środa, 21 marca 2012

Torpedownia w Gdyni Babich Dołach (mało znane fakty)

Po wyjściu statku za główki gdyńskiego falochronu, płynąc w kierunku Półwyspu Helskiego nawet przy słabej widoczności, dostrzec można na wodach zatoki dziwny, betonowy obiekt. Budowla, a właściwie jej ruiny, to nieforemna, szara bryła zwieńczona pośrodku wieżą przypominającą nieco latarnię morska.

Jeżeli naszej morskiej eskapadzie towarzyszy przewodnik, usłyszymy zapewne trochę informacji o tej budowli. Okaże się, że obiekt ten wybudowali Niemcy w latach 1941 – 1942, że to torpedownia, którą ze względu na bezpieczeństwo umiejscowiono z dala od brzegu. Obiekt zlokalizowano na obrzeżach Gdyni – zwanej wtedy Gotenhafen, a zdecydowało o tym kilka czynników – istnienie tu bazy hitlerowskiej Kriegsmarine, dość odległe położenie od lotnisk zachodnich aliantów, a także bliskość do frontu wschodniego, a więc do bałtyckiego teatru wojny...

Tak więc projektowano tu wszelkiego typu torpedy – lotnicze i morskie – tu je konstruowano, testowano, nanoszono poprawki, a także szkolono załogi i dowódców okrętów, które miały być w te torpedy wyposażone.

Torpedownia była częścią większej całości, bowiem duża część zakładu, czyli ,,Torpedountersuchungsanschtalt” zatrudniającego około 2 tysięcy ludzi, pracowało na lądzie. W obiekcie nawodnym natomiast finalizowano prace eksperymentalne, stąd też można było ,,wysłać” torpedy typy ,,woda – woda” bez dodatkowych utrudnień, bowiem głębokość wody w tym miejscu była wystarczająca.

Zachowanie torped obserwowano z wieży umiejscowionej na obiekcie, a także z samolotów lub przy użyciu motorówek. Pośrednie informacje w tej materii znaleźć można między innymi w
,,Encyklopedii drugiej wojny światowej” - wydanie MON 1975 rok. Tu pod hasłem ,,żywe torpedy”, bo i takie na Babich Dołach testowano, chociaż notka pod tym hasłem jest krótka, znajduję się szereg informacji. Okazuje się bowiem, że pomysł tej broni zrodził się w czasie pierwszej wojny światowej – w 1918 roku, a jego autorami byli Włosi. W czasie drugiej wojny światowej w roku 1941 – pierwsze ,,żywe torpedy” zbudowano w Wielkiej Brytanii. Załoga tych torped była dwuosobowa, a konstrukcja torpedy umożliwiała ratunek załogi po ataku na cel. Takiej szansy nie dawały torpedy japońskie, których produkcję rozpoczęto dopiero w 1944 roku, czyli w tym czasie, gdy do uzbrojenia wprowadzili je również Niemcy. Torpedy japońskie były jednoosobowe i podobnie jak ,,kamikadze” w lotnictwie nie dawały pilotowi szansy przeżycia.

Nieco informacji o ,,żywych torpedach” stosowanych przez Niemców podaje Jerzy Pertek w swojej interesującej książce pt. ,,Wielkie dni małej floty”. Tu można się dowiedzieć, że Niemcy zastosowali je pierwszy raz wiosną 1944 roku na Morzu Śródziemnym, w rejonie Włoch. Użyto tam 30 ,,żywych torped”, z których aż 13 nie wystartowało i trzeba było je zniszczyć. Kolejny raz użyto ,,Negry”(bo tak je obiegowo nazywano) – rankiem 8 lipca 1944 roku w czasie inwazji aliantów w Normandii w czasie walk w rejonie Zatoki Sekwany. Podobnie jak poprzednio, również tam użyto 50 ,,żywych torped”, z których powróciło do bazy tylko 11. Akcją dowodził komandor Fritz Bohme. Efektem ataku na okręty alianckie były tylko dwa zatopienia – brytyjskiego trałowca ,,Pylades” i naszego krążownika ,,Dragon”. Zaatakowany został nasz drugi okręt ,,Ślązak”, ale szczęśliwie uniknął trafienia.

O przebiegu tej akcji, a także tragedii ,,Dragona” szeroko pisze Edmund Kosiarz w swojej książce ,,Flota białego orła” (Wydawnictwo Morskie 1981 rok). Ta znajdziemy szczegóły bitwy, nazwiska osób w niej uczestniczącej, między innymi komandora porucznika Dzienisiewicza, a także Niemca chorążego Potthasta, który storpedował nasz okręt, a następnie został uratowany i przekazany wywiadowi brytyjskiemu.

Jak mi wiadomo z relacji młodocianego pracownika torpedowni, ówczesnego mieszkańca Kaczych Dołów na Obłużu, a obecnie mojego sąsiada, ,,żywe torpedy” testowano na Babich Dołach. Nazywano je ,,Ein – Mann – Torpedo”. Nazwę tę znalazłem również u Jerzego Pertka.

W gdyńskiej torpedowni eksperymentowano także z torpedami akustycznymi, naprowadzającymi się na cel, kierując się pracą śruby okrętowej.

Zainteresowanych tą tematyką odsyłam do książki ,,Atlantycka ruletka”, autorstwa D.J.Bercuson i
H.H.Herwig w przekładzie Ewy Penksyk z 1999 roku. Fragment dotyczący torpedowni można przeczytać na stronie 230 i 231. Według zachowanych niemieckich dokumentów szkolono tu dowódców hitlerowskich U – Bootów obsługujących torpedy akustyczne zwane T – 5. Ich potoczna nazwa to ,,Zaunkonig” czyli strzyżyk. Szkolenie takie trwało 3 dni i poza teorią obejmowało także demonstrację działania tych torped na wodach Zatoki Gdańskiej. Komendantem Szkoły Strzelań Torpedowych był kapitan Ulrich Thilo.

Tak więc po latach – mimo upływu czasu – przybywa wiedzy o gdyńskiej torpedowni na Babich Dołach – dziś już jednego z nielicznych smutnych , wojennych zabytków w naszym regionie.

1 komentarz:

  1. Jak wyglądała taka demonstracja działania torped akustycznych wspomina też Herber A. Werner w "Żelaznych trumnach", s. 237-238 ;)

    OdpowiedzUsuń