Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rumia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rumia. Pokaż wszystkie posty

środa, 13 listopada 2013

Więcej o lotnisku w Rumi

W związku z moim wcześniejszym wpisem o przedwojennym lotnisku w Rumi (tutaj jest ten wpis), z satysfakcją informuję, że przypadkiem trafiłem na szereg nowych wiadomości z tego zakresu. Otóż szperając w literaturze w poszukiwaniu kolejnych tematów do mojego bloga, natrafiłem w „Roczniku Gdyńskim” nr 20 na interesujący tekst pana Toczka, w którym Autor w kontekście przyszłego lotniska w Babich Dołach przytacza wiele wcześniej nie znanych mi danych w omawianym temacie. Ponieważ nie wszyscy Czytelnicy mojego bloga będą mieli okazję sięgnąć do tekstu pana Toczka, przytaczam najistotniejsze dane zaczerpnięte z  jego publikacji.

Oto one:
  • Początkowo zamierzano uruchomić lotnisko służące Gdyni w Babich Dołach. Koncepcja ta upadła wraz z odwołaniem ze stanowiska burmistrza naszego miasta Augustyna Krausego.
  • Z końcem listopada 1929 roku powstała sekcja gdyńskiego Aeroklubu Gdańskiego, a w lipcu z lotniska w Rumi nastąpił pierwszy start.
  • W 1932 roku zapadła decyzja uruchomienia w Rumi lotniska o pełnych wymiarach. Na ten cel przeznaczono 79 ha.
  • Do budowy przystąpiono w październiku 1934 roku planując dwa pasy startowe, dwa hangary, budynek dworca lotniczego i inne obiekty.
  • 1 mają 1935 roku uruchomiono codzienne połączenia lotnicze z Warszawą. Oficjalne otwarcie lotniska nastąpiło 19 kwietnia 1936 roku.
  • W maju 1939 roku otwarto połączenie z Kopenhagą, a 4 czerwca z Wenecją i Rzymem.
  • W lipcu 1939 roku obchodzono X rocznicę powstania Aeroklubu Gdańskiego, w której uczestniczyło mnóstwo ówczesnych VIP – ów.

sobota, 21 września 2013

Rumia – bliska sąsiadka Gdyni

Od 1935 roku, od momentu przyłączenia Cisowej do miasta Gdyni, Rumia stała się bezpośrednią sąsiadką Gdyni. Wcześniej, pomiędzy Chylonią a Redą leżała Cisowa i Zagórze, zaś sama Rumia położona była z boku drogi wiodącej od Pucka lub Wejherowa. Widać to wyraźnie na mapie von Schroettera z lat 1796 – 1802. O ile wszystkie wsie położone przy tzw. Szosie Gdańskiej, a więc od Oliwy, przez Sopot, Święty Jan, Chylonię i Cisowę, a także Zagórze, do drogi tej przylegały bezpośrednio, o tyle wieś Gdynia i Rumia odsunięte były od tego szlaku. Faktu tego nie zmieniła linia kolejowa, którą położono tu w 1870 roku. Biegła ona bowiem równolegle do tej „kołowej” drogi, dla wozów konnych, jeźdźców i pieszych wędrowców.

Obydwie wsie, zarówno Gdynia jak też Rumia położone w Pradolinie Kaszubskiej, osadziły się na polodowych łachach piasku spłukanego tu z wysoczyzny (moreny), w czasie, gdy cofający się lodowiec ukształtował ten terenu. Obydwie wsie od Kępy Oksywskiej oddzielały bagna, z czasem torfowiska.

Z Gdyni na Oksywie można było dotrzeć piaszczystym brzegiem zatoki, zaś Rumia była całkowicie od Kępy Oksywskiej odgrodzona bagnami. Pomimo tego niedogodnego położenia tereny obu wsi zostały bardzo wcześnie zasiedlone. Potwierdzają to znaleziska archeologiczne.

W udokumentowanej historii zapis dotyczący Rumi jest wcześniejszy niż ten dotyczący Gdyni. O naszym mieście pisze się po raz pierwszy w 1253 roku, zaś o Rumi już w 1220. Z zapisu tego wynika, że Rumia, a właściwie parafię w Rumi założyli właśnie w tym roku oliwscy Cystersi, podczas gdy wieś Gdynia uzyskała własną parafię dopiero w latach 20 – tych XX wieku, wcześniej bowiem należała do parafii oksywskiej.

