O ile wiem, na temat tego cmentarza dotąd nie pisano. Przed
paroma laty W. Kwiatkowska i jej córka M. Sokołowska wydały książkę o gdyńskich
cmentarzach, ale ta dotyczy cmentarzy „ludzkich”. O cmentarzu „końskim”, jak
dotąd nie pisano. A wiedzieć wypada, ze w wiosennych walkach o wyzwolenie Gdyni
w 1945 roku, obok ludzi ginęły też – i to masowo – konie. Brało się to z tego,
że obaj przeciwnicy w działaniach wojennych korzystali z koni. Konie ciągnęły
działa, dowoziły na linię frontu amunicję i prowiant, odwoziły do szpitali
polowych rannych itd.
w czasie bezpośrednich wojennych działań – nalotów,
artyleryjskiego ostrzału i przy użyciu broni ręcznej i maszynowej – słowem
zawsze wtedy, gdy ludzie korzystali ze schronów i okopów – konie pozostawały na
odkrytym terenie (najwyżej w płytkich, ziemnych okopach bez przykrycia), gdzie
raziły je pociski i odłamki. W tym stanie rzeczy, końskich trupów przybywało w
zastraszającym tempie, w miarę nasilania się walk.
Leżały one wszędzie. Na miejscach gdzie raziła je śmierć. Na
placach i ulicach, na chodnikach i jezdniach, na podwórkach i polach, na
obrzeżach lasu i na terenie portu, w śródmieściu i na osiedlach... Jeszcze
trwały walki na Kępie Oksywskiej, gdy ocalali w mieście gdynianie spontanicznie
przystąpili do uprzątania końskiej padliny. Kwiecień 1945 roku nie był
wprawdzie ciepły, ale już czuć było miejscami, mdlący, słodkawy odór
rozkładającej się padliny. Do jej grzebania wykorzystywano leje po bombach i
pociskach, okopy i opuszczone schrony, a nawet nierówności terenu. W
przeważających przypadkach zabite konie grzebano na miejscu, bądź w niewielkiej
odległości ich padnięcia. Chodziło o pośpiech, o to, aby zdążyć przed letnimi
upałami. Poza tym dysponowano tylko łopatami, a to określało „technologię”
grzebania. Sporadycznie korzystano ze szwendających się „bezpańskich” koni.
Wtedy padlinę przywiązywano liną za tylne nogi i koń wlókł swojego martwego
„towarzysza” do najbliższego dołu.
Tak było na początku i tak było na przedmieściach. Nieco
później, gdy utworzyła się Milicja Obywatelska, końskie „pogrzeby” nabrały
bardziej zorganizowanego charakteru. Poza ochotnikami, do prac tych pędzono
pozostałych w mieście cywilnych Niemców. Dla śródmieścia wyznaczono miejsce na
koński cmentarz – na terenie starej cegielni (dzisiaj jest w tym miejscu
centrum handlowe „Riviera”). Konie grzebano w płytkich grobach, które
zasypywano piaskiem z urwiska. Świadkowie twierdzą, że padliny tej było setki
sztuk. Teraz po latach, tylko nieliczni mieszkańcy naszego miasta pamiętają, że
w miejscu tym znajduje się wojenny, koński cmentarz.
Jest to bardzo ciekawy wpis. Jesli w ogole mi sie zdarzy zaplatac sie w okolice Riwiery, bede myslec o koniach. Dziekuje!
OdpowiedzUsuńJest to bardzo ciekawy wpis. Jesli w ogole mi sie zdarzy zaplatac sie w okolice Riwiery, bede myslec o koniach. Dziekuje!
OdpowiedzUsuń