poniedziałek, 11 lutego 2013

Lotnisko było w Rumi.

Przedwojenna Gdynia miała swoje lotnisko w Rumi. Tam, na rozległych łąkach, znajdowało się lądowisko i niezbędne zabudowania. Tam mieścił się Aeroklub Gdański, szkolono pilotów i skoczków spadochronowych, a nawet montowano samoloty sprowadzane w elementach z USA.

Linia lotnicza PLL LOT utrzymywała połączenie z Warszawą, a pasażerów odlatujących do stolicy bądź przylatujących do Rumi odwoził specjalny autobus firmowy. Lotnisko było cywilno – wojskowe, więc ruch panował tu nieustanny. Lotnisko to było znane w całej Polsce, bowiem kojarzono je z Gdynią, której głównie służyło. O lotnisku śpiewano piosenki, znane w całym kraju... Z mojego dzieciństwa zapamiętałem zwrotkę jednej z nich, którą śpiewano, widać tak często, że do dziś – po 70 latach – brzmi jej melodia.

A oto jej słowa:

„A w Rumi na lotnisku,
gdy będziesz miał ochotę,
polecisz prosto w słońce
pięknym samolotem.
Płyną, płyną białe chmury,
wiatr je pędzi strasznie, zły,
a samolot mknie do góry,
śmigło w słońcu lśni.”

Zwrotek tych było więcej, lecz tylko ta jedna utkwiła mi w pamięci. A swoją drogą – jawi się pytanie – jak brzmiały kolejne zwrotki i kto jest autorem tekstu i melodii? (może ktoś z czytających bloga wie coś na ten temat)

Ta piosenka to jeden z epizodów mojego przedwojennego gdyńskiego dzieciństwa, bo kolejny zapamiętany epizod to wybuch wojny! Na wojnę czekaliśmy już od wiosny 1939 roku, a pomimo to jej zaistnienie nas zaskoczyło. Rankiem 1 września ze snu wyrwały mnie dziwne grzmoty. Wspominam zdenerwowanych rodziców i ojca, który nerwowo szukał w radiu świeżych informacji. O ile pamiętam znalazł je na niemieckiej stacji Wrocławia i wtedy wszelkie wątpliwości prysły. To nie były ćwiczenia, to była wojna!

Pierwsze wojenne grzmoty – detonacje bomb – doszły nas z Rumi. To Luftwaffe bombardowało lotnisko. Bombardowanie trwało zaledwie kilka minut, bo też nie bardzo było co bombardować. Samoloty Aeroklubu i inne, które tu wcześniej stacjonowały, po 24 sierpnia – z chwilą ogłoszenia mobilizacji – zostały stąd ewakuowane w rejon Torunia, gdzie mieścił się Sztab Armii Pomorze z jej dowódcą gen. Władysławem Bortnowskim. Wcześniej z RU Hel i gdyńskiego Obłuża zabrano wojskowe balony obserwacyjne. Z sił powietrznych na cały naszym 140 – km wybrzeżu pozostało 26 samolotów – 23 wodnosamoloty Morskiego Dywizjonu Lotniczego (MDLot) w Pucku i 3 samoloty na lotnisku w Rumi. Te ostatnie zorganizowane były w Pluton Lotniczy, któremu przydzielono jeden samochód do przewozu paliwa, smarów i części zamiennych, a stanowiący wg wojskowej terminologii „rzut naziemny”.

Pluton Lotniczy zorganizowano dopiero 31 sierpnia i podporządkowano go sztabowi płk. Stanisław Dąbka, który stacjonował na Grabówku w tzw. Etapie emigracyjnym przy ul. Wąsowicza. Samoloty tego plutonu służyć miały do celów obserwacyjnych, a przede wszystkim łącznikowym, a działać na rzecz Sztabu Lądowego Obrony Wybrzeża.

Samoloty wchodzące w skład plutonu to dwa RWD – 13 i jeden Lublin – XIII wycofany wcześniej z Rzecznej Eskadry Lotniczej w Pińsku do Pucka, a stamtąd do Rumi. Wyłącznie ten ostatni samolot był uzbrojony w jeden karabin maszynowy, RWD nazywano natomiast taksówkami powietrznymi i takim też celom służyły. Były to samoloty trzyosobowe, o prędkości maksymalnej 170 km/h, o pułapie 5000 m i zasięgu do 435 km.

Dowódcą całości Plutonu Lotniczego był kpt. pilot Stablewski, szefem obsługi naziemnej sierż. Litwin, szefem szkolenia młodszych pilotów starszy sierż. pilot Zarębski, zaś kierowcą samochodu niejaki Burzan – starszy mężczyzna cieszący się wśród lotniskowej młodzieży dużym mirem. Jednym z mechaników, a także magazynierem był późniejszy mieszkaniec Gdyni, później inżynier, wtedy 19 – letni młodzieniec – Jan Marzejon. Już jesienią 1937 roku zgłosił się on do pracy na rumskim lotnisku jako wolontariusz. Gnała go miłość do samolotów. Codziennie, na rowerze, bez względu na warunki atmosferyczne, przemierzał on trasę ze Sławutowa do Rumi, aby tu za darmo pracować przy samolotach. Później, gdy już przyjęto go na etat – od Rekowa dojeżdżał pociągiem...

Takich patriotycznych młodzieńców gotowych służyć Polsce i bronić Wybrzeża było więcej. Ale, niestety, samym patriotyzmem i ofiarnością ojczyzny obronić się nie da. A jak pisze w swojej książce Stanisław Strumph Wojtkiewicz: „Nie było samolotów myśliwskich ani rozpoznawczych, które można byłoby użyć w obronie Wybrzeża (...). Tak więc marnowano fachowców: piloci, mechanicy i żołnierze obsługi (...) dostawali później łopatki i broń piechoty”...

Lotnisko w Rumi nękane było codziennymi nalotami. Obrońcy dzielnie odpierali kolejne ataki, wykorzystując posiadaną broń maszynową. Broń ta jednak okazywała się mało skuteczna, bowiem kadłuby niemieckich szturmowców były opancerzone, a ich szybkość w locie nurkowym ogromna.

Załoga obrońców lotniska wytrwała trzy dni. 4 września, na rozkaz Sztabu Lądowego Obrony Wybrzeża Pluton Lotniczy ewakuował się przez Chylonię do Suchego Dworu – oczywiście mowa tu o „rzucie naziemnym”, bowiem samoloty pokonały tę trasę drogą powietrzną. Zapasowe, polowe lądowisko znajdowało się na polu, z którego wcześniej skoszono koniczynę. Same zaś samoloty ukryto pod koronami drzew przy dworskiego parku. Po kilku dniach przebazowano pluton w pobliże zatoki, w rejon Nowego Obłuża.

Później dowodzony przez ppor. pil. Edmunda Jereczka pluton otrzymał zadanie przekazania meldunku płk. Dąbka do Warszawy, do Naczelnego Wodza. Działo się to 16 września, rozkaz zatem był niewykonalny, bowiem Rydz – Śmigły w tym czasie był już poza stolicą i był w drodze do Rumunii...

Tymczasem na Kępie Oksywskiej doszło do tragicznego finału. Ostatnia reduta w Babich Dołach padła 19 września po południu, płk. Dąbek w tymże dniu popełnił samobójstwo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz