O innym „Batorym”, o którym
zamierzam tu opowiedzieć wie niewielu. Są to zwykle fani historii
naszego miasta bądź też fani morskiej batalistyki. A jest ich
niestety coraz mniej – bo odeszli już na wieczną wachtę
popularyzatorzy morskiej wiedzy – red. Jerzy Miciński, kmdr Edmund
Kosiarz, kmdr Edward Obertyński, pisarz Jerzy Pertek i inni.
Tyle wstępnej dygresji – a teraz do
rzeczy. Obok wspomnianego wyżej „Batorego” dysponowaliśmy też
niewielkim kutrem – ścigaczem o tej samej nazwie. Ten mały
„Batory” został zbudowany w latach 1930 – 1932 w
stoczni rzecznej w Modlinie. Miał zaledwie 21 m długości i tylko 9
osób załogi. Wyposażony był w nowoczesne silniki co zapewniało
mu szybkość 24 węzłów. Ścigacz ten bazował w porcie helskim,
a użytkowany był do zadań pomocniczych przez Straż Graniczną,
jako ścigacz dozorowy.
Gdy 28 września 1939 roku
skapitulowała Warszawa, admirał Józef Unrug dowodzący obroną
Wybrzeża, świadomy faktu, że Rejon Umocnień Hel jest jedynym
zorganizowanym polskim bastionem, kontynuującym walkę z Niemcami,
zdecydował zakończyć obronę Półwyspu Helskiego. Sformułował to tak: „Wszyscy
kapitulują we wrześniu, my wytrzymamy do października”. Zgodnie z tym stanowiskiem, 1 października, na
zwołanej naradzie sztabowej zapadła ostateczna decyzja o
kapitulacji. Jeszcze tego samego dnia o godz. 14.00 nastąpiło
zawieszenie broni, a o godzinie 17 kmdr Majewski, szef dowództwa, udał
się niemieckim okrętem do Sopotu, do Grand Hotelu, gdzie podpisano
umowę kapitulacyjną. Zgodnie z tym porozumieniem Niemcy zajęli
Półwysep rankiem 2 października. W nocy z 1 na 2
października zniszczono dokumenty sztabowe, zatopiono względnie
zniszczono część uzbrojenia oraz podjęto kilka prób ucieczki.
Jedyną udaną próbę podjęto ścigaczem „Batory”, i to już
koło godz. 19.00 dnia 1 października, a więc wtedy gdy kapitulacja
Helu była już przesądzona i znane były jej warunki.
Organizatorem ucieczki był kpt. Jerzy
Milisiewicz, łącznościowiec, kierownik referatu radiowej łączności
w Dowództwie Marynarki Wojennej na Oksywiu, którego losy wojny
rzuciły na Hel. Był on zapalonym żeglarzem, nawigatorem, kapitanem
jachtowym. Teraz jego umiejętności miały się okazać przydatne.
Gotowość ucieczki wyraziło 15 osób – 5 oficerów, 5 marynarzy,
2 cywili i 3 członków załogi ścigacza. Rejs zaplanowano na
szwedzką wyspę Gotlandia. Przewidując niemiecką blokadę Helu od
strony zachodniej, wyruszono w kierunku północno – zachodnim,
biorąc początkowo kurs na Piławę.
Ścigacz ruszył z szybkością 15
węzłów. Zakładano, że większość trasy zostanie pokonana nocą.
Toteż po dwóch godzinach rejsu, gdy zapadł już mrok, okręt
wziął kurs na Visby – port na Gotlandzie. Omijając niemieckie patrole oraz
zmagając się z nie najlepszą pogodą zmierzano do celu. Na
resztkach paliwa, eskortowani na ostatnim etapie rejsu przez szwedzki
torpedowiec, o godz. 15.30 – po ponad dwudziestu godzinach „Batory”
zacumował w porcie Klintehamn, a stąd na holu trafił do Visby i
dalej do Vaxholmu. Tam po różnych perypetiach i formalnościach
został internowany.
Do kraju powrócił po latach w bardzo
złym stanie technicznym, na holu. Był 25 października 1945 roku,
gdy w towarzystwie „Daru Pomorza” i trzech naszych okrętów
podwodnych „Żbik” „Ryś” i „Sęp”, które również były
internowane w Szwecji, dopłynął do ojczystego brzegu.
Po powrocie i remoncie „Batory”
jeszcze przez długie lata służył różnym organizacją
paramilitarnym do szkolenia młodzieży.
Wojenne i powojenne losy kapitana
Milisiewicza i jego współtowarzyszy opisanej ucieczki są mi
nieznane, jeżeli ktoś z czytelników bloga wie coś na ten temat to
proszę o kontakt w komentarzach.
Podczas pisania korzystałem między
innymi z książki J. Pertka „Wielkie dni małej floty”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz