Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żegluga. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żegluga. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 października 2012

y/s „Lwów” był pierwszy.

Bliżej niezorientowani w temacie zwykli uważać, że naszym pierwszym szkolnym żaglowcem był – „Dar Pomorza”. Tymczasem prawda jest taka, że wyprzedził go o całe 10 lat statek żaglowy y/s "Lwów".

Zakupiono go już w czerwcu 1920 roku za 247 tys. dolarów. Statek ten zbudowano w 1869 roku w Holandii, a więc w momencie zakupu liczył już ponad pięćdziesiąt lat. Inna wersja mówi, że zbudowany został w stoczni angielskiej.
W momencie zakupu nazywał się "Nest" i był trójmasztowym barkiem. Jego podstawowe dane techniczne to:
·         długość z bukszprytem - 85,1 m
·         długość miedzy pionami - 64,8 m
·         szerokość - 11,4 m
·         zanurzenie - do 6,9 m
·         powierzchnia żagli - ok. 1500 m2
·         wysokość masztów od pokładu - 41,3m, 42 m ,27 m
·         silniki pomocnicze 2 sztuki - 4 cylindrowe
·         dwie śruby, na silnikach osiągał prędkość ok. 6 węzłów
·         dwa pokłady oraz trzy ładownie,
·         załoga liczyła 10 oficerów, 25 marynarzy, miejsc dla uczniów było ok. 140.
Statek nabyto i włączono do eksploatacji w czasie gdy szkoła morska znajdowała się w Tczewie, a jej dyrektorem był kapitan Antoni Garnuszewski. Portem macierzystym "Lwowa" był Gdańsk, a statek szkoląc zarówno cywili jak i oficerów marynarki, był podporządkowany Ministerstwu Spraw Wojskowych. Pierwszym komendantem "Lwowa" został kapitan żeglugi wielkiej Tadeusz Ziółkowski. Kolejnymi jego komendantami byli: Mamert Stankiewicz i Konstanty Maciejewicz.
"Lwów" pomimo "podeszłego wieku" odbył kilka pełnomorskich i oceaniczną podróż - po Bałtyku, Morzu Śródziemnym i Czarnym oraz przez Atlantyk do Rio de Janeiro. Zawdzięczał to między innymi temu, że miał mocny, stalowy kadłub.

Według inżyniera Mieczysława Filipowicza ostatnie swe lata Marynarce Wojennej jako hulk. Złomowano go w Warsztatach Marynarki Wojennej na Oksywiu w 1939 r.

sobota, 29 września 2012

Niezwykłe koleje ORP „Gdynia”.

To, że statkom zmieniane są nazwy nie jest niczym niezwykłym. Dzieje się tak, kiedy statek zmienia właściciela, czyli armatora, podobnie jest gdy po gruntownym remoncie zmienia się jego funkcja, jak również wreszcie wtedy gdy nabywa go inny kraj. Zwykle do takiej zmiany nazwy dochodzi dwa, trzy razy w trakcie statkowego „żywota”.


ORP „Gdynia” stanowi wyjątek od tej zasady – zmieniał swoją nazwę aż sześć razy, funkcję trzy razy, a armatora chyba cztery razy. Był zbudowany w Wielkiej Brytanii. W roku 1930 kupiła go Polska, której służył przed wojną i w czasie jej trwania, po wojnie sprzedano go Wielkiej Brytanii, która z kolei sprzedała go na złom do RFNu.

Statek zbudowany przez Anglików w 1915 roku był parowcem o wyporności 6852 BRT osiągającym szybkość 15 węzłów. Początkowo nazywał się s/s „Lithuania”, później zmieniono mu nazwę na s/s „Caryca”. Po nabyciu go przez Polskę nazwano go s/s „Kościuszko” i jako statek pasażersko-towarowy włączono do grona naszych transatlantyków (obok „Batorego”, „Pułaskiego” i innych) do obsługi linii amerykańskich. Miał 712 miejsc pasażerskich. Był więc liczącym się statkiem na liniach emigracyjnych. Pod koniec lat trzydziestych ubiegłego wieku przewoził z Konstancy Żydów emigrujących z Europy w obawie przed hitlerowcami.

Wybuch wojny zastał s/s „Kościuszko” poza granicami kraju, co sprawiło, że zgodnie z podpisaną w dniu 18 listopada 1939 roku urnowy pomiędzy polskim rządem na emigracji a Wielką Brytanią przeznaczono statek na hulk i wyznaczono mu rolę bazy mieszkalnej i pomieszczeń dla polskich marynarzy szkolonych w różnych specjalności. Nieco wcześniej bo 10 listopada tegoż roku statek przejęła polska Marynarka Wojenna, zmieniając mu nazwę na ORP "Gdynia". Zacumowano go na stałe w Devonport. Aby uzyskać większa „ładowność” pomieszczeń wyburzono ścianki działowe pomiędzy kabinami, a łóżka zastąpiono hamakami. Tak przysposobiony statek mieścił aż 800 osób. Ponieważ brakowało odpowiednich sal wykładowych, słuchaczy codziennie dowożono na ląd holownikami, gdzie korzystali z sal oraz z pomocy naukowych należących do marynarki angielskiej. Anglicy przywiązywali dużą wagę do szkolenia naszych marynarzy, którzy odpowiednio przygotowani wzmacniali kadrowo ich własne siły. Dowodem tego była osobista wizyta W. Churchilla premiera Wielkiej Brytanii, a nawet króla Jerzego VI.

30 czerwca 1941 roku skończyła się rola ORP "Gdynia" jako okrętu Marynarki Wojennej i statek powrócił do marynarki handlowej, równocześnie wracając do poprzedniej nazwy s/s „Kościuszko”. Wykorzystano go do transportu wojska na Morzu Śródziemnym i na Oceanie Indyjskim.

Po wojnie statek sprzedano po raz kolejny Wielkiej Brytanii, gdzie przyjął nazwę s/s „Empire Helford”. Anglikom służył jeszcze parę lat, po czym sprzedano go Niemcom na złom.

poniedziałek, 12 marca 2012

Mało znany epizod w historii żeglugi przybrzeżnej w międzywojniu.


Minęło już kilka lat od roku Eugeniusza Kwiatkowskiego, lecz nadal ukazują się publikację przybliżające sylwetkę tego nieprzeciętnego męża stanu. Jego zasługi dla naszego miasta i portu są mieszkańcom Gdyni na ogół znane. Nie o nich więc będzie tu mowa. Przypomnę więc jeden niewielki, mało znany epizod, pośrednio związany z naszym bohaterem, a dotyczący bardziej ukochanej córki wicepremiera, Hanny.
Akcja epizodu rozegrała się w naszym mieście, co stanowi jego dodatkowy walor. Oto nieco uproszczony szkic tamtych wydarzeń. Zacznijmy od tła...

Już od pierwszych dni odzyskania przez Polskę wybrzeża, przystąpiono energicznie do ,,zagospodarowania morza”. Podjęte działania były wszechstronne i wielopłaszczyznowe. Podziw nasz wzbudzić może rychłe powołanie Marynarki Wojennej, lotnictwa morskiego, administracji morskiej, powołanie morskiego szkolnictwa oraz podjecie działań dotyczących budowy portów morskich w Helu, we Władysławowie i w Gdyni. Przystąpiono także do tworzenia pełnomorskiej, oceanicznej żeglugi towarowej i pasażerskiej. .Pamiętano też o żegludze pasażerskiej, przybrzeżnej – o powiązaniu naszych przystani i portów, siecią regularnych linii żeglugowych. Podjęto też szeroką działalność propagandową na rzecz naszego morza i jego spraw.

Początki były trudne. Niektóre inicjatywy i działania spalały na panewce. Do wielu spraw – z braku doświadczenia – trzeba było podchodzić metodą prób i błędów. Niekiedy korzystać trzeba było z potencjału obcych firm, ale z roku na rok pogłębialiśmy nasze, polskie doświadczenia, rosły własne kadry i własny stan posiadania.

W zakresie żeglugi przybrzeżnej, uprawianej na Zatoce Gdańskiej – jeżeli nie liczyć inicjatywy braci Leszczyńskich i inż Rajmunda Stodolskiego – już w roku 1927 weszły do eksploatacji dwa kolejne statki. Był to s/s Gdańsk i nieco później, siostrzany s/s Gdynia. Obydwa zbudowane od stępki w gdańskiej stoczni Ferdynanda Schichaua.

W tym samym czasie zamówiono w stoczni w Newcastle on Tyne następne dwa statki. Ich budowę rozpoczęto zimą roku 1927/1928. Tak więc w bardzo krótkim czasie nasz flota przybrzeżna miała się wzbogacić o cztery nowe statki.

Już w kwietniu 1928 roku w stoczni Palmeres nastąpiło zwodowanie nowych jednostek. Pod koniec czerwca 1928 roku statki dopłynęły do portu w Gdyni. Ich chrzest wyznaczono na 1 lipca 1928 roku. Zamierzano nadać im imiona córek Marszałka Piłusudskiego - Wandy i Jadwigi, które też miały zostać matkami chrzestnymi. Dziewczętom towarzyszyła zaprzyjaźniona z nimi córka Eugeniusza Kwiatkowskiego – Hanna. Aby dziewczyna nie poczuła się pokrzywdzona, jej też ,,przydzielono” statek do ochrzczenia, który również miał otrzymać jej imię. Rolę tę wyznaczono bocznokołowcowi, już eksploatowanemu s/s Zagłoba.

W przeciwieństwie do ,,Wandy” i ,,Jadwigi” bocznokołowiec ,,Zagłoba” był statkiem leciwym. Zbudowano go w Rosji w 1888 roku, i eksploatowano w żegludze rzecznej i przybrzeżnej. W czasie pierwszej wojny światowej statek znalazł się na wodach zalewu Kurońskiego, a po wojnie trafił do portu rzecznego w Toruniu. Jego armatorem zostało nasze Ministerstwo Kolei, które próbował go eksploatować na Wiśle. Po nieudanych próbach, przekazano go nieodpłatnie ,,Żegludze Polskiej”. Po przeglądzie w stoczni gdańskiej i po remoncie w gdyńskiej ,, Nauta”(właśnie uruchomionej), statek ten włączono do żeglugi po zatoce gdańskiej.

,,Zagłoba” był statkiem niewielkim. Miał zaledwie 35 metrów długości, a jego pojemność wynosiła tylko 92 tony. Maksymalna prędkość statku dochodziła do 8 węzłów. Napędzany był silnikiem parowym o mocy 350 KM, który poruszał dwa boczne koła łopatkowe.

Dla starego ,,Zagłoby” jego ponowny chrzest był aktem ważnym i pełnym celebry. Towarzystwo uczestniczące w uroczystości było wyborowe. Obecny był Marszałek Józef Piłusudski i minister Eugeniusz Kwiatkowski ze swoimi świtami. Poza tym były władze miejscowe, a msza święta odprawiona była na portowym gdyński molo.

Po chrzcie s/s Zagłoba już jako s/s Hanka kontynuował swoja służbę na trasie Gdynia – Orłowo – Sopot. ,,Wanda i ,,Jadwiga” pływały z Gdyni do Jastarni i na Hel.

,,Hanka” uwijała się na wyznaczonym sobie szlaku, zabierając na pokład 150 osób. Koszt z Gdyni do Orłowa wynosił tylko 1 zł (do Sopotu 1,5 zł) i był dużą atrakcją turystyczna szczególnie dla szkolnych wycieczek. Tak był do lata 1931 roku.

Otóż 17 czerwca 1931 roku w czasie popołudniowego rejsu z Gdyni do Orłowa doszło do śmiertelnego wypadku. Uległa mu kucharka Julia Gładkowska, która w czasie wykonywania prac gospodarczych na ,,Hance” została wciągnięta przez wirujące boczne koło i utonęła. Wypadek ten spowodowany wyłącznie nieostrożnością nieszczęsnej kobiety, został przez ówczesna prasę nagłośniony, a ,,Hance” przypisano opinię statku niebezpiecznego i nieszczęśliwego. Równocześnie na skutek pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego znacznie osłabł ruch turystyczny na naszym polskim wybrzeżu. Oba te czynniki sprawiły, że ,,Hanka” straciła na popularności i stała się statkiem deficytowym.

Armator ,,Żegluga Polska” - pomimo że steczek nadal technicznie sprawny – w listopadzie 1933 roku zdecydowała się przekazać ,,Hankę” na złom czyli popularnie mówiąc ,,na żyletki”.

O dzielnej i pomimo wieku jarej ,,Hance” dziś niewielu pamięta. A warta jest wspomnienia chociażby z tego powodu, że była naszym jedynym morskim bocznokołowcem. Inne tego typu statki eksploatowano w żegludze rzecznej na Wiśle i Prypeci, na tej ostatniej, jako statki wojenne flotylli pińskiej, w działaniach obronnych 1939 roku.

Postęp techniczny jaki zaistniał po drugiej wojnie światowej w zasadzie wyeliminował bocznokołowce z eksploatacji. Dziś pozostały po nich wspomnienia, modele i stare filmy ukazujące te statki na Wołdze i Missisipi.

A swoją drogą warto by mieć chociaż jeden taki statek na wodach naszej zatoki. Jego wybudowanie nie było by dla naszych doświadczonych stoczniowców żadnym problemem, a byłby on z całą pewnością dużą atrakcją turystyczną Gdyni.

Można by go nazwać ,,Hanka 2”. Było by fajnie...