poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Marzec 1945 - ostatni miesiąc niemieckiej okupacji (wspomnienia) część 2.

Część 1.

W miarę nasilającego się z każdym dniem ostrzału radzieckiej artylerii rannych koni przybywało, a tym samym zwiększała się podaż koniny. Niemcy zwykle zadowalali się końską wątrobą, a pozostałe mięso pozostawiali cywilom. Jedliśmy więc koński gulasz, końskie zrazy, a gospodynie próbowały nawet gotować koński rosół. Ten był jednak niesmaczny - mdły i słodkawy. 

Wodę nosiliśmy wiadrami z sąsiedniego "Babskiego Figla". Gotowano na niej między innymi kawę zbożową korzystając z zapasów wojennych tzw. Kafeschrot. Najbardziej odczuwano brak chleba, który próbowano zastąpić ziemniakami. Pomimo codziennego ostrzału dotarły do nas wieści, że piekarnia Reinarta (użytkowana przez Tessmera) nadal jest czynna. W piątek 24 marca (dwa dni przed wycofaniem się Niemców z Cisowej, Chyloni i Grabówka) moja siostra Wanda zdobyła się na odwagę i polami, na skróty przedostała się do piekarni po kartkowy chleb. Szybko wróciła niosąc ze sobą dwa kilogramowe bochenki. Jak się później okazało, na następny chleb przyszło nam poczekać kilka tygodni. Ten pierwszy "polski" chleb przyniósł z pracy mój ojciec. Była to zapłata za pracę przy budowie prowizorycznego pomostu, wiaduktu przy dworcu Gdynia Główna Osobowa. 

Wracając do ostatnich marcowych dni okupacji przypomnieć wypada działalność niemieckiej żandarmerii polowej (Feldgandarmerie). Jej dwuosobowe patrole, uzbrojone w pistolety maszynowe i oznaczone charakterystycznymi, blaszanymi półksiężycami noszonymi na piersiach, poszukiwały dezerterów. W czasie jednego z patroli skontrolowano także nasz bunkier, oczywiście bez rezultatu. Jak się później okazało, dezerterów wieszano na pomoście dla pieszych na Grabówku oraz do żerdzi przybitych do lip. Dezerterom wieszano na szyjach tabliczki z napisem zdrajca, czyli Verräter. Powieszeni dezerterzy wisieli tak przez kilka dni jako postrach dla innych, potencjalnych tchórzy którzy nie widzieli sensu dalszej walki za Führera.

W Cisowej dezerterów się nie widziało. Natomiast na cmentarzu przybywało żołnierskich grobów, jednakowych, oznaczonych drewnianymi krzyżami w kształcie krzyży żelaznych. Pogrzeby odbywały się nocami, dla bezpieczeństwa. My rankami odwiedzaliśmy pobliski cmentarz między innymi po to aby policzyć niemieckie groby. Zadanie to było ułatwione, gdyż Niemcy chowali swoich zabitych obok siebie w rzędach. Wiadomo „Ordnung muß sien!”.

Tymczasem odgłosy walk natężały się z dnia na dzień, a właściwie z nocy na noc, gdyż strzelanina zbliżała się nocami, a oddalała w dzień. Największe natężenie walk dochodziło od strony Redy, Rumi i Łężyc. Od strony Kacka i Witomina odgłosy były bardziej stłumione, wyciszone przez zalesione wzgórza.

Sądząc po odgłosach front na kilka dni zastygł w jednym miejscu. Tak było do soboty 25. marca. W niedzielę, przed południem ostrzał był symboliczny, a koło południa ustał całkowicie. Nawet lotnictwo radzieckie zaprzestało swoich harców. 

We wczesnych godzinach po południowych Niemcy zaczęli się ewakuować. Niepostrzeżenie odjechały furmanki pozostawiając jedynie nieco bezużytecznych gratów, skrzynek na amunicję, blaszanych puszek po maskach przeciwgazowych, karabinów z połamanymi kolbami i bez zamków. Niebawem, brzegiem lasu od strony Strasznicy nadciągnęły gęsiego, wymęczone oddziały pierwszej linii frontu, które dotąd powstrzymywały radzieckie natarcie na przedmieścia Gdyni. Piechurzy szli noga w nogę, w postrzępionych mundurach polowych, z zapadniętymi twarzami, przekrwionymi z niewyspania oczami. Nie sposób było odróżnić ich szarż i stopni. Oficerowi, choć nieliczni, mieszali się z szeregowcami. Wszyscy jednakowo wyczerpani i skonani. Takich Niemców nigdy wcześniej nie widzieliśmy. 

"Przemarsz" ten trwał kilka godzin, aż do wieczora. Potem nastała cisza i bezruch. Noc minęła, nam mieszkańcom ziemianki, spokojnie. 

W poniedziałek 27. marca, szarym świtem z pagórków, falami, zaczęły spływać tyraliery czerwonoarmistów. W odstępach kilkunastominutowych spływały kolejne fale. Nikt do nich nie strzelał. Niemców nie było. Wycofali się już jakiś czas temu na Oksywską Kępę.