wtorek, 26 lutego 2013

Wspomnienie o gdyńskim pisarzu – Edward Obertyński jakiego zapamiętałem.


18 stycznia 2007 roku w wieku 93 lat, zmarł komandor Edward Obertyński, gdynianin z wyboru. Z rodzinnego Lwowa przybył tu na początku lat 30 ubiegłego wieku. Zafascynowany miastem i morzem – pozostał. Jak tysiące innych, znalazł w Gdyni pracę, dom i przyjaciół. Kiedy przyszła pora, walczył o nią, dla niej na różnych płaszczyznach pracował, o niej pisał...

szczegółowy życiorys Komandora znaleźć można w „Encyklopedii Gdyni” (str. 503) oraz w „Roczniku Gdyńskim” (nr.12, str 268), gdzie W. Pater recenzuje jedną z ostatnich książek pana Edwarda - „Noc Komandorów” - przytacza liczne wydarzenia z Jego życiorysu. Aby uniknąć kolejnego powielania go, zdecydowałem się na prezentację kilku osobistych wspomnień, które być może bardziej niż suche daty i fakty z CV przybliżą zainteresowanym tę osobowość.

Poznałem go 57 lat temu, zimą 1955/56 roku, w czasie dyplomowej praktyki studenckiej w Zarządzie Portu Gdynia. Jako magistrant Wydziału Morskiego Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Sopocie odbywałem ją w Dziale Głównego Dyspozytora Portu, który mieścił się w dawnym Bananasie przy ul. Polskiej w Gdyni. W ówczesnych latach głównym dyspozytorem był kpt. ż. w. Egon Śliwiński, a jego zastępcą Stanisław Ziarniewicz. W pobliskim sąsiedztwie Bananasu znajdowały się dwa parterowe budyneczki. W jednym z nich był Dział Sztauerski,w którym królował pan Obertyński. Codziennie około godz. 10 odbywały się tam narady dyspozytorskie, na których uzgadniano „plan gry” na następną dobę dla wszystkich użytkowników portu.

Naradom przewodniczył kpt. Śliwiński, a uczestniczyli w nich przedstawiciele PKP, spedytorzy z Hartwiga i Spedrapidu, rzeczoznawcy z Polcargo, zaś ze strony portu – poza kpt. Śliwińskim – Edward Obertyński jako kierownik Działu Sztauerskiego, zwanego w skrócie „sztauerką”.

Zespół tan, do którego doczodził, w miarę potrzeby przedstawiciel maklerów, ustalał rytm prac przeładunkowych dla całego portu handlowego. Decydował, co i w jakiej kolejności należy rozładować i ładować na statki oraz wagony, a także gdzie składować – na jakich placach i w których magazynach – poszczególne partie towarów. Postanawiano, które objęte będą w danym czasie manipulacjami jakościowymi przeprowadzanymi przez rzeczoznawców Polcargo, a także, które podlegać będą wewnątrz portowym przesunięcią.

Co najważniejsze, planowano kolejność i intensywność załadunku statków biorąc pod uwagę ich ładowność oraz sztauplan i trym, tak aby w czasie lokowania towarów statek leżał na stępce. Pomagało to uniknąć dziobowego bądź rufowego przegłębienia, a przy tym uwzględnić fizyko – chemiczne właściwości „bagażu”, jak też kolejność wyładunku w poszczególnych portach docelowych.

W tej kwestii decyzje należały do pana Edwarda. To On określał sposób umieszczenia towaru i nadzorował w terenie – czyli na poszczególnych nabrzeżach – pracę tzw. gospodarzy statków, tj. sztauerów – praktyków, którzy dysponując brygadami zwanymi „gankami” oraz sprzętem dokonywali fizycznego za – lub wyładunku.

Było to zajęcie bardzo odpowiedzialne, bowiem wiązało się z bezpieczeństwem statku, „bagażu” i załogi. Należy przy tym pamiętać, że w tamtym czasie nie było mowy o komputerach czy choćby o kalkulatorach, a do obliczeń będących podstawą wielu decyzji służyły własna głowa, świstek papieru i ołówek, w najlepszym razie liczydło...

Inteligencja, fachowość i doświadczenie, czasami wręcz intuicja decydentów sprawiały, że ładunki w dobrym stanie i w wymaganym terminie docierały do portów przeznaczenia. Tu wiedza i fachowość pana Edwarda nie miały sobie równych. Na Niego skierowany był wzrok uczestników narad dyspozytorskich. On też rozstrzygał wszelkie kontrowersje. W przypadkach szczególnie trudnych udawał się w teren, na nabrzeże lub statek, aby na miejscu podejmować stosowne decyzje.

Wiele z nich wymagało uzgodnień „ze statkiem”, czyli z pierwszym oficerem odpowiedzialnym za ładunek. W ich przeprowadzeniu pomagała biegła znajomość języków obcych przez pana Edwarda, który zasłużenie cieszył się opinią poligloty. Znał angielski, niemiecki, francuski, rosyjski, ukraiński i prawie wszystkie języki skandynawskie.

Pomimo dużej marynistycznej wiedzy i fachowości był skromny i przystępny. Obce Mu były zarozumiałość, nadęcie i jakiekolwiek „besserwisserstwo”. Nigdy nie widziałem Go zdenerwowanego, krzykliwego bądź apodyktycznego. Uosabiał kulturę i spokój, a adwersarzy przekonywał logiką argumentacji i znajomością rzeczy.

Był bardzo zorganizowany. Pomimo licznych obowiązków, na wszystko miał czas. Oczami wspomnień widzę go, jak maszeruje torem kolejowym w kierunku Dworca Morskiego z nieodłączną fajeczką w zębach, jak między sztaplami rur i blach bezbłędnie zmierza do celu. Korzystając z doskonałej znajomości portu idzie „na skróty” wymijając przeszkody.

Poza pracą zawodową – będąc osobą samotną – organizował i uczestniczył w działalności Zakładowego Domu Kultury. Był przy tym zwyczajnie życzliwy ludziom, czego i ja doświadczyłem. Przykładem może być zainteresowanie jakie okazał mi po jednej ze wspomnianych narad dyspozytorskich, której byłe obserwatorem. Dowiadywał się wówczas o temat mojej pracy dyplomowej i oferował pomoc, a następnego dnia doręczył szereg przydatnych opracowań, broszur i maszynopisów. Było to wsparcie nieocenione, gdyż w owym czasie brakowało literatury fachowej z krajów zachodnich, polskie źródła były skąpe, zaś radzieckie jednostronne. To dzięki materiałom wypożyczonym od pana Edwarda moje pisanie ruszyło z kopyta i mogłem w pierwszym wyznaczonym terminie przystąpić do egzaminu. Gdy po latach przypomniałem panu Edwardowi tę pomoc, nie pamiętał jej. Widać taka życzliwość była dla niego sprawą zwyczajną, czymś oczywistym.

Wiem, że pan Edward opracował autobiografię – dość obszerną i opatrzoną fotosami, którą zapewne opublikują spadkobiercy. Już w roku 2003, w czasie jednej z moich u Niego wizyt – po przeczytaniu mi paru epizodów dotyczących rodu Obertyńskich, pochodzenia nazwiska, a także rodzinnych koneksji – wyraźnie podkreślił, że praca ta może być wydana dopiero po Jego śmierci. Życzenia swojego nie uzasadniał – widocznie uważał, że życie musi jeszcze dopisać do tego opracowania następne rozdziały...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz