Kozy, bo o nich będzie tu mowa, których setki "zamieszkiwały" nasze miasto, nie doczekały się upamiętnienia w licznych miejscowych publikacjach i fotografiach. A przecież to one, obok koni, odegrały niemałą rolę w początkach Gdyni jako miasta. Sprawę gdyńskich koni przed laty nagłośnił Stefan Brechelka (dawny furman, a później aktywny członek TMG, czyli Towarzystwa Miłośników Gdyni), który wręcz wnioskował, aby temu zwierzęciu wystawić "pomnik wdzięczności" z racji jego zasług w budowie naszego portu i miasta. Jak dotąd wniosek pana Stefana nie doczekał się realizacji. Nikt jak dotąd nie poświęcił większej uwagi gdyńskiej kozie, że o pomniku nie wspomnę.
A z kozami w Gdyni było tak: w starej Gdyni, tej wiejskiej, kozy zamieszkiwały rejon ulic Starowiejskiej i Świętego Jana. Tu były nieużytki i ugory, a także blisko do bagnistych łąk, obfitego źródła trawy (siana). Gdyńscy rolnicy - rybacy, korzystając z zasobów morza, sięgali też do miejscowych lasów (opał i zwierzyna łowna) oraz upraw i hodowli prowadzonej na miejscowych, piaszczystych glebach. Nie każdego mieszkańca gdyńskiej wsi było stać na utrzymanie krowy, wynikało to z braku własnych pastwisk i łąk, a także z braku odpowiednich zabudowań gospodarskich. Natomiast mleko było niezbędne dla żywienia zwykle licznej rodziny, składającej się z gromadki dzieci. Rozwiązaniem tego problemu stała się hodowla kóz. Zwierzę to było mało wymagające pod względem paszy, dzięki niewielkim rozmiarom znosiło niewygody prowizorycznych komórek, w których je trzymano, a przy tym dawało mleko dobrej jakości. Na kozim mleku wyrosło wiele pokoleń kaszubskich dzieci, zwykle w dobrym zdrowiu i kondycji fizycznej.
Gdy w połowie lat 20. ubiegłego wieku przystąpiono do budowy portu i miasta, sytuacja miejscowych Kaszubów uległa nagłej zmianie. Niektórzy z nich znaleźli pracę w budującym się porcie, inni zamustrowali na statki, które niebawem zaczęły tu przypływać, a jeszcze inni, nieliczni, stali się milionerami, sprzedając nieużytki i torfowiska na potrzeby budownictwa mieszkaniowego i portu. Tak więc sytuacja kaszubskich rodzin uległa zmianie. Zmianie uległa też sytuacja kóz. Powoli znikały z krajobrazu Śródmieścia. Ich hodowla z wolna przenosiła się na przedmieścia i obrzeża, gdzie były odpowiednie warunki do ich utrzymania. Poza tym biedota odczuwała potrzebę posiadania mleka dla swego potomstwa.
Kozy w takich dzielnicach jak Cisowa, Meksyk, Pustki Cisowskie, Demptowo, Chylonia, Grabówek, Pogórze, Obłuże, Kack i część Orłowa, były symbolem zasiedziałości i zapuszczania korzeni przez rodziny przybyłe tu z całej Polski. Były też dowodem ludzkiej zaradności.
Koza jako zwierzę wszystkożerne i mało wymagające zadowalała się lichą trawa rosnącą na nasypach kolejowych i poboczach dróg, chętnie jadła wrzos i liście z krzewów, konsumowała chwasty, łącznie z ostem, a w czasie zimy i słotnej jesieni zadowalała się obierkami z ziemniaków i garstką słomy lub siana. A gdy o sianie mowa, to warto wiedzieć, że "produkowano" je we własnym zakresie. W lecie, gdy trawy było pod dostatkiem suszono ją na dachach szopek i komórek, a następnie gromadzono z myślą o zimie. Zajmowali się tym głównie chłopcy w wieku szkolnym, którzy często czas wakacji letnich poświęcali na wypas kóz i gromadzenie siana. Po żniwach pasiono kozy na ścierniskach, a w między czasie na ugorach.
Dojeniem kóz zajmowały sie wyłącznie kobiety. Posiadanie kozy na przedmieściu świadczyło o istnieniu rodziny. Osoby samotne, bez względu na płeć, a także pracownicy sezonowi o niestabilnym statusie społecznym, hodowlą kóz się nie parały.
W czasie okupacji, a także w pierwszych biednych latach powojennych dużą rolę w żywieniu ludnośi odegrały właśnie kozy to jest ich mleko. Według "Rocznika Statystycznego Gdyni z 1957 roku" (str. 55), w gospodarstwach prywatnych i indywidualnych posiadaczy zwierząt nie posiadających gospodarstw rolnych, na koniec czerwca 1950 roku, na terenie miasta chowano aż 1255 kóz, a krów było zaledwie 497.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gdynia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gdynia. Pokaż wszystkie posty
piątek, 31 lipca 2015
piątek, 20 grudnia 2013
Gdynia w zapomnianej przepowiedni
W latach 20 – tych ubiegłego wieku, gdy zdecydowano, że port
morski zbudowany zostanie „przy Gdyni”,
na spontanicznej fali patriotyzmu przypomniano również tę przepowiednię sprzed
prawie 400 laty.
Wprawdzie w przepowiedni tej nigdzie nie wymieniono nazwy wsi
Gdynia, która wtedy liczyła kilka checzy, ale przepowiadano upadek portu w
Gdańsku w wyniku, między innymi powstania portu konkurencyjnego.
Jeszcze Gdynia nie była miastem, gdy pojawił się wierszyk
nieznanego autora, którego fragment brzmi:
„Gdańsk się wścieka,
że doczeka
iż port w Gdyni
w kąt go wtryni...”
Wierszyk nawiązywał do przepowiedni Jana Dantyszka, z jego
profetycznej elegii napisanej około 1510 roku, który drukiem po raz pierwszy
ukazał się w 1577 roku. Już od przed wojny Jan Dantyszek ma na Grabówku ulicę
swojego imienia, co zawdzięcza z pewnością temu, że był jednym z nielicznych
pomorskich intelektualistów renesansu. Był bowiem synem gdańskiego browarnika i
kaszubskiej dziewczyny z Pucka. Dzięki talentom i pracy doszedł do wysokich
godności świeckich i kościelnych. Przyjaźnił się z osobami panującymi,
korespondował z Erazmem z Rotterdamu, był dyplomatą, podróżnikiem, poetą,
proboszczem kościoła Mariackiego w Gdańsku, a następnie biskupem. Jak widać,
autentycznym człowiekiem renesansu! Żyjąc w czasach Kopernika i będąc jako
biskup Jego przełożonym, zarzucał naszemu astronomowi jego relację z Anną,
krewną i gospodynią.
A wracając do przepowiedni Dantyszka, bo o niej tu mowa,
przypomnieć należy chociaż w zarysie, tło jej powstania. Gdy po wojażach
przybył do Gdańska, a więc do swojego rodzinnego miasta, aby z nominacji króla
w 1523 roku objąć probostwo, nie poznał swojego miasta. Panował tu bowiem
powszechnie luteranizm, pysznili się gdańscy patrycjusze, nastawieni wrogo do
Polski, zapominając, że bogactwo swoje zawdzięczali głównie dostawom polskiego
zboża, drewna i innych dóbr spławianych Wisłą. Gdańszczanie niejednokrotnie okazywali
chęci separatystyczne, a w pewnym momencie, w czasie wizyty króla i jego dworu,
wywołali tumult mogący zakończyć się zamachem na życie monarchy.
Tak więc proboszcz Jan Dantyszek miał tu do spełnienia ważną
misję patriotyczną i to zapewne sprawiło, że mianowano go proboszczem ważnej
gdańskiej parafii, mimo że w momencie nominacji nie miał jeszcze święceń
kapłańskich, uzyskał je dopiero w 1533 roku.
Na tle wyżej zaszkicowanej sytuacji politycznej i religijnej
w Gdańsku, napisaną przez Dantyszkę elegię, później odczytywaną jako
przepowiednię, wręcz proroctwo, była w zasadzie apelem skierowanym do mieszczan
o opamiętanie się, a także groźbą zastosowania wobec miasta sankcji
gospodarczych. Sugerowano wprost pomijanie tego miasta przez towary polskie, które
ewentualnie skierowane zostaną do innych portów, Królewca lub Elbląga, chociaż
Dantyszek nie wymienia tych miast.
Nie wymienia też Gdyni, bowiem koncepcja budowy tu portu i
miasta pojawić się miała po kilkuset latach. A tego nie był wstanie przewidzieć
nawet „prorok” Dantyszek. Budując port w Gdyni, połączony z głębią kraju
kolejową magistralą, aż ze Śląskiem, z pominięciem Gdańska, stała się Gdynia
realizacją gróźb sprzed setek lat. To zapewne
też sprawiło, że Dantyszek już od lat ma w naszym mieście swoją ulicę.
Kończąc przytaczam dwa krótkie fragmenty „przepowiedni”
Dantyszka:
„Nowe bogate miasto, co cię zowią Gdańskiem
Przyjm słowa, które niosą w rozkazaniu Pańskim.
Krótki czas, jeśli grzechów nie przestaniesz dalej,
Twoja cię własna zbrodnia z posady obali.
Prędko wzrosłaś, lecz przebóg! I zguba twoja chyża,
Twój dzień miasto niewdzięczne! Rychło się przybliża”
I fragment drugi:
„Utracisz twój Port, na Wiśle ustanie
Sławny spust, zginie twoje handlowanie,
Jak cię w pazury weźmie Orzeł mściwy,
Nad twą hardością aż nadto cierpliwy.”
czwartek, 12 grudnia 2013
Oksywie w oczach Bernarda Chrzanowskiego
Ze wszystkich dzielnic naszego miasta szczególną słabość mam
do Oksywia. Powodowane to jest nie tylko względami „historycznymi”, ale głównie
z powodów osobistych. Tu z początkiem lat 30 – tych ubiegłego wieku, przez
pewien czas mieszkała moja rodzina, w oksywskim kościele pod wezwaniem świętego
Michała Archanioła byłem ochrzczony, a w szpitalu Marynarki Wojennej jako
półtoraroczne dziecko byłe po raz pierwszy operowany. Ślad tego zabiegu w
postaci blizny na czole towarzyszy mi do dziś.
Z tych względów w minionym czasie często odwiedzałem Oksywie,
cmentarz oksywski wojskowy i cywilny, a także okolice Akademii Marynarki
Wojennej i Stoczni. Odwiedzałem oksywski kościół chłonąc jego ciszę i surę
przeszłości uwięzioną w bielonych ścianach.
Sentyment sprawił, że Oksywiu poświęciłem kilka wpisów na
blogu oraz inne publikowane w lokalnych gazetach.
Sentyment do Oksywia sprawił też, że uważnie przeczytałem ten
fragment przewodnika B. Chrzanowskiego, który opisuje ówczesną wieś, tę sprzed
ponad stu lat. Oto kilka charakterystycznych wyjątków z tekstu Chrzanowskiego,
mogące zainteresować współczesnego czytelnika. Całość tekstu można znaleźć na stronach
52 – 54, oto fragment zapisu:
„Drogi wiodą przez Gdynię. (...) do Gdyni koleją lub motorem.
(...) Z Gdyni 4 km drogi, wiodącej przez suche, nadmorskie pastwiska, przez
torfowiska i łąki dawnego łożyska morskiego. Wśród drogi most na leniwo ku
ujściu płynącym chylońskim strumieniu. Oksywskie wzgórze z wsią i kościołem
coraz wyraźniejsze; na prawo ku przylądkowi pustkowie. Wspinamy się do wsi,
kaszubskiej, polskiej, zamożnej, gospodarskiej. (...) Mały pobielany kościół na
górze, przy nim cmentarz, najpiękniejszy w Polsce (...) Polskie na krzyżach
napisy. Spośród mogił i od murów białego kościoła widok na półkolistą zatokę,
gdzieś w głębi żółcą się nadbrzeżne piaski (...) pod stopy wzgórza podchodzi
olbrzymie, sine morze, po nim białe suną żagle. Oksywie – stara to osada;
dowodzą tego znalezione śmieciska i groby przedhistoryczne. Ludy owych czasów
upodobały sobie widocznie te nadmorskie wzgórza z dalekim widokiem na
tajemnicze morze (...) Oksywie (...) wspomina już dokument z 1209 roku księcia
pomorskiego Mestwina. (...) Najstarszy to kościół na kaszubskim brzegu.
Rozległa i zamożna jego parafia, w końcu XVI wieku wyróżniała się przywiązaniem
do katolicyzmu (...) Dzisiejszy jej proboszcz, ksiądz Muchowski, zesłany był za
1863 rok na Sybir. (...)”.
Natomiast dziś, jedna z ważniejszych ulic Oksywia nosi Jego
imię.
wtorek, 10 grudnia 2013
Gdynia w relacji Bernarda Chrzanowskiego
Tak jak zapowiadałem we wpisie pt.:"O przewodniku Bernarda Chrzanowskiego" przedstawiam jak autor przewodnika opisywał w nim Gdynię.
Najbliższym dla gdynian miastem był Zoppot, to był kurort, z
którym zamierzano konkurować. W Sopocie poza Niemcami, była spora kolonia polska.
Autor podaje adresy polskich pensjonatów, sklepów, warsztatów rzemieślniczych i
innych.
Tu więc zakwaterował się Chrzanowski i stąd wyruszał pieszo,
koleją, rowerem lub statkiem po najbliższej i dalszej okolicy, zbierając
materiały do swojego przewodnika. Sopot był bazą wypadową, stąd wyruszał na
całodniowe wypady po okolicy, tak żeby na noc powrócić na swoją kwaterę. W
przewodniku na stronie 50 znajdujemy opis Gdyni, tu potraktowanej zgodnie z
ówczesnymi realiami, jako wieś.
Chrzanowski przedstawia kilka wariantów dotarcia do Gdyni,
koleją, motorem lub pieszo wzdłuż wybrzeża po plaży. Opisy tras są bardzo
szczegółowe. Autor podaje opis terenu z jego charakterystycznymi znakami
terenowymi, rodzajem ścieżek i pobliskich zarośli oraz mijanych widoków,
pokazując przy tym nie mały kunszt literacki.
Oto obszerniejszy cytat zaczerpnięty z opisu:
„Wieś to dziś kaszubska, przeważnie rybacka położona na
piaskach w dolinie między radłowskimi wzgórzami a kępom oksywską. Na wybrzeżu
dużo łodzi, powyciąganych na piasek i dużo porozwieszanych sieci, krzątają się
koło nich całe rodziny. Domki rozrzucone wśród drobnych, skąpych sadów.” (w
cytacie zachowano oryginalną pisownię).
Na tym kończy się opis Gdyni. Kolejny rozdział dotyczy
Oksywia, ale to opiszę w następnym wpisie na blogu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)