkańców Cisowej, Chyloni i Grabówka. Festyny takie odbywały się w niedzielę po południu. Był parkiet przeznaczony do tańca. Grała orkiestra. Były zawody i losy z nagrodami. Były stoiska z owocami, słodyczami i zabawkami.<br />
<br />
Poza zabawami i festynami na polance biwakowali harcerze, palili ogniska i organizowali swoje harce. Polanka służyła mieszkańcom przez długie lata w czasie PRL-u. Czy coś się dziś dzieje na tej polanie, czy nadal istnieje, niestety nie wiem. Może ktoś z czytelników podzieli się taką informacją.<br />
<br />
Zanim słów kilka o domu Vossa, pozwolę sobie na parę refleksji natury historycznej na temat Chyloni. W okresie minionych dwóch wieków, Chylonia rozwijała się "skokowo". W XIX wieku cezurą dla ówczesnej wsi jest rok 1843. Wtedy to właściciel wsi, Przebendowski, rozparcelował swoje łany umożliwiając ich kupno pod zabudowę. Kolejną liczącą się datą w tym wieku był rok 1871, gdy przez Chylonię poprowadzono linię kolei żelaznej, a w jej sąsiedztwie, około 2 km od centrum, uruchomiono dworzec kolejowy i urząd pocztowy. Lokalizacja tych obiektów sprawiła, że korzystać z nich mogli nie tylko mieszkańcy Chyloni i Cisowej, ale także wsi położonych na Kępie Oksywskiej, którzy docierali tu tak zwaną Drogą Pogórską (dziś jest to ulica Pucka).<br />
Właśnie u wylotu tej drogi (przy posesji Chylońskiej 100), po jej prawej stronie, rodzina Vossów zlokalizowała swój ogromny budynek, ale miało to nastąpić dopiero po kilkudziesięciu latach, bowiem wcześniej prowadzili zajazd nieopodal ul. Św. Mikołaja, a więc w centrum wsi, w budynku wybudowanym na posesji odkupionej od niemieckiego gbura Thymiana z Obłuża (ul. Chylońska 25).<br />
<br />
Gospodarność rodziny Vossów sprawiła, ze w latach 30. XX wieku wybudowała ona potężny wielokondygnacyjny, narożnikowy budynek mieszkalno - usługowy. Mieścił się on na rogu ulic Chylońskiej i Starogardzkiej. Dom ten przez wiele lat była największym budynkiem w Chyloni. Nawet wieżowce wybudowane w tej dzielnicy za czasów Gierka (lata 70. XX wieku) nie są w stanie odebrać domowi Vossa palmy pierwszeństwa.<br />
<br />
W potężnym budynku, o którym mowa, w latach mojej młodości, od strony ulicy Chylońskiej mieściło się kilka sklepów i punkt usługowy. Były to sklepy monopolowy, mięsko - wędliniarski, warzywno - owocowy i inne, a także zakład fryzjerski (tyle zapamiętałem). Od strony ul. Starogardzkiej mieściła się duża sala służąca mieszkańcom do zebrań, wieców, zabaw tanecznych o wystaw. Pozostałe kondygnacje budynku przeznaczone były na mieszkania.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-79866620806516603122015-05-30T18:12:00.000+02:002015-05-30T18:12:15.049+02:00Zapomniane słowo - kolonialkaOsoby średniego i młodszego pokolenia zapytane o znaczenie tego słowa nie dysponują w tym zakresie wiedzą. Tymczasem w latach przedwojennych i tuż po wojnie słowo "kolonialka" było w powszechnym użyciu, a oznaczało ono sklep ogólnospożywczy. Etymologia wskazywała,że sklep taki w swoim założeniu przeznaczony był do handlu towarami egzotycznymi, kolonialnego pochodzenia, czyli pochodzącymi z importu przyprawami (pieprz, goździki, cynamon, gałka muszkatołowa itp.). Mówiono więc sklep kolonialny lub w skrócie "kolonialka". W praktyce te niewielkie sklepiki handlowały nie tylko przyprawami kolonialnymi, czyli sprowadzonymi głównie z koloni w Afryce, ale również innymi artykułami spożywczymi pochodzącymi z importu i wytwarzanymi przez miejscowe rolnictwo. Tak więc nazwa "kolonialka" była nieadekwatna do towarów rozprowadzanych przez te sklepy.<br />
<br />
Kolonialki były głównie sklepami osiedlowymi, chociaż spotkać je można było także w śródmieściu. Zwykle sklepy te były niewielkie, zatrudniające właściciela lub członków jego rodziny. Były to sklepy o tradycyjnej formie sprzedaży, bowiem samoobsługa nie była w tamtym czasie u nas w kraju znana. Uwarunkowaniem do wprowadzenia sprzedaży samoobsługowej są towary paczkowane, tymczasem w okresie o którym tu mowa, w zasadzie wszystkie towary były sprzedawane "luzem" na wagę. Wyjątek stanowiły produkty takie jak wódka i wina, ocet, przyprawy Maggi i sardynki oraz czekolady. Wszystko inne było luzem i wymagało ważenia, porcjowania (np. wędliny) i pakowania w sklepie.<br />
<br />
Wyposażenie tych sklepów było wręcz ujednolicone, co wynikało z tzw. techniki handlu. Głównym elementem wyposażenia takich sklepów była drewniana, długa lada, często ustawiona w literę "L". Na takiej ladzie dominowała waga szalkowa i zestaw porcelanowych lub mosiężnych odważników. Poza tym na ladzie leżał sztapel pociętego papieru pakowego i nieco pergaminu oraz różnej wielkości papierowe torebki zwane tutkami. Z boku lady znajdowały się zwykle słoje z kiszonymi ogórkami, słój landrynek, przykryty szklanym kloszem krążek sera, blaszane wiaderko z marmoladą, a także skrzynka z wędzonymi szprotkami. Często stał tam też słój z rolmopsami lub marynowanymi śledziami. Śledzie solone i kiszona kapusta stały na podłodze w beczkach przykryte drewnianymi pokrywami. Aby wydobyć z nich żądaną przez klienta ilość towaru kupiec musiał wychodzić zza lady.<br />
<br />
Kupiec, zwykle w szarym ochronnym kitlu, stojąc za ladą miał za plecami regał na którym ustawione były pozostałe towary. Leżał tam chleb pszenny i żytni oraz inne pieczywo i wypieki (bułki, szneki, amerykanki itp.), piętrzyły się tam też towary "przemysłowe", takie jak mydło do prania w ryglach, pudełka pasty do obuwia, jakieś przybory kuchenne, lepy na muchy itp. Jak mówiono: "szwarc, mydło i powidło".<br />
<br />
Towary kupowano na sztuki lub na wagę. Jednostką wagową były funty (500 g) lub cetnary (50 kg) tak kupowano np. kartofle. Jajka kupowano na mendle lub kopy (odpowiednio 15 sztuk lub 60 sztuk). Towary droższe np. cukierki, kupowano w ilościach ćwierćfuntowych. Z kolei towary sypkie (mąka, cukier, ryż, kasza, sól), a także strączkowe (groch, fasola) paczkowano dopiero w chwili zakupu, bowiem dostarczano je w workach i czekały na klientów w swego rodzaju szufladach znajdujących się w dolnej części regału. Stamtąd aluminiową szufelką nabierał je sprzedawca i wsypywał do odpowiednio pojemnej tutki. Kas fiskalnych nie znano, dlatego sprzedawca należność obliczał na papierze za pomocą chemicznego ołówka, który nosił za uchem.<br />
<br />
Dla stałych klientów prowadzono sprzedaż "na zeszyt". Do zeszytu wpisywano wartość poszczególnych zakupów, którą podliczano pod koniec tygodnia w celu uregulowania należności. Te cykle tygodniowych rozliczeń wynikały z cyklu tygodniowych wypłat, czyli tak zwanych tygodniówek, jakie w Gdyni stosowano na budowach (murarze, cieśle, brukarze, prace ziemne przybudowie infrastruktury itp.) Tak więc w kolonialkach płacono w sobotnie popołudnie. W procederze tym rodzicom zazwyczaj towarzyszyły dzieci, które kupiec premiował tutką karmelków.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-73633249285438036462015-04-16T14:36:00.000+02:002015-04-16T14:36:10.536+02:00Cisowskie Pustki<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Obecnie Cisowskie Pustki tętnią życiem, a przecież przed niewielu laty była to typowa "sypialnia". Jeszcze wcześniej, do połowy lat 20 ubiegłego wieku, Pustki Chylońskie (bo taką nazwę wtedy nosiły) rzeczywiście były pustkami, czyli terenem słabo zaludnionym. Dziś po tym bezludziu pozostała tylko nazwa.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Pamiętam Pustki z okresu przedwojennego i czasu okupacji, gdy z rodzicami niekiedy chodziliśmy do mieszkających tam znajomych. Pamiętam szkolnych kolegów, którzy na skróty, przez las, przychodzili do cisowskiej szkoły na zajęcia, gdyż zobowiązywała ich do tego "rejonizacja". Byłem pełen podziwu dla moich rówieśników, którzy zimą i latem, w słotę i śnieżycę, w lichej odzieży (a latem nawet bez obuwia), którzy objuczeni samorobnymi torbami na książki i zeszyty, przemierzali leśną trasę pomiędzy Cisową a Cisowskimi Pustkami. Torby te, dzieło rąk ich matek, bądź starszych sióstr, wykonane były z worków, a noszono je na jednej "szelce" przewieszone ukośnie przez pierś i plecy ucznia. Z tych lat zapamiętałem kilka nazwisk moich kolegów z Pustek - Kaletów, Rosińskich, Bielickich - a co dziwne imion lub nazwisk dziewcząt, które przecież wspólnie z chłopakami przychodziły do szkoły z Pustek nie pamiętam.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Nam Cisowiakom Pustki kojarzyły się z biedotą, bo też większość baraków na Pustkach i przyległym Demptowie była tandetna. Gorsza niż te na Strasznicy, Ćmirowie, a nawet Meksyku i często przypominały slumsy Grabówka. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Zabudowa slumsów Pustek nastąpiła z chwilą rozpoczęcia budowy portu w Gdyni. Ziemia tu była licha, nie nadawała się pod uprawę, także chętnie dzierżawiono działki pod zabudowę. Cena kupna lub dzierżawy takiej parceli była niewygórowana między innymi ze względu na znaczną odległość Pustek od Śródmieścia i portu, a więc od miejsc gdzie była praca. Pracowali wyłącznie mężczyźni, gdyż kobiety zajmowały się prowadzeniem domu, a dziewczęta czekały na męża. Szczytem marzeń i ambicji dziewcząt z takich przedmieści było zostać służącą w "pańskim domu" w Śródmieściu lub ekspedientką, co zdarzało się rzadziej, bowiem w małych sklepikach pracowała zwykle rodzina właściciela, a we większych dobrze widziana była ukończona "handlówka".</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Mężczyźni do pracy udawali się koleją z Chyloni, na skróty przez Chylońskie Łąki rowerem lub pieszo. Wszystko zależało od stopnia zamożności/</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Cisowę i Chylonię z Pustkami łączyły aż cztery drogi. Od dworca w Chyloni wiodła ul. Kartuska, wtedy brukowana kocimi łbami, kolejna tak zwana "czarna droga" wiodła przez mokradła i łąkę (dzisiaj są tam zabudowania hipermarketu), droga częściowo leśna od kościoła w Cisowej (dziś jest tu ulica Kcyńska) oraz leśne drogi "przez górkę" z których jedna wychodziła na ulicę Zbożową, a druga na ulicę Owsianą, przy cisowskim cmentarzu.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">W zależności od potrzeb, tymi drogami chodzono do dworca, do kościoła, do szkoły. Udając się do pracy i z niej wracając korzystano głównie z ulicy Kartuskiej i wspomnianej wyżej "czarnej drogi".</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Obecnie, gdy Pustki są pustkami tylko z nazwy, dzielnica ta jest bardziej samodzielna. Jest tu szkoła i kościół, a także sklepy i pawilony handlowe. Ulicą Kartuską od lat jeżdżą autobusy i trolejbusy, a obwodnica Trójmiasta krzyżując się z ulicą Chabrową, główną osią komunikacyjną Pustek, zapewnia połączenie nie tylko z Cisową i Chylonią, ale także z resztą aglomeracji trójmiejskiej.</span>Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-72700382795054112302015-03-30T15:30:00.000+02:002015-03-30T15:30:03.205+02:00Czarno-biały początek TVP<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Na medialnym rynku TVP pojawiła się dopiero pod koniec lat 50. ubiegłego wieku. Wcześniej o istnieniu telewizji przeciętny obywatel wiedział niewiele. Pojawienie się telewizji odbywało się sukcesywnie, małymi kroczkami, uczono się jej metodą prób i błędów. Uczyli się jej organizatorzy, a także użytkownicy. Brakowało wiedzy, sprzętu, fachowców, redaktorów. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">"Głos wybrzeża" z dnia 19 października 1957 roku informował o próbie odbioru programu telewizyjnego. Próba ta odbyła się w Gabinecie Morskim TPPR w Gdyni na ul. Wybickiego 3, gdzie zainstalowano pierwszy w naszym mieście telewizor. Jak wypadła owa próba, co było jej przedmiotem, jaki był przebieg eksperymentu niestety nie udało mi się ustalić. Nieznany jest mi również czas trwania próby. Jedno jest pewne, że trwała ona zaledwie kilkanaście minut, obraz był czarno-biały, nadawany z ogólnokrajowego studia, bowiem, o ile dobrze pamiętam, studio regionalne w Gdańsku Wrzeszczu jeszcze nie istniało. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Niebawem w Gdyni pojawiły się pierwsze telewizory, można to było ustalić po antenach instalowanych na dachach budynków. Kiedyś w trakcie spaceru po Śródmieściu policzyłem te anteny. Było ich zaledwie sześć. Posiadanie telewizora w tamtym czasie nobilitowało, był to sprzęt stosunkowo drogi, a pożytek z niego był niewielki. Dzienna emisja programu trwała krótko, sprowadzała się początkowo do przekazu wiadomości, a odbiór był żałosny. Na ekranie pojawiał się "śnieg" lub "fale" które uniemożliwiały odbiór. Często zamiast obrazu pokazywała się plansza z napisem "przepraszamy za usterki". </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Nigdy nie było do końca wiadomo czym spowodowane są zakłócenia- wadą techniczną w studio, warunkami atmosferycznymi (np. burzą na trasie przekazu sygnału) czy nieprawidłowo zainstalowaną anteną. W tym ostatnim przypadku wspinano się na dach, ustawiano antenę, poprawiano kabel, a niekiedy wołano domorosłego technika "od telewizorów", aby dokonał stosownej naprawy samego odbiornika telewizyjnego bądź anteny. Z czasem powstało w Gdańsku specjalne przedsiębiorstwo państwowe o zasięgu wojewódzkim ZURT, czyli Zakład Usług Radiowo-Telewizyjnych, które prowadziło warsztaty naprawcze sprzętu rtv. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Poza ZURT-em działalność naprawczą prowadzili też prywatni technicy, którzy na wezwanie telefoniczne przybywali do miejsca zamieszkania klienta i zwykle "z marszu" dokonywali naprawy. Ponieważ pierwsze telewizory były aparatami lampowymi (tranzystory i obwody wprowadzono znacznie później) technik dysponował zestawem lamp do różnych telewizorów (np. Szafira, Szmaragda czy Neptuna) oraz lutownicę. Często posiadał też schemat połączeń, którym posiłkował się przy szukaniu uszkodzenia. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Jak wspomniano wyżej, początkowo telewizorami dysponowali nieliczni, wytworzył się zwyczaj korzystania z tego urządzenia przez rodzinę, a nawet sąsiadów, których zapraszano na transmisje sportowe, teatralne itp. Korzystano też z telewizorów w które były wyposażone niektóre świetlice. Wtedy zwykły telewizor ustawiano na odpowiednio wysokim stojaku i stawiano w skrzyni zamykanej na kłódkę. Kluczem dysponował "świetlicowy" i to on otwierał, czyli udostępniał telewizor na czas transmisji. Proceder ten stosowano w obawie przed uszkodzeniem przez nieuważnych użytkowników.<br /><br />W pierwszym okresie TVP nadawała transmisje tylko na jednym kanale i były one bardzo krótkie. Z czasem czas transmisji wydłużono, a później uruchomiono też drugi kanał specjalizujący się w tematyce regionalnej. Dla poprawy jakości emisji w Chwaszczynie wybudowano wysoki maszt z anteną, a po uruchomieniu drugiego kanału, na płycie Redłowskiej, na dachu budynku, zamontowano kolejny przekaźnik. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Przez długie lata program telewizyjny nadawano tylko w godzinach popołudniowych i wieczornych. Audycje kończono o północy nadając hymn narodowy. W miarę rozwoju i poszerzania programu, wypracowano ramówkę oraz cykl audycji, które pojawiały się na antenie regularnie, cyklicznie. Codziennie, o godzinie 19:30 było główne wydanie wiadomości na zakończenie którego podawano prognozę pogody na następny dzień. Dziennik prowadzili przemiennie spikerzy - Edyta Wojtczak i Jan Suzin, a "pogodynką" był red. "Wicherek". Sprawy sportowe referował red. Tomasz Hopfer. W poniedziałki transmitowano na żywo teatr telewizji, z udziałem znanych polskich aktorów. Programy te były ambitne i przybliżały widzom klasykę teatralną. W czwartki transmitowano teatralny program kryminalny "Kobra", który cieszył się dużym zainteresowaniem.W ramach programów publicystycznych emitowano "Teleecho", prowadzone przez red. Irenę Dziedzic. Elegancka Irena Dziedzic prowadziła na żywo wywiady ze znanymi osobami publicznymi, ze świata polityki, kultury, sportu itp. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Sporo audycji poświęcono dzieciom. Codziennie przed dziennikiem nadawano "Wieczorynkę", w ramach której emitowano kreskówki, bajki i filmy przygodowe takie jak: "Jacek i Agatka", "Przygody Reksia", produkcji krajowej, a także produkcje Czechosłowackie i Radzieckie. Często emitowano filmy specjalne dla dzieci, bądź przedstawienia lalkowe prowadzone przez znanych aktorów. Bronisław Pawlik prowadził kukiełkową audycję "Pora na Telesfora". W niedzielne przedpołudnia puszczano program pod nazwą "Teleranek", który bardzo długo utrzymywał się na antenie, emitowano go nawet po zmianie ustroju.<br /><br />Dla dorosłych emitowano na żywo mecze piłkarskie, zawody sportowe z różnych dyscyplin sportu, a także transmisje z politycznych imprez - pochodów, defilad "ku czci" 22 lipca, 1 maja, Święta Plonów, czyli dożynek itp. Zarówno dzieci jak i dorośli chętnie oglądali program Adama Słodowego Pt.: "Zrób to sam", w którym przedstawiano ciekawostki z zakresu majsterkowania. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Audycje emitowane w tamtym czasie można by mnożyć. Jedna sprawa dla aktualnego widza będzie szokująca. Programy nie były przerywane reklamami! </span></div>
Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-82222826370986260322015-02-18T19:07:00.002+01:002015-02-18T19:07:46.249+01:00Kradzieże portowe<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">W moich licznych gdyńskich lekturach, tylko jeden raz spotkałem się z tym tematem. Jest on pomijany, chociaż wszyscy starzy mieszkańcy Gdyni się z nim spotkali, a nawet w jakimś stopniu w procederze uczestniczyli. Mowa tu o kradzieży portowej niechlubnej karcie w historii naszego portu. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Kradzieże w porcie występowały zawsze. Ich nasilenie było różne w różnych okresach. Przed wojną kradzieże były minimalne, bowiem prywatni właściciele dobrze pilnowali swojego mienia. Wyręczali ich w tym tzw. formani, czyli brygadziści. Złapany na kradzieży robotnik natychmiast tracił pracę, a opinia złodzieja utrudniała mu znalezienie kolejnej pracy. W okresie okupacji - pomimo hitlerowskiego terroru - kradzieże w porcie nadal istniały. Wtedy proceder ten nabierał charakteru szkodzenia okupantowi, a więc był rodzajem swoistego patriotyzmu, Po wojnie, w pierwszych latach wyzwolonej Polski, nastąpiła erupcja portowych kradzieży. Sprzyjał temu powojenny chaos oraz daleko idąca demoralizacja społeczeństwa, które niejednokrotnie myliło demokrację z anarchią. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Szczególne nasilenie kradzieży portowych miało miejsce w latach 1945 - 1947, to jest w okresie dostaw UNRRA, które trafiały do naszego kraju przez gdyński port. Nasilenie kradzieży było tak wielkie, że zagrożono wstrzymaniem dostaw i skierowaniem ich przez porty na Morzu Czarnym. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Polskie władze, a wśród nich pełnomocnik rządu do spraw portu inż. Eugeniusz Kwiatkowski, podjęły działania porządkujące sprawy dostaw UNRRA przez port i wprowadziły szereg obostrzeń. Cały teren portu od strony lądu został ogrodzony wysoką, drucianą siatką. Wyznaczono bramy przez które odbywał się transport relacji ląd - tereny portowe i odwrotnie. Ruch pieszy również odbywał się przez te bramy. Powołano Straż Portową. Jej wartownicy uzbrojeni i umundurowani strzegli przejść przez całą dobę. Wprowadzono przepustki uprawniające do wejścia na teren portu. Utworzono też Portowy Komisariat MO, specjalizujący się w zwalczaniu kradzieży w porcie. MO ściśle współpracowało ze Strażą Portową. Złapanych podczas patroli i przy bramach złodziei przekazywano milicji do dalszego postępowania. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Wśród braci portowej znane było porzekadło "jak weźmiesz z dużej kupki to nie widać". Brano więc z owej dużej kupki wszystko co dało się wynieść lub wywieźć. Wynoszono w kieszeniach i teczkach, furmankami używanymi przy pracach remontowych, samochodami osobowymi i ciężarowymi. Kradziono i wynoszono z portu w ilościach detalicznych i hurtowych artykuły przemysłowe, ale także żywność: mleko w proszku, mleko skondensowane, papierosy, czekoladę, konserwy mięsne, kawę i gumę do żucia, mąkę, orzeski ziemne łuskane i te w łupinach, koprę itd., itp.. Większość towarów trafiała do paserów, na Halę Targową, na prywatne stoiska, do prywatnych zakładów gastronomicznych, a także na własne potrzeby domowe. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">My, dzieciaki, objadaliśmy się w szkole orzeszkami, koprą i gumą do żucia, grubą na cal czekoladą pochodzącą z unrrowskich paczek. Nigdy nie można było ustalić czy dany produkt pochodzi z kradzieży czy z oficjalnie przydzielonych paczek, które jako deputat wydawano w niektórych portowych zakładach pracy. </span>Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-45703845506587693842015-01-18T21:28:00.001+01:002015-01-18T21:28:15.802+01:00Gdyńskie nietypowe knajpy...<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Na moim blogu o gdyńskich restauracjach i kawiarniach pisałem wielokrotnie. Dziś nieco wspomnień o nietypowych knajpach jakie funkcjonowały przed laty w Gdyni. Knajp tych było zaledwie parę, bowiem większość gastronomii otwartej nastawiona była na żywienie zbiorowe - sztampowe oraz na wyszynk wódki i piwa.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span><span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Już z początkiem lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku przy ulicy Szkolnej czynny był "Bar pod ryjkiem". Nigdy z jego usług nie korzystałem, bo w okresie jego działalności, jako uczeń, a później jako student, nie interesowały mnie bary i knajpy. O istnieniu tego baru dowiedziałem się już po podjęciu pracy zawodowej od starszych kolegów. Bar ten serwował głównie "krótkie dania", takie jak tatar, flaczki i świńskie ryjki - stąd nazwa baru. Głównym "daniem" baru była oczywiście czysta wódka. Podobny bar istniał podobno w Warszawie i był on pierwowzorem dla gdyńskiego baru. Przyczyną likwidacji baru była reglamentacja mięsa jaką wprowadzono w czasie tak zwanej wojny koreańskiej. Także żywot tego baru był krótki. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span><span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Mniej więcej w tamtym czasie na ul. Świętojańskiej działała restauracja "Tatarska", serwująca dania wyłącznie z koniny. Podawano tam tatara, zrazy i gulasz z końskiego mięsa, no i oczywiście wódkę. Popyt na dania z mięsa końskiego był spadkiem po okresie powojennym, gdy dobijano ranne konie, a mięso przecież nie mogło się zmarnować, więc było go bardzo dużo. Wtedy też na terenie Hali Targowej funkcjonowało stoisko z koniną i wędlinami z koniny (np. kiełbasa "Belgijska"). Po jakimś czasie smakoszy mięsa końskiego ubyło, knajpa stała się deficytowa co doprowadziło do jej przebranżowienia, czyli poszerzenia asortymentu dań z mięsa innego niż końskie. Równocześnie zmieniono też nazwę, o ile dobrze pamiętam na "Śródmiejską". </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span><span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Po kilku latach, w ramach akcji "frontem do klienta", otwarto w Śródmieściu na ulicy Abrahama rób ul. 22. lipca (obecnie ulica Armii Krajowej) restaurację "Dietetyczną". Miała ona służyć osobom chorym i starszym bowiem serwowała, zgodnie z nazwą, głównie dania dla osób na diecie. Po latach restauracja ta "umarła śmiercią naturalną", widocznie okazała się nierentowna. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span><span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Podobnie nierentowna okazała się restauracja "Śródmiejska", którą z początkiem lat 70. XX wieku Gdyńskie Zakłady Gastronomiczne przekazały w ajencję. Przejął ją znany gastronomik Czesław P. (późniejszy kierownik "Róży Wiatrów" na Skwerze Kościuszki). Wprowadzone zmiany w "Śródmiejskiej" okazały się korzystne. Jedną z nich było ustawienie w lokalu dużego akwarium z żywymi karpiami. Klient wskazywał rybę którą chciał zjeść i ta była odławiana przez obsługę i w kuchni przygotowywana. Akwarium to okazało się strzałem w dziesiątkę i magnesem przyciągającym klientów, zapewniło zwiększenie obrotów. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span><span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">W drugiej połowie lat 70. XX wieku na rynku pojawiły się pizze. W Gdyni pierwsza pizzeria pojawiła się przy ul. Starowiejskiej 58 (?). Lokal uruchomiło gdyńskie "Społem", a jego kierowniczką została Anna M., która wcześniej pracowała w GZG (Gdyńskie Zakłady Gastronomiczne). O ile dobrze pamiętam serwowano tam 5 rodzajów pizzy, które pieczono w specjalnych piecach. Lokal jako nowość nie wymagał specjalnej reklamy i cieszył się dużą frekwencją. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span><span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Również w latach 70., przy ulicy 10. lutego Zakłady Rybne uruchomiły zespół handlowo-gastronomiczny pod nazwą "Aloza". Obok sklepu z przetworami rybnymi (konserwy, marynaty rybne oraz ryby wędzone, a także importowany z ZSRR kawior) prowadzono restaurację z daniami rybnymi, Bywały tam takie egzotyczne dania jak płetwa rekina, potrawy z ośmiornicy itp. "Aloza" cieszyła się dużym powodzeniem zarówno wśród gdynian jak i przyjezdnych. Była niewątpliwą atrakcją dla turystów odwiedzających nasze miasto. Szkoda, że została zlikwidowana. </span>Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-72158659965207433452015-01-11T00:20:00.000+01:002015-01-11T00:20:19.873+01:00Gdyńskie lasy<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Kształt gdyńskich lasów - ich powierzchnia, wielkość, zasięg terytorialny itp. ewoluował na przestrzeni lat. Od momentu uzyskania przez Gdynię praw miejskich, a następnie poprzez jej rozwój terytorialny w miarę przyłączania kolejnych okolicznych wsi zmieniał się także zasięg lasów. Na chętnie analizowanej przeze mapie von Schroetter'a, z przełomu XVIII i XIX wieku, nie widać aby wieś Gdynia dysponowała przynależnymi do niej lasami. Dostrzega się natomiast nowoczesną, jak na owe czasy, organizację terenów leśnych w jej najbliższej okolicy. Przypuszczać można, że organizacja ta zaistniała przed sporządzeniem wspomnianej mapy, a więc u schyłku XVIII wieku, gdy po pierwszym rozbiorze Polski, w 1772 roku, ta część Pomorza zagarnięta została przez Prusy. Przypuszczam, że to właśnie Prusacy wprowadzili tu swój "Ordnung", czemu przysłużyła się między innymi sekularyzacja dóbr kościelnych i klasztornych.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Przejmowane przez pruskie państwo lasy należało zorganizować, co zostało uczynione. Utworzono "sieć" rewirów leśnych, jak przypuszczam nadleśnictw, im przyporządkowano leśnictwa. W leśnictwach wybudowano domy mieszkalne i zabudowania gospodarcze. Wyznaczono gajowych (tzw. strzelców), którzy mieli nadzorować przydzielone im tereny. Zatrudniono drwali i robotników leśnych, spośród uwolnionych od pańszczyzny chłopów. Równocześnie przystąpiono do wyznaczania leśnych dróg i ich rozbudowy. Tworząc w ten sposób połączenia między wsiami, przysiółkami i miasteczkami.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Zinwentaryzowano zasoby leśne i zaplanowano wycinki, a równocześnie w poszczególnych rewirach utworzono szkółki leśne z myślą o nowych nasadzeniach, zwracając przy tym uwagę na dobór wyselekcjonowanych odmian i gatunków.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">W tradycyjny sposób gospodarka leśna była prowadzona tylko w prywatnych częściach lasów, które w wyraźny sposób (głównie rowami) oddzielono od lasów państwowych.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Jak wspomniałem na wstępie, w miarę jak powiększało się terytorium Gdyni, z nowymi osiedlami dochodziły tereny leśne. W połowie XIX wieku od rewiru zagórskiego oddzielono lasy położone bliżej Gdyni tworząc nadleśnictwo w Chyloni. W 1883 roku wybudowano siedzibę nadleśnictwa.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Proces powiększania obszaru Gdyni kontynuowano w okresie powojennym. Część Pogórza dołączono do Gdyni w 1970 roku, Babie Doły w 1971 roku, Dąbrowę w 1972 roku. W latach 1972 - 1975 przyłączono Chwarzno i Wiczlino, a w 1988 roku pozostałą część Demptowa. Prawie wszystkie te wsie (teraz będące dzielnicami Gdyni) posiadały na swoim terenie kompleksy leśne.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Według "Rocznika Statystycznego Gdyni" z 1957 roku a więc sprzed okresu przyłączenia wyżej wymienionych wsi, lasy stanowiły 28,5 % powierzchni naszego miasta, które w tamtym czasie miało 7,252 ha. Z niewielkimi wahaniami proporcja ta nadal istnieje, czyli około 1/3 ogólnej powierzchni Gdyni stanowią lasy.</span>Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-36082830460091597612014-12-11T19:57:00.001+01:002014-12-11T19:57:05.205+01:00KartoflankaTekst chciałbym poświęcić pamięci mojej mamy Gertrudy.<br />
<br />
Przed piętnastu laty, w listopadzie 1999 roku, opublikowałem we "Wiadomościach Gdyńskich" artykuł pod tytułem "Bulwy, kartofle, ziemniaki". Jeden z akapitów tekstu mówi o zupie ziemniaczanej, czyli kartoflance, która była popularnym daniem obiadowym jedzonym często na gdyńskich przedmieściach.<br />
<br />
Ilekroć nie wiadomo było co przyrządzić na obiad, bądź gdy brak było pieniędzy na bardziej wyszukane danie obiadowe gotowano kartoflankę. Tak było w moim domu rodzinnym, tak było też u sąsiadów, znajomych i krewnych. W artykule z "Wiadomości Gdyńskich" wspominam o tym że zupę ziemniaczaną gotowano na zasadzie wańkowiczowskiej "zupy na gwoździu", co oznaczało, że poza ziemniakami wrzucano do niej włoszczyznę, czyli marchew, selera, cebulę itp., a następnie "zaciągano" zasmażką ze słoninki lub zaklepką z mąki. Kartoflankę zagęszczano makaronem i o ile pozwalał na to portfel wzbogacano wkładką mięsną.<br />
<br />
W czasie wojny, a także w pierwszych, chudych latach powojennych, kartoflanki były "postne" i składały się głównie z wody i rozgotowanych ziemniaków. Taką zupę "do smaku" doprawiano już na talerzu płynem "maggi". W późniejszych latach, gdy zdarzało mi się korzystać z usług naszej gastronomi, nigdy nie trafiłem w karcie dań na kartoflankę. Widocznie zupę tę traktowano jako posiłek "domowy", nie nadający się do serwowania w lokalu gastronomicznym. W których zamawiano głównie rosół, barszcz ukraiński lub kołduny litewskie, a także flaczki - te niekiedy jako danie główne.<br />
<br />
W latach mojej młodości "zaliczyłem" dziesiątki kartoflanek, z których jedną zapamiętałem do dziś, nie z uwagi na jej wyjątkowy smak, ale ze względu na okoliczności jakich została przygotowana.<br />
<br />
Była połowa marca 1945 roku. Od kilkunastu dni zamieszkiwaliśmy w ziemiance, czyli bunkrze, nieopodal cisowskiego cmentarza. Korzystaliśmy z gościnności feldfebla Karola Schulza, Niemca żonatego z miejscową Kaszubką. Mieszkało nas tam 16 osób, łącznie cztery rodziny. Było ciasno, ale w naszym odczuciu bezpiecznie, schron był solidnie zbudowany przez podwładnych Schulza, a dodatkowo wkopany w zbocze Bieszków Górki. Z uwagi na ciasnotę w schronie przebywaliśmy głównie w nocy. W dzień , bo Cisowa nie była jeszcze ostrzeliwana, my dzieciarnia pętaliśmy się po okolicy. Między innymi po Ćmirowie i po obrzeżu lasu, gdzie zakwaterowani byli nasi koledzy.<br />
<br />
Dorośli w tym czasie kopali własny bunkier i parali się codziennymi czynnościami - praniem, gotowaniem posiłków itp. Do gotowania służyła "koza" czyli żeliwny piecyk o jednej fajerce, który poza tym ogrzewał pomieszczenie. Kawę i herbatę gotowano wspólnie, ale "obiady" każda rodzina gotowała oddzielnie, korzystając z reglamentowanej żywności. Kolejka do piecyka była ustawiczna - od wczesnych godzin porannych do wieczora.<br />
<br />
Pewnego poranka mama zdecydowała, że udamy się do naszego mieszkania i tam bez tłoku i pośpiechu ugotujemy kartoflankę. Zabraliśmy tylko nasz duży garnek, bo ziemniaki, opał i woda były w miejscu zamieszkania. Około godziny 11:00 gotowanie kartoflanki zbliżało się do końca. Sposobiliśmy się prawie do powrotu do "naszego" bunkra gdy rozpętało się piekło. Nawała ogniowa rosyjskiej artylerii, warkot pikujących samolotów, detonacje bomb i serie z broni pokładowej utworzyły kumulujący się huk, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy. Ukryliśmy się z mamą w piwnicy, przywarliśmy do ściany i czekaliśmy na kolejny wybuch. Kanonada trwała kilkadziesiąt minut, a gdy ucichła ruszyliśmy do schronu. Mama niosła ciężki garnek zupy, a ja nieco ziemniaków na kolejny posiłek. Bieg był uciążliwy bo wiódł przez zaorane pola, na skróty, w kierunku cmentarza, tam gdzie dzisiaj są ulice Morska i Lniana. Gdy zbliżyliśmy się do cmentarnej bramy nastąpiła druga odsłona nawały. Przywarliśmy do murowanych słupków bramy cmentarnej i obserwowaliśmy to co działo się wokół. Wybuchy bomb i pocisków, ewolucje rosyjskich samolotów, ścinane przez pociski sosny w pobliskim lesie i oszalał konie, biegnące przez pole w pobliżu Babskiego Figla. Ten drugi akt nawały był trochę krótszy od pierwszego. Gdy rozdygotani trafiliśmy w końcu do schronu, odeszła nam ochota na kartoflankę.Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-46076477849411070192014-11-25T15:37:00.000+01:002014-12-11T19:59:04.394+01:00Ćmirowo – zmiany w krajobrazie - część 2<div class="Standard">
<a href="http://gdyniawktorejzyje.blogspot.com/2014/11/cmirowo-zmiany-w-krajobrazie-czesc-1.html">Część 1</a></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Rzeczka, czyli Cisowski Potok<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Ma ponoć około 4 km długości i wypływa w lesie nieopodal
Łężyc. Płynie przez Pustki Cisowskie, omija lesiste pagórki, łukiem omija
Cisowę i koło Starej Szkoły – pod mostkiem płynie na teren łąk. Tam podobno
łączy się z Potokiem Chylonki, by wspólnie wpłynąć do Zatoki, w rejonie
gdyńskiego portu, a ściślej Terminalu Kontenerowego...<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">W czasach mojego dzieciństwa woda w tej rzeczce (bo tak o tym
mówili miejscowi), była zimna i krystalicznie czysta. Przed laty były tu
podobno pstrągi. Później pływały tam tylko cierniki, kijanki, rzadziej minogi i
żaby. Wtedy brzegi potoku były nieuregulowane i koło Starej Szkoły pojono
krowy, pędzone na łąki.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">My, ćmirowska dzieciarnia, właśnie tu przy szkole
korzystaliśmy z kąpieli w rzeczce, bowiem na plażę do Gdyni trzeba było
dojeżdżać, a to było wtedy kosztowne. Potok był płytki, sięgał nam do kolan,
był więc bezpieczny dla kąpiących się dzieci. Poza kąpielą, w potoku tym
łapaliśmy do słoików kijanki lub cierniki, wyławialiśmy owoce, które spadły tu
z pobliskiego, starego sadu Juńskich, a także wchodziliśmy pod mostek. Ta
ostatnia czynność była szczytem dziecięcej odwagi, bowiem sklepienie mostku
było niskie, ciemne, przejście długie, a w dodatku istniała opinia, że pod
mostkiem są wodne szczury. O ile pamiętam – nikt nigdy nie przeszedł pod całym
mostkiem, chociaż próbowano.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Łąki<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Zaraz za torem kolejowym były łąki, które częściowo
uprawiano. O ile pamiętam były tu tylko trzy zabudowania. Później zabudowań
stopniowo było coraz więcej. Przy zabudowaniach gospodarze uprawiali ziemniaki
i buraki. Za torami też były łąki, i tam wypasane było lokalne nieliczne krowy
i kozy. Już po wojnie na nasypie kolejowym i przy gospodarstwach, wypasaliśmy z
bratem nasze kozy, to był nasz sposób na wakacyjną nudę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Las<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Las był dla nas ćmirowiaków bardzo ważny. Z lasu czerpaliśmy
różne korzyści, stąd czerpaliśmy drewno na opał, chrust i szyszki na podpałkę,
stąd pochodziło zbierane corocznie runo leśne – jagody i grzyby. Znaliśmy
„miejsca”, gdzie było najwięcej czarnych jagód, gdzie rosły maliny i jeżyny, a
także miejsca w lesie na różne gatunki grzybów.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Na jagody i grzyby chodziło się całymi rodzinami lub grupami
sąsiedzkimi, zwykle w niedzielę, bo tylko ta była niepracująca.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">W czasie wojny, a właściwie pod jej koniec, las był nam
schronieniem. Tu na jego obrzeżach mieszkańcy wybudowali liczne schrony,
korzystając z sosnowych pni jako budulca. Tu wreszcie chodziło się na
świąteczne spacery, a młodzi tu szukali ukrycia w czasie randek.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Zabudowania<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Zabudowania na Ćmirowie były niejednolite, chociaż w lepszej
kondycji niż te na Demptowie, Pustkach Cisowskich, Meksyku oraz na pagórkach
Grabówka. Na Ćmirowie były liczne budynki mieszkalne murowane i otynkowane.
Sporo też było tu domów piętrowych, a jak już wcześniej wspomniałem, Lubner
wybudował przy ul. Owsianej dom czynszowy, dwupiętrowy, dla kilkunastu
najemców. Poza domami wybudowanymi w latach 20 – tych ubiegłego wieku
znajdowało się tu również kilka domów pochodzących zapewne z XIX wieku.
Nieopodal „Cisowianki” w cieniu starych lip, stał do lat 70 – tych ubiegłego
wieku, dworek o konstrukcji szachulcowej. Obiekt ten doprowadzono do ruiny,
chociaż był niewątpliwie zabytkiem, a następnie rozebrano, uzyskano plac pod
budowę szkolnego molocha. Parę starych chat było przy ul. Pszenicznej i
rzeczce. Były to chaty miejscowych gospodarzy. O wieku tych domów świadczyły
drzewa je otaczające, równe wzrostem tym, które rosły wzdłuż ul. Chylońskiej.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Większość zabudowy w ówczesnym Ćmirowie pochodziło z czasu
budowy portu w Gdyni, mieszkańcy pochodzili z całej Polski, bowiem przyjeżdżali
do Gdyni „za chlebem”, i osiedlali się wśród miejscowej ludności na przedmieściach,
po latach stanowili już jedność, bez podziału na swoich i obcych.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Szkoły<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<br />
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">W okresie przedwojennym były na Ćmirowie dwie szkoły, a
właściwie klasy szkolne, które mieściły się w różnych miejscach. Istniała stara
szkoła przy rzeczce, kilka klas mieściło się w domu Stencla na ul. Jęczmiennej.
Poza Ćmirowem, przy ul. Chylońskiej w domu nauczyciela Mielczarskiego, także
mieściło się kilka klas. tak było do jesieni 1939 roku, gdy Niemcy uruchomili
wybudowaną wcześniej szkołę, której nadano nr 17, pisałem już na blogu i w
„Roczniku Gdyńskim” nr 14, o tej szkole.</span><o:p></o:p></div>
Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-39756346488453540132014-11-13T22:33:00.002+01:002014-11-13T22:33:52.618+01:00Ćmirowo – zmiany w krajobrazie. Część 1<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Do osiedla tego mam zrozumiały sentyment. Tu bowiem
mieszkałem przez 18 lat mojego życia (1938 – 56). Tu spędziłem młodość, a
wcześniej dzieciństwo, które przypadło na czas wojny. I chociaż ten był trudny,
często chłodny i głodny, wspominam go z sentymentem, bowiem spędziłem go wśród
bliskich, obojga rodziców i rodzeństwa.</span></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">O osiedlu tym pisałem już kilkakrotnie. Spory historyczny
tekst znalazł się w „Roczniku Gdyńskim” nr 15/2003, tam w ostatniej części
tekstu wiadomości dotyczące Ćmirowa z II połowy </span><span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;">XX wieku, a głównie z okresu powojennego, gdy nastąpił
dynamiczny rozwój osiedla oraz wspomniane w nagłówku niniejszego tekstu zmiany
w krajobrazie (w tym miejscu jedno sprostowanie do w/w „Rocznika Gdyńskiego” -
otóż ul. Lniana i istniejące przy niej osiedle domków jednorodzinnych znalazło
się na polu przy starym cmentarzu, a nie jak błędnie podano, na terenie tego
cmentarza, który nadal funkcjonuje).</span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Na cmentarzu tym od kilkudziesięciu lat spoczywają moi
rodzice i sporo kolegów „z podwórka” i szkoły. Odwiedzając ich groby, zawsze
mimochodem odwiedzam Ćmirowo i podziwiam zmiany jakie tu nastąpiły. Ze starego
Ćmirowa pozostało już niewiele, a i to co pozostało poddano renowacji i
„kosmetyce”. W tym stanie rzeczy zdecydowałem się na sporządzenie szkicu
dawnego Ćmirowa – tego przed przebudową, aby zachować jego wygląd dla
zainteresowanych. Opracowując szkic posłużyłem się głównie pamięcią, co mogło
wpłynąć na jego dokładność. Inną wadą szkicu jest zachwianie proporcji i
odległości pomiędzy prezentowanymi obiektami. Pomimo tych wad zdecydowałem się
na zamieszczenie schematu osiedla na moim blogu w przekonaniu, że starym
Ćmirowiakom odświeży wspomnienia, a młodym pozwoli zrozumieć jak dawne Ćmirowo
wyglądało.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPZ8uIj7NmQMtAYJlcu_407imPYG2M_kJ3A-tqN10QZ8Oycc-07Gn0KaTQTBp4stn8Rf0ExtPX3-PXGUjOhWU_ZdHqHH4f149XTRzbIkFpdBqhMyrOn2O8ytBqT6Fw4BPa5XMVhJ93dBQ/s1600/Clipboard01.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="224" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPZ8uIj7NmQMtAYJlcu_407imPYG2M_kJ3A-tqN10QZ8Oycc-07Gn0KaTQTBp4stn8Rf0ExtPX3-PXGUjOhWU_ZdHqHH4f149XTRzbIkFpdBqhMyrOn2O8ytBqT6Fw4BPa5XMVhJ93dBQ/s320/Clipboard01.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ćmirowo - stan do 1975 roku (schemat)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Komentarz do szkicu Ćmirowo<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><b>Granice osiedla<o:p></o:p></b></span></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;">Ćmirowo jako część Cisowej nie posiada wyraźnie określonych
granic. Przyjąć można, że Ćmirowo było zalążkiem Cisowej, której najstarsza
część znajdowała się w rejonie dzisiejszej ul. Pszenicznej – wzdłuż Cisowskiego
Strumienia, sięgając po obecną ul. Zbożową. W kierunku lesistych pagórków od
późnej powstałej dzisiejszej ul. Chylońskiej, rozciągały się pola, należące
(względnie dzierżawione) przez kilku osiadłych zagrodników. Po przeciwnej
stronie tego fragmentu Pradoliny Kaszubskiej rozciągały się łąki i bagniska,
sięgające aż po wzniesienie Kępy Oksywskiej. Tak więc miało Ćmirowo w zasięgu
ręki – pola uprawne, zarybiony strumień, las i łąki – słowem wszystko, co było
potrzebne do życia. Przeprowadzenie przez to osiedle szosy, a następnie pod
koniec XIX wieku kolei żelaznej, niewiele zmieniło w codziennym bytowaniu
mieszkańców, prowadzących głównie gospodarkę naturalną (czytaj
samowystarczalną). Sporadycznie tylko ćmirowiacy prowadzili wymianę towarową z
rybakami z Oksywskich Piasków (w relacji towar za towar). Z sąsiedztwa Gdańska,
Pucka, a później Wejherowa, korzystano bardzo rzadko, nabywając tam głównie
towary przemysłowe.</span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><b>Drogi i ulice<o:p></o:p></b></span></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;">Do połowy la 70. ubiegłego wieku drogi na Ćmirowie były
piaszczyste. Jedynie ul. Chylońska posiadała bruk i fragmenty chodnika
przeznaczonego dla pieszych. Zasadnicze zmiany w tym zakresie nastąpiły po
wejściu budownictwa mieszkaniowego na terenie Ćmirowa i Strasznicy. Wtedy też
pociągnięto dwupasmową ul. Czerwonych Kosynierów przez pola Cisowej i Ćmirowa,
odcinając cały łuk ul. Chylońskiej, i tym skrótem wychodząc na obrzeża Janowa.
Pozostawiając (jako skansen?) część zabudowy Ćmirowa – wybudowano nowe osiedle
Sibeliusa oraz liczne wieżowce przy ul. Owsianej, którą też zaasfaltowano.
Kolejny skok zmian w układzie dróg i w zabudowie nastąpił po uruchomieniu
przystanku SKM Gdynia – Cisowa, co nastąpiło 22 grudnia 1997 roku. Kolejne
zmiany i modernizacja ul. Morskiej i Owsianej przeprowadzono na przełomie lat
2013/14, instalując między innymi sygnalizację świetlno – dźwiękową na
przejściach dla pieszych, poszerzając jezdnię oraz wymieniając całkowicie
asfalt. Nieco wcześniej powstała w Ćmirowie nowa ulica Lniana, zginęła
natomiast ulica Kłosowa włączona do ul. Morskiej. Równocześnie zginęły pola
uprawne, a nawet większość przydomowych ogródków.</span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><b>Pola</b><o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;">W czasach minionych lat, a więc w okresie przed zabudową
części Ćmirowa, w połowie lat 70. ubiegłego wieku, znaczną część
dzielnicy stanowiły pola uprawne (często ugory). Zabudowania mieszkalne i
gospodarcze – o których więcej poniżej – skupiły się głównie przy ul.
Jęczmiennej i Słomianej. Ul. Owsiana zabudowana była tylko częściowo, a ul.
Kłosowa jednostronnie to znaczy po stronie parzystej. Po nieparzystej mieściły
się tylko dwa parterowe baraki nr 1 i 3, a dalej aż po cmentarz i las
rozciągały się pola. Również niezabudowana była ul. Owsiana, przy której od
domu Lubnera, aż po Babski Figiel rozciągały się pola. Sięgały one po ul.
Zbożową. Pola ciągnęły się poza tym pomiędzy Ćmirowem a Strasznicą. Tam często
były ugory – z uwagi na piaszczystą glebę. Okresowo uprawiano tam ziemniaki lub
siano, dla wzbogacenia gleby w azot.</span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Pole po lewej stronie ul. Owsianej na znacznej długości
odgrodzone było od osiedla płotem, dość wysokim i szczelnym. Przez szpary
między deskami śledziliśmy porastanie żyta, a następnie w czasie żniw, przez
dziurę w płocie wchodziliśmy na pole, aby pomagać żniwiarzom. W zimie na płocie
tym opierały się śnieżne zaspy, blokujące drogę na cmentarz. Później płot
zniknął. Stało się to zapewne wiosną 1945 roku, a dokonali tego Niemcy, którzy
zużyli płot na opał oraz jako środki maskujące samochody, które przez
kilkanaście dni ustawiono pomiędzy domami Ćmirowa.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Na ćmirowskich polach w latach 20 – tych ubiegłego wieku
wytyczono ulice Jęczmienną, Kłosową i Słomianą. Wtedy też w tym rejonie
wybudowano sporo domków i baraków mieszkalnych. Zwykle budowano na
dzierżawionych od Leona Lubnera gruntach. Jak przed laty poinformowała mnie
Pani Helena Pałczyńska – córka tego gospodarza – uporządkowanie spraw
własnościowych tych gruntów nastąpiło dopiero w latach 70 – tych ubiegłego
wieku (zapewne z budową w rejonie ul. Owsianej wieżowców i pawilonów handlowych
oraz przeprowadzenie tędy dwupasmowej jezdni ul. Morskiej, wtedy Czerwonych
Kosynierów).<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Na polach Lubnera – po wojnie użytkowanych przez Kazimierza
Głodowskiego – uprawiano głównie żyto i ziemniaki. Innych zbóż nie uprawiano.
Niekiedy pola te odpoczywały i wtedy na tych ugorach pasły się kozy, a my
dzieci mieliśmy tam nasze place zabaw i boiska.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><b>Ogrody i sady<o:p></o:p></b></span></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;">Kilka starych drzew owocowych rosło w rejonie ul. Pszennej to
jest w części starego Ćmirowa. Stara grusza rosła przed domem Piątka i chatą
Buszów. W sadzie Potrykusów rosła stara jabłoń, rzadko owocująca. Stare,
chociaż znacznie młodsze drzewa owocowe były w ogrodzie przy Starej Szkole.
Wszystkie pozostałe drzewa – sądząc po ich wzroście i kondycji – pochodziły z
czasu budowy domków „nowego” Ćmirowa, a więc z połowy lat 20. ubiegłego
wieku.</span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">W przydomowych sadach rosły głównie wiśnie. Wzdłuż płotów
krzaki agrestu i porzeczek. Uprawiano też śliwy, w różnych odmianach. Zdarzały
się też pojedyncze drzewa papierówek, pilnie strzeżonych przez właścicieli
przed „pachtującymi” chłopakami.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Zwykle sad i ogród stanowiły jedno. W ogródkach od strony
ulicy sadzono głównie kwiaty. Rosły tu więc – już od wiosny – przebiśniegi,
rzadziej krokusy, a później nagietki, maki i lwie paszcze. Jesienią pojawiały
się tu astry, a wcześniej piwonie. Przed wieloma domami, w kącie ogrodu,
zieleniły się krzewy bzu. Już od późnego lata w ogrodach dominowały dalie, ich
kwiaty były dumą ogródków.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">O ile rozmiary działki na to pozwalały, na zapleczu domu
uprawiano głównie warzywa smakowe – seler, pietruszkę, por, marchew i często
sałatę i rzodkiewkę. W czasie wojny i tuż po niej, uprawiano w ogródkach tytoń,
którego były dwa gatunki – kwitnący żółto, o wydłużonych liściach i kwitnący na
biało. Uprawa tytoniu podyktowana była skąpymi przydziałami kartkowymi
papierosów i tytoniu w czasie okupacji, stanowiła zatem uzupełnienie tej używki
dla nałogowych palaczy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">O sady i ogródki dbano z pełnym zaangażowaniem. Drzewka
owocowe bielono i przycinano, chwasty i opadłe liście palono, a glebę w
ogródkach nawożono nawozem naturalnym, pochodzącym od hodowanych zwierząt.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Ciąg dalszy nastąpi...</span></div>
Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5197266796614898675.post-87655533804116915522014-10-27T07:31:00.000+01:002014-10-27T07:31:41.233+01:00Koński cmentarz<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;">O ile wiem, na temat tego cmentarza dotąd nie pisano. Przed
paroma laty W. Kwiatkowska i jej córka M. Sokołowska wydały książkę o gdyńskich
cmentarzach, ale ta dotyczy cmentarzy „ludzkich”. O cmentarzu „końskim”, jak
dotąd nie pisano. A wiedzieć wypada, ze w wiosennych walkach o wyzwolenie Gdyni
w 1945 roku, obok ludzi ginęły też – i to masowo – konie. Brało się to z tego,
że obaj przeciwnicy w działaniach wojennych korzystali z koni. Konie ciągnęły
działa, dowoziły na linię frontu amunicję i prowiant, odwoziły do szpitali
polowych rannych itd.</span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">w czasie bezpośrednich wojennych działań – nalotów,
artyleryjskiego ostrzału i przy użyciu broni ręcznej i maszynowej – słowem
zawsze wtedy, gdy ludzie korzystali ze schronów i okopów – konie pozostawały na
odkrytym terenie (najwyżej w płytkich, ziemnych okopach bez przykrycia), gdzie
raziły je pociski i odłamki. W tym stanie rzeczy, końskich trupów przybywało w
zastraszającym tempie, w miarę nasilania się walk.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Leżały one wszędzie. Na miejscach gdzie raziła je śmierć. Na
placach i ulicach, na chodnikach i jezdniach, na podwórkach i polach, na
obrzeżach lasu i na terenie portu, w śródmieściu i na osiedlach... Jeszcze
trwały walki na Kępie Oksywskiej, gdy ocalali w mieście gdynianie spontanicznie
przystąpili do uprzątania końskiej padliny. Kwiecień 1945 roku nie był
wprawdzie ciepły, ale już czuć było miejscami, mdlący, słodkawy odór
rozkładającej się padliny. Do jej grzebania wykorzystywano leje po bombach i
pociskach, okopy i opuszczone schrony, a nawet nierówności terenu. W
przeważających przypadkach zabite konie grzebano na miejscu, bądź w niewielkiej
odległości ich padnięcia. Chodziło o pośpiech, o to, aby zdążyć przed letnimi
upałami. Poza tym dysponowano tylko łopatami, a to określało „technologię”
grzebania. Sporadycznie korzystano ze szwendających się „bezpańskich” koni.
Wtedy padlinę przywiązywano liną za tylne nogi i koń wlókł swojego martwego
„towarzysza” do najbliższego dołu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="Standard">
<br /></div>
<div class="Standard">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Tak było na początku i tak było na przedmieściach. Nieco
później, gdy utworzyła się Milicja Obywatelska, końskie „pogrzeby” nabrały
bardziej zorganizowanego charakteru. Poza ochotnikami, do prac tych pędzono
pozostałych w mieście cywilnych Niemców. Dla śródmieścia wyznaczono miejsce na
koński cmentarz – na terenie starej cegielni (dzisiaj jest w tym miejscu
centrum handlowe „Riviera”). Konie grzebano w płytkich grobach, które
zasypywano piaskiem z urwiska. Świadkowie twierdzą, że padliny tej było setki
sztuk. Teraz po latach, tylko nieliczni mieszkańcy naszego miasta pamiętają, że
w miejscu tym znajduje się wojenny, koński cmentarz.</span><o:p></o:p></div>
Michał Sikorahttp://www.blogger.com/profile/05101624676287835084noreply@blogger.com2