piątek, 20 lipca 2012

W blasku portowych świateł.

Rozwój portu i miasta, podobnie jak dzieje się to od wieków na całym świecie, zaowocował w Gdyni zmianami obyczajowymi. Rolniczo – rybacka wieś Gdynia, w ciągu kilku lat przekształciła się w dynamicznie rozwijające się miasto. Za rozwojem tym stali żywi ludzie o różnorodnych zawodach, temperamentach, charakterach, głównie mężczyźni, którzy tu szukali swojego miejsca na ziemi. Z nimi przybywały tu kobiety – żony, siostry, narzeczone – aby wzorem swoich mężczyzn szukać w gdyńskim Eldorado zakotwiczenia i szczęścia. Bywało, że znajdowały szybko pracę w sklepie, przetwórstwie ryb lub jako służące. Jednak nie wszystkim się szczęściło. Bywały i takie, którym los gotował gorzkie rozczarowanie i życiową klęskę. Zdarzało się bowiem i tak, że młoda urodziwa a niedoświadczona dziewczyna, już po przyjeździe do Gdyni trafiała w ręce wyrachowanego sutenera lub innego oszusta.

Ech takich zdarzeń znaleźć można w ówczesnej prasie gdyńskiej, która od 1926 roku dość regularnie pojawiała się na rynku. Natomiast wiadomości o gdyńskim półświatku w przedwojennej Gdyni znaleźć można w „Roczniku Gdyńskim” nr 8 i 11 w „Kalejdoskopie wycinków prasowych” z lat 1927 i 1931, zredagowanych przez Małgorzatę Tokarz.

W „Roczniku Gdyński” nr 8 znajduje się informacja o objęciu w Gdyni stanowiska komendanta Policji przez starszego referenta wojewódzkiego Dąbka. Tam też informacja o jego pierwszym służbowym poleceniu – wycięciu krzaków przy ulicy Portowej, w których miały miejsce gorszące ekscesy. Tam też wzmianka brzmiąca następująco: „Są w Gdyni lokale, które... tolerują schadzki marynarzy i innych elementów z nierządnicami” (wpis na blogu pt.: „Dzielnica, po której zaginął ślad” część 1, część 2, część 3).

W „Roczniku Gdyńskim” nr 11 wskazane jest inne miejsce zgorszenia. Oto stosowny cytat „Mieszkańcy Szosy Gdańskiej (ul. Śląska) mieszkający w pobliżu lasy skarżą się na niesłychane orgie jakie się tam dzieją...” Nic w tym dziwnego, zważywszy, że popyt rodzi podaż, gdy jak podaje E. Ostrowska w swojej książce pt.: „Gdynia miasto i ludzie” była Gdynia jedynym miastem w Polsce z wyraźną przewagą mężczyzn. Tu w roku 1938 na 100 mężczyzn przypadało zaledwie 74 kobiet, stąd nie dziwi znaczny na nie „popyt”. Pamiętać przy tym należy, że statystykę tę psuł napływ zagranicznych marynarzy, których ilość szacuje się nawet do 50000 rocznie...

To też sutenerzy mieli w Gdyni pełne ręce roboty. Na „świeży towar” czyhali już na gdyńskim dworcu, gdzie przybywającym do miasta dziewczętom oferowali „pracę”. Zwykle upijali je, wykorzystywali seksualnie i zmuszali do prostytucji. Stąd owe skargi mieszkańców Działek Leśnych czyli ówczesnej Szosy Gdańskiej.

Miejscowi byli zgorszeni takim zachowaniem, zaś ci obywatele Gdyni, którzy tu już zapuścili korzenie próbowali tej rozpuście zapobiegać. Z inicjatywy katolickiego kleru miejscowe panie utworzyły tak zwana straż dworcową, która patrolowała perony i poczekalnię, i ostrzegały przybywające dziewczęta przed suterenami. Oferowano im często uczciwą prace jako służące. O ile działanie tych straży dworcowych było skuteczne – trudno wyrokować. Uważam, że w wielu przypadkach była to przysłowiowa walka z wiatrakami, bowiem miasta portowe na całym świecie mają swoje – nie zawsze moralne obyczaje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz