piątek, 9 marca 2012

Dzielnica, po której zaginął ślad. Część 3.

Tutaj są część 1 i część 2 tego artykułu.

Poza muzyką Alojza atmosferę knajpy tworzył też prosty, wręcz spartański wystrój. Proste ławy, przyćmione wnętrze oświetlone nielicznymi lampami naftowymi, ale też serdeczna obsługa. I zapach starej tawerny, takiej z czasów żaglowców, gdzie dym fajek mieszał się z zapachem prostego jadła, piwa i wódki. Wnet do tych zapachów doszedł kolejny: zapach tanich perfum, który przywędrował wraz z kilkoma portowymi dziwkami. Liebrechtka tolerowała obecność ,,panienek”, znała bowiem życie i wiedziała, że nie ma na świecie miasta portowego, w których by ich nie było.

Sama też do świętych nie należała. Chociaż wierna pamięci swojego tragicznie zmarłego męża starała się zachowywać w sprawach erotycznych daleko idący umiar, to od czasu do czasu – gdy sobie podochociła – korzystała z uciech życia. Sporadycznie więc, po wypiciu nieco wódki, wchodziła na największy stół i w rytm muzyki Alojza tańczyła kankana. Pląsała, zadzierając spódnicę i fikała nogami, budząc powszechną wesołość. Następnie nie schodząc ze stołu odśpiewywała smętną piosenkę pomorską, której refren brzmiał:

Hulala, hulala gąski moje,
Hulala, hulala, do domu.
Opowiem wam troski moje,
Nie powtórzcie nikomu...

Był to sygnał dla Marichen, aby zastąpić szefową za szynkwasem, bo będąc w niedyspozycji, wybierała sobie sali jakiegoś przystojniaka i wynosiła się do swojej kwatery.


Marichen nigdy nie pozwalała sobie na takie ekscesy. W ,,jej stronach”, jak mówiła, czekał na nią narzeczony, a ona pracując w knajpie zbierała napiwki na posag. Przygody erotyczne nie interesowały również Alojza. Niektórzy stali bywalcy knajpy żartowali, że muzyk na wojnie stracił nie tylko nogę. Te żarty go nie obrażały, był ponad nie. Czasami tylko, przekomarzając się z Marichen , pół żartem, pół serio, robił jej niedwuznaczne propozycje. Wtedy dziewczyna, pusząc się i rumieniąc, kryła się na kuchennym zapleczu. Tam Alojz nigdy nie wchodził, tam było królestwo kobiet.

Liebrechtka była jedyną osobą, której przysługiwało prawo do tańców w knajpie. Ciasnota lokalu na takie rozrywki nie pozwalała. Bywalcom to jednak nie przeszkadzało, bo dominowali mężczyźni (jak w całej ówczesnej Gdyni), a im wystarczał alkohol, karty i pogaduszki. Nieczęsto korzystano też z portowych panienek. Było to kosztowne, a poza tym istniało poważne niebezpieczeństwo chorób wenerycznych. Takich usług szukali głównie zagraniczni marynarze, których w Gdyni pojawiało się coraz więcej.

Z reguły u Liebrechtki panował spokój i porządek. Sporadycznie tylko dochodziło do prób pijackich awantur, ale te w zarodku tłumił Alojz. Gdy przy kartach bądź sznapsie rozpoczynała się szarpanina, Alojz przerywał granie i podnosząc się z ławy gromkim głosem rzucał jedno tylko słowo: ,,raus!”. To zwykle wystarczało. Awanturnicy wytaczali się przed lokal, gdzie spór najczęściej kończył się bójką. Ale to już ani Alojza, ani Liebrechtki nie interesowało. To należało do obowiązku ,,chłopców inspektora Dąbka”, jak potocznie nazywano policjantów. To oni aresztowali podejrzanych o różne przestępstwa niebieskich ptaków, przepędzali włóczęgów, uśmierzali bójki, wyłapywali portowe panienki, sprawdzając ich książeczki zdrowia, bądź eskortowali je na badania i leczenie do Wejherowa lub na Grabówek.

Policjanci wizytowali też lokal Liebrechtki i jego najbliższe otoczenie, czyli ,,Pekin”, oraz chaszcze przylegające do budującego się portu. Można tu było spotkać ,,śpiących pod listkiem” włóczęgów, ,,kochające się” w krzakach pary, a niekiedy nawet zwłoki jakiegoś nieszczęśnika okradzionego z wszelakich doczesnych dóbr. Najbliższe tych krzewów znajdowało się po przeciwnej stronie ,,Pekinu”, tuż za ulicą Portową. Często dochodziło tu do regularnych bitew, które niekiedy miały charakter ,,międzynarodowy”. Bili się wtedy np. Polacy ze Skandynawami lub Finowie ze Szwedami. Bójki były krwawe, w ruch szły noże, drągi bądź sztachety. Dlatego jedną z pierwszych decyzji inspektora Dąbka, kiedy objął funkcję w gdyńskiej policji, było wycięcie chaszczy w tym rejonie. To poprawiło nieco stan bezpieczeństwa, ale gdynianie nadal unikali tej okolicy, zwłaszcza nocą.

Był więc ,,Pekin” nie tylko przystanią dla robotników, sypialną i poczekalnią, w której wyczekiwano na pracę, na łut szczęścia, na fart, ale też siedliskiem zła. Poza tym spełniał rolę filtra, który zatrzymywał męty własne, czyli polskie, jak i zagraniczne. Jednak na dłuższą metę władze nie mogły tolerować takiego stanu rzeczy. W pobliżu rósł nowoczesny Dworzec Morski, rozwijał się ruch emigracyjny i turystyczny, a tu, jak na urągowisko, funkcjonował ,,Pekin”.

Zdecydowano się rozwiązać problem kompleksowo. Na przyległym do Gdyni Witominie wyznaczono działki budowlane, a następnie na dogodnych warunkach kredytowych umożliwiono mieszkańcom ,,Pekinu” budowę skromnych domków jednorodzinnych. Wprawdzie czas był po temu nieszczególny, bo rozpoczynał się właśnie wielki kryzys ekonomiczny i wszystkie związane z nim trudności finansowe. Ale tak się to ułożyło.

W 1930 roku przystąpiono do wysiedleń i likwidacji ,,Pekinu”. Część mieszkańców sama się wykwaterowała, przenosząc się do innych, podobnych dzielnic na peryferiach Gdyni – na Meksyk, Betlejem, Bernardowo, Demptowo. Inni, którym nie udało się zakotwiczyć, wraca w rodzinne strony. W strony rodzinne – w okolice Tczewa – wyniosły się też Liebrechtka i Marichen. Ich dalsze losy nie są mi znane. Natomiast Alojz przeniósł się ponoć w okolice Kartuz i zarabiał na życie grą na weselach. Portowe panienki rozpełzły się po Gdyni. A na terenie, na którym przez prawie dziesięć lat istniała ,,chińska dzielnica” zwana też ,,Pekinem” rozprzestrzeniła się Stocznia Remontowa ,,Nauta”.

Po dawnym ,,Pekinie” nie pozostał nawet ślad.

 30 dni, nr 1 (63), styczeń/luty, 2006

1 komentarz:

  1. Pan ma doskonały styl gawędziarski! Czyta się niedawną historię własnych okolic niczym zapomniane w mrokach dziejów legendy i podania, przy czym odkurzane są też tajemnice, o których miasto chciałoby zapomnieć. Dobrze, że Pan pamięta. Uznanie i chwała za to, że blog ten pozwala mi zobaczyć Gdynię w zupełnie innym świetle, pooglądać ją sobie z każdej możliwej perspektywy historycznej i socjologicznej.

    OdpowiedzUsuń