piątek, 30 sierpnia 2013

Muzeum Miasta Gdyni – nieco historii

Na planie Gdyni daremnie szukać ulicy bądź placu Jej imienia, a przecież dla utrwalenia historii naszego miasta osoba ta uczyniła bardzo wiele. Mowa tu o dr Janinie Krajewskiej – etnograf i muzeolog, która już w 1933 roku, wyszła z inicjatywą zorganizowania muzeum miejskiego, które miało być placówką o charakterze etnograficznym. Inicjatywą dr Krajewskiej podchwycił komisarz rządu mgr Sokół i niebawem w willi „Tusia” przy Skwerze Kościuszki placówkę taką uruchomiono, zaś sama Pani doktor wyruszyła do pobliskich kaszubskich wsi i na przedmieścia Gdyni, w poszukiwaniu eksponatów muzealnych dla Muzeum Miejskiego, bowiem taką nazwę nadano tej instytucji. Ponieważ celem Muzeum miały być badania etnograficzne i archeologiczne na terenie Kaszub, zorganizowano w nim dwa piny, mianowicie etnograficzny i prehistoryczny. Dr Krajewska planowała uruchomienie w przyszłości trzeciego działu o historii Gdyni. Plany te przekreśliła wojna. Niemcy wypędzili dr Krajewską z miasta, zaś same zbiory uległy rozproszeniu i zniszczeniu.

Po wojnie do tego tematu powrócono dopiero w latach 60 – tych ubiegłego wieku, i wtedy to w 1968 roku wykupiono od rodziny Skwierczów domek przy ul. Starowiejskiej 30, w którym ostatnie trzy lata swojego życia spędził Antoni Abraham (1920 – 1923) i tu zorganizowano skromną ekspozycję muzealną.

Formalnie Muzeum Miasta Gdyni zaistniało dopiero w styczniu 1983 roku, w oparciu o Zarządzenie nr 2/83 ówczesnego Prezydenta miasta mgr Jana Krzeczkowskiego (po uprzedniej zgodzie Ministerstwa Kultury i Sztuki). Wtedy to nadano Muzeum stosowny statut określający jego zadania. Określono, że podstawowe płaszczyzny działania Muzeum to:
  • opieka nad dobrami kulturalnymi z zakresu dziejów miasta
  • prowadzenie badań z dziejów miasta i współpraca z instytucjami parającymi się tą tematyką
  • opracowywanie badań z dziejów miasta i ich publikowanie
  • organizowanie stosownych wystaw
Nieco później Muzeum otrzymało pawilon wystawowy przy ul. Waszyngtona (dziś jest tam „Gemini”), w którym zaczęto organizować różnego typu wystawy – między innymi w 1986 roku zorganizowano tam wystawę z okazji 60 lecia dziejów miasta.

W listopadzie 2007 roku Muzeum otrzymało nowoczesny budynek przy ul. Zawiszy Czarnego 1. W tym nowym obiekcie mieszczą się: dział naukowo – edukacyjny, dział sztuki i biblioteka. W bibliotece muzealnej znajduje się 10000 książek i czasopism, a całe zbiory liczą ponad 59000 obiektów. Co roku Muzeum organizuje kilkadziesiąt wystaw, licznie odwiedzanych przez gdynian i turystów.

Sąsiadem Muzeum Miasta Gdyni jest Muzeum Marynarki Wojennej, koegzystujące niejako z Muzeum Miejskim. Ten obiekt jednakże wymaga oddzielnego zaprezentowania.

środa, 28 sierpnia 2013

Gdyńskie rezerwaty przyrody

Gdynia ma opinię miasta zieleni. I słusznie, bowiem poza „zielenią miejska” miasto nasze otoczone jest zwartą leśną otuliną, osłaniającą jego południowo – zachodnie obrzeża. Jak dotąd nie natrafiłem na monografię opisującą gdyńskie lasy komunalne w sposób kompleksowy. Natomiast tzw. zieleń miejska doczekała się prezentacji w numerze 15 „Rocznika Gdyńskiego” z 2003 roku, gdzie na stronach 225 – 238 jest tekst inż. Franciszka Greluka, byłego zastępcy dyrektora Przedsiębiorstwa Zieleni Miejskiej pt. „Zieleń miejska miasta Gdyni”. W tekście tym Autor w sposób historyczny podaje w nagłówku temat, przytacza szereg mało znanych faktów z tego zakresu, podaje nazwiska i nazwy instytucji, a także zieleń występująca w poszczególnych dzielnicach naszego miasta. To cenne opracowanie warte uważnej lektury, pomija jednakże problemy rezerwatów przyrody, które występują na terenach leśnych, są poza zasięgiem zainteresowań Autora.

W tej sytuacji, wypełniając niejako lukę, przytaczam poniżej znane mi fakty z tego zakresu, w przekonaniu, że zainteresują one czytelników mojego bloga.

W granicach administracyjnych Gdyni znajdują się trzy rezerwaty przyrody: Kępa Redłowska, Kacze Łęgi i Cisowa. Ten pierwszy, na Kępie Redłowskiej o powierzchni ponad 118 ha utworzono jeszcze przed wojną, w 1938 roku. Jego celem jest zachowanie naturalnych lasów bukowych oraz stanowisk jarząba szwedzkiego. Teren rezerwatu obejmuje wysoki na 60 m npm. klif Redłowski i jest jednym z najpiękniejszych zakątków naszego Wybrzeża. Rezerwat jest pierwszym jaki utworzono na terenie naszego województwa i jednym z najstarszych w skali kraju.

Dwa pozostałe rezerwaty powołano do życia w 1983 roku. Rezerwat Kacze Łęgi położony w dolinie rzeki Kaczej, ma powierzchnię około 9 ha. Obejmuje odcinek tej rzeki wraz z fragmentem lasu łęgowego i licznymi starymi drzewami będącymi pomnikami przyrody, a także łęg wiązowy.

W innej części Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego położony jest rezerwat Cisowa. Ten leśny rezerwat ma powierzchnię około 25 ha. Utworzono go do zachowania fragmentów buczyny i łęgu jesionowo – olszowego oraz okazów rzadkich roślin.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Natasze były dwie...

Wcześniej pisałem już o „Nataszy” (TUTAJ artykuł), pomniku wdzięczności na Skwerze Kościuszki, o jego genezie i demontażu. Tamta statua kobiety trzymającej sztandar, przez długie lata była elementem dekoracyjnym naszego miasta. Tam składano wieńce i kwiaty z okazji świąt państwowych Polskich i Radzieckich. Tam, pod pomnikiem umawiano się na randki. Tam także na niewielkim placyku okalającym pomnik, spotykały się mamy ze swoimi pociechami, bo ustawione wokoło ławki umożliwiały stosownie do nasłonecznienia przemieszczanie się opiekunek i dziecięcych wózków. Tam wreszcie, chętnie się fotografowano. Innymi słowy „Natasza” pomnik, była znana zarówno w Gdyni jak i u przyjezdnych.

Druga natomiast Natasza nie stała na cokole, była mniej znana i dziś, po latach zaledwie dwudziestu, mało kto ją pamięta i wspomina. Ta druga „Natasza” była sklepem mieszczącym się przy ul. Władysława IV/47, który prowadził sprzedaż rosyjskich upominków.

Sklep ten uruchomiono 20 grudnia 1967 roku, wzorując się na warszawskiej „Nataszy” działającej już od kilku lat przy Alejach Jerozolimskich. Oficjalnie gdyński sklep nazywał się „Upominki radzieckie” i oferował gadżety i bibeloty z Rosji i republik wcielonych do ZSRR. W sklepie tym, podległy o ile dobrze pamiętam firmie „Jubiler”, natrafić można było na wyroby z bursztynu, kryształy, nakrycia stołowe, zabawki, ale także oryginalne i stosunkowo niedrogie czapki uszanki, jak także rosyjskie „koniaki” i „szampany”. Alkohole te sprzedawano w zestawach i na sztuki, w wymiarach znormalizowanych i w pojemnościach miniaturowych. Kupowano je głównie na prezenty i łapówki.

Taki asortyment miał niewiele wspólnego ze statutową działalnością „Jubilera”, niemniej tak to działało, podobnie jak handel szklanymi paciorkami importowanymi z Czechosłowacji, z firmy „Jablonex” oraz sprzedażą wyrobów z laki, w sklepie przy ul. Starowiejskie.

Pomimo że dostawy do tych sklepów były nierytmiczne, amatorzy tych bibelotów (i nie tylko), często odwiedzali te placówki licząc na tzw. okazje.

Jakby na sprawę nie patrzeć, w owych siermiężnych czasach, sklepy takie ubarwiały i przydawały nieco egzotyki gdyńskiemu handlowi uspołecznionemu – jak wtedy mówiono.

sobota, 24 sierpnia 2013

Centrum Kultury i Rozrywki „Gemini”

Już od dobrych kilku lat przy ul. Waszyngtona 16 w Gdyni istnieje i działa „Gemini”. W tym eksponowanym miejscu przy skwerze nie zawsze tak było. Moja pamięć sięgająca lat 50 – tych ubiegłego wieku, przywołuje w tym miejscu zupełnie inne obrazy. Zaraz po wojnie teren ten był zaniedbany. Między ulicą Waszyngtona, a Skwerem idąc w kierunku Nabrzeża Pomorskiego mijało się dwa baraki, chyba spadek po okupancie. W pierwszym z nich, o konstrukcji szachulcowej, przez pewien okres urządzano wystawę „W” w ramach zwalczania powojennej plagi chorób wenerycznych. W drugim baraku, mniej okazałym lecz dłuższym i ustawionym frontem do alei Zjednoczenia, przez długie lata mieściły się biura jakiejś firmy związanej z odbudową portu.

W późniejszych latach, a może równocześnie, na placu pomiędzy tymi barakami znalazło się składowisko beczek „Arki”, używanych do solenia śledzi. Tak było przez długi czas. Gdy teren ten wreszcie uporządkowano i beczki usunięto, na placu zaczęto organizować sezonowe imprezy handlowe – Targi Rybne i Cepeliadę.

W tym samym mniej więcej czasie na placu postawiono pawilon handlowy z NRD, w którym umieszczono część ekspozycji Muzeum Miasta Gdyni, a także organizowano dorywcze ekspozycje malarstwa polskiego i europejskiego.

Wreszcie po tzw. transformacji ustrojowej, a więc w latach 90 – tych ubiegłego wieku, pawilon ten wyburzono i wybudowano nowoczesny obiekt „Gemini”, który z jednej strony przyczynił się do likwidacji gdyńskich kin, z drugiej zaś zaoferował miastu kina i inne obiekty kulturalne na miarę XXI wieku. Przez sale kinowe przepływa miesięcznie ponad 300 tys. osób, oglądając filmy w 3D i 2D w 8 salach kinowych.

Chodzą słuchy, że obiekt ma być przeniesiony w nowe miejsce, a w miejscu gdzie stoi ma powstać kompleks mieszkalno- biurowy, zobaczymy co czas przyniesie.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Linia okrętowa Gdynia - Karlskrona

O linii okrętowej łączącej Gdynię ze Skandynawią, a konkretnie z Karlskroną myślano już przed wojną. Już w 1931 roku, jak podawał „Dziennik Gdyński” z 24 października tego roku, linię taką uruchomiono. Miał na tej linii pływać s/s „Borholm”, a częstotliwość połączeń wynosiła 2 – 3 razy w miesiącu. Była to częstotliwość wystarczająca, gdy pamiętamy, że przez Cieśniny Duńskie i Kanał Kiloński regularnie pływały do Ameryki nasze transatlantyki zawijające między innymi do Kopenhagi i innych portów Skandynawskich. Poza tym, nielicznych pasażerów na tym kierunku „przerzucały” statki handlowe, regularnie przewożące tam nasz węgiel.

Po wojnie do koncepcji połączenia Gdyni ze Skandynawią stałą, regularną linię żeglugową powrócono, chociaż ze względów natury politycznej, temat ten był drugoplanowy. Nabrał on rumieńców za Gierka, gdy otwarcie na kraje „Kk” (jak wtedy mówiono) stało się priorytetem.

Wtedy to, a była połowa lat 70 – tych ubiegłego wieku, rozpoczęto budowę terminala kontenerowego przy Nabrzeżu Helskim, bowiem już od 1965 roku technologia przewozu drobnicy w kontenerach nabierała coraz większego znaczenia. Sprawy bazy kontenerowej połączono z terminalem pasażerskim, bowiem promy takie rozwiązanie wymusiły.

Ślady genezy terminala kontenerowego znaleźć możemy w „Głosie Wybrzeża” z kwietnia 1977 roku, gdzie jest artykuł pt. „Wyłania się terminal kontenerowy”, a po ponad dwóch latach w październiku 1979 roku, ta sama gazeta donosi już o pierwszym statku, który zawinął do tego terminalu, był to angielski „Baltic Eagle”.

W tym samym mniej więcej czasie w „Roczniku Gdyńskim” wydanym w 1979 roku, pojawia się artykuł pt. „Gdyńskie centrum kontenerowe – geneza i rozwój koncepcji”, gdzie Autor na kilku stronach prezentuje warianty rozwiązań tego problemu, a także podaje liczne ciekawostki z tego zakresu.

Po kilku latach ten sam Autor, w nr 7 „Rocznika Gdyńskiego” z 1986 roku zamieszcza tekst pt. „Koncepcja i struktura portu”, w którym też nawiązuje do planu zagospodarowania portu w Gdyni, rozważa ten temat.

Tymczasem terminal już od lat funkcjonuje i z roku na rok zwiększają się jego przeładunki. Działa też regularnie linia promowa Gdynia – Karlskrona. I wtedy, jest rok 2002, w „Gazecie Wyborczej Trójmiasto” pojawia się artykuł pt. „Jest koncepcja, pieniądze może się znajdą” (28 lutego 2002 roku) autor Piotr Bauer, w którym pojawiają się krytyczne uwagi dotyczące lokalizacji pasażerskiej przystani promowej przy Terminalu Kontenerowym na Obłużu, z dala od centrum miasta, autor sugeruje, aby w niedalekiej przyszłości zbudować nową przystań pasażerską przy Basenie Prezydenta, konkretnie przy Nabrzeżu Rybackim na terenach „Dalmoru”.

Od tego czasu, gdy pojawił się ten artykuł minęło 11 lat, a koncepcja nie została zrealizowana. Mówi się natomiast, aby tereny te zabudować apartamentowcami i stworzyć obok See Tower atrakcyjne centrum mieszkaniowe z widokiem na Zatokę.

Taka koncepcja na zawsze przekreśla ewentualną nową lokalizację przystani promowej dla pasażerów i ich samochodów, z dala od przemysłowej części portu i Terminala Kontenerowego.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Muzeum Oceanograficzne i Akwarium Morskie

Wcześniej już, pisząc o Morskim Instytucie Rybackim (MIR) w Gdyni, wspomniałem o tym, że Instytutowi temu podlegają, wręcz są jego integralną częścią, muzeum i akwarium morskie. Tym razem nieco więcej o obu tych „samodzielnych” oddziałach MIR – u. Mieszczą się one w starym budynku przy Alei Jana Pawła II 1 (wcześniej Aleja Zjednoczenia), i działają już od 44 lat, bowiem utworzono je w 1971 roku z okazji obchodów 50 lecia tego instytutu.

Zasadnicza działalność muzeum i akwarium prowadzona jest na trzech płaszczyznach: ekspozycji okazów flory i fauny morskiej, działalności dydaktycznej, badaniach naukowych. W salach wystawowych eksponuje się między innymi obok żywych okazów, plansz, modele i płaskorzeźby. Żywe okazy rozmieszczone są w 34 akwariach, które mieszczą ponad 600 rodzajów zwierząt morskich.

W ramach działalności dydaktycznej prowadzone są tu specjalne, między uczelniane kursy biologii morza, zajęcia dla wyróżniających się uczniów gdyńskich szkół średnich oraz szkolenia dla nauczycieli biologi z naszych szkół.

W zakresie badań naukowych prowadzone są różnego rodzaju eksperymenty z zakresu procesów fizyko – chemicznych zachodzących w zamkniętych zbiornikach wodnych oraz studia dotyczące systematyki zwierząt morskich.

Placówki, o których tu mowa, ciągle się rozwijają i uzupełniają zbiory swoich eksponatów, co wpływa w sposób ewidentny na frekwencję zwiedzających. Spotkałem się z poglądem, że nasze muzeum i akwarium znajdują się w czołówce najchętniej odwiedzanych placówek w Polsce, i plasują się na drugim miejscu w kraju, zaraz po Wawelu.


Z prawej strony widać część Akwarium Morskiego przy Alei Jana Pawła II 1 (zdjęcie wykonano 20.08.2013)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Morski Instytut Rybacki w Gdyni

Obecna główna siedziba MIR – u przy ul. Kołłątaja 1, to już trzecia lokalizacja na przestrzeni historii. Początki tej instytucji sięgają 1921 roku, a jego pierwotna siedziba mieściła się w Helu. 21 czerwca 1921 roku właśnie w tym mieście powołano do życia Morskie Laboratorium Rybackie. To był początek. Po 11 latach, w 1932 roku Morskie Laboratorium Rybackie zmieniło nazwę na Stację Morską, a po kolejnych 6 latach, w 1938 roku, przeniesione zostało do Gdyni i ulokowało się przy Alei Zjednoczenia (obecnie Aleja Jana Pawła II). W tym miejscu z przerwą na czas okupacji MLR działało do 1949 roku. Wtedy to nastąpiła kolejna zmiana nazwy na Morski Instytut Rybacki, pozostając w dotychczasowej siedzibie. Zwiększył się jedynie, i to znacznie zasięg działalności Instytutu, który teraz obsługiwał już całe nasze Wybrzeże aż do Szczecina, czemu służyły placówki naukowo – badawcze w Szczecinie i Świnoujściu oraz statki badawcze penetrujące nie tylko Bałtyk, ale również oceany.

Poza działalnością naukowo – badawczą MIR prowadzi także działalność muzealną i akwarystyczną, zlokalizowaną w swojej starej siedzibie przy Alei Zjednoczenia. Zaznaczyć przy tym warto, że podległe MIR akwarium morskie jest placówką znaną w całej Europie i cieszy się dużym zainteresowanie zwiedzających.

Nie można pominąć nazwiska prof. Kazimierza Demela w rozwoju i działalności MIR – u. Ten naukowiec, badacz i popularyzator wiedzy o Bałtyku, przyczynił się do spopularyzowania działalności MIR – u wśród naszego społeczeństwa i pogłębił naszą wiedzę morską. W uznaniu zasług, w 1991 roku MIR ustanowił pamiątkowy medal jego imienia.

Dziś MIR zatrudnia dziesiątki samodzielnych pracowników nauki pracujących na lądzie i na morzu. O ile w latach przedwojennych ich praca dotyczyła głównie Zatoki Gdańskie to teraz dotyczy całego świata.

Przed wojną MIR dysponował zaledwie jednym kutrem żaglowo – motorowym „Ewa”, to już po wojnie, od 1953 roku, posiadał statek „Birkut”, później od 1966 roku statek „Wieczno”, a od lat 70 – tych ubiegłego wieku statek naukowo - badawczy „Profesor Siedlecki”.

Aby uzmysłowić zakres działalności MIR wymienię tylko nazwy działających w nim zakładów: Oceanografii, Biologii i Ochrony Zasobów, Rybołówstwa, Technologii i Mechanizacji Przetwórstwa.

Należy oczekiwać, że z chwilą odrodzenia się naszego rybołówstwa, mam nadzieję że będzie to wcześniej niż później, wiedza wypracowana przez naukowców MIR, znajdzie szerokie zastosowanie w praktyce.

piątek, 16 sierpnia 2013

Instytut Meteorologi i Gospodarki Wodnej w Gdyni

Na starych zdjęciach, tych z początków lat 30 – tych ubiegłego wieku, widać nieopodal plaży budynek o oryginalnej, ażurowej wieży, to budynek Instytutu Meteorologi i Gospodarki Wodnej Oddziału Morskiego w Gdyni. Budynek wybudowano już w 1930 roku (wieżę nieco później), przy ówczesnej ulicy Nadbrzeżnej, dziś Waszyngtona. Decyzję o budowie takiej instytucji podjęto w 1921 roku, lecz zlokalizowano ją w Wolnym Mieście Gdańsku.

W 1927 roku Oddział Morski PIM przeniesiono do Gdyni, równocześnie uruchamiając Obserwatorium Morskie. Pomyślano o sieci pomiarowej zlokalizowanej wzdłuż linii brzegowej naszego ówczesnego Wybrzeża. Utworzono też posterunki meteo, stację sygnalizacji przeciwsztormowej oraz stację magnetyczną, którą umieszczono na Helu.

Od 1931 roku wprowadzono całodobową służbę synoptyczną i międzynarodową służbę lodową. Komunikaty meteo podawano przez radio Gdynia, które zlokalizowano na wzgórzach Kępy Oksywskiej w pobliżu Portu Wojennego. Zaczęto też wydawać biuletyny i mapy prognostyczne, łącznie z biuletynem zlodowacenia Bałtyku. W ramach bieżących obserwacji prowadzone były pomiary wód Zatoki Gdańskiej, obejmujące takie parametry jak temperatura wody, zasolenie, natlenienie, składu chemicznego oraz prądów morskich.

Po wojnie, zasięg działalności Instytutu uległ znacznemu poszerzeniu, co spowodowane zostało wydłużeniem naszego morskiego Wybrzeża. Praktycznie ponad 90% instytucji i przedsiębiorstw związanych z gospodarką morską korzysta z usług PIM. Dalsze poszerzenie zadań i uprawnień PIM wynikło z połączenia służb meteorologicznych i hydrologicznych (!945 rok).

W 1957 roku wprowadzono też rejsowe badania meteorologiczne, hydrologiczne i hydrochemiczne. W ostatnich latach dużą uwagę przywiązuje się do badań z zakresu zanieczyszczeń wód naszych Zatok i akwenów pełnomorskich. Wyniki tych badań przekazywane są zarówno polskim jak też zagranicznym ośrodkom decyzyjnym, takim jak Państwowa Inspekcja Środowiska w Warszawie oraz Międzynarodowa Rada Badań Morza w Kopenhadze.

Nasz Oddział Morski prowadzi poza tym szeroką współpracę z zagranicznymi ośrodkami badawczymi, hydro i meteorologicznymi. Wyniki prowadzonych badań przez nasz IMGW służą zarówno działalności codziennej jak również do opracowywania ekspertyz i prac planistycznych w perspektywie lat.

Jak dotąd zasługi IMGW dla naszych morskich działań trudno przecenić.

Ile istnień ludzkich zdołano uchronić przed śmiercią, ile łodzi i kutrów, a także pełnomorskich statków prognozy IMGW ustrzegły od katastrofy?

Takich statystyk nikt nie prowadzi. Odnotowuje się tylko te wydarzenia, które zakończyły się tragicznie...

środa, 14 sierpnia 2013

Sąsiad Gdyni – Kartuzy

Wcześniej pisałem już o Wejherowie, Sopocie i Rewie, sąsiadach Gdyni. Tym razem o Kartuzach, miasteczku równie ważnym dla naszego miasta, w czasach, gdy byliśmy jeszcze wsią.

Prawa miejskie otrzymały Kartuzy w 1923 roku, a więc zaledwie o trzy lata wcześniej niż Gdynia. Wcześniej była tam osada klasztorna, a później kaszubska wieś. Ślady w zapisach wskazują, że miejsce pod znany na Kaszubach klasztor poświęcił w sierpniu 1381 roku, saksończyk Jan Deterhus, sprowadzony tu przez Jana z Rusocina. Po dwudziestu latach, kupiec gdański Jan Tyrgart wybudował tu pierwszą świątynię i 12 eremów dla sprowadzonych z Europy zakonników. Pierwszym przeorem klasztoru został wspomniany wyżej Deterhus. Był początek XV wieku, gdy klasztor otrzymał jako uposażenie wsie Kiełpino, Czaplę i Gdynię, wieś nieopodal Oksywia o 40 łanach.

Klasztor tego bractwa o ostrej regule zakonnej miał korzenie francuskie. Jego założycielem był św. Brunen, który założył pierwszy erem w 1086 roku w okolicach Grenoble w Chartreuse (stąd nazwa Kartuzy).

Kartuzi jako zakon na Pomorzu rozwijali się bardzo dynamicznie. W XVIII wieku, z różnych nadań posiadali aż 40 wsi, 40 jezior, 9 młynów, 11 browarów, 20 karczm i kilkanaście domów w Gdańsku.

Na Kaszubach zakon wybudował kilka kościołów między innymi w Goręczynie, Kiełpinie i Grabowie. Zgromadził pokaźną bibliotekę i archiwalia. Działał przez 441 lata, do kasaty w 1823 roku.

W Kartuzach natomiast po zakonnikach pozostał oryginalny kościół o dachu w kształcie wieka trumny, pamiętający okres świetności Kartuzów. Tu zachował się wielki barokowy ołtarz, stare obrazy oraz tryptyk z 1444 roku, a więc z czasów Jagiellonów. Znajdują się tu też grobowce z XV wieku, ornat z tego samego wieku, a obok kościoła refektarz, dziś wykorzystywany jako sala wystawowa, zaś niektóre cenne archiwalia trafiły aż do British Museum of London.


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Praca i zarobki w gdyńskim porcie do 1939 roku

Na zbliżony temat pisałem już w marcu na blogu we wpisie pod tytułem „Mit miasta mlekiem i miodem płynącego...”. Tym razem nieco inaczej i więcej na temat podany w nagłówku.

Zacznijmy od tego, że praca robotnika portowego we wszystkich portach świata ma charakter dorywczy, bowiem uzależniona jest od prac przeładunkowych. W pracach tych bywają spiętrzenia, ale także okresy stagnacji lub zmniejszonego napływu statków do portów. Oddziaływanie na tę cykliczność jest ograniczona i dotyczyć może jedynie statków linii regularnych, które przypływają i odpływają z portu z regularnością. Wszelkie inne statki tzw. trampy płyną do danego portu w zależności od ładunku, który obsługują, a to jest zwykle wypadkową wielu czynników. Dla przykładu wymienić należy tu takie czynniki jak, ceny na rynku światowym, podaż i popyt na dany towar, warunki atmosferyczne, konflikty zbrojne w określonych regionach świata itp. Tak więc nawet najbardziej precyzyjne umowy pomiędzy kontrahentami nie są w stanie zapewnić regularności dostaw towarów do miejsc przeznaczenia za pośrednictwem transportu morskiego i lądowego, czyli żeglugi, portów, kolei i autostrad.

Aby uniknąć nadmiernej huśtawki w zatrudnieniu, czyli zatrudnianiu bądź zwalnianiu robotników przeładunkowych w zależności od nasilenia pracy, firmy portowe tworzą stałe stanowiska pracy o charakterze kadrowym, które zapewniają stałą pracę wyspecjalizowanym pracownikom np. dźwigowym, operatorom sprzętu, magazynierom itp., pozostałych natomiast pracowników dobiera się w miarę potrzeb.

Tak pomyślaną dyspozycyjną rezerwę robotników przeładunkowych trzeba było „związać” z portem, czemu służyły nieco wyższe zarobki w okresach zatrudnienia. I tak np. robotnik niewykwalifikowany w mieście zarabiał w 1937 roku około 130 zł miesięcznie, to robotnik portowy niewykwalifikowany zarabiał około 200 zł miesięcznie, co było w owym czasie zupełnie przyzwoitym wynagrodzeniem. Dla porównania wg „Małego Rocznika Statystycznego 1939 rok”, posterunkowy policji zarabiał 150 zł, listonosz od 100 do 120 zł, a podoficer zawodowy w wojsku około 167 zł miesięcznie.

Jak podaje pan Jeryś w swojej książce pt. „Budownictwo okrętowe w Gdyni 1920 – 1945”, przeciętne zarobki miesięczne robotników portowych na przestrzeni lat były zróżnicowane i tak o ile w 1932 roku wynosiły nieco ponad 125 zł, to w 1938 roku wzrosły do 237 zł, co nawiasem mówiąc wydaje mi się kwotą zawyżoną.

Poza płacami na przestrzeni lat robotnicy portowi wspierani przez swój Związek Zawodowy Transportowców doczekali się przepisów prawnych regulujących ich warunki pracy, a także wprowadzenie karty portowca oraz rejestracji robotników portowych w Portowym Biurze Zatrudnienia. Miało to na celu powstrzymanie zatrudnienia obiboków i łamistrajków, strajki z reguły odbywały się w celu podwyżki płac i organizowały je zazwyczaj PPS i ZZT.

czwartek, 8 sierpnia 2013

„Ściana płaczu” w Gdyni

Okazję do napisania tego tekstu stworzyło zamknięcie „Delikatesów” przy ul. Władysława IV. Sklep ten przetrwał w naszym mieście prawie 53 lata, początkowo jako jeden z dwóch sklepów przedsiębiorstwa „Delikatesy”, następnie jako jedna z wielu placówek Przedsiębiorstw Handlu Spożywczego (połowa lat 70 – tych ubiegłego wieku), następnie po reorganizacji w handlu latem 1976 roku, jako sklep PSS „Społem”, a ostatnio jako placówka „Admir”.

Bez względu na szyld i organizacyjne porządkowanie, dla gdynian były to zawsze „Delikatesy”, chociaż towar w nich sprzedawany, w niektórych okresach, daleki był od delikatesów.

Delikatesy otwarto (jak zwykle) z okazji 22 lipca 1960 roku, poza istniejącymi „Delikatesami” przy ul. Świętojańskiej róg Żwirki i Wigury. Na zapleczu tego nowego sklepu umieszczono magazyny, a także biura tej firmy, które poprzednio mieściły się w mieszkaniu na I piętrze domu Orłowskich przy Żwirki i Wigury 6.

Nowe „Delikatesy” zajmowały około 850 metrów kwadratowych i mieściły aż 8 stoisk różnych branż. Ambicją dyrekcji było, aby wzorem gdańskich „Delikatesów” przy ul. Rajskiej, uruchomić w tej nowej placówce probiernię win. Po uzyskaniu stosownych zezwoleń miejscowych władz, po kilku miesiącach od momentu otwarcia, działalność taką uruchomiono.

Probiernię tę zlokalizowano mniej więcej w połowie długości sklepu, w miejscu, gdzie wiodły drzwi na zaplecze. Składała się ona ze stoiska wyposażonego w ekspres do kawy oraz ścienne regały, na których eksponowano wina, koniaki i likiery. Po przeciwnej stronie tego stoiska, przy ścianie umieszczono dość długą, polerowaną deskę z popielniczkami. Kawę sprzedawano po kosztach, zaś alkohol serwowano na kieliszki po cenach detalicznych. Klienci obsługiwali się sami. Kawę bądź kieliszek alkoholu zanosili od stoiska na przyścienną deskę we własnym zakresie. Po spożyciu napojów, personel uprzątał puste naczynia, opróżniał popielniczki oraz wycierał deskę. Konsumpcja odbywała się na stojąco, brak było bowiem miejsca na ustawienie barowych stołków. Pomimo tego w tej części sklepu panował znaczny ścisk, bo spragnieni konsumenci już od rana gromadzili się tu by leczyć kaca, lub napić się taniego alkoholu.

Z czasem probiernię tę nazwano „ścianą płaczu”, kojarząc ją z historyczną ścianą w Jerozolimie. Po kilkunastu miesiącach stoisko to zlikwidowano, okazało się ono deficytowe.

Mniej więcej w tym samym czasie podobną „degustatornię” uruchomiono w „Samie” przy ul. Starowiejskiej 12, umieszczono ją po prawej stronie od wejścia pod oknami, ale nie nazywano jej już „ścianą płaczu”. Nazwa ta dotyczyła wyłącznie stoiska w „Delikatesach”.

środa, 7 sierpnia 2013

Narożnik gdyńskiego szpitala – czyli gdzie leży prawda?

Starzy gdynianie pamiętają, że narożnik szpitala miejskiego przy Placu Kaszubskim przez długie lata był niezabudowany. Ten fragment szpitalnej posesji ogrodzony był drewnianym płotem. Deski płotu były pomalowane seledynową farbą, a przez szpary w płocie widać było fundamenty budynku. Tak było do wiosny 1975 roku, bo wtedy to 30 kwietnia oddano do użytkowania gmach, który wypełnił narożnik. Na odbudowę, a właściwie na budowę tej „plomby” Gdynia czekała ponad 31 lat, bowiem skrzydło „starego” szpitala uległo zniszczeniu już w czasie wojny.

I w tym miejscu pojawiają się wątpliwości, dotyczące daty zniszczenia tej części szpitala, a także sprawców tego makabrycznego wydarzenia. Według mojej wiedzy bomby uszkodziły szpital jesienią 1943 roku. Miałem w tym czasie 9 lat i mieszkałem w Cisowej. Z opowiadań siostry i rodziców wiem, że nastąpiło to w czasie dużego, dziennego nalotu amerykańskiego na Gdynię jaki miał miejsce w sobotę 9 października 1943 roku. Po tym nalocie siostra wraz z nowo narodzoną siostrzenicą uciekła z ul. Świętego Piotra, z mieszkania swoich teściów i schroniły się w naszym skromnym mieszkaniu w Cisowej. To siostra opowiadała nam o tym bombardowaniu śródmieścia i portu oraz o makabrze, której była mimowolnym świadkiem.

Datę tego wydarzenia potwierdził ksiądz Klemens Przewoski, proboszcz z Oksywia, który w swoich wojennych wspomnieniach opublikowanych w „Roczniku Gdyńskim” nr 10, poza datą podaje szereg szczegółów i nazwisk ofiar tego bombardowania. Pisze też o bombie, która trafiła w schron gdzie ukryto około 100 chorych dzieci, ewakuowanych z tego szpitala w czasie nalotu.

Zupełnie inną datę wydarzeń podaje Eugeniusz Biadała, autor kilku tekstów dotyczących gdyńskiego szpitala opublikowanych w „Rocznikach Gdyńskich”.

W tym samym czasie co ksiądz Przewoski, pisze w tym samym numerze, że „stary szpital” na Placu Kaszubskim uległ uszkodzeniu w czasie nalotu nocnego w dniu 18 grudnia 1944 roku, nie wspominając nic o makabrycznym zbombardowaniu schronu z dziećmi.

Jeszcze inny przebieg zniszczenia podaje dr Andrzej Kolejewski w swojej interesującej książce pod tytułem „Dzieje szpitala na Placu Kaszubskim”. Autor ten przytacza relację siostry Franciszki Berek, przełożonej gdyńskich szarytek, właścicielek szpitala. Cytuję: „Budynek trzy piętrowy częściowo był zniszczony bombardowaniem aliantów (uszkodzone zostało jedno skrzydło starego szpitala i dach) (...) Budynek od Placu Kaszubskiego był uszkodzony w czasie nalotów na Gdynię przez lotnictwo angielskie w 1942 roku”.

Relacji tej Autorki nie komentuję, ani też nie prostuje, natomiast na str. 98 cytowanej książki pisze: „(...) W okresie okupacji Niemcy zaczęli budować bunkier przeciwlotniczy, łączący Plac Kaszubski z budynkiem szpitala, lecz zdołali wykonać jedynie fundamenty i nie zdążyli zrealizować reszty. W okresie nalotów alianckich jedna z bomb spadła na fundamenty bunkra, uszkadzając przy tym sąsiadującą z nim ścianę szczytową i dach starego Szpitala św. Wincentego. Po wyremontowaniu budynku w 1945 roku pozostałości po fundamentach bunkra na wiele lat otoczono wysokim płotem (...)”.

Więc jaka jest prawda?

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Technologie przeładunkowe w gdyńskim porcie

W roku bieżącym mija 90. rocznica uruchomienia gdyńskiego portu. Fakt ten skłonił mnie do dokonania retrospekcji technik przeładunkowych stosowanych na przestrzeni tych lat w naszym porcie. Już na pierwszy rzut oka widać, że techniki te ewoluowały, ułatwiając bądź wypierając przeładunki ręczne, zastępując je pracą urządzeń technicznych. Rozwój tych urządzeń miał na celu usprawnienie prac przeładunkowych, ich przyspieszenie, a tym samym skrócenie postoju statku w porcie, bowiem statek zarabia wtedy, gdy pływa i przemieszcza ładunek między portami.

Na zdjęciach pochodzących z początków gdyńskiego portu uderza całkowity brak dźwigów lub innych urządzeń służących przeładunkom. Świadczy to o tym, że prace przeładunkowe przy owym drewnianym molo jakim była „tymczasowa przystań' odbywały się wyłącznie ręcznie, siłą mięśni robotników portowych. Jedynym urządzeniem wspomagającym ich wysiłek, były bomy, czyli przymocowane do masztu belki i liny, którymi wciągano lub wyciągano ładunek. Prace te należało wykonać ostrożnie, tak aby nie uszkodzić ładunku, a równocześnie zgodnie z tzw. sztau planem. Ten graficznie wykonany rysunek określał rozmieszczenie partii ładunku, uwzględniając jego właściwości fizyczno – chemiczne, a także kolejność zawijania statku do poszczególnych portów. Prace te ze strony statku nadzorował I oficer, który odpowiedzialny był za ładunek. Ze strony portu nadzorował zwykle brygadzista zwany formanem, fachowiec, praktyk. W pierwszym okresie funkcjonowania naszego portu korzystano z fachowości formanów gdańskich, a także ze sztauerów, którzy poprzednio pracowali w niemieckich portach, i tam nabyli praktyki. Oddzielną grupą zawodową stanowili trymerzy, robotnicy zatrudniający się przy załadunku towarów sypkich.

Wraz z budową portu „murowanego” w porcie pojawiły się dźwigi portowe, a także nowa specjalizacja zawodowa, robotnik obsługujący to urządzenie czyli dźwigowy. Wprowadzono też inne urządzenia i maszyny np. taśmociągi, ładowarki i inne tak było przed i w czasie wojny.

W latach 60 – tych wprowadzono sztaplarki i palety transportowe.

Dalej były statki do przewozu kontenerów i paliw płynnych.

Oznacza to także, że zawody sztauer, trymera i dźwigowego uległy marginelizacji.

sobota, 3 sierpnia 2013

Zwykle kończyło się na planach

Do dziś spotkać można osoby, które z sentymentem wspominają „dekadę Gierka”, którą cechował dynamiczny okres inwestycyjny, pełne zatrudnienie i bardzo dużo obietnic. Inwestycje, o których wspominam miały zarówno ogólnokrajowy jak też lokalny charakter. Próbowano je realizować z pożyczone w zachodnich bankach pieniądze. Część tych kredytów zaprzepaszczono, część zmarnowano, a za część zrealizowano (w wielu przypadkach) obiekty nieprzemyślane, niepotrzebne, czyli rozgrzebane. Część zamierzeń pozostała w sferze planów, które z czasem porzucono, bowiem wyparły je plany następne, pozornie bardziej celowe i niezbędne. A dług zagraniczny rósł z miesiąca na miesiąc, by pod koniec owego „radosnego okresu” przekroczyć 20 miliardów dolarów.

Również w Gdyni na tej fali „radosnej twórczości” próbowano realizować z rozmachem różne inwestycje, z których dwie okazały się „niewypałami”, a jedną po latach dokończono za unijne pieniądze. Ta ostatnia to Estakada Kwiatkowskiego łącząca terminal kontenerowy z Obwodnicą Trójmiejską, a dwie pozostałe to Fabryka Białka Rybnego z Kryla oraz Fabryka Farb i Lakierów w Wielkim Kacku, która do dziś straszy żelbetonowym szkieletem.

Inne zamierzone inwestycje w tamtym okresie na terenie naszego miasta zostały już zapomniane, a kiedyś trąbiła o nich lokalna prasa i telewizja. Przypomnijmy tylko niektóre z nich. Otóż w 1974 roku miał powstać przy ul. Obrońców Wybrzeża wielki biurowiec „Energobloku”, w którym pracować miało około 1000 osób. Pod ul. Władysława IV wybudowany miał być tunel, a tuż obok podziemne garaże dla samochodów.

W tym samym rejonie na skrzyżowaniu ul. Abrahama i 22 – lipca (dzisiaj ul. Armii Krajowej) gdyńskie „Społem” miało wybudować Spółdzielczy Dom Towarowy. Stocznia im. Komuny Paryskiej (była taka w Gdyni) wybudować miała przy ul. Kieleckiej, nieopodal „Domu Wełny” (dzisiaj jest tam Wyższa Szkoła Administracji i Biznesu) Ośrodek Sportu i Rekreacji powstał dużo później trochę dalej i za unijne pieniądze. Planowano też rozbudowę Domu Marynarza dobudowując drugie skrzydło oraz basen kąpielowy.

To tyle o Centrum. Na peryferiach udało się rozbudować osiedle mieszkaniowe w Cisowej, Chyloni, na Obłużu i Karwinach.

Szkoda tylko, że nie zabudowano Meksyku i tak zwanego Wzgórza Komuny Paryskiej, które dotąd straszą i przypominają o początkach naszego miasta.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Początki Pogotowia Ratunkowego w Gdyni

Na początku XX wieku, Gdynia wieś pozbawiona była opieki medycznej. Ludność miejscowa, licząca zaledwie kilkaset osób leczyła się sposobami domowymi, ziołami, okładami, niekiedy zamawianiem choroby. Porody odbierały sąsiadki, a zęby wyrywano za pomocą nitki lub u pobliskiego kowala. Tak było na całym Pomorzu, we wszystkich kaszubskich wsiach, i tak też było w Gdyni.

Pierwsze ambulatorium we wsi uruchomiły w 1921 roku przybyłe tu siostry zakonne. Było one czynne w dni targowe, gdy przybywał tu specjalnie lekarz z Wejherowa. Ciężko chorych odsyłano do Pucka lub Wejherowa.

Szpitalnictwo gdyńskie wystartowało w zasadzie w czasie I wojny światowej, bowiem takie były potrzeby pruskiej armii. Rannymi i chorymi opiekowały się oczywiście Siostry Szarytki.

Już po wojnie w 1922 roku, mgr Antoni Małecki uruchomił przy ul. Starowiejskiej pierwszą w Gdyni Aptekę, która świadczyła też drobne zabiegi ambulatoryjne. Dopiero w 1924 roku osiadł w Gdyni na stałe lekarz Bronisław Skowroński.

Dwa lata później w 1926 roku, Siostry Szarytki za uzyskane ze sprzedaży gruntów pieniądze wybudowały przy Placu Kaszubskim kolejne budynki szpitalne. Do naszego miasta napływać zaczęli kolejni lekarze, a szpital tworzył nowe oddziały.

W 1928 roku szpital miał już 20 łóżek, a jego pierwszym ordynatorem został dr Bronisław Skowroński. W tym też czasie nagłośniono sprawę braku w Gdyni pogotowia ratunkowego, a przecież w budującym się w mieście i porcie nietrudno było o wypadek. Pod naciskiem miejscowej prasy, a konkretnie „Gazety Gdyńskiej” tzw. Kasa Chorych zaimprowizowała działalność pogotowia ratunkowego. Jak podała ta gazeta, pogotowie wystartowało z dniem 25 września 1928 roku. Zajęło ono pomieszczenie w Straży Pożarnej przy ul. Chrzanowskiego. Samochód – karetkę wypożyczono z Inowrocławia. Kierowcą tego pojazdu był Jan Krężelewski. Pogotowie wezwać można było telefonicznie na numer 17 08. lekarze w pogotowiu nie dyżurowali. W razie potrzeby kierowca jechał po lekarza do jego mieszkania.

Jak widać, początki były dość egzotyczne i skromne, ale pierwszy krok został zrobiony. Zainteresowanych tą tematyką i dalszymi losami Pogotowia w naszym mieście odsyłam do „Rocznika Gdyńskiego” nr 14 z 1999 roku, gdzie jest artykuł A. Kolejowskiego i E. Biadały „70 lat Pogotowia Ratunkowego w Gdyni”, z którego między innymi korzystałem pisząc ten tekst.