Na tylnej okładce "Rocznika Gdyńskiego" (nr. 14 z 1999 roku) zamieszczono schemat gdyńskich dzielnic autorstwa Grzegorza Leszczuka wraz z datami przyłączenia ich do Gdyni. Już pobieżny jego przegląd daje sporo informacji o przestrzennym rozwoju miasta, który trwał od roku 1925 wraz z przyłączeniem Oksywia, do 1975 kiedy przyłączono Chwarzno i Wiczlino. Skomentowanie całego schematu mogłoby stanowić treść osobnego artykułu, a to z kolei wiązałoby się z powtarzaniem treści zawartych w opracowaniach takich autorów jak Małkowski czy Ostrowski, a także niektórych haseł "Encyklopedii Gdyni".
W tym kontekście zdecydowałem się na uzupełnienie omawianego schematu o znane mi, a pominięte osiedla i kolonie wchodzące w skład dzielnic Gdyni. Uznałem, że takie podejście do tematu ocali je od zapomnienia i posłuży do zachowania wiedzy o nich dla kolejnych pokoleń gdynian.
Zacznijmy od dzielnicy najlepiej mi znanej - od Cisowej. Obecna Cisowa to "zlepek" kilku przyczółków, zabudowań i "dzielnic" czy osiedli. Na ten temat pisałem już gdzie indziej, dlatego tutaj tylko przypomnę pewne sprawy. Stara Cisowa, czyli Ćmirowo, to rejon ulic: Pszenicznej, Owsianej, Zbożowej, po zalesione wzgórza powyżej cisowskiego cmentarza. Z biegiem lat, a szczególnie w pierwszej połowie XX wieku w Ćmirowie powstała luźna zabudowa Cisowej, powstał tak zwany Babski Figiel, Strasznica, Cisowskie Pustki, a po drugiej stronie torów kolejowych Meksyk. W okresie późniejszym w rejonie Strasznicy wybudowano "za Gierka" osiedle Sibeliusa, a na polach uprawnych pomiędzy ul. Owsianą a Zbożową powstało skupisko wieżowców i pawilonów handlowo-usługowych. Przeobrażeniu uległo też samo Ćmirowo, głównie na skutek przeprowadzenia tędy dwupasmowej ul. Morskiej oraz licznych wyburzeń starej zabudowy.
Podobnej transformacji uległa Chylonia, która przez minione 100 lat zmieniła się nie do poznania. Stara Chylonia, ta z rejonu ul. Św. Mikołaja i Wiejskiej rozrosła się we wszystkich kierunkach. Już w okresie przedwojennym Chynonia wchłonęła Demptowo, częściowo tereny przy ul. Kartuskiej (później tzw. osiedle Gniewska), a po przeprowadzeniu ul. Morskiej, po obu stronach jej stronach wyrosły bloki i wieżowce. Enklawą, a raczej rodzajem skansenu pozostała część Meksyku aż po Pogórze Dolne. Mówiąc o Chyloni pamiętać warto o dwóch koloniach stanowiących integralną część tej dzielnicy o Kolonii Kolejowej i Kolonii Lotniczej. Pierwsza znajdowała się ona za torami kolejowymi koło przystanku SKM Gdynia Grabówek, na wysokości dawnego kina "Promień" (za PRL-u mieściła się tam między innymi dyrekcja "Warsu - Wagonów", dysponenta wagonów sypialnych i restauracynych). Z kolei Kolonia Lotnicza leżała pomiędzy Demptowem, a Cisowskimi Pustkami. Kolonia ta składała się z kilkunastu domów kilkurodzinnych wybudowanych przez Niemców dla ich lotników służących na lotnisku w Rumi i w Torpedowni na Babich Dołach.
Innym "reliktem" pochodzącym aż z lat 20. XX wieku jest kilka domków przy ulicy Wiejskiej jej styku z ulicą Hutniczą. Dawniej prowadził tędy "skrót" w kierunku na Oksywie, a potocznie nazywano go "chylońskimi łąkami". Stąd było blisko do portu i stoczni, więc zamieszkiwali tam robotnicy i urzędnicy tych instytucji. Domy te miały charakter substandardowy, czyli bez elektryczności, bieżącej wody i kanalizacji, sprawiało to, że czynsz za mieszkania (zwykle dwuizbowe to jest pokój z kuchnią) był bardzo niski.
Pomiędzy Starą Chylonią a Grabówkiem (rejon Nowej Gdyni), w kierunku na zalesione pagórki, powstały Leszczynki I i II. Dalej na wzgórzu znalazły się slumsy (później nazwane Wzgórzem Komuny Paryskiej), które "zamaskowane" od strony ul. Morskiej przez bloki i w ograniczonej wersji przetrwały do dziś.
W śródmieściu oryginalnym zabytkiem z czasu budowy portu na tak zwanych Oksywskich Piaskach jest Kolonia Rybacka położona przy ul. Waszyngtona (dawna ul. Nadbrzeżna). To tutaj wykwaterowano na początku lat 20. XX wieku rodziny rybaków z terenów niezbędnych do budowy portu.
Po przeciwnej stronie śródmieścia, tam gdzie kończy się ul. Świętojańska, idąc od strony Orłowa znajdował się przysiółek św. Jana. Dawniej był tu zajazd, kilka zabudowań, studnia i rozstaje dróg - jedna wiodąca w kierunku Wejherowa i druga na Oksywie. Ta ostatnia to obecnie główna ulica śródmieścia, czyli ul. Świętojańska. O istnieniu przysiółka świadczy również figura św. Jana i kilka starych lip, o czym już kiedyś wspominałem. Nieco dalej, po drugiej stronie torów w kierunku Małego Kacka, nieopodal ulicy Stryjskiej, na kilka zapyziałych domków, to tak zwana Psia Górka. Jakiś czas temu podano do publicznej wiadomości informację o zamiarze rewitalizacji Psiej Górki. Na czym owa rewitalizacja miała by polegać nie podano. Na razie jest ona odgrodzona od widoku z ulicy i kolei płotem dzwiękochłonnym.
Na Kępie Oksywskiej zmian na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci było więcej. Kto z przeciętnych mieszkańców Gdyni wie gdzie znajduje się Suchy Dwór, Stefanowo, Kacze Doły czy osiedle Paged o którym pisałem?
Zachęcam mieszkańców osiedli i przysiółków pominiętych w tym tekście aby swoimi komentarzami ocalili od zapomnienia nazwy miejsc swojego zamieszkania wzbogacając tym samym naszą wiedzę o "Wielkiej Gdyni" jak kiedyś mawiano.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cisowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cisowa. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 1 czerwca 2017
wtorek, 2 września 2014
Cisowa we wrześniu 1939 roku
O walkach we wrześniu 1939 roku w rejonie Cisowej wiadomo
niewiele. Relacje naocznych świadków ówczesnych wydarzeń są często nieścisłe i
wręcz sprzeczne. Świadkowie mylą nazwiska uczestników walk, daty i godziny
poszczególnych epizodów, a często ważne wydarzenia są przemilczane, lub mało
dokładne. Błędy takie przytrafiają się nie tylko uczestnikom walk i świadkom,
którzy często, po latach spisują swoje wspomnienia, co oczywista wpływa na ich
obiektywizm, ale też doświadczonym historykom, o bezspornym naukowym dorobku.
Przykładem takiego błędu może być wyrysowana na szkicu nr 9 (załącznik do
książki W. Tyma i A. Rzepniewskiego pt. „Gdynia 1939”) trasa przejazdu „Smoka
Kaszubskiego” z Oksywia do Zagórza. Według tego szkicu nasz pociąg pancerny
odbył ten przejazd torowiskiem jakie jeszcze w 1939 roku nie istniało – bowiem
tor ten wybudowali Niemcy, a wykończyli Polacy po wojnie. Natomiast prawda jest
taka, że „Smok Kaszubski” trasę z Oksywia w dniu 6 września odbył torem
biegnącym przez Chylońskie Łąki – z pominięciem Meksyku, łukiem, do stacji
Gdynia Chylonia, a stąd dalej już w kierunku Wejherowa. Tor ten istniał już od
1928 roku i to po nim odbywała się komunikacja kolejowa pomiędzy Gdynią, a
portem wojennym i warsztatami Marynarki Wojennej.
A gdy mowa o „Smoku Kaszubskim” to pisałem o nim na blogu (część 1, część 2) i około 15
lat temu w „Wiadomościach Gdyńskich”.
Inny epizod walk w rejonie Cisowej opisuje w swojej relacji kapitan
M. Pikuła (strona 505 „Gdynia 1939”). W tym samym dniu to jest 12 września,
jego batalion przerzucony został autobusami komunikacji miejskiej do Cisowej. Z
uwagi na trwające ataki lotnictwa na „Smoka”, żołnierzy wyładowano koło
chylońskiego dworca. Stąd piechotą batalion skrajem lasu udał się w rejon
Janowa. Miało to miejsce w godzinach rannych, bowiem już o godz. 9.00 batalion
dotarł do Janowa i tam zajął pozycje obronne. Około godz. 13.00 batalion
wyruszył do ataku, z którego zrezygnowano około godz. 15.00, wycofując się na
pozycje wyjściowe w Janowie. A następnie – jak należy przypuszczać – wycofał
się w rejon Cisowej.
W tym miejscu przypomnijmy, że w dniu 12 września płk Dąbek
podjął decyzję o wycofaniu obrońców Gdyni na Kępę Oksywską. Dobę wcześnie na
Chylońskich Łąkach, w okolicy Cisowa – Pogórze, nakazał wybudowanie okopów,
które posłużyć miały do osłony wycofujących się na Kępę Oksywską naszych
oddziałów.
Manewr wycofania naszego wojska przeprowadzono w nocy z 12 na
13 września. Peryferie Gdyni zajęli Niemcy 13 września, a Śródmieście, dobę
później. Według „Dziennika działań bojowych 3 baterii Gdańskiego Dywizjonu
Artylerii”, a więc według źródła niemieckiego – dnia 12 września artyleria ta
ustawiona w rejonie Bojana, ostrzelała okopy koło Cisowej, okolice chylońskiego
dworca oraz południową część Demptowa i Grabówek. Z niemiecką dokładnością
odnotowano, że łącznie wystrzelono 240 pocisków.
Osobiście wkroczenia Niemców do Cisowej nie pamiętam, gdyż
nieco wcześniej moja rodzina ewakuowała się do Śródmieścia. Nie pamiętam też
jakichkolwiek zniszczeń zabudowy naszej dzielnicy, ani rozmów rodziców na ten
temat. Widocznie zniszczenia te były niewielkie i nierzucające się w oczy.
wtorek, 24 czerwca 2014
O cisowskim cmentarzu słów kilka
Kilkusetletnia Cisowa przez wieki nie miała swojego
cmentarza. Zmarłych mieszkańców grzebano na cmentarzu chylońskim przy kościele
św. Mikołaja, bądź w Rumi. Tak było do grudnia 1936 roku, gdy przy parafii pw.
Przemienienia Pańskiego powołanej do istnienia zaledwie trzy lata wcześniej (21
grudzień 1933 rok) odbył się pierwszy pochówek na nowo powstałym cmentarzu.
Zlokalizowano go przy końcu ul. Owsianej, tuż przy lesie. Ziemię pod cmentarz
ofiarowali miejscowi gospodarze, Teresa i Leon Lubner. O cmentarzu tym pisałem
już wcześniej w „Wiadomościach Gdyńskich” (nr 11/1999 rok, gdzie jest mój tekst
pt. „Trochę wspomnień o Cisowej”). Tam więcej szczegółów o cisowskim cmentarzu,
między innymi o jego wojennych losach oraz o losach tamtejszej parafii.
Gdy wiosną 1938 roku sprowadziliśmy się do Cisowej i
zamieszkaliśmy przy ul. Kłosowej, staliśmy się sąsiadami tego cmentarza. Ulica
Kłosowa była zabudowana tylko po parzystej stronie. Po stronie nieparzystej
(poza dwoma barakami) rozciągały się pola Lubnera, na którym od czasu do czasu
rosło żyto lub ziemniaki. Wystarczyło wyjść przed budynek, aby widzieć cmentarz
i to co się na nim działo.
Od strony osiedla cmentarz był ogrodzony siatką druciana.
Zapewne ze względów oszczędnościowych siatki nie założono od strony lasu, z
którym sąsiadował ten teren. Wejście na cmentarz było od strony ul. Owsianej,
tu gdzie nadal się znajduje. Na lewo od wejścia było zaledwie kilka grobów,
głównie małych, dziecięcych. Pozostały teren był niezagospodarowany. Był to
ugór, porosły trawą i polnymi kwiatami. Cmentarzem zarządzał emeryt pan Holka.
On i jego liczni synowie kopali kolejne mogiły. Uruchamiali sygnaturę, gdy
kondukt zbliżał się do bramy cmentarza, uprzątali groby, słowem dbali o mogiły
i o cały cmentarz.
Zdarzało się, że pod nieobecność kościelnego asystowali
księdzu w obrzędach, a z reguły pomagali w niesieniu trumny od bramy cmentarnej
do mogiły.
Tak było przed wojną, w czasie okupacji i tuż po wojnie. A
gdy już o wojnie mowa, to z tego czasu utkwiły mi w pamięci następujące
wydarzenia. Zamalowane smołą polskie napisy na nagrobkach, pogrzeb księdza
Leona Dzienisza, którego zamordowano w Dachau i urnę z jego prochami, pogrzeb
polskiej rodziny, która zginęła w czasie bombardowania jesienią 1943 roku oraz
rząd grobów żołnierzy niemieckich poległych w marcu 1945 roku, w czasie walk o
wyzwolenie naszego miasta. Ale to już historia.
Z późniejszych wydarzeń pamiętam zmianę grabarza. Po odejściu
z tej profesji rodziny Holków, na cmentarzu rządziła kobieta, nazwiskiem Lange,
a po niej sprawami cmentarza zajęła się jakaś spółka młodych mężczyzn.
W ostatnich latach ruch na cmentarzu znacznie zmalał, bowiem
jest on już zamknięty. Grzebani są tu teraz tylko ci, którzy wcześniej zadbali
o miejsce na mogiły, bądź ci, których grzebie się na miejscach po zmarłych
przed laty członkach rodziny. Cmentarzem zarządza proboszcz parafii pw.
Przemienienia Pańskiego, bowiem cmentarz jest wyznaniowy, katolicki.
Osobiście mam duży sentyment do tego cmentarza. Kojarzy mi
się on z moją młodością, a także z tym, że spoczywają tu moi rodzice.
wtorek, 10 czerwca 2014
Cisowianka
Dziś, gdy słyszymy tę nazwę myślimy o wodzie mineralnej,
która od kilku lat króluje na naszym rynku. Zanim woda ta się pojawiła nazwa
„Cisowianka” dla północno – zachodnich peryferii Gdyni oznaczała restaurację,
leżącą w Cisowej, w pobliżu Cisowskiej Strugi, przy ul. Chylońskiej. Teraz o
jej wieloletnim istnieniu pamięta niewielu, a nowi mieszkańcy cisowskich
blokowisk nie mają o niej najmniejszego pojęcia.
Przypuszczam, że korzenie tej zapomnianej restauracji sięgają
dalekiej przeszłości, gdy przed wiekami, tu przy Szosie Gdańskiej, wiodącej do
Wejherowa, powstał zajazd. Tu można było napoić konie, a sememu coś przekąsić i
ugasić pragnienie. Myślę, że nie było tu noclegów, bowiem trasa z Gdańska do
Wejherowa czy Pucka nie była zbyt odległa, więc pokonywano ją w ciągu jednego
dnia. Może tylko jesienią lub zimą, gdy pogoda nie sprzyjała podróży,
zatrzymywano się tu na popas i nocleg. Jeżeli moje przypuszczenia są słuszne,
to obiekt, o którym tu mowa musiał być rzeczywiście niewielki, bo na znanych mi
starych mapach nie figuruje.
Zabudowania, które w czasie mojej młodości tu istniały,
pochodziły zapewne z drugiej połowy XIX wieku i początków XX wieku. Wskazywały
na to rosnące w pobliżu lipy i klony, a także szachulcowy dworek położony w
pobliżu, do którego dewastacji dopuszczono w latach 70 – tych ubiegłego wieku.
Poza tym dworkiem istniała tu przy ul. Chylońskiej stara stajnia, solidny
budynek, zbudowany z czerwonej cegły. Dziś po wspomnianym dworku, owej stajni,
a także znacznie nowszej daty budynku, w którym mieściła się restauracja, nie
ma nawet śladu. Teraz stoją tu obiekty sportowe rozbudowanej szkoły podstawowej
nr 31, molocha, którego budowa wszystkie wspomniane budynki pochłonęła.
Pochłonęła, też tereny dawnego ogrodnictwa, które rozciągała się aż po strugę.
A gdy już o „Cisowiance” mowa, to mieściła się ona na
parterze budynku, w którym znajdowała się masarnia (mówiło się rzeźnik) z
jednej strony, i spora sala z drugiej. Sama, właściwa restauracja była nie duża
składała się z pomieszczenia, gdzie stał bufet, oraz bodaj dwóch pokoi w
amfiladzie, z kilkoma stolikami. Gorących posiłków restauracja nie serwowała. O
ile dobrze pamiętam, były tu tylko przekąski – śledź w kilku postaciach,
kiszony ogórek. Tu przychodzono pić. Jadano w pobliskich domach, u siebie, tak
było taniej. Niekiedy kupowano tu piwo na wynos, do dzbanków lub kanek na
mleko, bowiem piwo tu sprzedawane było niebutelkowane.
Butelkowana natomiast była oranżada, mówiono wtedy lemoniada,
o dwóch smakach i kolorach – żółta cytrynowa i różowa malinowa. My dzieciarnia
wpadaliśmy tu też na wodę z sokiem, ta też była o dwóch smakach – zielona
miętowa i czerwona wiśniowa.
Po wojnie restaurację tę prowadziła synowa Prangów zwana
Cisą. Jakie było jej właściwe imię, nie ustaliłem. Trudno bowiem przypuszczać w
taki zbieg okoliczności, aby imię bufetowej było zbieżne z nazwą knajpy.
Przylegająca do restauracji salka była jej integralną częścią, choć nie miała z
nią bezpośredniego połączenia, i wchodziło się do niej od ulicy. W salce tej
odbywały się zabawy taneczne, osiedlowe
zebrania mieszkańców, a także przedstawienia amatorskie, bowiem była scena,
kilka stolików i ławki. Na scenie tej, w czasie zabawy rozmieszczała się
orkiestra, a w czasie zebrań ustawiano na niej „stół prezydialny”.
Była więc obok „Lipowego Dworu” restauracja „Cisowianka”
drugą, ważną placówką gastronomiczno kulturalną, czymś na wzór późniejszych
wiejskich klubo – kawiarni czasów Gierka.
poniedziałek, 4 listopada 2013
Dwie sąsiadujące gdyńskie dzielnice
Chylonia i Cisowa to najbardziej na północ wysunięte
dzielnice Gdyni. Tak jest od lat 30 – tych ubiegłego wieku, gdy w 1930 roku
Chylonię, a w 1935 roku Cisowę włączono do obszaru naszego miasta. Pomimo tego
formalnego miejskiego statusu obydwie dzielnice, a szczególnie Cisowa, jeszcze
przez długie lata nadal nie zatraciły swojego wiejskiego oblicza. Tu nadal
zabudowania miały wiejski charakter, ulicami toczyły się furmanki, a w czasie
żniw wozy drabiniaste wypełnione snopami żyta. Tu też często chodnikami pędzono
na pastwiska krowy.
Zasadniczy przełom w tym wizerunku obu osiedli nastąpił „za
Gierka”, gdy Chylonię i Cisowę odcięto ul. Morską biegnącą przez dotąd uprawne
pola, od Grabówka aż po Janowo. Wtedy też przy tej dwupasmowej jezdni pojawiły
się wieżowce mieszkalne i towarzyszące im pawilony handlowo – usługowe. Ulica
Morska spięła obie dzielnice i tylko dawni mieszkańcy rozróżniają dziś umowną
granicę między tymi osiedlami. Wcześniej za taką granicę uznawano ul. Kartuską,
chociaż była to sprawa wątpliwa, bowiem często Lipowy Dwór zaliczano do
Chyloni. Tak samo jak do Chyloni zaliczano oficjalnie dworzec kolejowy i urząd
pocztowy. Obydwie te instytucje służyły co prawda mieszkańcom obu dzielnic,
czemu sprzyjało ich położenie, ale formalnie zaliczano je do Chyloni.
Wcześniej, przed setkami lat, u zarania tych wsi, ich
położenie sprawiało, że granice te były bardziej wyraziste. Stara Chylonia koncentrowała
się w rejonie ul. Wiejskiej, Młyńskiej i św. Mikołaja, zaś stara Cisowa, to
rejon ul. Pszenicznej i Zbożowej, czyli rejon zbliżony do granic Ćmirowa.
Obydwie wsie powstały w XIII wieku, z tamtego bowiem czasu
pochodzą najwcześniejsze zapisy w zachowanych dokumentach. Kilkadziesiąt lat
później wiadomo już, że około 1400 roku (czas bitwy pod Grunwaldem) Chylonia
liczyła 25 łanów ( 1 łan około 16 ha), a Cisowa 18 łanów. Uprzywilejowani
sołtysi obu wsi mieli w czasie wojny obowiązek stawić się konno na wojenną
wyprawę. Po Pokoju Toruński w 1466 roku, Chylonia wraz z Redłowem i Cisową
przeszła na własność polskiego króla, który wydzierżawił te ziemie miejscowej
szlachcie. Płacony czynsz wynosił ½ grzywny od łana. Czynsz ten był
zróżnicowany, i tak młynarz płacił aż
1,5 grzywny, a karczmarz 2 grzywny. Jak zdołano ustalić w Chyloni było 15
gospodarstw, a w Cisowej 9, przyjmując, że przeciętne gospodarstwo liczyło 2
łany.
Na przełomie XV i XVI wieku omawiane wsie należały do rodziny
Krokowskich. Jeden z Krokowskich był dworzaninem króla Jana Olbrachta.
W XIX wieku Prusacy w obu wsiach zaprowadzili swoje porządki.
Większość instytucji zlokalizowana była w Chyloni. Tam znajdował się kościół i
cmentarz, tu był młyn, posterunek policji, urząd pocztowy i od 1870 roku
dworzec kolejowy. Dopiero w 1947 roku Cisowa uzyskała placówkę, której w
Chyloni brakowało, mianowicie szkołę średnią ogólnokształcącą, do której
uczęszczała młodzież z obu dzielnic. Już wcześniej, bo w latach 30 tych
ubiegłego wieku, Cisowa usamodzielniła się od Chyloni pod względem kościelnym.
Wtedy to ustanowiono w Cisowej oddzielną parafię, wybudowano kościół i
uruchomiono cmentarz.
niedziela, 29 września 2013
Moja relacja - część 2
W niemieckiej szkole obowiązywał
oczywiście język niemiecki. W tym języku mówili do nas
nauczyciele, w tym języku należało odpowiadać na zadawane
pytania. Po niemiecku też należało rozmawiać. Nakaz ten był
przez nas powszechnie łamany. Między sobą, na przerwach,
rozmawialiśmy po polsku, natomiast na lekcjach mówiliśmy po
niemiecku. Po niemiecku też mówiliśmy w miejscach publicznych.
Poza szkołą, gdzie byli niemieccy nauczyciele i uczniowie
Volksdetsche. Mieliśmy też Niemców za sąsiadów. Obok nas, na
ówczesnej Ahrenstrasse, czyli Kłosowej (więcej o niej tutaj), zamieszkał Niemiec Karl
Schultz, dowódca armaty przeciwlotniczej ustawionej na gmachu szkoły
morskiej. Ożenił się on z Kaszubką Martą Ponke. Było to
małżeństwo bezdzietne. Wraz z nimi mieszkała „stara Ponkowa”,
która mówiła zwykle po kaszubsku. Schultz nie reagował na naszą
polską mowę, gdy w czasie dziecięcych harców krzyczeliśmy po
polsku.
Z drugiej strony naszego podwórka
znajdowała się posesja rodziny Stenclów. Posesja leżała przy ul.
Jęczmiennej. Przed wojną Stenclowie prowadzili tam „kolonialkę”,
czyli sklep spożywczy i magiel. Jego brat, właściciel sąsiedniego
budynku (z czerwonej cegły, trzy kondygnacje) wynajmował część
pomieszczeń w tej kamienicy na potrzeby cisowskiej szkoły. Stencel
był Kaszubem, pod wpływem swojej niemieckiej żony. W czasie
okupacji ich syn Janek był gestapowcem, podobno na Kamiennej Górze (więcej o tej dzielnicy tutaj),
ich córka była Blitzmadel, czyli służyła w zmilitaryzowanej
formacji dziewcząt, obsługujących radiostację i inne urządzenia
łączności. Paradowała w dobrze dopasowanym mundurze i nie
utrzymywała żadnych kontaktów z rówieśniczkami z Ćmirowa.
Najgroźniejsza z całej rodziny była „stara Stencelka”, mogła
ona bowiem zadenuncjować każdego polskiego sąsiada.
Nieopodal, przez pole Lubnera, na tak
zwanej Malinowskich Górce osiedlił się kolejny SS – man wysokiej
rangi Sturmbahnfuhrer chyba Muller. Zajął on pałacyk Malinowskich
wraz z ogrodem i sadem. Tam zatrudniał polskich „wolontariuszy”,
którzy pracując na „jego włościach” otrzymywali nieco płodów
rolnych lub owoców, a przede wszystkim bezpieczeństwo, gdyż SS –
man nie pozwalał szykanować swoich pracowników, świadczących mu
wielorakie prace przy gospodarce.
Wspomniałem już wyżej o kierowniku
szkoły SS – manie Schumannie, który zajął jeden z trzech
budynków tak zwanej starej szkoły i przyległy, duży sad i ogród.
Ten uprawiali uczniowie klasy, zajmującej sąsiedni budynek. Praca w
ogrodzie Schumanna odbywała się legalnie w ramach tak zwanego
Gartenbau, czyli prac ogrodowych. Dziwne to były zajęcia,
polegające na skopywaniu grządek, plewieniu i zbieraniu nawozu z
ulicy Chylońskiej. Przedmiot ten nie figuruje na świadectwie
szkolnym (którym dysponuję), była to więc „lewizna”. Te prace
w ogrodzie nadzorował Herr Stanitzky, który mieszkał nieopodal w
checzy Jungowskich (?) zmienili nazwisko na Jung.
Takich przypadków zmiany nazwiska z
polskiego na niemieckie było w naszej okolicy więcej. Zabieg ten
bowiem był chętnie stosowany, żeby przypodobać się okupantowi i
ciągnąć z tego korzyści. Podobnie jak strzec się trzeba było
„przechrztów”, jak nazywał tych osobników mój ojciec, którzy
nagle poczuli się Niemcami i współpracowali z Niemcami. Powszechna
też była opinia, że niebezpieczni są gdańszczanie, którzy w
przeciwieństwie do Niemców z Reichu, byli bardziej fanatyczni.
Na zakończenie słów kilka o
schronach i nalotach bombowych na Gdynię i Cisowę (więcej na temat nalotów tutaj). Ja najlepiej zapamiętałem
pierwszy wojenny nalot na okupowaną Gdynię, który miał miejsce w
czerwcu lub lipcu 1941 roku, po napaści Niemców na ZSRR. Wtedy
kilka radzieckich samolotów, w godzinach popołudniowych
zbombardowało gdyński port. My uciekliśmy do lasu, szukając w nim
schronienia. Naloty te powtórzyły się w następnych dniach, lecz
były one niegroźne.
Naloty na Gdynię nasiliły się od
1943 roku. Zapamiętałem kilka z nich. Pamiętam nalot dzienny na
lotnisko w Rumi, w święta Wielkanocne. Duży, dzienny nalot
amerykański z dnia 9 października 1943 roku (więcej o nim tutaj), na port, śródmieście,
a także na Chylonię i Cisową, o których wspomina jeden z relacji
zawartej w tekście księdza Gawrona. Pamiętam nocne naloty, chyba
już w 1944 roku, gdzie używane były flary. Pamiętam zamglenia
stosowane przez Niemców, które obsługiwało wojsko włoskie, a
polegające na puszczaniu sztucznej mgły z metalowych beczek ustawionych w różnych częściach miasta i portu, w Cisowej takich
beczek nie było. Były natomiast w Chyloni przy płocie gazowni.
Z tego też czasu pochodzą moje
wspomnienia z budowy w naszej dzielnicy schronów ziemnych tak
zwanych Splitergraben. Schrony takie na Ćmirowie (o tej dzielnicy więcej napisałem tutaj) były dwa. Jeden na
polu, nieopodal lasu, przy ul. Słomianej, a drugi przy ul.
Jęczmiennej, w pobliżu ul. Owsianej (więcej na jej temat tutaj). Schrony te wybudowali, o ile
dobrze pamiętam, jeńcy francuscy pod niemieckim nadzorem. Ich
konstrukcja była słaba, zadaszenie i ściany boczne, wyłożone
sosnowymi deskami. Biegły one zygzakiem na długości około 60 –
80 metrów. Kryła je dość gruba warstwa piasku, lecz jak sama
nazwa wskazuje, chroniła ona najwyżej przed odłamkami.
Z początkiem I kwartału 1945 roku,
gdy front zbliżał się już do Trójmiasta, zaczęto masowo budować
ziemianki, czyli bunkry w lesie w pobliżu cmentarza. Te budowano
solidniej. Kopała je miejscowa ludność na własne potrzeby.
Wkopywano się w morenowe wzgórze, szalowano dziurę balami sosny,
okrywano zwykle dwiema warstwami bali drewnianych, i obsypywano
całość grubą warstwą ziemi.
W takim bunkrze, wraz z rodzinami
sąsiadów, mieszkaliśmy przez kilka ostatnich tygodni wojny. Już
po wojnie, schronów takich w rejonie cmentarza, naliczyłem
kilkanaście...
piątek, 27 września 2013
Moja relacja - część 1
W nr 8 Zeszytów Gdyńskich jaki ukazał
się we wrześniu 2013 roku, znajduje się obszerny tekst księdza
Mirosława Gawrona, prezentujący losy mieszkańców Cisowej w latach
hitlerowskiej okupacji. Tekst powstał w oparciu o relacje
mieszkańców tej dzielnicy i ma charakter wspomnień osób, które
osobiście (wtedy jako dzieci bądź młodzież) opisywanych przeżyć
doświadczyły.
Do tekstu tego sięgnąłem z dużym
zainteresowaniem. Jestem bowiem byłym mieszkańcem Cisowej, w której
przeżyłem 18 lat, od 1938 roku do 1956 roku. W Cisowej zamieszkałem
wraz z rodzicami jako czteroletni chłopiec, a opuściłem ją jako
młodzieniec 22 letni. Gdy wybuchła wojna liczyłem lat pięć, a
gdy dobiegała końca lat jedenaście. Traumatyczne przeżycia lat
wojny sprawiły, że wiele wydarzeń z tego okresu pamiętam z dużą
dokładnością, chociaż zapewne „czynnik czasu” spowodował, że
niektóre przeżycia, a także nazwiska, nazwy i inne uległy
zatarciu.
Lektura tekstu księdza Gawrona wiele
moich wspomnień ożywiła. W niektórych przypadkach wzbudziła moje
wątpliwości, gdyż opisane wydarzenia moja pamięć zarejestrowała
nieco inaczej. Nie wnikając w szczegóły oraz stojąc na
stanowisku, że każdy ma prawo do własnych wspomnień, zdecydowałem
się nie polemizować z niektórymi szczegółami według mnie
niedokładnymi, a zaprezentować własne zapewne również
subiektywne. Ponieważ większość moich wspomnień zostało już
wcześniej opublikowane w „Wiadomościach Gdyńskich”, „Roczniku
Gdyńskim”, oraz w książce pt. „Wypędzeni ze wschodu”, gdzie
jest mój tekst pt. „Uciekinierzy” oraz w książce pt. „Moje
wojenne dzieciństwo”, wydawnictwo pod tymże tytułem, gdzie w
tomie X jest mój tekst pt. „Wojenna Gdynia”, tu tylko garść
ciekawostek, może nawet mało istotnych dla całości wojennego
obrazu Cisowej.
Gdy Niemcy zbliżali się do Cisowej
uciekliśmy do Śródmieścia, gdyż mój ojciec uważał, że Gdynia
będzie się skutecznie broniła. Ewakuowaliśmy się pieszo, w biały
dzień, niosąc tobołki pościeli i rzeczy osobistych. Było to
około 6 – 7 września 1939 roku. W czasie ucieczki nigdy nie
byliśmy atakowani przez niemieckie lotnictwo ani też nękani ogniem
artylerii. Schroniliśmy się u wujostwa przy ul. Chrzanowskiego, w
baraku (dzisiaj jest w tym miejscu Portowa Przychodnia Zdrowia). W
czasie nalotów i ostrzału chroniliśmy się w schronie Urzędu
Morskiego.
Po kilku dniach, w godzinach porannych,
pojawili się Niemcy na motorach. Przeprowadzili
pobieżną rewizję mieszkań i zabrali mężczyzn, mojego ojca i
wujka. My, czyli moja mama, brat, siostra i ja, przenieśliśmy się
do znajomych Kaszubów na Plac Kaszubski. Tam przeżyłem kolejną
rewizję przeprowadzoną przez żołnierzy niemieckich. Wnet też z
internowania powrócił mój ojciec, a rodzice zdecydowali się na
powrót do Cisowej. Na zwiady wysłano moją siostrę Wandę (rocznik
1923), która w ciągu jednego dnia odwiedziła nasze mieszkanie w
Cisowej i powróciła z wiadomością, że nasz dom jest niezburzony,
mieszkanie częściowo okradzione, ale że możemy wracać. Niebawem
rodzice załatwili furmankę i na niej wróciliśmy do naszej
dzielnicy. O ile pamiętam, nikt nas nie legitymował ani nie
kontrolował. W mieszkaniu brakowało naszego radia i nieco bielizny
pościelowej.
Z okresu tego okresu pamiętam głównie
strach jaki panował w naszej rodzinie. Mama bała się aresztowania
ojca, uczestnika powstania wielkopolskiego i śląskiego, a w okresie
między wojennym aktywisty PPS. Na szczęście skończyło się tylko na
strachu.
Już jesienią pojawiło się kolejne
niebezpieczeństwo, zaczęły się wysiedlania do centralnej Polski.
Baliśmy się wypędzenia w nieznane...
Ojciec wracając z pracy przynosił
coraz to nowe wiadomości wzbudzające i podsycające nasze obawy.
Tymczasem moja siostra Wanda z nakazu Niemców musiała podjąć
fizyczną pracę. Skierowana została wraz z grupą innych dziewcząt
do grabienia opadających liści z drzew (chyba na ul. Wolności).
Brat Jerzy (rocznik 1928) podjął naukę w niemieckiej szkole,
wybudowanej przez Polaków, lecz uruchomionej już przez Niemców.
Szalała zima. I wtedy, chyba w
styczniu 1940 roku, musiałem pójść do niemieckiej szkoły (więcej o "mojej szkole" napisałem tutaj), gdyż
obowiązek szkolny obejmował dzieci od 6 roku życia. Byłem bardzo
przestraszony! Wszystko było nowe. Tłum rówieśników,
przepełnione klasy i niemieccy nauczyciele, mówiący wyłącznie po
niemiecku. Odtąd przez najbliższe lata, do czwartej klasy włącznie,
do jesieni 1944 roku byłe uczniem Volksschule No 17 w Cisowej.
Obszerne wspomnienia z tego okresu opisałem we wspomnianej już
książce „Moje wojenne dzieciństwo”.
Szkole niemieckiej zawdzięczam tylko
jedno, dość dobre opanowanie potocznego języka niemieckiego.
Zapamiętałem też kilka nazwisk niemieckich nauczycieli. Moją
pierwszą wychowawczynią i nauczycielką była Helene Koswig,
stara panna lat około 40, nazistka, paradująca z odznaką NSDAP,
przypiętą do bluzki. Poza tym uczył mnie Herr Tromke, bijący
uczniów trzcinką, gdzie popadnie (wspomniałem o nim już na blogu tutaj).
Dalej był Herr Stanicky, chyba kaszub Volksdeutsch, paradujący w
mundurze Herr Schulleiter, czyli kierownik szkoły o nazwisku
Schumann, umundurowany hitlerowiec, którego zapamiętałem, bowiem
zostałem przez niego spoliczkowany i nazwany Kaszubem –
verfluchter Kaszube!
Ciąg dalszy nastąpi...
środa, 28 sierpnia 2013
Gdyńskie rezerwaty przyrody
Gdynia ma opinię miasta zieleni. I
słusznie, bowiem poza „zielenią miejska” miasto nasze otoczone
jest zwartą leśną otuliną, osłaniającą jego południowo –
zachodnie obrzeża. Jak dotąd nie natrafiłem na monografię
opisującą gdyńskie lasy komunalne w sposób kompleksowy. Natomiast
tzw. zieleń miejska doczekała się prezentacji w numerze 15
„Rocznika Gdyńskiego” z 2003 roku, gdzie na stronach 225 – 238
jest tekst inż. Franciszka Greluka, byłego zastępcy dyrektora
Przedsiębiorstwa Zieleni Miejskiej pt. „Zieleń miejska miasta
Gdyni”. W tekście tym Autor w sposób historyczny podaje w
nagłówku temat, przytacza szereg mało znanych faktów z tego
zakresu, podaje nazwiska i nazwy instytucji, a także zieleń
występująca w poszczególnych dzielnicach naszego miasta. To cenne
opracowanie warte uważnej lektury, pomija jednakże problemy
rezerwatów przyrody, które występują na terenach leśnych, są
poza zasięgiem zainteresowań Autora.
W tej sytuacji, wypełniając niejako
lukę, przytaczam poniżej znane mi fakty z tego zakresu, w
przekonaniu, że zainteresują one czytelników mojego bloga.
W granicach administracyjnych Gdyni
znajdują się trzy rezerwaty przyrody: Kępa Redłowska, Kacze Łęgi
i Cisowa. Ten pierwszy, na Kępie Redłowskiej o powierzchni ponad
118 ha utworzono jeszcze przed wojną, w 1938 roku. Jego celem jest
zachowanie naturalnych lasów bukowych oraz stanowisk jarząba
szwedzkiego. Teren rezerwatu obejmuje wysoki na 60 m npm. klif
Redłowski i jest jednym z najpiękniejszych zakątków naszego
Wybrzeża. Rezerwat jest pierwszym jaki utworzono na terenie naszego
województwa i jednym z najstarszych w skali kraju.
Dwa pozostałe rezerwaty powołano do
życia w 1983 roku. Rezerwat Kacze Łęgi położony w dolinie rzeki
Kaczej, ma powierzchnię około 9 ha. Obejmuje odcinek tej rzeki wraz
z fragmentem lasu łęgowego i licznymi starymi drzewami będącymi
pomnikami przyrody, a także łęg wiązowy.
wtorek, 7 maja 2013
Uliczka, której nie ma
Mowa tu będzie o ul. Kłosowej bocznej
od ul. Owsianej (więcej o tej ulicy tutaj) na Ćmirowie (więcej o tej dzielnicy tutaj), najstarszej części Cisowej. Była to
uliczka słoneczna, bo biegnąca równolegle do pobliskich,
zalesionych pagórków wysoczyzny, zwrócona była „twarzą” na
południe, co oznaczało, że słońce ogrzewało stojące przy niej
domy przez prawie cały dzień, od wczesnego przedpołudnia do
późnego popołudnia.
Uliczka była niedługa około 200
metrowa, a przy tym zabudowana tylko z jednej, parzystej strony. Po
stronie nieparzystej stały tylko trzy baraczki, na rogu z ul.
Owsianą domek Kulingów, tuż przy nim, ale frontem do ul.
Kłosowej, murowany barak zamieszkały przez liczna rodzinę
Walkuszów i Bielskich, a później były tylko nieużytki, ugory,
które tylko od czasu do czasu uprawiano, a po których zwykle hulał
wiatr.
Gdzieś pod lasem pomiędzy Ćmirowem,
a Strasznicą stał w sadzie jeszcze jeden domek, którego nie
wiadomo, do której ulicy należałoby zaliczyć, bowiem oddalony był
zarówno od ul. Kłosowej, a jeszcze bardziej od Łubinowej. Dziś
nie byłoby z tym problemu, bo od kilkunastu lat biegnie tędy wzdłuż
lasu ul. Lniana, aż po osiedle Sibeliusa czyli dawną Strasznicę (o tej dzielnicy więcej tutaj).
W okresie przed i powojennym wszystkie
te uliczki, a więc Owsiana, Kłosowa, Lniana, Łubinowa i inne, były
nie utwardzone, a nazwę ulic przypisywano im niejako na wyrost.
Książka S. Kitowskiego i M.
Sokołowskiej pt. „Ulice Gdyni”, a także książka E. Rojewskiej
i M. Tomkiewicza pt. „Gdynia 1939 – 1945 w świetle źródeł
niemieckich i polskich”, ul. Kłosową pomijają milczeniem, z tym,
że ta ostatnia podaje nazwę niemiecką Ahrenstrasse (patrz tabela
nr 3 na str. 329), natomiast w kolumnie obok, gdzie podaje się nazwy
polskie, jest dziwny zapis - „brak danych”.
W obu przypadkach brak nazwy ul.
Kłosowej zaistniał zapewne z tego powodu, że książki powstały
już po wchłonięciu tej uliczki przez ul. Morską. Teraz to ul.
Morska 232 i następne, a domki nieparzyste zniknęły.
W domkach przy ul. Kłosowej
zamieszkiwali głównie ich właściciele, a tylko niektóre
mieszkania zajmowali najemcy. Mieszkania były liche, na pograniczu
substandartu. Elektryczność do domków doprowadzono dopiero na rok
przed wybuchem II wojny. Domy nie miały kanalizacji. Wodę czerpano
z pomp na podwórku, a potrzeby fizjologiczne załatwiano w
„sławojkach”.
Wszystkie posesje znajdowały się na
gruntach Leona Lubnera i były w większości dzierżawione „na gębę”. Uporządkowanie spraw własnościowych działek
nastąpiło w zasadzie dopiero w latach 70 -tych ubiegłego wieku,
gdy ruszyła tu budowa dwujezdniowej ul. Morskiej i krzyżującej się
z nią ul. Owsianej, a także nieco później, gdy wybudowano w
pobliżu osiedle Sibeliusa, pociągnięto tu trakcję trolejbusową
linii 26 i 30, a także uruchomiono przystanek SKM Gdynia Cisowa.
czwartek, 27 grudnia 2012
Ćmirowo - ul. Owsiana
W 15. numerze „Rocznika Gdyńskiego” z
2003 roku, znajduje się mój tekst dotyczący Ćmirowa - jednego z najstarszych osiedli
współczesnej Gdyni (również na blogu pojawił się wpis o tej dzielnicy TUTAJ znajduje
się ten post). W tekście wymieniam kilka razy ul. Owsianą. To ważna ulica Ćmirowa,
gdyż łączy ul. Chylońska i przystanek SKM
Gdynia-Cisowa z pobliskim lasem, Babskim Figlem i
cisowskim cmentarzem. Połączenie z przystankiem SKM nastąpiło w 1993 roku, gdy
po latach starań udało się taki przystanek uruchomić. Wcześniej, przez lata mieszkańcy Ćmirowa i
Strasznicy korzystali z dworca kolejowego w
Chyloni odległego o ok. 2 km.
Nieco
wcześniej, bo w latach 7o. ubiegłego wieku ul. Owsianą poszerzono pokryto
asfaltem i dodano drugą jezdnię. Poza tym poprowadzono tam trakcję trolejbusową
od ul. Morskiej, odciążając ul. Chylońską. Poszerzenie ul. Owsianej wiązało się
z koniecznością wyburzenia kilkunastu starych kaszubskich budynków i zabudowań
gospodarczych, a także wycinką starych lip, klonów i kasztanowców. Kilka
gospodarstw zlikwidowano budując na ich miejscu bloki mieszkalne, a na ugorach
i lichych piaskach postawiono pawilony handlowe, usługowe, garaże, a nawet nowy
komisariat policji przeniesiony tu z Chyloni.
Idąc
w kierunku lasu a więc po prawej stronie ul. Owsiane powstało osiedle domków
jednorodzinny i całkiem nowa ulica Lniana, która biegnie wzdłuż lasu do osiedla
Sibeliusa (tam gdzie przed laty była wspomniana wyżej Strasznica ze swoja
jedyną, piaszczystą "ulicą" Łubinowa). Ćmirowo dorobiło się też swojego kościółka, którego wieża wyłania się z
sosnowej gęstwiny.
To już całkiem inne Ćmirowo, niż to które pamiętam z lat mojej
młodości i przedwojennego dzieciństwa. Wprawdzie pozostały nieliczne domy z tamtych lat, pojedyncze stare drzewa, lecz zmienili się
mieszkańcy tego osiedla. Bloki i wieżowce zasiedlili ludzie nie mający tu
korzeni, a liczni mieszkańcy starego Ćmirowa i Cisowej leżą już na
pobliskim cmentarzu. Te wspomnienia i refleksje naszły mnie, gdy przeglądałem
rodzinny album i natrafiłem tam na stare zdjęcie mojego syna stojącego na
piaszczystej i ogrodzonej płotami ul. Owsianej. Już za parę lat tędy pobiegnie
nowa Owsiana, dwupasmowa i wyasfaltowana.
Fragment
ówczesnej Owsianej pokazuje nieistniejące już domy i sady. Po lewej fragment
przydomowego sadu Szymanowskich, dalej szczyt baraku Flonsów.
Po prawej zaś dom czynszowy Lubnera, dalej domek Barzowskich i drzewo
(grusza) przed domem Buszów. Samego domu nie widać, zasłania go bowiem piętrowy
domek Barzowskich. A szkoda, bo u Buszów spędziłem niejedną godzinę, grając w
karty ze Stefanem i Staśkiem, słuchając beloczenia (mówienie po kaszubsku) ich matki i podziwiając
podłogę tej chaty, która była wyłożona cegłami. Podłoga ta - częściowo
wydeptana, pochodziła zapewne z XIX wieku na co wskazywały też stare wysokie
drzewa owocowe, których konary sięgały poza dach chaty. Po przeciwnej stronie
zabudowań Buszów znajdowano się gospodarstwo Potrykusów - Belbonów (Potrykusów
w Ćmirowie było kilku, a każdy z nich miał dla odróżnienia swoje przezwisko
często dodawane do nazwiska).
Dom Belbonów również był stary. Otaczał go wieloletni sad,
a samą chatę osłaniały wiekowe klony. Wszystko to przestało istnieć, gdy
budowano nową Owsianą. Zginęły budynki i sady, które dla nas dzieciarni były
wielką atrakcją, bo wystarczyło sięgnąć ręką do wychodzących za płot gałęzi, by
zerwać garść wiśni lub zebrać z ulicy stracone przez wiatr gruszki. Z tamtych czasów pozostały już tylko wspomnienia.
wtorek, 13 listopada 2012
Ćmirowo
W tekście o Babskim Figlu, w jednym
miejscu wspomniałem Ćmirowo. Pierwsza czytelniczka moich artykułów,
moja żona Sabina, zwróciła mi uwagę, że nazwa ta dla wielu
czytelników mojego blogu może być niezrozumiała. W związku z tym
postanowiłem przybliżyć nieco czytelnikom tę dzielnicę Gdyni.
Otóż, Ćmirowo to najstarsza część
Cisowej, w zasadzie jej kolebka. Położona jest w pobliżu
cisowskiego cmentarza, a rozciąga się od ul. Zbożowej, wzdłuż
ul. Chylońskiej aż po obecne osiedle Sibeliusa. Inaczej to część
starej Cisowej obejmująca ul. Owsianą, Pszeniczną, Jęczmienną, i
Słomianą oraz nowe ulice – Lnianą i odcinek ul. Morskiej (dawna
ul. Kłosowa) od nr 232 aż po wspomniane osiedle Sibeliusa. Enklawą
Ćmirowa jest Babski Figiel, któremu poświęciłem oddzielny tekst.
O Ćmirowie i jego związkach z Cisową
pisałem już wcześniej w „Roczniku Gdyński” nr 15 z 2003 roku
(patrz str. 61). Tam tekst pt. „Ćmirowo jedno z najstarszych
osiedli obecnej Gdyni”. Zaprezentowałem tam Ćmirowo i Cisową na
tle Pomorza i Gdyni, do której osiedle to od 1935 roku należy.
Przekonany o tym, że nie wszyscy
Czytelnicy sięgną do wymienionego „Rocznika...” przytaczam sam
siebie – kilka fragmentów z tamtego tekstu. Oto one:
W czasach mojego dzieciństwa, które
spędziłem w Cisowej, Leon Lubner (w „Roczniku...” błędnie
napisano Lubbner) był właścicielem wszystkich okolicznych
piaszczystych pól, aż po las. Posiadał poza tym łąki, za torem
kolejowym, duży sad wraz z zabudowaniami i trzykondygnacyjny dom
mieszkalny – czynszówkę dla lokatorów (gbura tego po wojnie
zniszczono – ale to już całkiem inna historia). Centrum Ćmirowa
stanowił wówczas rejon starej dziewiętnastowiecznej szkoły.
Boisko szkolne dochodziło do Cisowskiej Strugi i było nie
ogrodzone. W lecie przez to boisko pędzono na pastwisko krowy, przy
okazji pojąc je w Cisowskiej Strudze, za którą – po przeciwnej
stronie ul. Chylońskiej – prowadziła droga na łąki... Ostatnie
lata 20 wieku przyniosły znaczące zmiany dla Cisowej i Ćmirowa.
Przez pole Lubnera pociągnięto dwupasmową ul. Morską, która
przejęła prawie cały ruch kołowy z ul. Chylońskiej. Po prawej
stronie idąc do cmentarza, na wzniesieniu, które nazwaliśmy „mała
górką”, stanął zgrabny kościółek pod wezwaniem Dobrego
Pasterza, wraz z plebanią. Od torów kolejowych i przystanku SKM do
ul. Morskiej, wzdłuż odcinka ul. Owsianej poprowadzono ulicę
dwupasmową (...). Dawne pola uprawne zabudowano wieżowcami i
pawilonami handlowymi. Uruchomiono przy cmentarzu komisariat policji,
przeniesiony tam z Chyloni. Przy ul. Lnianej (...) wybudowano osiedle
domków jednorodzinnych. Rozbudowano Szkołę Podstawową nr 31,
włączając w jej teren dawną posiadłość Lubnera. Na polu przy
ul. Pszenicznej stanął gmach szkolny i pracownie Technikum Tworzyw
Sztucznych...
Już poza cytatem dodać wypada, że
przed paroma laty przy ul. Jęczmiennej wybudowano i oddano
użytkownikom nowoczesny Dom Pomocy Społecznej.
A dla mnie Ćmirowo jest krainą mojego
dzieciństwa. Najbliższą mi dzielnicą Gdyni. Pozostało tam
jeszcze paru kolegów z lat młodości. Nieco zapyziałych starych
domków, starych drzew i cmentarz położony na gruncie, który przed
wojną parafii ofiarowała rodzina Lubnerów.
sobota, 10 listopada 2012
Babski Figiel – gdzie to jest?
Nawet nie wszyscy Cisowiacy wiedzą
gdzie znajduje się Babski Figiel. Na pewno nie wiedzą tego ci
wszyscy mieszkańcy Cisowej, którzy zasiedlili tę dzielnicę
dopiero w latach 70. ubiegłego wieku, zajmując spółdzielcze
mieszkania w blokach wzdłuż ul. Morskiej na odcinku od ul.
Kcyńskiej po Osiedle Sibeliusa. Tymczasem Babski Figiel jak istniał
tak istnieje – a nawet modernizuje się...
Ale dość zagadki. Babski Figiel to
niewielki przysiółek położony tuż przy lesie nieopodal
cisowskiego cmentarza. Jego „historyczna”, a więc najstarsza
część to zaledwie trzy budyneczki. Powstały one zapewne w latach
20. ubiegłego wieku, bowiem gdy w 1938 roku wprowadziliśmy się
do Cisowej, owe budyneczki już istniały. Z racji swojego położenia,
przysiółek ten był rodzajem enklawy – i to nie tylko
topograficznie, ale również społecznie. Jego mieszkańcy – a
byli to robotnicy i ich rodziny – trzymali się z dala od
najbliższych sąsiadów, żyjąc we własnej niewielkiej
społeczności.
A gdy o topografii mowa, to zaznaczyć
należy, że domki Babskiego Figla położone są u podnóża
morenowych pagórków – Bieszków Górki i Malinowskich Górki
(nazwy od nazwisk właścicieli). Z Ćmirowa dochodziło się tam
skrótem, przez pole Leona Lubnera. Latem szło się wydeptana
ścieżką przez łan żyta, a zimą omijając śnieżne zaspy.
Ulica Owsiana była wtedy
nieutwardzoną, piaszczystą drogą, która do Babskiego Figla nie
dochodziła, a kończyła się w lesie. Obecnie po wybudowaniu w
pobliżu Komisariatu Policji, do Babskiego Figla wiedzie ul. Owsiana
skręcając przy końcu cmentarnego ogrodzenia w lewo, prawie pod
kątem prostym. Ulica jest wyasfaltowana i niczym nie przypomina owej
piaszczystej drogi z lat mojej młodości.
Pierwszy piętrowy domek przysiółka
ma numer 39. pozostałe dwa zabudowania nie mają widocznej
numeracji. Widocznie uznano ją za niepotrzebną, bądź też (co jest mało prawdopodobne) wszystkie budynki mają ten sam numer!? Ostatni
w szeregu to dom Reinhardtów, do których należało też nieco
ziemi ornej na zapleczu budynku oraz niewielki sad. Budynek jest
odnowiony i swoja kolorową elewacją odstaje od dwóch pozostałych.
W wyraźnie złym stanie technicznym jest domek środkowy –
architektonicznie najciekawszy i chyba najstarszy. To zapewne dom
Bieszków, którzy kiedyś mieli tu gospodarstwo, i od których nazwę
wzięła sąsiednia górka. Domek ten robi wrażenie rozsypującego
się i stoi dla tego, że podpierają go domki sąsiednie.
Od zawsze nurtowało mnie pytanie –
skąd taka niecodzienna nazwa owego przysiółka? Na pytanie nigdy
nie uzyskałem jednoznacznej odpowiedzi. Zwykle były to tylko
przypuszczenia. Przypuszczać można różnie... Zapewne miejsce na
którym wybudowano domki już wcześniej nosiło ową dziwną nazwę.
Może tu zbierały się cisowskie baby, aby figlować, czyli bawić
się i baraszkować. A może tu na Bieszków Górce, wtedy jeszcze
niezalesionej, odbywały się sabaty miejscowych czarownic? Miała i
ma Chylonia swoją Świętą Górę, więc dla przeciwwagi Cisowa miała swój Babski Figiel... W takim przypadku owa nazwa
pochodziłaby z odległych czasów, gdy na Kaszubach, jak i w całej
Europie szukano czarownic i bezlitośnie je tępiono.
W tej sytuacji sięgnąłem do starej
mapy Schrottera z lat 1796 – 1802 szukając interesującej nas
nazwy. Owa mapa chociaż dość szczegółowa owej nazwy ani też
przysiółka nie podaje. Tak więc nazwa Babski Figiel i jej rodowód
nadal pozostaje niewyjaśniony.
Na koniec jeszcze kilka zdjęć z Babskiego Figla.
Na koniec jeszcze kilka zdjęć z Babskiego Figla.
![]() |
Babski Figiel obecnie (zdjęcie wykonane 31.10.2012). |
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
Subskrybuj:
Posty (Atom)