Do tragedii tej doszło już w
październiku 1943 roku, a więc w czasie, gdy Niemcy (pomimo klęski
Stalingradzkiej i lądowaniu wojsk alianckich na Sycylii) nadal
wierzyli w swoje zwycięstwo. W tym czasie Zachodni Alianci
zintensyfikowali swoje naloty na teren Rzeszy i rozpoczęli masowe
naloty bombowe na tereny odległe od ich baz między innymi na tereny
Polski. Stało się to możliwe dzięki postępowi technicznemu w
lotnictwie – co zwiększyło zasięg i „ładowność”
samolotów. Odtąd, cele będące poza zasięgiem znalazły się w
strefie bezpośredniego zagrożenia. W takiej sytuacji znalazła się
baza niemieckiej Kriegsmarine w Gdyni oraz samo miasto i jego
okolice. Stacjonujące w Wielkiej Brytanii siły lotnicze USA
włączyły się do działań. Wprowadzono także rodzaj „podziału
pracy” pomiędzy lotnictwem brytyjskim i amerykańskim –
Amerykanie bombardowali w czasie dnia, zaś Anglicy w ciągu nocy.
Aby zminimalizować straty własne lotnictwo USA dokonywać zaczęło
tak zwanych nalotów dywanowych z wysokich pułapów (więcej o jednym z nalotów dywanowych). Oznaczało to,
że po osiągnięciu rejonu celów, ciężkie bombowce
czterosilnikowe, B – 17 – zwane latającymi fortecami –
dokonywały zrzutów bomb z przybliżoną dokładnością. Takie
postępowanie wynikało również z faktu stosowania przez Niemców
sztucznego zamglenia obiektów stanowiących cele.
Gdynię taki pierwszy zmasowany atak
lotniczy dotknął w sobotnie popołudnie 9 października 1943 roku,
gdy kilkadziesiąt samolotów 8 Amerykańskiej Floty Powietrznej
zaatakowało port i miasto. Zatopiono wtedy kilka statków,
zniszczono kilka urządzeń portowych, uszkodzono Dworzec Morski,
Szpital Miejski, a także parę budynków mieszkalnych w centrum
miasta i na jego obrzeżach. Liczbę ofiar w ludziach szacuje się na
kilkaset osób... (małe kalendarium bombardowań Gdyni)
W czasie tego nalotu zbombardowany
został między innymi statek szpitalny m/s „Stuttgart”. Według
powszechnej opinii, a także relacji naocznych świadków,
zbombardowany statek stanął w ogniu. Niemcy obawiając się
przerzucenia ognia na inne obiekty wyholowali statek z portu na redę
i tam zatopili. Czy owe zatopienie nastąpiło za pomocą torped, czy
salwami artylerii brzegowej jest niejasne, a także mało istotne,
bowiem nie zmienia to faktu, że statek wraz ze znajdującymi się
tam ludźmi poszedł na dno. Ile było tych osób nie wiadomo.
To jedna z wersji tej tragedii. Druga
to twierdzenie, że m/s „Stuttgart” służył do przewozu torped
dla operujących na morzach U- Bootów zaś zaokrętowani na nim
pasażerowie mieli ten fakt maskować. Uważa się, że byli to ranni
i chorzy żołnierze Wehrmachtu. Inni twierdzą, że zaokrętowano
tam więźniów obozów koncentracyjnych? Nie zmienia to faktu, że
płonącego wraz z ludźmi statku nie ratowano, lecz zatopiono.
Przypuszczać należy, że czas naglił, że warunki zaistniałe w
czasie nalotu uniemożliwiły akcję ratowniczą, bądź też, że
uszkodzenia statku były tak znaczne, że nie było sensu go ratować.
Ostatnio trafiłem na jeszcze inną
wersję tej tragedii. Znaleźć ją można w pracy zbiorowej pod
redakcją A. Komorowskiego pt. „Obiekty podwodne i militarne Zatoki
Gdańskiej” (wyd. Gdynia 2001, Impuls Plus Consulting) w której
jest następująca informacja dotycząca m/s „Stuttgart” - „W
1943 roku, gdy „Stuttgart” cumował w porcie gdyńskim,
prawdopodobnie wskutek sabotażu wybuchł na nim pożar. Został
wtedy pośpiesznie wyholowany i zatopiony na głębokości 25 metrów
na wysokości głównego wejścia do portu Gdynia”. Ani słowa o
tym, że na statku byli żywi ludzie, ilu zginęło, ilu ewentualnie
uratowano, jak zatopiono płonący statek, jakie efekty przyniosła
powojenna eksploracja wraku, dlaczego zaniechano wręcz zakazano
dalszych przeszukiwań wraku?
Czy udało się ustalić kto spowodował
ów sabotaż, będący powodem pożaru i śmierci w płomieniach i
wodzie wiele osób? Jak bowiem wiadomo do sabotażu nie przyznała
się żadna organizacja – ani w czasie wojny, ani po jej
zakończeniu.
Dziwnym dla mnie jest również to, że
ów „pożar” nastąpił w czasie bombardowania, a że tak było
świadczy znane zdjęcie lotnicze wykonane przez Amerykanów w czasie
nalotu, wiadomo więc że pożar miał miejsce w czasie nalotu.
Czyżby był to fotomontaż? Czemu i komu miałby służyć?
Inna niejasna sprawa to rzekoma
obecność torped na m/s „Stuttgart”. Czy eksploracja wraku w
latach 1958 – 62 o której wspominają autorzy książki w dalszej
części cytowanego fragmentu, ujawniła obecność torped w
ładowniach statku. Osobiście uważam, że torped tam nigdy nie
było, bowiem potężny pożar spowodowałby ich detonację. Podobnym
czynnikiem, który spowodowałby wybuch torped był ostrzał statku
na gdyńskiej redzie w celu jego zatopienia. Nikt o takiej eksplozji
nie wspomina. Milczą o tym źródła pisane, a także naoczni
świadkowie pożaru i zatopienia m/s „Stuttgart”.
Jeżeli ktoś z czytających ten wpis
ma jakieś wiadomości to proszę o kontakt w komentarzach.
Widziałem to zdjęcie. Na jednej stronie pisało iż to zdjęcie zostało zrobione po bombardowaniu przez samolot zwiadowczy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń