W moich licznych gdyńskich lekturach, tylko jeden raz spotkałem się z tym tematem. Jest on pomijany, chociaż wszyscy starzy mieszkańcy Gdyni się z nim spotkali, a nawet w jakimś stopniu w procederze uczestniczyli. Mowa tu o kradzieży portowej niechlubnej karcie w historii naszego portu.
Kradzieże w porcie występowały zawsze. Ich nasilenie było różne w różnych okresach. Przed wojną kradzieże były minimalne, bowiem prywatni właściciele dobrze pilnowali swojego mienia. Wyręczali ich w tym tzw. formani, czyli brygadziści. Złapany na kradzieży robotnik natychmiast tracił pracę, a opinia złodzieja utrudniała mu znalezienie kolejnej pracy. W okresie okupacji - pomimo hitlerowskiego terroru - kradzieże w porcie nadal istniały. Wtedy proceder ten nabierał charakteru szkodzenia okupantowi, a więc był rodzajem swoistego patriotyzmu, Po wojnie, w pierwszych latach wyzwolonej Polski, nastąpiła erupcja portowych kradzieży. Sprzyjał temu powojenny chaos oraz daleko idąca demoralizacja społeczeństwa, które niejednokrotnie myliło demokrację z anarchią.
Szczególne nasilenie kradzieży portowych miało miejsce w latach 1945 - 1947, to jest w okresie dostaw UNRRA, które trafiały do naszego kraju przez gdyński port. Nasilenie kradzieży było tak wielkie, że zagrożono wstrzymaniem dostaw i skierowaniem ich przez porty na Morzu Czarnym.
Polskie władze, a wśród nich pełnomocnik rządu do spraw portu inż. Eugeniusz Kwiatkowski, podjęły działania porządkujące sprawy dostaw UNRRA przez port i wprowadziły szereg obostrzeń. Cały teren portu od strony lądu został ogrodzony wysoką, drucianą siatką. Wyznaczono bramy przez które odbywał się transport relacji ląd - tereny portowe i odwrotnie. Ruch pieszy również odbywał się przez te bramy. Powołano Straż Portową. Jej wartownicy uzbrojeni i umundurowani strzegli przejść przez całą dobę. Wprowadzono przepustki uprawniające do wejścia na teren portu. Utworzono też Portowy Komisariat MO, specjalizujący się w zwalczaniu kradzieży w porcie. MO ściśle współpracowało ze Strażą Portową. Złapanych podczas patroli i przy bramach złodziei przekazywano milicji do dalszego postępowania.
Wśród braci portowej znane było porzekadło "jak weźmiesz z dużej kupki to nie widać". Brano więc z owej dużej kupki wszystko co dało się wynieść lub wywieźć. Wynoszono w kieszeniach i teczkach, furmankami używanymi przy pracach remontowych, samochodami osobowymi i ciężarowymi. Kradziono i wynoszono z portu w ilościach detalicznych i hurtowych artykuły przemysłowe, ale także żywność: mleko w proszku, mleko skondensowane, papierosy, czekoladę, konserwy mięsne, kawę i gumę do żucia, mąkę, orzeski ziemne łuskane i te w łupinach, koprę itd., itp.. Większość towarów trafiała do paserów, na Halę Targową, na prywatne stoiska, do prywatnych zakładów gastronomicznych, a także na własne potrzeby domowe.
My, dzieciaki, objadaliśmy się w szkole orzeszkami, koprą i gumą do żucia, grubą na cal czekoladą pochodzącą z unrrowskich paczek. Nigdy nie można było ustalić czy dany produkt pochodzi z kradzieży czy z oficjalnie przydzielonych paczek, które jako deputat wydawano w niektórych portowych zakładach pracy.
Sytuacje, które opisuje Autor miały też miejsce w pierwszej połowie lat 80.
OdpowiedzUsuńWtedy pracownicy gdyńskiego portu masowo kradli wszystko to, co tylko udawało się ukraść.
Takie to były czasy i taka moralność gdynian.
Pracowałem w swoim czasie w Komisariacie Portowym Policji. Pracownicy z Dalmoru potrafili wynosić mrożoną rybę pod koszulami na gołym ciele.
OdpowiedzUsuńPanie Michale, szukam jakiegoś kontaktu do Pana, ale w sprawie zupełnie nie związanej z tym artykułem. Chodzi o artykuły z 2013 i 2012 dot. sklepów delikatesowych. Bardzo proszę o kontakt mailowy: wojtula1976@gmail.com
OdpowiedzUsuńBardzo proszę o kontakt.
Proszę o kontakt przez formularz kontaktowy.
UsuńPozdrawiam
Dzisiaj po knajpach chodzi facet maszynista i wychwala sie ile na lewo sprzedal Paliwa ze swojej waszyny jaka jezdzi po porcie a dyrekcja i kontrola nic nie robia
UsuńKradzieże były częstym zjawiskiem i są ciągle czymś powszechnym. Dlatego warto się zabezpieczać.
OdpowiedzUsuńOd prawie czterdziestu laty pracuję w Urzędzie Celnym w Gdyni.Starsi moi koledzy ze służby opowiadali mi o procederze kradzieży jajek surowych, które przypływały statkami. Celnicy przyczajali się na delikwentów- złodziejaszków, którzy wynosili te jaja upchane pod odzieżą roboczą .Można było poznać ich po nienaturalnym chodzie, ostrożnie szli aby jaja nie popękały. Ale najzabawniejsze było gdy celnicy takiego wypchanego jajami namierzyli. Witano go... i przyjaźnie poklepywano tylko po całym ciele. Nie karano. Karą była jajecznica wypływająca z nogawek... pozdrawiam Andrzej z Cisowej
OdpowiedzUsuń