wtorek, 5 lutego 2013

Las śmierci. Część 2.

Część 1

...a Niemcy dzielili się łupami.

Inny świadek – Leon Angel z Wielkiej Piaśnicy – zeznaje, że będąc przypadkowo po 8 grudnia 1939 roku w lesie piaśnickim, znalazł tam liczne ślady zbrodni. Części garderoby, dziecięce zabawki, chusteczki z monografem...

Ustalono – a potwierdzają to inni świadkowie – że ofiary przed egzekucją musiały się rozebrać do bielizny. Uzyskana w ten sposób odzież i obuwie po egzekucji ładowano na ciężarówki i odwożono do siedziby gestapo w Wejherowie, którą hitlerowcy urządzili sobie w willi dr. Panka przy szosie Krokowskiej 6. Tam dzielono się łupami...

Franciszek Boyke zatrudniony przez hitlerowców jako palacz w gestapowskiej kotłowni wspomina, że w listopadzie 1939 roku łupy były tak wielkie, że zatrudniono dodatkowo pięciu mężczyzn z Wejherowa do rozładunku ciężarówek z odzieżą. F. Boyke zeznaje - „ogólnie wiadomo było, że były to rzeczy Polaków zamordowanych w Piaśnicy”.

Widocznie w ocenie Niemców „kombinat śmierci” w lasach piaśnickich funkcjonował wzorowo, bo niebawem zaczęto tu dostarczać Polaków z innych rejonów, a nawet z zagranicy. Wspomina o tym w „Bedekerze Wejherowskim” pani Regina Osowicka (Wyd. Oficyna Gdańska – Gdańsk 1996 r.). Potwierdza to także kolejny świadek – pracownik stacji kolejowej w Wejherowie pan Feliks Kreft. Pracował tam jako telegrafista, miał więc bieżące informacje o transportach kolejowych.

Oto jego zeznanie: „W czasie pełnienia służby miałem możliwość odbierania telegramów, zawiadamiających stację Wejherowo, że pociąg 591 prowadzi na końcu dwa lub trzy wagony umysłowo chorych dla Wejherowa. (...) O treści otrzymanego telegramu zawiadomić musiałem zawiadowcę stacji. Deklarowanie tych transportów jako umysłowo chorych było fikcyjne, gdyż później miałem możność służbowego podejścia do ludzi przywiezionych i wyładowywanych, rozmawiając z nimi przekonałem się, że byli to ludzie zupełnie normalni, a przeznaczeni do transportu samochodowego na Piaśnice. Byli to ludzie pochodzący z głębi Niemiec (...) i to Polacy, którzy posługiwali się językiem niemieckim. (...) pytali się, gdzie znajduje się tutaj obóz przesiedleńczy. Według ich zachowania przyszedłem do przekonania, że ludzie ci nie znają swego przeznaczenia. Rzeczy i bagaż ludzie ci zabierali ze sobą. Według mego spostrzeżenia tygodniowo nadchodziło około osiem, a transporty te trwały od końca października 1939 r. do kwietnia 1940 roku”.

Po 70 – 80 osób w wagonie.

Inny świadek – również mieszkaniec Wejherowa – Wiktor Bylewski, robotnik przetokowy na stacji Wejherowo – relacjonuje: „Na stację kolejowa w Wejherowie przychodziły transporty w wagonach pulmanowskich lub zwyczajnych doczepionych do pociągu, przychodzącego z Lęborka do Gdańska o godz. 9.45. W wagonach tych były osoby obojga płci z dziećmi. W wagonach było zawsze po 2 SS – manów jako konwojentów. Gdy taki pociąg miał wejść na stację przychodzili SS – mani, zawiadowca stacji wydawał polecenia Niemcom i natychmiast po przyjściu odczepiali wagony z transportem, po czym przychodził parowóz i odwoził wagony do których doskakiwali na stopnie
SS – mani na ładownię tuż przy przejeździe do szosy wiodącej na Puck. Tam oczekiwały już dwa autobusy i ciężarówki. Po otwarciu drzwi i okien ludzie wysiadali, a SS – mani podawali sobie przez okno bagaż transportowanych. (...) Po załadunku transport odjeżdżał na szosę do Pucka, zaś ciężarówki z bagaże wszystkich odchodziły do gmachu Sicherbeitpolizei, cz też SS pod który zajęty był dom lekarza Panka. Każdy wagon zawierał – jak zdołałem obliczyć – po 70 – 80 osób. (...) Po upływie godziny czasu od wyjazdu transportu widziałem powracające te same autobusy i ciężarówki przez przejazd, widziałem, że znajdują się w nich ubrania. Jechały do willi dr. Panka. Umyślnie podchodziłem, by zobaczyć i wtedy widziałem, że ubrania te były wyrzucane na dziedzińcu. Z liczby wyciągali SS – mani poszczególne części (...). Na rozkaz zawiadowcy stacji Webde Heina podpisałem zobowiązanie o zachowanie tajemnicy”.

Aby ukryć swoje zbrodnie Niemcy zabraniali okolicznej ludności przejazdu przez las w dniach egzekucji. Gdy front wschodni osiągnął linię Wisły – w sierpniu 1944 roku zbrodniarze przystąpili do zacierania śladów przestępstwa.

Zwłoki palono na trzech stosach.

Sprowadzono komando więźniów z obozu w Stutthofie i przystąpiono przy ich pomocy do ekshumacji i kremacji ofiar. Zwłoki palono w trzech stosach. W ten sposób zlikwidowano około 30 zbiorowych mogił. Na koniec zamordowano świadków tego bestialstwa – owych więźniów Stutthofu ich ciał również poddano kremacji.

Według świadków, w lesie piaśnickim było około 35 zbiorowych mogił. Cały teren cmentarza obejmuje aż 250 ha lasu. Po wojnie zbadano 26 mogił. Kolejną odnaleziono w 1962 roku. Ile nadal mogił kryje piaśnicki las, tego nie wie nikt. Szacuje się, że łącznie zamordowano tu około 12 tys. osób. Zidentyfikowano dotąd kilkaset.

Tysiące ofiar są nadal bezimienne...

W przytoczonych cytatach zachowano oryginalny styl, interpunkcję i słownictwo.
Tekst opracowano na podstawie między innymi książki W. K Sasinowskiego pt. „Piaśnica 1939 – 1944”, wydanej w Wejherowie w 1956 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz