Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tereny wiejskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tereny wiejskie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 października 2012

Portowa Gdynia z dożynkami w tle. Część 2.

Dziwów było co niemiara. Udekorowane wozy i bryczki, strojne dziewczęta, przybrane wstążkami konie i różne wymyślne wozy obrazujące epizody gospodarskich i rolniczych prac. Kolejność ustawiał Edmund Pranga – najstarszy dorosły syn ostatniego sołtysa Cisowej – Józefa Prangi. Uczestnicy korowodu bez szemrania spełnili jego wszystkie polecenia i niebawem wyruszono.

Ulicę Chylońską z obu stron zajmowały szpalery widzów. Oblężone były wszystkie okna, a chłopcy – aby lepiej widzieć – wspinali się nawet na drzewa, a patrzeć było na co. Korowód prowadził Edmund, z grzbietu swojego perszerona kontrolował porządek i nadawał tempo. Zaraz na przedzie maszerowali żniwiarze i żniwiarki. Szli parami, dobrani wzrostem, w dopasowanych strojach. Szli równo – jak na paradzie. Parę kroków za nimi jechała konna banderia. Jeźdźcy w siodłach trzymali się prosto, a konie wystrojone odświętnie kroczyły dumnie, jakby zrozumiały doniosłość chwili.

Zaraz za końmi toczył się wóz drabiniasty wymoszczony snopami żyta. Tu rozsiadła się ludowa kapela, która grała kaszubskie melodie. Dalej korowód przedstawiał kolejność prac polowych i gospodarskich. Tak więc jako pierwszy jechał pług, któremu przymocowano kółka, aby mógł toczyć się po bruku. Dalej jechała brona, a zaraz za nią kroczyło dwóch siewców, którzy z płacht rozsiewali trociny imitujące ziarno siewne.

Za tą czołówką jechała jedna z głównych atrakcji korowodu – checz kaszubska. Był to domek na kółkach, który przez cały rok stał na podwórzu Prangów, a teraz odmalowany i udekorowany brał udział w dożynkowym pochodzie. Chata była kryta strzechą, na której siedział chłopiec – kominiarz. Z komina tej chaty leciał czarny dym, a ów kominiarz czyścił ten komin zapamiętale. Na drugim końcu checzy było bocianie gniazdo z atrapą bociana. Drzwi do chaty były otwarte, a przed nimi siedziała stara, strojna Kaszubka,  która przędła wełnę, a całkiem z przodu gospodyni ubijając śmietanę robiła masło.

Za tą kolorową i pełną życia checzą jechał kolejny drabiniasty wóz ze snopami – to zwózka plonów do stodoły. Po zwózce – młócka, oczywiście ręczna, za pomocą cepów. Młócących parobków było czterech. Młócili aż słoma leciała na wszystkie strony, widać mieli niemałą wprawę w tej robocie, bo przecież młockarnie były wtedy na Kaszubach rzadkością.

Dalej jechała wialnia – tu wymłócone ziarno z plew i resztek słomy. Od rzetelności pracy tej ręcznie napędzanej maszyny zależała jakość ziarna, a więc mąki i chleba.

Oczyszczone ziarno transportowano do młyna, toteż kolejnym pojazdem był wóz wyładowany workami z ziarnem. Tuż za nim toczył się wiatrak – wprawdzie w najbliższym sąsiedztwie Gdyni wiatraków nie było – ale w korowodzie prezentował się on znakomicie i był czytelnym symbolem przemiału zboża. Skrzydła wiatraka obracały się, co stanowiło jego dodatkowa atrakcję.

Za wiatrakiem jechał wóz wyładowany workami mąki, a tuż za nim piekarnia, kolejna atrakcja korowodu. Na biało ubrani piekarze wyrabiali ciasto, wkładali je do pieca, za którym już gotowe, kształtne bochny chleba układano do kosza. Właściwie piekarnia ta kończyła dożynkowy korowód, bo dalej jechały już tylko bryczki i wozy z gburskimi rodzinami. Na jednej z bryczek jechał wieniec dożynkowy i poświęcony bochen chleba. Symbole te wręczone zostały Gospodarzowi miasta, czyli Komisarzowi Rządu mgr. Franciszkowi Sokołowi.

Wyprawa korowodu do śródmieścia i jego powrót trwał ponad dwie godziny. W tym czasie na placu dożynkowym w Cisowej ruszyła już zabawa. Na licznych stoiskach ze słodyczami, napojami, owocami i zabawkami kwitł handel. Chłopcy oblegali strzelnicę i stoisko na którym rzucając wiklinowym kółkiem wygrać można było ciekawe nagrody – piłkę do siatkówki, butelkę wina, bombonierkę a nawet pieczoną gęś.

Na wcześniej ustawionym podium rozpoczynały się już występy solistów i zespołów. Dominowała tu gwara kaszubska, ludowe przyśpiewki i tańce, które umilały czas wyczekującym na powrót korowodu. Wozy zjechały około godziny 17, ustawiły się na obrzeżach placu, a jego zdrożeni uczestnicy rzucili się na stoiska z napojami – dzieciarnia na oranżadę, a dorośli na piwo i sznapsa. Tylko część uczestników zabawy oblegała estradę, na której bez przerwy coś się działo. Po wyczerpaniu programu rozpoczęła się ludowa zabawa. Wstęp na estradę był wolny, to też chętnych do tańców nie brakowało. Orkiestry grały na przemian, dominowała orkiestra Marynarki Wojennej, w której profesjonalni muzycy nie szczędzili sił.

Był piękny sierpniowy wieczór, wtedy nikt nie przypuszczał, że kolejne dożynki odbędą się dopiero za siedem lat, w 1946 roku. Wtedy nikt nie przypuszczał, że dosłownie za miesiąc w Gdyni będą Niemcy...

czwartek, 25 października 2012

Portowa Gdynia z dożynkami w tle. Część 1.

Jadąc dawną szosą Gdańską (obecnie Morska) na północny – zachód, w kierunku Rumi i Redy, już za Grabówkiem wjeżdżało się na „tereny wiejskie”. Już w Leszczynkach pola i łąki podchodziły do samej szosy, a w głębi łąk stało kilka szklarni zwanych przez miejscowych treibhausami. Nie były to jedyne wiejskie akcenty, bo chociaż Chylonia wcielona została do Gdyni w roku 1930, a Cisowa w 1935, ulicami toczyły się wyładowane zbożem i sianem konne wozy, a ludzie usuwali się na pobocze ustępując miejsca krowom, które były pędzone chodnikiem na pastwisko.

Bo prawda jest taka, że zarówno Gdynia jak też przyłączane do nie z biegiem lat sąsiednie, kaszubskie wsie, były wsiami rolniczymi. Nawet takie położone nad zatoką wsie jak Oksywie, Obłuże czy Orłowo utrzymywały się głównie z rolnictwa, traktując rybołówstwo okazjonalnie, dorywczo. Uprawa roli dominowała, a fakt ten jeszcze przez wiele lat nie zmienił się pomimo nominowania Gdyni do rangi miasta.

Przed wojną, w czasie wojny, a także we wczesnych latach powojennych, nawet w śródmieściu nie szokowały pola uprawne – zagony kartofli, poletka żyta i ogródki działkowe przy Alei Piłsudskiego, przy Świętojańskiej, lub w miejscu gdzie miała powstać ulica Władysława IV.

Z czasem, a szczególnie w latach Gierka – gdy ruszyło dynamiczne budownictwo mieszkaniowe, a miasto szukając nowych terenów zaczęło zagospodarowywać przedmieścia, rolnictwo przesunęło się jeszcze bardziej na obrzeża. Wcześniejsze przedmieścia zajęły blokowiska i osiedla wieżowców z wielkiej płyty. Tereny wiejskie – ich ubytek, kompensowano poprzez włączenie kolejnych okolicznych wsi do miasta, bo myśląc perspektywicznie tu widziano rozwój przyszłych dzielnic – sypialni, dzielnic – satelitów Gdyni.

Wprawdzie nie widuje się w śródmieściu konnych wozów, ani ciągników na Świętojańskiej, ale im dalej na przedmieścia w kierunku Chwarzna lub bardziej Wiczlina to jeszcze można zobaczyć wiejskie klimaty. Starzy gdynianie z pewną nostalgią wspominają między innymi rolwagi wiozące wczesnym rankiem zieleninę na gdyńską halę targową.

Korowody dożynkowe, raz do roku przeważnie w sierpniu, przeciągały ul. Śląską, Świętojańską i 10 – lutego. Korowody te obok Święta Morza były jedną z nielicznych imprez masowych tamtych lat. A gdy już o dożynkach mowa, to ich organizatorami byli kaszubscy rolnicy z Cisowej. Ich inauguracja po wieloletniej przerwie, wywołanej rozbiorami, miała miejsce w 1933 roku. Przed wojną uroczystości tych zorganizowano sześć. Po wojnie organizowano je do czasu „późnego Gomułki”. Później, gdy na teren Cisowej wkroczyło budownictwo, gdy kolejne gospodarstwa rolne ulegały likwidacji, powoli zanikła „infrastruktura kulturalna” tego przedmieścia kultywującego tradycję kaszubskiej wsi.

Uroczystości dożynkowe składały się z pięciu podstawowych części: z uroczystej mszy świętej, korowodu dożynkowego, składania wieńca dożynkowego gospodarzowi dożynek, występy zespołów regionalnych oraz zabawy ludowej.

Ostatnie przedwojenne uroczystości kaszubskich dożynek w Cisowej odbyły się w niedzielę 13 sierpnia 1939 roku – a więc w najbliższą niedzielę święta Matki Boskiej Zielnej (15 sierpnia), która to data jest tradycyjna dla dożynek. Rozpoczynająca uroczystości msza święta celebrowana przez księdza proboszcza Anastazego Fierka była mszą polową, bowiem cisowski kościół choć nowy i pojemny nie był w stanie pomieścić wszystkich uczestników. To zdecydowało by mszę zorganizować na placu nieopodal poczty vis a vis tak zwanego Lipowego Dworu – starego zajazdu, w którym w nocy przewidziano zabawę ludową.

Plac ogrodzono linami, które ze swojego zakładu wypożyczył Zygmunt Skoczkowski, a także umajono brzózkami zakupionymi w Chylońskim nadleśnictwie. Starannie zrobiono ołtarz, podium – estradę dla chóru i orkiestry, a także ustawiono kilka rzędów ław dla oficjalnych gości.

Prze ołtarzem na specjalnym podwyższeniu złożono wieniec dożynkowy oraz bochen chleba z tegorocznej mąki. Nabożeństwo rozpoczęło się punktualnie, zgodnie z dożynkowym programem. Podczas mszy ksiądz poświęcił wieniec i chleb, wygłosił piękne kazanie, w którym mówił o trudzie rolnika. Msza ta miała niepowtarzalny koloryt, a orkiestra zastępująca organy, grała tak nastrojowo, że jej akompaniamentu słuchano w wielkim skupieniu.

Po tej wspaniałej mszy i po krótkiej przerwie obiadowej na ulicy pojawiły się przystrojone wozy zmierzające na miejsce zbiórki, aby stąd wyruszyć barwnym korowodem do śródmieścia.

Ciąg dalszy nastąpi...