środa, 15 maja 2013

...nach Osten


Takiej ilości niemieckiego wojska nie widziałem nigdy wcześniej. Ani w 1939 roku, gdy weszli do Gdyni, ani w czasie trwającej długie lata okupacji, ani wtedy, gdy otoczeni przez Rosjan w Trójmiejskim kotle sposobili się do ucieczki.

Wtedy, a była połowa mają 1945 roku, przez Gdynię i jej przedmieścia, na wschód ruszyły kolumny Niemców, czyli niemieckich jeńców z Półwyspu Helskiego. Ten wielotysięczny garnizon, liczący ponad 120 tys. żołnierzy ruszył po kapitulacji do radzieckiej niewoli. Po latach powrócić miał do Vaterlandu co dziesiąty, bo pozostali znaleźli swój grób na wschodzie. Ale wtedy, gdy przez Puck, Redę, Rumię, Cisową, Chylonię, Grabówek i Gdynię, a następnie Szosą Gdańską „nach Dirschau” to jest do Tczewa, szły kolumny jeńców, nikt nie znał ich przyszłego losu.

A kolumny Niemców szły przez kilka dni. W zwartych oddziałach, trójkami, z podręcznym bagażem, niekiedy z pieśnią na ustach. Wojsko to nie wyglądało na pokonane. Jeńcy byli czyści i ogoleni. Mundury były schludne, prowadzili ich oficerowie i podoficerowie, a tylko co pewien czas eskortował ich jadący na rowerze żołnierz radziecki. Eskorta ta była raczej symboliczna, bowiem tysiące jeńców w przypadku buntu, byłby wstanie gołymi rękami ją roznieść. Ale buntów nie było, a Niemcy w sposób zdyscyplinowani szli nach Osten, bo taki mieli Befehl czyli rozkaz.

Kolumny marszowe szły w ciągu dnia, a na noc zatrzymywały się na biwak w pobliskich zagajnikach lub łąkach. Wtedy jeńcom wydawano gorący posiłek z kuchni polowych, którymi dysponowała większość oddziałów. Przypuszczać bowiem należy, że Rosjanie nie troszczyli się wcale o wyżywienie jeńców, którzy nadal dysponowali własnym prowiantem. W czasie postojów, Niemcy prosili tylko o wodę lub czerpali ją z pobliskich pomp lub studni.

Przerwy w marszu odbywały się cyklicznie, w sposób regulaminowy. Wtedy jeńcy odkładali bagaże, kładli się w przydrożnych rowach, palili papierosy i rozmawiali. W czasie jednego z takich postojów spotkałem mojego niemieckiego nauczyciela matematyki, nazwiskiem Tromke. Był to fanatyczny hitlerowiec, sadysta i brutal. Uczył nas tabliczki mnożenia. Chodził pomiędzy ławkami z trzcinką w ręku, a za każdą błędną odpowiedź bił gdzie popadnie. Teraz ten Tromke w mundurze Feldfebla, czyli sierżanta, rozmawiał ze mną uprzejmie i przyciszonym głosem. Z jego wypowiedzi wynikało, że nie boi się radzieckiej niewoli, bowiem jeńców zapewniano, że w Tczewie nastąpi ich selekcja. Oddzieleni zostaną żołnierze Wehrmachtu od SS – manów i wtedy zwykli żołnierze zostaną wypuszczeni na wolność, a SS – mani pojadą na Syberię. Ponieważ Tromke, mimo że hitlerowiec do SS nie należał, czuł się bezpieczny.

Po przerwie, gdy kolumny ruszyły do dalszego marszu, pożegnałem się z Herr Tromke i pobiegłem do domu opowiedzieć mamie o tym niecodziennym spotkaniu.

Moją relację mama skwitowała krótko, Herr Tromke, postrach Volksschule 17 in Zissau wyruszył... nach Osten, bo w Tczewie, na dużym pomorskim dworcu kolejowym na Niemców już czekają wagony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz