Władze sanitarne, administracyjne i policyjne ruszyły do kontrataku. Wiadomo, w socjalizmie nie ma prostytucji! Gdyński półświatek zadawał jednak co dzień kłam temu hasłu. Prostytutki liczono w tysiącach. Według policyjnych kartotek na stałe przebywało ich w naszym mieście kilkaset, około 400., w sezonie letnim na gościnne występy przybywało drugie tyle. Dodając do tego cichodajki, biurwy i dziewczynki przyjezdne, uzyskujemy niemały rynek o różnorodnej podaży.
Wtedy - a był początek lat pięćdziesiątych - na rogu ul. 10 lutego i Świętojańskiej, na placyku przy domu wójta Radtkiego, pojawiły się przeszklone gabloty, eksponujące zdjęcia ,,zasłużonych”
dziewek. Poza zdjęciami, podawano ich personalia, wiek, pseudonimy oraz lokale, w których można było je spotkać. Prawie całe CV. Przy gablotach gromadzili się mężczyźni, głównie młodzi. Było sporo śmiechu i komentarzy. Szeptano, że władza ludowa zrobiła gdyńskim panienkom bezpłatna reklamę. Jak na ironię, na placu Kaszubskim w tym samym czasie wystawiono identyczne gabloty z podobiznami przodowników pracy ze stoczni ,,Nauta”. Tutaj podawano procenty wykonanej normy, jednak ta ekspozycja nikogo nie interesowała.
Równolegle prowadzono nagonkę milicyjną na lokale. Przy komendzie utworzono specjalna komórkę do walki z prostytucją, tak zwaną ,,obyczajówkę”. Funkcjonariusze obojga płci z tej jednostki wpadali do wybranego lokalu prowadzącego tego typu działalność rozrywkowa, wygarniali wszystkie panienki, ładowali je do specjalnego samochodu, zwanego budą i wywozili na badania. Milicyjnym lekarzem- wenerologiem był dr med. Leon Binek, ten sam, który przed wojną leczył w Gdyni chorych wenerycznie.
Po badaniu część panienek trafiała do łabaju (tak zwano szpital dla chorych) w Wejherowie, przy ulicy Sobieskiego. Po wyleczeniu dziewczyny wracały do zawodu. Półświatek ten, wejherowski łabaj oraz strajk leczonych dziwek, dość szczegółowo opisał w swoim bestsellerze wybrzeżowy publicysta, Stanisław Goszczurny. Ta niewielka książeczka pod znamiennym tytułem ,,Mewy” w zbeletryzowany sposób przybliża czytelnikom tematykę trójmiejskiej prostytucji. Nieliczne egzemplarze tej książki bywają w niektórych filiach Biblioteki Miejskie.
Powróćmy jednak do gdyńskich realiów. Nie wszystkie gdyńskie knajpy opanowane były przez mewki. Ich szczególnym wzięciem cieszyły się lokale z działalnością rozrywkową, czyli takie, gdzie odbywały się dancingi. To tutaj kwitło życie nocne. Większość tych lokali było w dzień zwykłymi kawiarniami bądź restauracjami. Od wczesnego wieczoru wprowadzano w nich opłatę,
tzw. konsumpcję, sprzedawano karty wstępu, a do rachunku zaczynano doliczać procenty za działalność rozrywkowa. Sprawami tym zajmowali się szatniarze lub specjalnie parający się tym bramkarze. Zwykle dorabiali sobie w ten sposób mężczyźni - pracownicy GZG /Gdyńskie Zakłady Gastronomiczne/. Ta firma bowiem, aż do połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, dominowała w tym zakresie usług. Od roku 1976, po reorganizacji handlu i gastronomi, wszystkimi knajpami w mieście zawładnęło Społem. Poza zmianą szyldu i podporządkowaniem organizacyjnym, niczego to pod względem merytorycznym nie zmieniło. Knajpy pozostały knajpami, kelnerzy kelnerami, bramkarze byli nadal bramkarzami, dziwki pozostały dziwkami, cinkciarze nadal wymieniali dolary... Zmiany tej nie odczuł także konsument, którego na różne sposoby oszukiwano, zaniżając gramaturę naparów kawy, serwowanych dań obiadowych, bądź dopisując do rachunku bieżącą datę. Oszukiwano też firmę, wprowadzając do obrotu własny towar, szczególnie wódkę. Przeciwdziałając zwłaszcza temu ostatniemu oszustwu, już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, wprowadzono do bufetów tzw. wódkę gastronomiczną. Była ona specjalnie oznakowana, od wewnętrznej strony metki miała pieczątkę ,,wódka gastronomiczna”. O ile dobrze pamiętam oznaczano tak wyłącznie wódki czyste, bowiem one cieszyły się największym popytem.
Następnie była ,,Solidarność”, stan wojenny, zmiana ustroju, ,,godzina 13”, ale knajpy pozostały knajpami, a w dobie zmiany ustawy o działalności gospodarczej powstały ,,Agencje Towarzyskie”, a teraz w czasach internetu panienki ogłaszają się na stronach internetowych...., ale o tym może napiszę innym razem.
Gazeta Świętojańska Gdynia–Rumia, nr 2 (7), 23/24 czerwca 2004
Gdyńskie knajpy miały swoja specyfikę np.Restauracja,,,Georg''na ul 3 Maja, ,,Panorama''na Kamiennej Górze z widokiem na zatokę i słynne,,Morskie Oko''nazywane przez miejscowych i marynarzy,bulajem.Drge do bulaja znał każdy taksówkarz z Trójmiasta.Moja fascynacja tym miastem rozpoczęła się od książek Londona i to wtedy postanowiłem zostać marynarzem,ale niestety nie udało się,bo wada słuchu mi to uniemożliwiła.Wtedy zobaczyłem po raz pierwszy morze i Gdynie i Sopot(egzaminy i badania lekarskie,1954r) i wróciłem tam po 20 latach.Potrafiłem iść z Grabówka nad morze o 3 rano,aby zobaczyś fascynujący widok wschodzącego słońca.Wrażenie niezapomniane,szczególnie latem.Gdynia jestem zachwycony do dziś,chociaż mieszkam ponad 200km od morza.
OdpowiedzUsuń