Rumia, administracyjnie rzecz ujmując, powstała z nadania księcia Subisława. Po wojnach szwedzkich parafia w Rumi włączona została do Redy. Samodzielność kościelną odzyskała Rumia dopiero w 1887 roku. Na murowany kościół Rumia musiała czekać  kolejne lata, aż do 1918 roku.

W tym „nowym” kościele zachował się stary dzwon pochodzący z 1530 roku, który nie wiadomo skąd tu przywędrował, posiada bowiem napis w dialekcie niderlandzkim.

Ciekawostką jest to, że w 1750 roku w Zagórzu, położonego na trasie do Wejherowa, Piotr Przebendowski (właściciel Kolibek) wybudował kaplicę. Służyła ona pątnikom udającym się do kalwarii wejherowskiej.

Po I wojnie światowej, w 1924 roku, proboszczem parafii w Rumi został ksiądz Władysław Lamparski. Wtedy to do parafii w Rumi należały następujące wsie i osady: Biała Rzeka, Janowo, Kazimierz, Łężyce, Szmelta, Zagórze i oczywiście Rumia.

Rumia w tym czasie stała się „satelitą” Gdyni. Tu działało gdyńskie lotnisko (więcej na ten temat tutaj), a mieszkańcy znajdowali pracę w gdyńskim porcie i mieście.

Kolejka elektryczna SKM uruchomiona na tej trasie w latach 50 – tych ubiegłego wieku związki Rumi z Gdynią jeszcze bardziej ożywiła. Rumia zaczęła się dynamicznie rozwijać. Miasto przekroczyła 40000 mieszkańców, stając się poza Trójmiastem, jednym z większych miast w naszym regionie.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Lotnisko było w Rumi.

Przedwojenna Gdynia miała swoje lotnisko w Rumi. Tam, na rozległych łąkach, znajdowało się lądowisko i niezbędne zabudowania. Tam mieścił się Aeroklub Gdański, szkolono pilotów i skoczków spadochronowych, a nawet montowano samoloty sprowadzane w elementach z USA.

Linia lotnicza PLL LOT utrzymywała połączenie z Warszawą, a pasażerów odlatujących do stolicy bądź przylatujących do Rumi odwoził specjalny autobus firmowy. Lotnisko było cywilno – wojskowe, więc ruch panował tu nieustanny. Lotnisko to było znane w całej Polsce, bowiem kojarzono je z Gdynią, której głównie służyło. O lotnisku śpiewano piosenki, znane w całym kraju... Z mojego dzieciństwa zapamiętałem zwrotkę jednej z nich, którą śpiewano, widać tak często, że do dziś – po 70 latach – brzmi jej melodia.

A oto jej słowa:

„A w Rumi na lotnisku,
gdy będziesz miał ochotę,
polecisz prosto w słońce
pięknym samolotem.
Płyną, płyną białe chmury,
wiatr je pędzi strasznie, zły,
a samolot mknie do góry,
śmigło w słońcu lśni.”

Zwrotek tych było więcej, lecz tylko ta jedna utkwiła mi w pamięci. A swoją drogą – jawi się pytanie – jak brzmiały kolejne zwrotki i kto jest autorem tekstu i melodii? (może ktoś z czytających bloga wie coś na ten temat)

Ta piosenka to jeden z epizodów mojego przedwojennego gdyńskiego dzieciństwa, bo kolejny zapamiętany epizod to wybuch wojny! Na wojnę czekaliśmy już od wiosny 1939 roku, a pomimo to jej zaistnienie nas zaskoczyło. Rankiem 1 września ze snu wyrwały mnie dziwne grzmoty. Wspominam zdenerwowanych rodziców i ojca, który nerwowo szukał w radiu świeżych informacji. O ile pamiętam znalazł je na niemieckiej stacji Wrocławia i wtedy wszelkie wątpliwości prysły. To nie były ćwiczenia, to była wojna!

Pierwsze wojenne grzmoty – detonacje bomb – doszły nas z Rumi. To Luftwaffe bombardowało lotnisko. Bombardowanie trwało zaledwie kilka minut, bo też nie bardzo było co bombardować. Samoloty Aeroklubu i inne, które tu wcześniej stacjonowały, po 24 sierpnia – z chwilą ogłoszenia mobilizacji – zostały stąd ewakuowane w rejon Torunia, gdzie mieścił się Sztab Armii Pomorze z jej dowódcą gen. Władysławem Bortnowskim. Wcześniej z RU Hel i gdyńskiego Obłuża zabrano wojskowe balony obserwacyjne. Z sił powietrznych na cały naszym 140 – km wybrzeżu pozostało 26 samolotów – 23 wodnosamoloty Morskiego Dywizjonu Lotniczego (MDLot) w Pucku i 3 samoloty na lotnisku w Rumi. Te ostatnie zorganizowane były w Pluton Lotniczy, któremu przydzielono jeden samochód do przewozu paliwa, smarów i części zamiennych, a stanowiący wg wojskowej terminologii „rzut naziemny”.

Pluton Lotniczy zorganizowano dopiero 31 sierpnia i podporządkowano go sztabowi płk. Stanisław Dąbka, który stacjonował na Grabówku w tzw. Etapie emigracyjnym przy ul. Wąsowicza. Samoloty tego plutonu służyć miały do celów obserwacyjnych, a przede wszystkim łącznikowym, a działać na rzecz Sztabu Lądowego Obrony Wybrzeża.

Samoloty wchodzące w skład plutonu to dwa RWD – 13 i jeden Lublin – XIII wycofany wcześniej z Rzecznej Eskadry Lotniczej w Pińsku do Pucka, a stamtąd do Rumi. Wyłącznie ten ostatni samolot był uzbrojony w jeden karabin maszynowy, RWD nazywano natomiast taksówkami powietrznymi i takim też celom służyły. Były to samoloty trzyosobowe, o prędkości maksymalnej 170 km/h, o pułapie 5000 m i zasięgu do 435 km.

Dowódcą całości Plutonu Lotniczego był kpt. pilot Stablewski, szefem obsługi naziemnej sierż. Litwin, szefem szkolenia młodszych pilotów starszy sierż. pilot Zarębski, zaś kierowcą samochodu niejaki Burzan – starszy mężczyzna cieszący się wśród lotniskowej młodzieży dużym mirem. Jednym z mechaników, a także magazynierem był późniejszy mieszkaniec Gdyni, później inżynier, wtedy 19 – letni młodzieniec – Jan Marzejon. Już jesienią 1937 roku zgłosił się on do pracy na rumskim lotnisku jako wolontariusz. Gnała go miłość do samolotów. Codziennie, na rowerze, bez względu na warunki atmosferyczne, przemierzał on trasę ze Sławutowa do Rumi, aby tu za darmo pracować przy samolotach. Później, gdy już przyjęto go na etat – od Rekowa dojeżdżał pociągiem...

Takich patriotycznych młodzieńców gotowych służyć Polsce i bronić Wybrzeża było więcej. Ale, niestety, samym patriotyzmem i ofiarnością ojczyzny obronić się nie da. A jak pisze w swojej książce Stanisław Strumph Wojtkiewicz: „Nie było samolotów myśliwskich ani rozpoznawczych, które można byłoby użyć w obronie Wybrzeża (...). Tak więc marnowano fachowców: piloci, mechanicy i żołnierze obsługi (...) dostawali później łopatki i broń piechoty”...

Lotnisko w Rumi nękane było codziennymi nalotami. Obrońcy dzielnie odpierali kolejne ataki, wykorzystując posiadaną broń maszynową. Broń ta jednak okazywała się mało skuteczna, bowiem kadłuby niemieckich szturmowców były opancerzone, a ich szybkość w locie nurkowym ogromna.

Załoga obrońców lotniska wytrwała trzy dni. 4 września, na rozkaz Sztabu Lądowego Obrony Wybrzeża Pluton Lotniczy ewakuował się przez Chylonię do Suchego Dworu – oczywiście mowa tu o „rzucie naziemnym”, bowiem samoloty pokonały tę trasę drogą powietrzną. Zapasowe, polowe lądowisko znajdowało się na polu, z którego wcześniej skoszono koniczynę. Same zaś samoloty ukryto pod koronami drzew przy dworskiego parku. Po kilku dniach przebazowano pluton w pobliże zatoki, w rejon Nowego Obłuża.

Później dowodzony przez ppor. pil. Edmunda Jereczka pluton otrzymał zadanie przekazania meldunku płk. Dąbka do Warszawy, do Naczelnego Wodza. Działo się to 16 września, rozkaz zatem był niewykonalny, bowiem Rydz – Śmigły w tym czasie był już poza stolicą i był w drodze do Rumunii...

Tymczasem na Kępie Oksywskiej doszło do tragicznego finału. Ostatnia reduta w Babich Dołach padła 19 września po południu, płk. Dąbek w tymże dniu popełnił samobójstwo...