wtorek, 28 maja 2013

Kosz „delikatesowy”

Będąc ponad dwadzieścia lat na emeryturze nie mam pojęcia, czy nadal istnieje ten miły zwyczaj jaki był w czasach PRL -u w naszym mieście tzw. kosz „delikatesowy”, jaki wręczano pierwszemu klientowi w nowo otwartym lub zmodernizowanym sklepie. Było tak, że pierwszy klient dostawał kosz, a oficjele dostawali za przybycie na taką uroczystość po wiązance goździków.

Kosz, o którym mowa oraz wspomniane kwiaty księgowano w koszty reklamy, dziś byłyby to zapewne koszty marketingu.

Emeryci (i nie tylko) czekali na otwarcie nowego sklepu, mówiło się wtedy uruchomienie nowej placówki handlowej, gdyż zwykle na taką okazję „rzucano” do sklepu deficytowy towar, i jak się rzekło, można było „załapać” się na wspomniany kosz. Na jego zawartość składała się zwykle butelka szampana oczywiście produkcji ZSRR, jakaś bombonierka lub inne słodycze, paczka kawy, i dodatkowo jakieś konserwy mięsne lub rybne. A wszystko to przybrane było kwiatami, taki kosz był dla emeryta nie lada atrakcją, tak więc zainteresowani już kilka godzin przed otwarciem sklepu czekali przed jego drzwiami. Kosze te serwowano przy okazji otwierania nowego sklepu, a także w przypadku jego przebranżowienia np. z ogólnospożywczego na cukierniczy, bądź też z obsługi tradycyjnej na samoobsługową.

Dyrekcja firmy otrzymywała przy takiej okazji premię, emeryt dostawał kosz, ekspedientki zyskiwały lepszą pracę, a władze miejskie mogły się pochwalić uruchomieniem kolejnej „nowoczesnej” placówki handlowej w mieście.
Ach, zyskiwali też dziennikarze lokalnej prasy, których zaproszono na takie „wydarzenie”, korzystali z przygotowanego na zapleczu poczęstunku, a także mieli „temat” dla swojej gazety. Wszyscy więc byli zadowoleni.

Szczyt przebranżowień sklepów z tradycyjnych na samoobsługowe przypadł na połowę lat 60 – tych ubiegłego wieku. Zabiegiem tym w skali kraju próbowano zapewne pokryć braki towarowe na rynku. Przebranżawiano wtedy sklepy ogólnospożywcze, mięsne, obuwnicze itp.

Wymagało to ze strony dyrekcji sporych wysiłków, bowiem brak było odpowiednich mebli sklepowych, kas fiskalnych, a nawet zwyczajnych koszy, niezbędnych w „samach”.

W tej sytuacji każde kolejne uruchomienie „samu” było nie lada wyczynem. Wydarzenia takie w przypadku MHD w Gdyni dokumentował Czesław Piotrowski – zastępca dyrektora do spraw handlowych w tej firmie, a z zamiłowania fotoamator. Zdjęcia swoje wysyłał wraz z odpowiednimi tekstami do ogólnokrajowej „Gazety Handlowej”, gdzie je publikowano.

Próbkę „dzieł” pana Czesia zamieszczam poniżej, są to fotografie z uruchomienia „samu” przy ul. Świętojańskiej 137 róg ul. Kopernika. Dziś jest tam sklep spożywczy „Rodex”. Na zdjęciach niestety nie odnotowałem daty tego wydarzenia, ani nazwiska kierownika sklepu – czego dzisiaj żałuję. Może ktoś z czytających ten tekst wie coś na ten temat to proszę o napisanie w komentarzach.





1 komentarz:

  1. Rzeczywiście dawniej takie kosze musiały być nie lada gratką. :) Nic dziwnego, że ustawiały się po nie kolejki. To bardzo miły zwyczaj. Wspaniale, że opisuje Pan takie mniej znane fakty z przeszłości i nie pozwala im odejść w zapomnienie.

    OdpowiedzUsuń