Budowany port i miasto Gdynia były w latach międzywojnia prawdziwym magnesem przyciągającym bezrobotnych z całej Polski. A bezrobocie w owym czasie było ogromne. Wprawdzie ,,Mały rocznik statystyczny” z roku 1936 podaje że wynosiło ono zaledwie 403 tys. osób, to z innych źródeł wiadomo, że w statystyce nie uwzględniono ukrytego bezrobocia na wsi (przeludnienie wsi), nie wykazywano bezrobotnych absolwentów szkół zawodowych i innych, którzy jeszcze pierwszej pracy nie podjęli (liczono wyłącznie osoby, które już wcześniej pracowały i pracę utraciły), a także bezrobotne osoby, które z różnych względów nie zarejestrowały się w Pośrednictwie Pracy. Do bezrobotnych nie zaliczano także osób pracujących dorywczo – a więc faktycznie pozostających bez stałego źródła utrzymania – a osób takich były setki tysięcy...Szacować więc można, że bezrobocie w Polsce po pierwszej wojnie światowej wynosiło około 3 milinów osób. Jego rozrzut na obszarze kraju był zróżnicowany, podobnie jak jego nasilenie w różnych okresach czasu. I tak największe bezrobocie występowało w województwach wschodniej i południowej Polski, a w całym kraju nasiliło się w okresie wielkiego kryzysu ekonomicznego (lata 1930 – 1935), oraz w czasie tuż po tym kryzysie.
Na tle takiej sytuacji na rynku pracy decyzja o budowie w Gdyni portu i miasta wywołała prawdziwy boom. Świadczył o tym szybki przyrost ludności, której stan tuz przed drugą wojną wyniósł 128 tys. osób. Ale prawda o czekających na bezrobotnych w Gdyni jest złożona. Wiele osób, które tu docierały czekało rozczarowanie. Już w roku 1928 ówczesne media inspirowane przez władze lokalne i centralne podjęły akcję promocyjną w całym kraju informując społeczeństwo o tym, że Gdynia też została dotknięta bezrobociem, a więc masowy napływ ludności do naszego miasta jest niecelowy. Gdy apele nie pomogły, zaczęły się ,,łapanki” bezrobotnych bez zameldowania przebywających w Gdyni i ich wysiedlanie do poprzedniego miejsca zamieszkania – często na koszt gdyńskiej Opieki Społecznej. Jak podaje profesor R. Wapiński w ,,Dziejach Gdyni” w ramach tej akcji wysiedlano rocznie od 1100 do 1800 osób.
Podjęte kroki administracyjne były jak widać drastyczne, ale i tak bezrobocie ciągle narastało. I tak, o ile w roku 1929 wiosną mieliśmy około 4,5 tysiąca zarejestrowanych bezrobotnych, to w latach 1932 – 1933 nastąpił minimalny spadek do około 4 tysięcy osób, ale w 1936 roku wzrosło ono do około 6 tysięcy, aby tuż przed wojną dojść do 10,6 tysięcy osób.
Do dziś, w Gdyni pokutuje mit, że budujący się port był w stanie wchłonąć tysiące pracowników zarówno fizycznych jak i umysłowych. Tymczasem prawda w tym względzie wyglądała nieco inaczej. Prywatne firmy i spółki zatrudnienie przy budowie portu minimalizowały, w nim szukając zysków. Poza tym, bardzo racjonalnie i efektywnie gospodarowały robotnikami.
Z uwagi na charakter prac – prace ziemne, hydrograficzne i budowlane – miały one z zasady specyfikę sezonową, gdyż większość w okresie zimowym nie mogła być z uwagi na warunki atmosferyczne kontynuowana. Często więc zatrudniano robotników sezonowych lub tylko na sezon wiosenno – letni, a nawet dorywczo. Niekiedy tzw. martwy sezon w pracach budowlanych trwał do grudnia do nawet maja włącznie.
Jak w swojej opublikowanej w roku 2001 pracy doktorskiej podaje Ryszard Mielczarek ( ,,Budowa Portu Handlowego w Gdyni w latach 1924 – 1939” wydawca Instytut Kaszubski 2001 rok), w okresie od 1 maja do 12 maja 1926 roku głównie firmy budowlane zatrudniały przy budowie portu następujące szacunkowe ilości pracowników fizycznych:
Hojgaard & Schultz – 1708 osób
Ackerman et van Haare - 545 osób
TRI - 510 osób
,,Zgoda” - 156 osób
Jak widać, łączna ilość osób zatrudnionych przy budowie portu nie przekraczała 3 tysięcy osób. Gdy dodać do tego pracowników z firm kooperujących i podwykonawczych, bez większego błędu szacować można ich stan na poziomie maksymalnym do 5 tysięcy osób. Ilu robotników zatrudnionych było przy budowie miasta – budownictwo, infrastruktura komunalna – trudno jednoznacznie określić, bo nawet ,,Roczniki Statystyczne” Bolesława Polkowskiego mogą się w tej materii mylić, gdy się zważy, że większość tych prac wykonywały firmy prywatne, zatrudniające pracowników ,,na czarno”, dorywczo bądź okresowo.
Jak podaje w cytowanej pracy pan Mielczarek zarobki na przełomie 1936/1937 roku wynosiły średnio dziennie 6,50 zł. Przy przybliżonej ilości dni pracy w roku 156.
Mój ojciec (według Legitymacji Ubezpieczeniowej) zarabiał jako brukarz w firmie ,,A. Przybylski Biuro Techniczne” pracując na terenie portu powyżej 1,40 zł. na godzinę, z tym że jego zarobki były nieco wyższe, bo zatrudniony był na akord.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz