Na tylnej okładce "Rocznika Gdyńskiego" (nr. 14 z 1999 roku) zamieszczono schemat gdyńskich dzielnic autorstwa Grzegorza Leszczuka wraz z datami przyłączenia ich do Gdyni. Już pobieżny jego przegląd daje sporo informacji o przestrzennym rozwoju miasta, który trwał od roku 1925 wraz z przyłączeniem Oksywia, do 1975 kiedy przyłączono Chwarzno i Wiczlino. Skomentowanie całego schematu mogłoby stanowić treść osobnego artykułu, a to z kolei wiązałoby się z powtarzaniem treści zawartych w opracowaniach takich autorów jak Małkowski czy Ostrowski, a także niektórych haseł "Encyklopedii Gdyni".
W tym kontekście zdecydowałem się na uzupełnienie omawianego schematu o znane mi, a pominięte osiedla i kolonie wchodzące w skład dzielnic Gdyni. Uznałem, że takie podejście do tematu ocali je od zapomnienia i posłuży do zachowania wiedzy o nich dla kolejnych pokoleń gdynian.
Zacznijmy od dzielnicy najlepiej mi znanej - od Cisowej. Obecna Cisowa to "zlepek" kilku przyczółków, zabudowań i "dzielnic" czy osiedli. Na ten temat pisałem już gdzie indziej, dlatego tutaj tylko przypomnę pewne sprawy. Stara Cisowa, czyli Ćmirowo, to rejon ulic: Pszenicznej, Owsianej, Zbożowej, po zalesione wzgórza powyżej cisowskiego cmentarza. Z biegiem lat, a szczególnie w pierwszej połowie XX wieku w Ćmirowie powstała luźna zabudowa Cisowej, powstał tak zwany Babski Figiel, Strasznica, Cisowskie Pustki, a po drugiej stronie torów kolejowych Meksyk. W okresie późniejszym w rejonie Strasznicy wybudowano "za Gierka" osiedle Sibeliusa, a na polach uprawnych pomiędzy ul. Owsianą a Zbożową powstało skupisko wieżowców i pawilonów handlowo-usługowych. Przeobrażeniu uległo też samo Ćmirowo, głównie na skutek przeprowadzenia tędy dwupasmowej ul. Morskiej oraz licznych wyburzeń starej zabudowy.
Podobnej transformacji uległa Chylonia, która przez minione 100 lat zmieniła się nie do poznania. Stara Chylonia, ta z rejonu ul. Św. Mikołaja i Wiejskiej rozrosła się we wszystkich kierunkach. Już w okresie przedwojennym Chynonia wchłonęła Demptowo, częściowo tereny przy ul. Kartuskiej (później tzw. osiedle Gniewska), a po przeprowadzeniu ul. Morskiej, po obu stronach jej stronach wyrosły bloki i wieżowce. Enklawą, a raczej rodzajem skansenu pozostała część Meksyku aż po Pogórze Dolne. Mówiąc o Chyloni pamiętać warto o dwóch koloniach stanowiących integralną część tej dzielnicy o Kolonii Kolejowej i Kolonii Lotniczej. Pierwsza znajdowała się ona za torami kolejowymi koło przystanku SKM Gdynia Grabówek, na wysokości dawnego kina "Promień" (za PRL-u mieściła się tam między innymi dyrekcja "Warsu - Wagonów", dysponenta wagonów sypialnych i restauracynych). Z kolei Kolonia Lotnicza leżała pomiędzy Demptowem, a Cisowskimi Pustkami. Kolonia ta składała się z kilkunastu domów kilkurodzinnych wybudowanych przez Niemców dla ich lotników służących na lotnisku w Rumi i w Torpedowni na Babich Dołach.
Innym "reliktem" pochodzącym aż z lat 20. XX wieku jest kilka domków przy ulicy Wiejskiej jej styku z ulicą Hutniczą. Dawniej prowadził tędy "skrót" w kierunku na Oksywie, a potocznie nazywano go "chylońskimi łąkami". Stąd było blisko do portu i stoczni, więc zamieszkiwali tam robotnicy i urzędnicy tych instytucji. Domy te miały charakter substandardowy, czyli bez elektryczności, bieżącej wody i kanalizacji, sprawiało to, że czynsz za mieszkania (zwykle dwuizbowe to jest pokój z kuchnią) był bardzo niski.
Pomiędzy Starą Chylonią a Grabówkiem (rejon Nowej Gdyni), w kierunku na zalesione pagórki, powstały Leszczynki I i II. Dalej na wzgórzu znalazły się slumsy (później nazwane Wzgórzem Komuny Paryskiej), które "zamaskowane" od strony ul. Morskiej przez bloki i w ograniczonej wersji przetrwały do dziś.
W śródmieściu oryginalnym zabytkiem z czasu budowy portu na tak zwanych Oksywskich Piaskach jest Kolonia Rybacka położona przy ul. Waszyngtona (dawna ul. Nadbrzeżna). To tutaj wykwaterowano na początku lat 20. XX wieku rodziny rybaków z terenów niezbędnych do budowy portu.
Po przeciwnej stronie śródmieścia, tam gdzie kończy się ul. Świętojańska, idąc od strony Orłowa znajdował się przysiółek św. Jana. Dawniej był tu zajazd, kilka zabudowań, studnia i rozstaje dróg - jedna wiodąca w kierunku Wejherowa i druga na Oksywie. Ta ostatnia to obecnie główna ulica śródmieścia, czyli ul. Świętojańska. O istnieniu przysiółka świadczy również figura św. Jana i kilka starych lip, o czym już kiedyś wspominałem. Nieco dalej, po drugiej stronie torów w kierunku Małego Kacka, nieopodal ulicy Stryjskiej, na kilka zapyziałych domków, to tak zwana Psia Górka. Jakiś czas temu podano do publicznej wiadomości informację o zamiarze rewitalizacji Psiej Górki. Na czym owa rewitalizacja miała by polegać nie podano. Na razie jest ona odgrodzona od widoku z ulicy i kolei płotem dzwiękochłonnym.
Na Kępie Oksywskiej zmian na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci było więcej. Kto z przeciętnych mieszkańców Gdyni wie gdzie znajduje się Suchy Dwór, Stefanowo, Kacze Doły czy osiedle Paged o którym pisałem?
Zachęcam mieszkańców osiedli i przysiółków pominiętych w tym tekście aby swoimi komentarzami ocalili od zapomnienia nazwy miejsc swojego zamieszkania wzbogacając tym samym naszą wiedzę o "Wielkiej Gdyni" jak kiedyś mawiano.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzielnica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzielnica. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 1 czerwca 2017
wtorek, 23 czerwca 2015
Dwa chylońskie epizody
W wielokrotnie już cytowanym na blogu przewodniku Grzegorza Winogrodzkiego pt.: "Gdynia" z 1937 roku, na stronie 14 znajduje się taka rymowanka:
"... potężna dolina dawnej Pra-Pregoły
Daje widok niezwykły a dla nas wesoły:
Przy ujściu tej doliny leży port. Tu środek
Tu przyszłej Wielkiej Gdyni szczęśliwy zarodek.
Stąd dalej wzdłuż doliny Gdynia się rozrasta,
Wcielając bliskie wioski do obrębu miasta:
Pochłonięty Grabówek, Chylonia wcielona,
Do Cisowej i Zagórza ciągną się ramiona..."
Wcielenie Chyloni do Gdyni nastąpiło w 1930 roku w kwietniu. Odtąd o Chyloni mówi się i pisze jako o dzielnicy Gdyni. A pisało o niej wielu autorów, między innymi Obertyński, Małkowski, Ostrowski i wielu innych. Kopalnią wiedzy o tej dzielnicy jest tekst Kazimierza Małkowskiego "Szosa Gdańska" zamieszczony w 10. numerze "Rocznika Gdyńskiego" z 1991 roku. Jest tam wiele dat, nazwisk i ciekawostek dotyczących Chyloni. Niestety podobnie jaki inni, autor pominął dwa istotne dla tej dzielnicy epizody. Mianowicie nie wspomina o tak zwanej Chylońskiej Polance oraz o największym domu w Chyloni czyli o domu Vossa, którego istnienie dostało potraktowane marginalnie.
Zapewne nie wszyscy mieszkańcy Chyloni wiedzą, że nieopodal tak zwanej Góry Świętego Mikołaja, na jej "zapleczu" znajduje się leśna enklawa, czyli sporej wielkości polana. Tam już przed wojną, w okresie lata odbywały się zabawy ludowe i festyny gromadzące tłumy mieszkańców Cisowej, Chyloni i Grabówka. Festyny takie odbywały się w niedzielę po południu. Był parkiet przeznaczony do tańca. Grała orkiestra. Były zawody i losy z nagrodami. Były stoiska z owocami, słodyczami i zabawkami.
Poza zabawami i festynami na polance biwakowali harcerze, palili ogniska i organizowali swoje harce. Polanka służyła mieszkańcom przez długie lata w czasie PRL-u. Czy coś się dziś dzieje na tej polanie, czy nadal istnieje, niestety nie wiem. Może ktoś z czytelników podzieli się taką informacją.
Zanim słów kilka o domu Vossa, pozwolę sobie na parę refleksji natury historycznej na temat Chyloni. W okresie minionych dwóch wieków, Chylonia rozwijała się "skokowo". W XIX wieku cezurą dla ówczesnej wsi jest rok 1843. Wtedy to właściciel wsi, Przebendowski, rozparcelował swoje łany umożliwiając ich kupno pod zabudowę. Kolejną liczącą się datą w tym wieku był rok 1871, gdy przez Chylonię poprowadzono linię kolei żelaznej, a w jej sąsiedztwie, około 2 km od centrum, uruchomiono dworzec kolejowy i urząd pocztowy. Lokalizacja tych obiektów sprawiła, że korzystać z nich mogli nie tylko mieszkańcy Chyloni i Cisowej, ale także wsi położonych na Kępie Oksywskiej, którzy docierali tu tak zwaną Drogą Pogórską (dziś jest to ulica Pucka).
Właśnie u wylotu tej drogi (przy posesji Chylońskiej 100), po jej prawej stronie, rodzina Vossów zlokalizowała swój ogromny budynek, ale miało to nastąpić dopiero po kilkudziesięciu latach, bowiem wcześniej prowadzili zajazd nieopodal ul. Św. Mikołaja, a więc w centrum wsi, w budynku wybudowanym na posesji odkupionej od niemieckiego gbura Thymiana z Obłuża (ul. Chylońska 25).
Gospodarność rodziny Vossów sprawiła, ze w latach 30. XX wieku wybudowała ona potężny wielokondygnacyjny, narożnikowy budynek mieszkalno - usługowy. Mieścił się on na rogu ulic Chylońskiej i Starogardzkiej. Dom ten przez wiele lat była największym budynkiem w Chyloni. Nawet wieżowce wybudowane w tej dzielnicy za czasów Gierka (lata 70. XX wieku) nie są w stanie odebrać domowi Vossa palmy pierwszeństwa.
W potężnym budynku, o którym mowa, w latach mojej młodości, od strony ulicy Chylońskiej mieściło się kilka sklepów i punkt usługowy. Były to sklepy monopolowy, mięsko - wędliniarski, warzywno - owocowy i inne, a także zakład fryzjerski (tyle zapamiętałem). Od strony ul. Starogardzkiej mieściła się duża sala służąca mieszkańcom do zebrań, wieców, zabaw tanecznych o wystaw. Pozostałe kondygnacje budynku przeznaczone były na mieszkania.
"... potężna dolina dawnej Pra-Pregoły
Daje widok niezwykły a dla nas wesoły:
Przy ujściu tej doliny leży port. Tu środek
Tu przyszłej Wielkiej Gdyni szczęśliwy zarodek.
Stąd dalej wzdłuż doliny Gdynia się rozrasta,
Wcielając bliskie wioski do obrębu miasta:
Pochłonięty Grabówek, Chylonia wcielona,
Do Cisowej i Zagórza ciągną się ramiona..."
Wcielenie Chyloni do Gdyni nastąpiło w 1930 roku w kwietniu. Odtąd o Chyloni mówi się i pisze jako o dzielnicy Gdyni. A pisało o niej wielu autorów, między innymi Obertyński, Małkowski, Ostrowski i wielu innych. Kopalnią wiedzy o tej dzielnicy jest tekst Kazimierza Małkowskiego "Szosa Gdańska" zamieszczony w 10. numerze "Rocznika Gdyńskiego" z 1991 roku. Jest tam wiele dat, nazwisk i ciekawostek dotyczących Chyloni. Niestety podobnie jaki inni, autor pominął dwa istotne dla tej dzielnicy epizody. Mianowicie nie wspomina o tak zwanej Chylońskiej Polance oraz o największym domu w Chyloni czyli o domu Vossa, którego istnienie dostało potraktowane marginalnie.
Zapewne nie wszyscy mieszkańcy Chyloni wiedzą, że nieopodal tak zwanej Góry Świętego Mikołaja, na jej "zapleczu" znajduje się leśna enklawa, czyli sporej wielkości polana. Tam już przed wojną, w okresie lata odbywały się zabawy ludowe i festyny gromadzące tłumy mieszkańców Cisowej, Chyloni i Grabówka. Festyny takie odbywały się w niedzielę po południu. Był parkiet przeznaczony do tańca. Grała orkiestra. Były zawody i losy z nagrodami. Były stoiska z owocami, słodyczami i zabawkami.
Poza zabawami i festynami na polance biwakowali harcerze, palili ogniska i organizowali swoje harce. Polanka służyła mieszkańcom przez długie lata w czasie PRL-u. Czy coś się dziś dzieje na tej polanie, czy nadal istnieje, niestety nie wiem. Może ktoś z czytelników podzieli się taką informacją.
Zanim słów kilka o domu Vossa, pozwolę sobie na parę refleksji natury historycznej na temat Chyloni. W okresie minionych dwóch wieków, Chylonia rozwijała się "skokowo". W XIX wieku cezurą dla ówczesnej wsi jest rok 1843. Wtedy to właściciel wsi, Przebendowski, rozparcelował swoje łany umożliwiając ich kupno pod zabudowę. Kolejną liczącą się datą w tym wieku był rok 1871, gdy przez Chylonię poprowadzono linię kolei żelaznej, a w jej sąsiedztwie, około 2 km od centrum, uruchomiono dworzec kolejowy i urząd pocztowy. Lokalizacja tych obiektów sprawiła, że korzystać z nich mogli nie tylko mieszkańcy Chyloni i Cisowej, ale także wsi położonych na Kępie Oksywskiej, którzy docierali tu tak zwaną Drogą Pogórską (dziś jest to ulica Pucka).
Właśnie u wylotu tej drogi (przy posesji Chylońskiej 100), po jej prawej stronie, rodzina Vossów zlokalizowała swój ogromny budynek, ale miało to nastąpić dopiero po kilkudziesięciu latach, bowiem wcześniej prowadzili zajazd nieopodal ul. Św. Mikołaja, a więc w centrum wsi, w budynku wybudowanym na posesji odkupionej od niemieckiego gbura Thymiana z Obłuża (ul. Chylońska 25).
Gospodarność rodziny Vossów sprawiła, ze w latach 30. XX wieku wybudowała ona potężny wielokondygnacyjny, narożnikowy budynek mieszkalno - usługowy. Mieścił się on na rogu ulic Chylońskiej i Starogardzkiej. Dom ten przez wiele lat była największym budynkiem w Chyloni. Nawet wieżowce wybudowane w tej dzielnicy za czasów Gierka (lata 70. XX wieku) nie są w stanie odebrać domowi Vossa palmy pierwszeństwa.
W potężnym budynku, o którym mowa, w latach mojej młodości, od strony ulicy Chylońskiej mieściło się kilka sklepów i punkt usługowy. Były to sklepy monopolowy, mięsko - wędliniarski, warzywno - owocowy i inne, a także zakład fryzjerski (tyle zapamiętałem). Od strony ul. Starogardzkiej mieściła się duża sala służąca mieszkańcom do zebrań, wieców, zabaw tanecznych o wystaw. Pozostałe kondygnacje budynku przeznaczone były na mieszkania.
czwartek, 16 kwietnia 2015
Cisowskie Pustki
Obecnie Cisowskie Pustki tętnią życiem, a przecież przed niewielu laty była to typowa "sypialnia". Jeszcze wcześniej, do połowy lat 20 ubiegłego wieku, Pustki Chylońskie (bo taką nazwę wtedy nosiły) rzeczywiście były pustkami, czyli terenem słabo zaludnionym. Dziś po tym bezludziu pozostała tylko nazwa.
Pamiętam Pustki z okresu przedwojennego i czasu okupacji, gdy z rodzicami niekiedy chodziliśmy do mieszkających tam znajomych. Pamiętam szkolnych kolegów, którzy na skróty, przez las, przychodzili do cisowskiej szkoły na zajęcia, gdyż zobowiązywała ich do tego "rejonizacja". Byłem pełen podziwu dla moich rówieśników, którzy zimą i latem, w słotę i śnieżycę, w lichej odzieży (a latem nawet bez obuwia), którzy objuczeni samorobnymi torbami na książki i zeszyty, przemierzali leśną trasę pomiędzy Cisową a Cisowskimi Pustkami. Torby te, dzieło rąk ich matek, bądź starszych sióstr, wykonane były z worków, a noszono je na jednej "szelce" przewieszone ukośnie przez pierś i plecy ucznia. Z tych lat zapamiętałem kilka nazwisk moich kolegów z Pustek - Kaletów, Rosińskich, Bielickich - a co dziwne imion lub nazwisk dziewcząt, które przecież wspólnie z chłopakami przychodziły do szkoły z Pustek nie pamiętam.
Nam Cisowiakom Pustki kojarzyły się z biedotą, bo też większość baraków na Pustkach i przyległym Demptowie była tandetna. Gorsza niż te na Strasznicy, Ćmirowie, a nawet Meksyku i często przypominały slumsy Grabówka.
Zabudowa slumsów Pustek nastąpiła z chwilą rozpoczęcia budowy portu w Gdyni. Ziemia tu była licha, nie nadawała się pod uprawę, także chętnie dzierżawiono działki pod zabudowę. Cena kupna lub dzierżawy takiej parceli była niewygórowana między innymi ze względu na znaczną odległość Pustek od Śródmieścia i portu, a więc od miejsc gdzie była praca. Pracowali wyłącznie mężczyźni, gdyż kobiety zajmowały się prowadzeniem domu, a dziewczęta czekały na męża. Szczytem marzeń i ambicji dziewcząt z takich przedmieści było zostać służącą w "pańskim domu" w Śródmieściu lub ekspedientką, co zdarzało się rzadziej, bowiem w małych sklepikach pracowała zwykle rodzina właściciela, a we większych dobrze widziana była ukończona "handlówka".
Mężczyźni do pracy udawali się koleją z Chyloni, na skróty przez Chylońskie Łąki rowerem lub pieszo. Wszystko zależało od stopnia zamożności/
Cisowę i Chylonię z Pustkami łączyły aż cztery drogi. Od dworca w Chyloni wiodła ul. Kartuska, wtedy brukowana kocimi łbami, kolejna tak zwana "czarna droga" wiodła przez mokradła i łąkę (dzisiaj są tam zabudowania hipermarketu), droga częściowo leśna od kościoła w Cisowej (dziś jest tu ulica Kcyńska) oraz leśne drogi "przez górkę" z których jedna wychodziła na ulicę Zbożową, a druga na ulicę Owsianą, przy cisowskim cmentarzu.
W zależności od potrzeb, tymi drogami chodzono do dworca, do kościoła, do szkoły. Udając się do pracy i z niej wracając korzystano głównie z ulicy Kartuskiej i wspomnianej wyżej "czarnej drogi".
Obecnie, gdy Pustki są pustkami tylko z nazwy, dzielnica ta jest bardziej samodzielna. Jest tu szkoła i kościół, a także sklepy i pawilony handlowe. Ulicą Kartuską od lat jeżdżą autobusy i trolejbusy, a obwodnica Trójmiasta krzyżując się z ulicą Chabrową, główną osią komunikacyjną Pustek, zapewnia połączenie nie tylko z Cisową i Chylonią, ale także z resztą aglomeracji trójmiejskiej.
Pamiętam Pustki z okresu przedwojennego i czasu okupacji, gdy z rodzicami niekiedy chodziliśmy do mieszkających tam znajomych. Pamiętam szkolnych kolegów, którzy na skróty, przez las, przychodzili do cisowskiej szkoły na zajęcia, gdyż zobowiązywała ich do tego "rejonizacja". Byłem pełen podziwu dla moich rówieśników, którzy zimą i latem, w słotę i śnieżycę, w lichej odzieży (a latem nawet bez obuwia), którzy objuczeni samorobnymi torbami na książki i zeszyty, przemierzali leśną trasę pomiędzy Cisową a Cisowskimi Pustkami. Torby te, dzieło rąk ich matek, bądź starszych sióstr, wykonane były z worków, a noszono je na jednej "szelce" przewieszone ukośnie przez pierś i plecy ucznia. Z tych lat zapamiętałem kilka nazwisk moich kolegów z Pustek - Kaletów, Rosińskich, Bielickich - a co dziwne imion lub nazwisk dziewcząt, które przecież wspólnie z chłopakami przychodziły do szkoły z Pustek nie pamiętam.
Nam Cisowiakom Pustki kojarzyły się z biedotą, bo też większość baraków na Pustkach i przyległym Demptowie była tandetna. Gorsza niż te na Strasznicy, Ćmirowie, a nawet Meksyku i często przypominały slumsy Grabówka.
Zabudowa slumsów Pustek nastąpiła z chwilą rozpoczęcia budowy portu w Gdyni. Ziemia tu była licha, nie nadawała się pod uprawę, także chętnie dzierżawiono działki pod zabudowę. Cena kupna lub dzierżawy takiej parceli była niewygórowana między innymi ze względu na znaczną odległość Pustek od Śródmieścia i portu, a więc od miejsc gdzie była praca. Pracowali wyłącznie mężczyźni, gdyż kobiety zajmowały się prowadzeniem domu, a dziewczęta czekały na męża. Szczytem marzeń i ambicji dziewcząt z takich przedmieści było zostać służącą w "pańskim domu" w Śródmieściu lub ekspedientką, co zdarzało się rzadziej, bowiem w małych sklepikach pracowała zwykle rodzina właściciela, a we większych dobrze widziana była ukończona "handlówka".
Mężczyźni do pracy udawali się koleją z Chyloni, na skróty przez Chylońskie Łąki rowerem lub pieszo. Wszystko zależało od stopnia zamożności/
Cisowę i Chylonię z Pustkami łączyły aż cztery drogi. Od dworca w Chyloni wiodła ul. Kartuska, wtedy brukowana kocimi łbami, kolejna tak zwana "czarna droga" wiodła przez mokradła i łąkę (dzisiaj są tam zabudowania hipermarketu), droga częściowo leśna od kościoła w Cisowej (dziś jest tu ulica Kcyńska) oraz leśne drogi "przez górkę" z których jedna wychodziła na ulicę Zbożową, a druga na ulicę Owsianą, przy cisowskim cmentarzu.
W zależności od potrzeb, tymi drogami chodzono do dworca, do kościoła, do szkoły. Udając się do pracy i z niej wracając korzystano głównie z ulicy Kartuskiej i wspomnianej wyżej "czarnej drogi".
Obecnie, gdy Pustki są pustkami tylko z nazwy, dzielnica ta jest bardziej samodzielna. Jest tu szkoła i kościół, a także sklepy i pawilony handlowe. Ulicą Kartuską od lat jeżdżą autobusy i trolejbusy, a obwodnica Trójmiasta krzyżując się z ulicą Chabrową, główną osią komunikacyjną Pustek, zapewnia połączenie nie tylko z Cisową i Chylonią, ale także z resztą aglomeracji trójmiejskiej.
wtorek, 25 listopada 2014
Ćmirowo – zmiany w krajobrazie - część 2
Rzeczka, czyli Cisowski Potok
Ma ponoć około 4 km długości i wypływa w lesie nieopodal
Łężyc. Płynie przez Pustki Cisowskie, omija lesiste pagórki, łukiem omija
Cisowę i koło Starej Szkoły – pod mostkiem płynie na teren łąk. Tam podobno
łączy się z Potokiem Chylonki, by wspólnie wpłynąć do Zatoki, w rejonie
gdyńskiego portu, a ściślej Terminalu Kontenerowego...
W czasach mojego dzieciństwa woda w tej rzeczce (bo tak o tym
mówili miejscowi), była zimna i krystalicznie czysta. Przed laty były tu
podobno pstrągi. Później pływały tam tylko cierniki, kijanki, rzadziej minogi i
żaby. Wtedy brzegi potoku były nieuregulowane i koło Starej Szkoły pojono
krowy, pędzone na łąki.
My, ćmirowska dzieciarnia, właśnie tu przy szkole
korzystaliśmy z kąpieli w rzeczce, bowiem na plażę do Gdyni trzeba było
dojeżdżać, a to było wtedy kosztowne. Potok był płytki, sięgał nam do kolan,
był więc bezpieczny dla kąpiących się dzieci. Poza kąpielą, w potoku tym
łapaliśmy do słoików kijanki lub cierniki, wyławialiśmy owoce, które spadły tu
z pobliskiego, starego sadu Juńskich, a także wchodziliśmy pod mostek. Ta
ostatnia czynność była szczytem dziecięcej odwagi, bowiem sklepienie mostku
było niskie, ciemne, przejście długie, a w dodatku istniała opinia, że pod
mostkiem są wodne szczury. O ile pamiętam – nikt nigdy nie przeszedł pod całym
mostkiem, chociaż próbowano.
Łąki
Zaraz za torem kolejowym były łąki, które częściowo
uprawiano. O ile pamiętam były tu tylko trzy zabudowania. Później zabudowań
stopniowo było coraz więcej. Przy zabudowaniach gospodarze uprawiali ziemniaki
i buraki. Za torami też były łąki, i tam wypasane było lokalne nieliczne krowy
i kozy. Już po wojnie na nasypie kolejowym i przy gospodarstwach, wypasaliśmy z
bratem nasze kozy, to był nasz sposób na wakacyjną nudę.
Las
Las był dla nas ćmirowiaków bardzo ważny. Z lasu czerpaliśmy
różne korzyści, stąd czerpaliśmy drewno na opał, chrust i szyszki na podpałkę,
stąd pochodziło zbierane corocznie runo leśne – jagody i grzyby. Znaliśmy
„miejsca”, gdzie było najwięcej czarnych jagód, gdzie rosły maliny i jeżyny, a
także miejsca w lesie na różne gatunki grzybów.
Na jagody i grzyby chodziło się całymi rodzinami lub grupami
sąsiedzkimi, zwykle w niedzielę, bo tylko ta była niepracująca.
W czasie wojny, a właściwie pod jej koniec, las był nam
schronieniem. Tu na jego obrzeżach mieszkańcy wybudowali liczne schrony,
korzystając z sosnowych pni jako budulca. Tu wreszcie chodziło się na
świąteczne spacery, a młodzi tu szukali ukrycia w czasie randek.
Zabudowania
Zabudowania na Ćmirowie były niejednolite, chociaż w lepszej
kondycji niż te na Demptowie, Pustkach Cisowskich, Meksyku oraz na pagórkach
Grabówka. Na Ćmirowie były liczne budynki mieszkalne murowane i otynkowane.
Sporo też było tu domów piętrowych, a jak już wcześniej wspomniałem, Lubner
wybudował przy ul. Owsianej dom czynszowy, dwupiętrowy, dla kilkunastu
najemców. Poza domami wybudowanymi w latach 20 – tych ubiegłego wieku
znajdowało się tu również kilka domów pochodzących zapewne z XIX wieku.
Nieopodal „Cisowianki” w cieniu starych lip, stał do lat 70 – tych ubiegłego
wieku, dworek o konstrukcji szachulcowej. Obiekt ten doprowadzono do ruiny,
chociaż był niewątpliwie zabytkiem, a następnie rozebrano, uzyskano plac pod
budowę szkolnego molocha. Parę starych chat było przy ul. Pszenicznej i
rzeczce. Były to chaty miejscowych gospodarzy. O wieku tych domów świadczyły
drzewa je otaczające, równe wzrostem tym, które rosły wzdłuż ul. Chylońskiej.
Większość zabudowy w ówczesnym Ćmirowie pochodziło z czasu
budowy portu w Gdyni, mieszkańcy pochodzili z całej Polski, bowiem przyjeżdżali
do Gdyni „za chlebem”, i osiedlali się wśród miejscowej ludności na przedmieściach,
po latach stanowili już jedność, bez podziału na swoich i obcych.
Szkoły
W okresie przedwojennym były na Ćmirowie dwie szkoły, a
właściwie klasy szkolne, które mieściły się w różnych miejscach. Istniała stara
szkoła przy rzeczce, kilka klas mieściło się w domu Stencla na ul. Jęczmiennej.
Poza Ćmirowem, przy ul. Chylońskiej w domu nauczyciela Mielczarskiego, także
mieściło się kilka klas. tak było do jesieni 1939 roku, gdy Niemcy uruchomili
wybudowaną wcześniej szkołę, której nadano nr 17, pisałem już na blogu i w
„Roczniku Gdyńskim” nr 14, o tej szkole.
czwartek, 13 listopada 2014
Ćmirowo – zmiany w krajobrazie. Część 1
Do osiedla tego mam zrozumiały sentyment. Tu bowiem
mieszkałem przez 18 lat mojego życia (1938 – 56). Tu spędziłem młodość, a
wcześniej dzieciństwo, które przypadło na czas wojny. I chociaż ten był trudny,
często chłodny i głodny, wspominam go z sentymentem, bowiem spędziłem go wśród
bliskich, obojga rodziców i rodzeństwa.
O osiedlu tym pisałem już kilkakrotnie. Spory historyczny
tekst znalazł się w „Roczniku Gdyńskim” nr 15/2003, tam w ostatniej części
tekstu wiadomości dotyczące Ćmirowa z II połowy XX wieku, a głównie z okresu powojennego, gdy nastąpił
dynamiczny rozwój osiedla oraz wspomniane w nagłówku niniejszego tekstu zmiany
w krajobrazie (w tym miejscu jedno sprostowanie do w/w „Rocznika Gdyńskiego” -
otóż ul. Lniana i istniejące przy niej osiedle domków jednorodzinnych znalazło
się na polu przy starym cmentarzu, a nie jak błędnie podano, na terenie tego
cmentarza, który nadal funkcjonuje).
Na cmentarzu tym od kilkudziesięciu lat spoczywają moi
rodzice i sporo kolegów „z podwórka” i szkoły. Odwiedzając ich groby, zawsze
mimochodem odwiedzam Ćmirowo i podziwiam zmiany jakie tu nastąpiły. Ze starego
Ćmirowa pozostało już niewiele, a i to co pozostało poddano renowacji i
„kosmetyce”. W tym stanie rzeczy zdecydowałem się na sporządzenie szkicu
dawnego Ćmirowa – tego przed przebudową, aby zachować jego wygląd dla
zainteresowanych. Opracowując szkic posłużyłem się głównie pamięcią, co mogło
wpłynąć na jego dokładność. Inną wadą szkicu jest zachwianie proporcji i
odległości pomiędzy prezentowanymi obiektami. Pomimo tych wad zdecydowałem się
na zamieszczenie schematu osiedla na moim blogu w przekonaniu, że starym
Ćmirowiakom odświeży wspomnienia, a młodym pozwoli zrozumieć jak dawne Ćmirowo
wyglądało.
Komentarz do szkicu Ćmirowo
Granice osiedla
Ćmirowo jako część Cisowej nie posiada wyraźnie określonych
granic. Przyjąć można, że Ćmirowo było zalążkiem Cisowej, której najstarsza
część znajdowała się w rejonie dzisiejszej ul. Pszenicznej – wzdłuż Cisowskiego
Strumienia, sięgając po obecną ul. Zbożową. W kierunku lesistych pagórków od
późnej powstałej dzisiejszej ul. Chylońskiej, rozciągały się pola, należące
(względnie dzierżawione) przez kilku osiadłych zagrodników. Po przeciwnej
stronie tego fragmentu Pradoliny Kaszubskiej rozciągały się łąki i bagniska,
sięgające aż po wzniesienie Kępy Oksywskiej. Tak więc miało Ćmirowo w zasięgu
ręki – pola uprawne, zarybiony strumień, las i łąki – słowem wszystko, co było
potrzebne do życia. Przeprowadzenie przez to osiedle szosy, a następnie pod
koniec XIX wieku kolei żelaznej, niewiele zmieniło w codziennym bytowaniu
mieszkańców, prowadzących głównie gospodarkę naturalną (czytaj
samowystarczalną). Sporadycznie tylko ćmirowiacy prowadzili wymianę towarową z
rybakami z Oksywskich Piasków (w relacji towar za towar). Z sąsiedztwa Gdańska,
Pucka, a później Wejherowa, korzystano bardzo rzadko, nabywając tam głównie
towary przemysłowe.
Drogi i ulice
Do połowy la 70. ubiegłego wieku drogi na Ćmirowie były
piaszczyste. Jedynie ul. Chylońska posiadała bruk i fragmenty chodnika
przeznaczonego dla pieszych. Zasadnicze zmiany w tym zakresie nastąpiły po
wejściu budownictwa mieszkaniowego na terenie Ćmirowa i Strasznicy. Wtedy też
pociągnięto dwupasmową ul. Czerwonych Kosynierów przez pola Cisowej i Ćmirowa,
odcinając cały łuk ul. Chylońskiej, i tym skrótem wychodząc na obrzeża Janowa.
Pozostawiając (jako skansen?) część zabudowy Ćmirowa – wybudowano nowe osiedle
Sibeliusa oraz liczne wieżowce przy ul. Owsianej, którą też zaasfaltowano.
Kolejny skok zmian w układzie dróg i w zabudowie nastąpił po uruchomieniu
przystanku SKM Gdynia – Cisowa, co nastąpiło 22 grudnia 1997 roku. Kolejne
zmiany i modernizacja ul. Morskiej i Owsianej przeprowadzono na przełomie lat
2013/14, instalując między innymi sygnalizację świetlno – dźwiękową na
przejściach dla pieszych, poszerzając jezdnię oraz wymieniając całkowicie
asfalt. Nieco wcześniej powstała w Ćmirowie nowa ulica Lniana, zginęła
natomiast ulica Kłosowa włączona do ul. Morskiej. Równocześnie zginęły pola
uprawne, a nawet większość przydomowych ogródków.
Pola
W czasach minionych lat, a więc w okresie przed zabudową
części Ćmirowa, w połowie lat 70. ubiegłego wieku, znaczną część
dzielnicy stanowiły pola uprawne (często ugory). Zabudowania mieszkalne i
gospodarcze – o których więcej poniżej – skupiły się głównie przy ul.
Jęczmiennej i Słomianej. Ul. Owsiana zabudowana była tylko częściowo, a ul.
Kłosowa jednostronnie to znaczy po stronie parzystej. Po nieparzystej mieściły
się tylko dwa parterowe baraki nr 1 i 3, a dalej aż po cmentarz i las
rozciągały się pola. Również niezabudowana była ul. Owsiana, przy której od
domu Lubnera, aż po Babski Figiel rozciągały się pola. Sięgały one po ul.
Zbożową. Pola ciągnęły się poza tym pomiędzy Ćmirowem a Strasznicą. Tam często
były ugory – z uwagi na piaszczystą glebę. Okresowo uprawiano tam ziemniaki lub
siano, dla wzbogacenia gleby w azot.
Pole po lewej stronie ul. Owsianej na znacznej długości
odgrodzone było od osiedla płotem, dość wysokim i szczelnym. Przez szpary
między deskami śledziliśmy porastanie żyta, a następnie w czasie żniw, przez
dziurę w płocie wchodziliśmy na pole, aby pomagać żniwiarzom. W zimie na płocie
tym opierały się śnieżne zaspy, blokujące drogę na cmentarz. Później płot
zniknął. Stało się to zapewne wiosną 1945 roku, a dokonali tego Niemcy, którzy
zużyli płot na opał oraz jako środki maskujące samochody, które przez
kilkanaście dni ustawiono pomiędzy domami Ćmirowa.
Na ćmirowskich polach w latach 20 – tych ubiegłego wieku
wytyczono ulice Jęczmienną, Kłosową i Słomianą. Wtedy też w tym rejonie
wybudowano sporo domków i baraków mieszkalnych. Zwykle budowano na
dzierżawionych od Leona Lubnera gruntach. Jak przed laty poinformowała mnie
Pani Helena Pałczyńska – córka tego gospodarza – uporządkowanie spraw
własnościowych tych gruntów nastąpiło dopiero w latach 70 – tych ubiegłego
wieku (zapewne z budową w rejonie ul. Owsianej wieżowców i pawilonów handlowych
oraz przeprowadzenie tędy dwupasmowej jezdni ul. Morskiej, wtedy Czerwonych
Kosynierów).
Na polach Lubnera – po wojnie użytkowanych przez Kazimierza
Głodowskiego – uprawiano głównie żyto i ziemniaki. Innych zbóż nie uprawiano.
Niekiedy pola te odpoczywały i wtedy na tych ugorach pasły się kozy, a my
dzieci mieliśmy tam nasze place zabaw i boiska.
Ogrody i sady
Kilka starych drzew owocowych rosło w rejonie ul. Pszennej to
jest w części starego Ćmirowa. Stara grusza rosła przed domem Piątka i chatą
Buszów. W sadzie Potrykusów rosła stara jabłoń, rzadko owocująca. Stare,
chociaż znacznie młodsze drzewa owocowe były w ogrodzie przy Starej Szkole.
Wszystkie pozostałe drzewa – sądząc po ich wzroście i kondycji – pochodziły z
czasu budowy domków „nowego” Ćmirowa, a więc z połowy lat 20. ubiegłego
wieku.
W przydomowych sadach rosły głównie wiśnie. Wzdłuż płotów
krzaki agrestu i porzeczek. Uprawiano też śliwy, w różnych odmianach. Zdarzały
się też pojedyncze drzewa papierówek, pilnie strzeżonych przez właścicieli
przed „pachtującymi” chłopakami.
Zwykle sad i ogród stanowiły jedno. W ogródkach od strony
ulicy sadzono głównie kwiaty. Rosły tu więc – już od wiosny – przebiśniegi,
rzadziej krokusy, a później nagietki, maki i lwie paszcze. Jesienią pojawiały
się tu astry, a wcześniej piwonie. Przed wieloma domami, w kącie ogrodu,
zieleniły się krzewy bzu. Już od późnego lata w ogrodach dominowały dalie, ich
kwiaty były dumą ogródków.
O ile rozmiary działki na to pozwalały, na zapleczu domu
uprawiano głównie warzywa smakowe – seler, pietruszkę, por, marchew i często
sałatę i rzodkiewkę. W czasie wojny i tuż po niej, uprawiano w ogródkach tytoń,
którego były dwa gatunki – kwitnący żółto, o wydłużonych liściach i kwitnący na
biało. Uprawa tytoniu podyktowana była skąpymi przydziałami kartkowymi
papierosów i tytoniu w czasie okupacji, stanowiła zatem uzupełnienie tej używki
dla nałogowych palaczy.
O sady i ogródki dbano z pełnym zaangażowaniem. Drzewka
owocowe bielono i przycinano, chwasty i opadłe liście palono, a glebę w
ogródkach nawożono nawozem naturalnym, pochodzącym od hodowanych zwierząt.
Ciąg dalszy nastąpi...
poniedziałek, 22 września 2014
Stara osada Pogórze
Pisząc jeden z moich tekstów natrafiłem na ciekawy opis
Pogórza zamieszczony w nr 11 „Rocznika Gdyńskiego” z lat 1992 – 93. Autorem
tekstu jest Bohdan Ostrowski – przedwcześnie zmarły w wieku 56 lat, nauczyciel,
bibliotekarz, erudyta i autor tekstów poświęconych poszczególnym gdyńskim
dzielnicom. Opis Pogórza, jest jedną z ostatnich „monografii gdyńskich
dzielnic”, jakie wyszły spod pióra tego publicysty.
Jego interesujący życiorys zaprezentował w kolejnym numerze
„Rocznika Gdyńskiego” w dziale „Gdyńskie Życiorysy” Henryk. J. Jabłoński –
członek Komitetu Redakcyjnego naszego „Rocznika”, do którego zainteresowanych
odsyłam. Ja natomiast zatrzymam się nieco nad ciekawostkami dotyczącymi
Pogórza, jakie na wstępie tekstu znajdujemy u B. Ostrowskiego.
Otóż według Autora z nazwą Pogórze spotykamy się w
dokumentach już w 1253 roku (ten sam rok odnosi się do wsi Gdynia). Jest sprawą
oczywistą, że osada istniała już wcześniej, co podaje inny Autor, mianowicie
prof. G. Labuda w „Historii Pomorza”, a co potwierdzają wykopaliska prowadzone
w rejonie Kępy Oksywskiej przez prof. Kostrzewskiego z Uniwersytetu
Poznańskiego w okresie międzywojennym. Znalezione urny wskazują, że Kępa
Oksywska i jej okolice zamieszkałe były już w okresie przedchrześcijańskim.
Ilość wykopalisk i ich specyfika (zdobnictwo i kształt) sprawiły, że uczeni
zakwalifikowali je do tzw. kultury oksywskiej.
O sprawach tych B. Ostrowski nie pisze, podaje natomiast inną
ciekawostkę, mianowicie za prof. Jerzym Trederem z Uniwersytetu Gdańskiego,
próbuje etymologicznie wyjaśnić nazwę Pogórze. Otóż, uważa, że przedrostek po –
oznacza „przy, wzdłuż” - a to oznaczałoby, że osada, o której mówimy leżała
przy górze – czyli w tym przypadku przy wzniesieniu jakim jest Kępa Oksywska,
która w tym miejscu osiąga wysokość 80 m n.p.m.
Poza powyższymi ciekawostkami wspomnieć wypada, że w tekście
znajduje się nieco informacji o „historii najnowszej” i o współczesności Pogórza,
a także szkic osiedla przedstawiający rozmieszczenie ulic w jego obu częściach
(Pogórza Dolnego i Górnego). Kto jest autorem owego szkicu nie podano. I
chociaż nie podano też skali tego szkicu, a nawet ukształtowania terenu – szkic
ten pozwala na ogólną orientację w osiedlu.
Pamiętać jednakże przy tym należy, że B. Ostrowski swój tekst
pisał ponad dwadzieścia lat temu, a więc niektóre podane w jego artykule dane
zweryfikował czas.
wtorek, 24 czerwca 2014
O cisowskim cmentarzu słów kilka
Kilkusetletnia Cisowa przez wieki nie miała swojego
cmentarza. Zmarłych mieszkańców grzebano na cmentarzu chylońskim przy kościele
św. Mikołaja, bądź w Rumi. Tak było do grudnia 1936 roku, gdy przy parafii pw.
Przemienienia Pańskiego powołanej do istnienia zaledwie trzy lata wcześniej (21
grudzień 1933 rok) odbył się pierwszy pochówek na nowo powstałym cmentarzu.
Zlokalizowano go przy końcu ul. Owsianej, tuż przy lesie. Ziemię pod cmentarz
ofiarowali miejscowi gospodarze, Teresa i Leon Lubner. O cmentarzu tym pisałem
już wcześniej w „Wiadomościach Gdyńskich” (nr 11/1999 rok, gdzie jest mój tekst
pt. „Trochę wspomnień o Cisowej”). Tam więcej szczegółów o cisowskim cmentarzu,
między innymi o jego wojennych losach oraz o losach tamtejszej parafii.
Gdy wiosną 1938 roku sprowadziliśmy się do Cisowej i
zamieszkaliśmy przy ul. Kłosowej, staliśmy się sąsiadami tego cmentarza. Ulica
Kłosowa była zabudowana tylko po parzystej stronie. Po stronie nieparzystej
(poza dwoma barakami) rozciągały się pola Lubnera, na którym od czasu do czasu
rosło żyto lub ziemniaki. Wystarczyło wyjść przed budynek, aby widzieć cmentarz
i to co się na nim działo.
Od strony osiedla cmentarz był ogrodzony siatką druciana.
Zapewne ze względów oszczędnościowych siatki nie założono od strony lasu, z
którym sąsiadował ten teren. Wejście na cmentarz było od strony ul. Owsianej,
tu gdzie nadal się znajduje. Na lewo od wejścia było zaledwie kilka grobów,
głównie małych, dziecięcych. Pozostały teren był niezagospodarowany. Był to
ugór, porosły trawą i polnymi kwiatami. Cmentarzem zarządzał emeryt pan Holka.
On i jego liczni synowie kopali kolejne mogiły. Uruchamiali sygnaturę, gdy
kondukt zbliżał się do bramy cmentarza, uprzątali groby, słowem dbali o mogiły
i o cały cmentarz.
Zdarzało się, że pod nieobecność kościelnego asystowali
księdzu w obrzędach, a z reguły pomagali w niesieniu trumny od bramy cmentarnej
do mogiły.
Tak było przed wojną, w czasie okupacji i tuż po wojnie. A
gdy już o wojnie mowa, to z tego czasu utkwiły mi w pamięci następujące
wydarzenia. Zamalowane smołą polskie napisy na nagrobkach, pogrzeb księdza
Leona Dzienisza, którego zamordowano w Dachau i urnę z jego prochami, pogrzeb
polskiej rodziny, która zginęła w czasie bombardowania jesienią 1943 roku oraz
rząd grobów żołnierzy niemieckich poległych w marcu 1945 roku, w czasie walk o
wyzwolenie naszego miasta. Ale to już historia.
Z późniejszych wydarzeń pamiętam zmianę grabarza. Po odejściu
z tej profesji rodziny Holków, na cmentarzu rządziła kobieta, nazwiskiem Lange,
a po niej sprawami cmentarza zajęła się jakaś spółka młodych mężczyzn.
W ostatnich latach ruch na cmentarzu znacznie zmalał, bowiem
jest on już zamknięty. Grzebani są tu teraz tylko ci, którzy wcześniej zadbali
o miejsce na mogiły, bądź ci, których grzebie się na miejscach po zmarłych
przed laty członkach rodziny. Cmentarzem zarządza proboszcz parafii pw.
Przemienienia Pańskiego, bowiem cmentarz jest wyznaniowy, katolicki.
Osobiście mam duży sentyment do tego cmentarza. Kojarzy mi
się on z moją młodością, a także z tym, że spoczywają tu moi rodzice.
poniedziałek, 4 listopada 2013
Dwie sąsiadujące gdyńskie dzielnice
Chylonia i Cisowa to najbardziej na północ wysunięte
dzielnice Gdyni. Tak jest od lat 30 – tych ubiegłego wieku, gdy w 1930 roku
Chylonię, a w 1935 roku Cisowę włączono do obszaru naszego miasta. Pomimo tego
formalnego miejskiego statusu obydwie dzielnice, a szczególnie Cisowa, jeszcze
przez długie lata nadal nie zatraciły swojego wiejskiego oblicza. Tu nadal
zabudowania miały wiejski charakter, ulicami toczyły się furmanki, a w czasie
żniw wozy drabiniaste wypełnione snopami żyta. Tu też często chodnikami pędzono
na pastwiska krowy.
Zasadniczy przełom w tym wizerunku obu osiedli nastąpił „za
Gierka”, gdy Chylonię i Cisowę odcięto ul. Morską biegnącą przez dotąd uprawne
pola, od Grabówka aż po Janowo. Wtedy też przy tej dwupasmowej jezdni pojawiły
się wieżowce mieszkalne i towarzyszące im pawilony handlowo – usługowe. Ulica
Morska spięła obie dzielnice i tylko dawni mieszkańcy rozróżniają dziś umowną
granicę między tymi osiedlami. Wcześniej za taką granicę uznawano ul. Kartuską,
chociaż była to sprawa wątpliwa, bowiem często Lipowy Dwór zaliczano do
Chyloni. Tak samo jak do Chyloni zaliczano oficjalnie dworzec kolejowy i urząd
pocztowy. Obydwie te instytucje służyły co prawda mieszkańcom obu dzielnic,
czemu sprzyjało ich położenie, ale formalnie zaliczano je do Chyloni.
Wcześniej, przed setkami lat, u zarania tych wsi, ich
położenie sprawiało, że granice te były bardziej wyraziste. Stara Chylonia koncentrowała
się w rejonie ul. Wiejskiej, Młyńskiej i św. Mikołaja, zaś stara Cisowa, to
rejon ul. Pszenicznej i Zbożowej, czyli rejon zbliżony do granic Ćmirowa.
Obydwie wsie powstały w XIII wieku, z tamtego bowiem czasu
pochodzą najwcześniejsze zapisy w zachowanych dokumentach. Kilkadziesiąt lat
później wiadomo już, że około 1400 roku (czas bitwy pod Grunwaldem) Chylonia
liczyła 25 łanów ( 1 łan około 16 ha), a Cisowa 18 łanów. Uprzywilejowani
sołtysi obu wsi mieli w czasie wojny obowiązek stawić się konno na wojenną
wyprawę. Po Pokoju Toruński w 1466 roku, Chylonia wraz z Redłowem i Cisową
przeszła na własność polskiego króla, który wydzierżawił te ziemie miejscowej
szlachcie. Płacony czynsz wynosił ½ grzywny od łana. Czynsz ten był
zróżnicowany, i tak młynarz płacił aż
1,5 grzywny, a karczmarz 2 grzywny. Jak zdołano ustalić w Chyloni było 15
gospodarstw, a w Cisowej 9, przyjmując, że przeciętne gospodarstwo liczyło 2
łany.
Na przełomie XV i XVI wieku omawiane wsie należały do rodziny
Krokowskich. Jeden z Krokowskich był dworzaninem króla Jana Olbrachta.
W XIX wieku Prusacy w obu wsiach zaprowadzili swoje porządki.
Większość instytucji zlokalizowana była w Chyloni. Tam znajdował się kościół i
cmentarz, tu był młyn, posterunek policji, urząd pocztowy i od 1870 roku
dworzec kolejowy. Dopiero w 1947 roku Cisowa uzyskała placówkę, której w
Chyloni brakowało, mianowicie szkołę średnią ogólnokształcącą, do której
uczęszczała młodzież z obu dzielnic. Już wcześniej, bo w latach 30 tych
ubiegłego wieku, Cisowa usamodzielniła się od Chyloni pod względem kościelnym.
Wtedy to ustanowiono w Cisowej oddzielną parafię, wybudowano kościół i
uruchomiono cmentarz.
sobota, 2 listopada 2013
Nowa Gdynia – gdzie to jest?
W czasie moich licznych gdyńskich lektur natrafiłem przypadkiem
na nazwę Nowa Gdynia z kontekstu wynikało, że ten fragment Gdyni znajduje się
gdzieś w rejonie Grabówka. To, że „stara” Gdynia, to znaczy lokalizacja wsi
Gdynia jest powszechnie znana, nazwa Nowej Gdyni mnie zaintrygowała. Podjąłem
więc poszukiwania w moim podręcznym księgozbiorze, w przekonaniu, że uda mi się
ową dziwną nazwę rozszyfrować.
Poszukiwania zacząłem od tekstów Bohdana Ostrowskiego,
których cykl pt. „Dzielnice Gdyni” znajduje się w kolejnych „Rocznikach
Gdyńskich”. Przewertowałem uważnie opracowanie tego Autora w „Roczniku
Gdyńskim” nr 7 dotyczące Grabówka i kolejny nr 8, w którym jest sporo
wiadomości o Chyloni, tej historycznej i obecnej. Niestety śladu Nowej Gdyni
nie znalazłem.
Sięgnąłem więc po „Bedeker Gdyński” Małkowskiego, w
przekonaniu, że Autor ten urodzony na Grabówku i znający tę dzielnicę nie
pominie milczeniem sprawy Nowej Gdyni. Zgodnie z przewidywaniami na stronie 85,
gdzie jest hasło „Grabówek” natrafiłem na interesujący mnie fragment: „... nie
ma wątpliwości co do linii przebiegu granicy (Grabówka moje stwierdzenie) z
Chylonią. Była nią dzisiejsza ul. Kalksztajnów i jej przedłużenie zarówno w
stronę Wysoczyzny Gdyńskiej, jak i w stronę Pradoliny Kaszubskiej, czyli
ówczesnych Chylońskich Błot. Powstała tu w XIX wieku, przy gościńcu, w okolicy
mleczarni „Kosakowo” osada otrzymała nazwę Nowej Gdyni (na mapach pruskich z
tamtych lat Neu Gdingen)”.
W tej wersji położenie Nowej Gdyni wydało mi się mało
dokładne, bowiem od ul. Mireckiego (tu była mleczarnia) do Chyloni odległość
jest zbyt wielka około 1200 metrów, aby mówić o granicy pomiędzy Grabówkiem a
Chylonią. Sięgnąłem więc do mapy von Schrottera z 1796 – 1802 roku, lecz nazwy
Nowa Gdynia tam nie znalazłem. W rejonie południka 36, który przecina tu teren
obecnej Gdyni znalazłem nazwę Krug Grabowko czyli karczma Grabówek, dalej w
kierunku Chyloni po lewej stronie Szosy Gdańskiej nazwa Bernorde (to dzisiejszy
rejon Leszczynek), a dalej już Kielau czyli Chylonia. W tej sytuacji można
przyjąć prawie z pewnością, że Nowa Gdynia leżała bliżej Chyloni to jest bliżej
ul. św. Mikołaja, na terenach na północny – zachód od Estakady Kwiatkowskiego
(ul. Opata Hackiego, Ramułta, Dantyszka itd.), aż po ul. Hutniczą.
Moje przypuszczenia potwierdza szkic sytuacyjny z 1918 roku
opracowany w Instytucie Geograficznym w Legnicy, a znajdujący się na stronie 62
książki Tomasza Rembalskiego pt. „Właściciele wolnego sołectwa i karczmy w
Gdyni (1362 – 1928)”. Tu znajduje się
szereg informacji dotyczących Nowej Gdyni. Według tego Autora nazwa Nowa Gdynia
pojawiła się po raz pierwszy w Oksywskiej Księdze Chrztów w 1834 roku.
Wcześniej, bo w 1830 roku tereny te od niejakiego Michała Kurra nabył Jakub
Gruba. Teren liczył ponad 149 morgów, czyli około 35 ha. Grunty orne wchodzące
w skład tej posiadłości około 20 ha. Pozostałe grunty to łąki i pastwiska.
Czy na terenie Nowej Gdyni zlokalizowane były także inne
gospodarstwa, których nie odnotowano w kościelnych księgach Oksywia, nie
wiadomo. A może tak nazwano tylko owo jedno gospodarstwo Grubów. Wiadomo tylko,
że rodzina ta posiadała w Gdyni i jej sąsiedztwie także inne grunty i należała
do jednej z najbogatszych rodzin kaszubskich w naszym mieście.
poniedziałek, 28 października 2013
Kolibki – co dalej?
Zasięg tej dzielnicy Gdyni, a także jej przeszłość są dobrze
znane. Gorzej natomiast przedstawia się przyszłość Kolibek, bowiem stan prawny
folwarku i przyległych ziem budzi kontrowersje. W wieczornym wydaniu „Panoramy”, regionalnego serwisu
informacyjnego nadanego w dniu 14 października 2013 roku, poinformowano, że w
Szwecji odnalazł się spadkobierca Kolibek, który występuje na drogę sądową w
celu odzyskania należnego mu spadku.
Tak więc tereny ograniczone Sweliną z jednej strony, a
potokiem Kaczym z drugiej, wraz z folwarkiem i zabudowaniami pałacowymi mogą
zmienić właściciela. Nie mnie jednak rozstrzygać ten niewątpliwie zawiły
prawniczo przypadek. Od tego są odpowiednie sądowe instancje i ludzie o
stosownych kwalifikacjach. Ja natomiast zdecydowałem się na zaprezentowanie
nieco informacji o Kolibkach, tych historycznych, które dopiero w 1935 roku
wraz z Orłowem dołączono do naszego miasta.
Pierwszy zapis historyczny dotyczący Kolibek pochodzi z
krzyżackiego zapisu z 1342 roku, jest więc o kilkadziesiąt lat młodszy od tego
dotyczącego Gdyni z 1253 roku. Liczący 24 łany majątek ziemski przechodził
często z rąk do rąk. Władali nim wielmoże polscy (kaszubscy), a także
patrycjusze gdańscy. Ze znanych historycznych nazwisk właścicieli Kolibek
wymienić warto Jakuba Wejhera, siostrę króla Jana III Sobieskiego z Radziwiłłów
Katarzynę, Marię Kazimierę Sobieską, wdowę po Królu Janie III, jej synów
Aleksandra i Jakuba, a następnie starostę puckiego Piotra Przebendowskiego. Ten
przekazał majątek swojemu bratu Mateuszowi. Po 1782 roku majątek przeszedł w
ręce cudzoziemców, Anglika Aleksandra Gibsona, a następnie Niemców. Z
początkiem XX wieku, konkretnie w 1911 roku, majątek Kolibki kupił berliński
Bank Ziemski. Po I wojnie światowej, w 1919 roku, od Niemca Waltera Schutze,
Kolibki za kwotę 2500000 marek nabył Witold Kukowski. Ten pomorski patriota dał
się poznać z gościnności i rozbudowy kolibkowskiego pałacu.
Hitlerowskim gdańszczanom Kukowski źle się kojarzył, wszak
Kolibki były rodzajem zapory pomiędzy polską Gdynią, a Wolnym Miastem Gdańsk.
Dowodem tego były wielodniowe walki polskich obrońców w tym rejonie, we
wrześniu 1939 roku.
Swoją nienawiść Niemcy wyłądowali po zajęciu Kolibek, Orłowa
i Gdyni. W Kolibkach rozebrano kościół pod wezwaniem świętego Józefa, a groby
na przykościelnym cmentarzu zrównali z ziemią, w tej liczbie grób dr T.
Zegarskiego. Eksterminacji też poddano rodzinę Kukowskiego. Jego już jesienią
1939 roku zamordowano w Piaśnicy. Żonę i jej siostry oraz jedną z córek zesłano
do obozu Rawensbruck. Drugą córkę zamordowano w Oświęcimiu. Brat Kukowskiego
Olgierd spędził całą wojnę w Dachau.
Po wojnie niedobitki rodziny Kukowskich w ramach pomocy humanitarnej
szwedzkiego Czerwonego Krzyża znalazły się w Szwecji. Syn Olgierda Kukowskiego
Bogdan nadal żyje wraz z rodziną w Szwecji. To zapewne On podejmuje starania o
odzyskanie spadku, który za czasów PRL – u przeszedł na własność Skarbu
Państwa.
Jakie będą dalsze losy Kolibek czas pokaże...
niedziela, 29 września 2013
Moja relacja - część 2
W niemieckiej szkole obowiązywał
oczywiście język niemiecki. W tym języku mówili do nas
nauczyciele, w tym języku należało odpowiadać na zadawane
pytania. Po niemiecku też należało rozmawiać. Nakaz ten był
przez nas powszechnie łamany. Między sobą, na przerwach,
rozmawialiśmy po polsku, natomiast na lekcjach mówiliśmy po
niemiecku. Po niemiecku też mówiliśmy w miejscach publicznych.
Poza szkołą, gdzie byli niemieccy nauczyciele i uczniowie
Volksdetsche. Mieliśmy też Niemców za sąsiadów. Obok nas, na
ówczesnej Ahrenstrasse, czyli Kłosowej (więcej o niej tutaj), zamieszkał Niemiec Karl
Schultz, dowódca armaty przeciwlotniczej ustawionej na gmachu szkoły
morskiej. Ożenił się on z Kaszubką Martą Ponke. Było to
małżeństwo bezdzietne. Wraz z nimi mieszkała „stara Ponkowa”,
która mówiła zwykle po kaszubsku. Schultz nie reagował na naszą
polską mowę, gdy w czasie dziecięcych harców krzyczeliśmy po
polsku.
Z drugiej strony naszego podwórka
znajdowała się posesja rodziny Stenclów. Posesja leżała przy ul.
Jęczmiennej. Przed wojną Stenclowie prowadzili tam „kolonialkę”,
czyli sklep spożywczy i magiel. Jego brat, właściciel sąsiedniego
budynku (z czerwonej cegły, trzy kondygnacje) wynajmował część
pomieszczeń w tej kamienicy na potrzeby cisowskiej szkoły. Stencel
był Kaszubem, pod wpływem swojej niemieckiej żony. W czasie
okupacji ich syn Janek był gestapowcem, podobno na Kamiennej Górze (więcej o tej dzielnicy tutaj),
ich córka była Blitzmadel, czyli służyła w zmilitaryzowanej
formacji dziewcząt, obsługujących radiostację i inne urządzenia
łączności. Paradowała w dobrze dopasowanym mundurze i nie
utrzymywała żadnych kontaktów z rówieśniczkami z Ćmirowa.
Najgroźniejsza z całej rodziny była „stara Stencelka”, mogła
ona bowiem zadenuncjować każdego polskiego sąsiada.
Nieopodal, przez pole Lubnera, na tak
zwanej Malinowskich Górce osiedlił się kolejny SS – man wysokiej
rangi Sturmbahnfuhrer chyba Muller. Zajął on pałacyk Malinowskich
wraz z ogrodem i sadem. Tam zatrudniał polskich „wolontariuszy”,
którzy pracując na „jego włościach” otrzymywali nieco płodów
rolnych lub owoców, a przede wszystkim bezpieczeństwo, gdyż SS –
man nie pozwalał szykanować swoich pracowników, świadczących mu
wielorakie prace przy gospodarce.
Wspomniałem już wyżej o kierowniku
szkoły SS – manie Schumannie, który zajął jeden z trzech
budynków tak zwanej starej szkoły i przyległy, duży sad i ogród.
Ten uprawiali uczniowie klasy, zajmującej sąsiedni budynek. Praca w
ogrodzie Schumanna odbywała się legalnie w ramach tak zwanego
Gartenbau, czyli prac ogrodowych. Dziwne to były zajęcia,
polegające na skopywaniu grządek, plewieniu i zbieraniu nawozu z
ulicy Chylońskiej. Przedmiot ten nie figuruje na świadectwie
szkolnym (którym dysponuję), była to więc „lewizna”. Te prace
w ogrodzie nadzorował Herr Stanitzky, który mieszkał nieopodal w
checzy Jungowskich (?) zmienili nazwisko na Jung.
Takich przypadków zmiany nazwiska z
polskiego na niemieckie było w naszej okolicy więcej. Zabieg ten
bowiem był chętnie stosowany, żeby przypodobać się okupantowi i
ciągnąć z tego korzyści. Podobnie jak strzec się trzeba było
„przechrztów”, jak nazywał tych osobników mój ojciec, którzy
nagle poczuli się Niemcami i współpracowali z Niemcami. Powszechna
też była opinia, że niebezpieczni są gdańszczanie, którzy w
przeciwieństwie do Niemców z Reichu, byli bardziej fanatyczni.
Na zakończenie słów kilka o
schronach i nalotach bombowych na Gdynię i Cisowę (więcej na temat nalotów tutaj). Ja najlepiej zapamiętałem
pierwszy wojenny nalot na okupowaną Gdynię, który miał miejsce w
czerwcu lub lipcu 1941 roku, po napaści Niemców na ZSRR. Wtedy
kilka radzieckich samolotów, w godzinach popołudniowych
zbombardowało gdyński port. My uciekliśmy do lasu, szukając w nim
schronienia. Naloty te powtórzyły się w następnych dniach, lecz
były one niegroźne.
Naloty na Gdynię nasiliły się od
1943 roku. Zapamiętałem kilka z nich. Pamiętam nalot dzienny na
lotnisko w Rumi, w święta Wielkanocne. Duży, dzienny nalot
amerykański z dnia 9 października 1943 roku (więcej o nim tutaj), na port, śródmieście,
a także na Chylonię i Cisową, o których wspomina jeden z relacji
zawartej w tekście księdza Gawrona. Pamiętam nocne naloty, chyba
już w 1944 roku, gdzie używane były flary. Pamiętam zamglenia
stosowane przez Niemców, które obsługiwało wojsko włoskie, a
polegające na puszczaniu sztucznej mgły z metalowych beczek ustawionych w różnych częściach miasta i portu, w Cisowej takich
beczek nie było. Były natomiast w Chyloni przy płocie gazowni.
Z tego też czasu pochodzą moje
wspomnienia z budowy w naszej dzielnicy schronów ziemnych tak
zwanych Splitergraben. Schrony takie na Ćmirowie (o tej dzielnicy więcej napisałem tutaj) były dwa. Jeden na
polu, nieopodal lasu, przy ul. Słomianej, a drugi przy ul.
Jęczmiennej, w pobliżu ul. Owsianej (więcej na jej temat tutaj). Schrony te wybudowali, o ile
dobrze pamiętam, jeńcy francuscy pod niemieckim nadzorem. Ich
konstrukcja była słaba, zadaszenie i ściany boczne, wyłożone
sosnowymi deskami. Biegły one zygzakiem na długości około 60 –
80 metrów. Kryła je dość gruba warstwa piasku, lecz jak sama
nazwa wskazuje, chroniła ona najwyżej przed odłamkami.
Z początkiem I kwartału 1945 roku,
gdy front zbliżał się już do Trójmiasta, zaczęto masowo budować
ziemianki, czyli bunkry w lesie w pobliżu cmentarza. Te budowano
solidniej. Kopała je miejscowa ludność na własne potrzeby.
Wkopywano się w morenowe wzgórze, szalowano dziurę balami sosny,
okrywano zwykle dwiema warstwami bali drewnianych, i obsypywano
całość grubą warstwą ziemi.
W takim bunkrze, wraz z rodzinami
sąsiadów, mieszkaliśmy przez kilka ostatnich tygodni wojny. Już
po wojnie, schronów takich w rejonie cmentarza, naliczyłem
kilkanaście...
piątek, 27 września 2013
Moja relacja - część 1
W nr 8 Zeszytów Gdyńskich jaki ukazał
się we wrześniu 2013 roku, znajduje się obszerny tekst księdza
Mirosława Gawrona, prezentujący losy mieszkańców Cisowej w latach
hitlerowskiej okupacji. Tekst powstał w oparciu o relacje
mieszkańców tej dzielnicy i ma charakter wspomnień osób, które
osobiście (wtedy jako dzieci bądź młodzież) opisywanych przeżyć
doświadczyły.
Do tekstu tego sięgnąłem z dużym
zainteresowaniem. Jestem bowiem byłym mieszkańcem Cisowej, w której
przeżyłem 18 lat, od 1938 roku do 1956 roku. W Cisowej zamieszkałem
wraz z rodzicami jako czteroletni chłopiec, a opuściłem ją jako
młodzieniec 22 letni. Gdy wybuchła wojna liczyłem lat pięć, a
gdy dobiegała końca lat jedenaście. Traumatyczne przeżycia lat
wojny sprawiły, że wiele wydarzeń z tego okresu pamiętam z dużą
dokładnością, chociaż zapewne „czynnik czasu” spowodował, że
niektóre przeżycia, a także nazwiska, nazwy i inne uległy
zatarciu.
Lektura tekstu księdza Gawrona wiele
moich wspomnień ożywiła. W niektórych przypadkach wzbudziła moje
wątpliwości, gdyż opisane wydarzenia moja pamięć zarejestrowała
nieco inaczej. Nie wnikając w szczegóły oraz stojąc na
stanowisku, że każdy ma prawo do własnych wspomnień, zdecydowałem
się nie polemizować z niektórymi szczegółami według mnie
niedokładnymi, a zaprezentować własne zapewne również
subiektywne. Ponieważ większość moich wspomnień zostało już
wcześniej opublikowane w „Wiadomościach Gdyńskich”, „Roczniku
Gdyńskim”, oraz w książce pt. „Wypędzeni ze wschodu”, gdzie
jest mój tekst pt. „Uciekinierzy” oraz w książce pt. „Moje
wojenne dzieciństwo”, wydawnictwo pod tymże tytułem, gdzie w
tomie X jest mój tekst pt. „Wojenna Gdynia”, tu tylko garść
ciekawostek, może nawet mało istotnych dla całości wojennego
obrazu Cisowej.
Gdy Niemcy zbliżali się do Cisowej
uciekliśmy do Śródmieścia, gdyż mój ojciec uważał, że Gdynia
będzie się skutecznie broniła. Ewakuowaliśmy się pieszo, w biały
dzień, niosąc tobołki pościeli i rzeczy osobistych. Było to
około 6 – 7 września 1939 roku. W czasie ucieczki nigdy nie
byliśmy atakowani przez niemieckie lotnictwo ani też nękani ogniem
artylerii. Schroniliśmy się u wujostwa przy ul. Chrzanowskiego, w
baraku (dzisiaj jest w tym miejscu Portowa Przychodnia Zdrowia). W
czasie nalotów i ostrzału chroniliśmy się w schronie Urzędu
Morskiego.
Po kilku dniach, w godzinach porannych,
pojawili się Niemcy na motorach. Przeprowadzili
pobieżną rewizję mieszkań i zabrali mężczyzn, mojego ojca i
wujka. My, czyli moja mama, brat, siostra i ja, przenieśliśmy się
do znajomych Kaszubów na Plac Kaszubski. Tam przeżyłem kolejną
rewizję przeprowadzoną przez żołnierzy niemieckich. Wnet też z
internowania powrócił mój ojciec, a rodzice zdecydowali się na
powrót do Cisowej. Na zwiady wysłano moją siostrę Wandę (rocznik
1923), która w ciągu jednego dnia odwiedziła nasze mieszkanie w
Cisowej i powróciła z wiadomością, że nasz dom jest niezburzony,
mieszkanie częściowo okradzione, ale że możemy wracać. Niebawem
rodzice załatwili furmankę i na niej wróciliśmy do naszej
dzielnicy. O ile pamiętam, nikt nas nie legitymował ani nie
kontrolował. W mieszkaniu brakowało naszego radia i nieco bielizny
pościelowej.
Z okresu tego okresu pamiętam głównie
strach jaki panował w naszej rodzinie. Mama bała się aresztowania
ojca, uczestnika powstania wielkopolskiego i śląskiego, a w okresie
między wojennym aktywisty PPS. Na szczęście skończyło się tylko na
strachu.
Już jesienią pojawiło się kolejne
niebezpieczeństwo, zaczęły się wysiedlania do centralnej Polski.
Baliśmy się wypędzenia w nieznane...
Ojciec wracając z pracy przynosił
coraz to nowe wiadomości wzbudzające i podsycające nasze obawy.
Tymczasem moja siostra Wanda z nakazu Niemców musiała podjąć
fizyczną pracę. Skierowana została wraz z grupą innych dziewcząt
do grabienia opadających liści z drzew (chyba na ul. Wolności).
Brat Jerzy (rocznik 1928) podjął naukę w niemieckiej szkole,
wybudowanej przez Polaków, lecz uruchomionej już przez Niemców.
Szalała zima. I wtedy, chyba w
styczniu 1940 roku, musiałem pójść do niemieckiej szkoły (więcej o "mojej szkole" napisałem tutaj), gdyż
obowiązek szkolny obejmował dzieci od 6 roku życia. Byłem bardzo
przestraszony! Wszystko było nowe. Tłum rówieśników,
przepełnione klasy i niemieccy nauczyciele, mówiący wyłącznie po
niemiecku. Odtąd przez najbliższe lata, do czwartej klasy włącznie,
do jesieni 1944 roku byłe uczniem Volksschule No 17 w Cisowej.
Obszerne wspomnienia z tego okresu opisałem we wspomnianej już
książce „Moje wojenne dzieciństwo”.
Szkole niemieckiej zawdzięczam tylko
jedno, dość dobre opanowanie potocznego języka niemieckiego.
Zapamiętałem też kilka nazwisk niemieckich nauczycieli. Moją
pierwszą wychowawczynią i nauczycielką była Helene Koswig,
stara panna lat około 40, nazistka, paradująca z odznaką NSDAP,
przypiętą do bluzki. Poza tym uczył mnie Herr Tromke, bijący
uczniów trzcinką, gdzie popadnie (wspomniałem o nim już na blogu tutaj).
Dalej był Herr Stanicky, chyba kaszub Volksdeutsch, paradujący w
mundurze Herr Schulleiter, czyli kierownik szkoły o nazwisku
Schumann, umundurowany hitlerowiec, którego zapamiętałem, bowiem
zostałem przez niego spoliczkowany i nazwany Kaszubem –
verfluchter Kaszube!
Ciąg dalszy nastąpi...
niedziela, 1 września 2013
Kamienna Góra
Panoramę Gdyni można oglądać z
kilku miejsc. Z Zatoki Gdańskiej, wtedy widać głównie pas zieleni
i wystające z niego wieżowce Redłowa i Witomina. Z oksywskiego
wzgórza, z cmentarza koło kościoła pod wezwaniem świętego
Michała Archanioła, a także z Kamiennej Góry, skąd widok jest na
port i znaczną część miasta.
Kamienna Góra – morenowe wzgórze o
wysokości 52,4 m n.p.m. dominuje nad naszym miastem i jest jego
wyraźnym akcentem. Geologicznie Kamienna Góra jest częścią Kępy
Redłowskiej. Nie zawsze wzniesienie to nosiło obecną nazwę.
Nazywano je kiedyś Gdyńską Górą, Psią Górą, Steinberg (od
1806 roku), a w polskim tłumaczeniu Kamienną Górą.
Jak podaje Franciszek Mamuszka, w XV
wieku na wzniesieniu tym mieścił się folwark klasztoru Kartuzów.
Po częściowej sekularyzacji w 1772 roku folwark przejęły władze
pruskie. Kilkadziesiąt lat później, w 1806 roku, posiadłość tę nabył pruski generał von Kauffenberg. Wtedy to pojawiła się po
raz pierwszy owa niemiecka nazwa Steinberg. W 1813 roku, syn generała
odsprzedał część posiadłości, a potem sprzedawano tu ziemię
kolejnym, różnym ludziom.
Po I wojnie światowej, w 1920 roku,
folwark nabył Ryszard Gałczyński, warszawski bankier, który
zwęszył tu dobry interes. Wnet też, powstała tu spółka o nazwie
Pierwsze Polskie Towarzystwo Kąpieli Morskich, prezesem którego
został Gałczyński, a znany pisarz Wacław Sieroszewski członkiem
zarządu.
Ruszyła zabudowa Kamiennej Góry,
którą przewidziano jako bazę mieszkaniową kąpieliska. Teren
podzielono na około 350 działek budowlanych o zróżnicowanej
wielkości, przeznaczonych pod zabudowę willi i pensjonatów.
Zlokalizowano tu też dwa hotele, „Kaszubski” i „Riwierę
Polską”, a od strony Alei Piłsudskiego, „Dom Zdrojowy”,
obecny Dom Marynarza.
Zagospodarowanie Kamiennej Góry w
okresie międzywojennym następowało bardzo dynamicznie. Już w 1928
roku istniała tu rozbudowana sieć ulic i dróg. Cały teren był
odwodniony. Sieć wodociągowa liczyła tu aż 7 km. Wybudowano też
dziesiątki willi między innymi dla letników.
Duży wpływ na ten rozwój miała
prężna działalność Towarzystwa. Dysponowało ono własnym
tartakiem, betoniarnią, stolarnią i innymi warsztatami, a także
cegielnią. To wszystko sprawiało, że Towarzystwo było w znacznym
stopniu samodzielne i budowało relatywnie tanio.
Z inicjatywy Towarzystwa, w centralnym
punkcie Kamiennej Góry postawiono już w 1924 roku popiersie Henryka
Sienkiewicza (wymienione w lecie 1939 roku na popiersie z brązu). Po
wkroczeniu do naszego miasta Niemców zostało ono usunięte.
W zabudowaniach Towarzystwa
Transportowego „Polskarob”, tu zlokalizowanych, zagnieździło
się Gestapo, a po wojnie Urząd Bezpieczeństwa i wśród gdynian
Kamienna Góra miała w tym czasie złe skojarzenia bo miejsce to
kojarzone było z przemocą.
sobota, 9 lutego 2013
Strasznica – zapomniane osiedle Gdyni.
Przez szereg lat w kolejnych
„Rocznikach Gdyńskich” ukazywały się teksty Bohdana
Ostrowskiego prezentujące poszczególne dzielnice Gdyni. W Numerze
9, z lat 1989/1990, znaleźć możemy dość szczegółowy opis
dzielnic mnie szczególnie bliskich – Cisowej, Pustek Cisowskich i
Demptowa.
W Cisowej spędziłem lata dziecięce i
młodość, tu chodziłem do szkoły, tu miałem liczne rzesze
kolegów, tu wreszcie, są groby moich rodziców.
I chociaż z dzielnicy tej
wyprowadziłem się już ponad 50 lat temu, nadal pod powiekami noszę
obrazy z tamtej części naszego miasta i wspomnienia - zarówno
dobrych, jak też złych wydarzeń – które mnie ukształtowały. W
tej sytuacji tekst B. Ostrowskiego, dotyczący Cisowej i jej
najbliższych okolic przeczytałem z dużą uwagą, wręcz z
sentymentem. Niestety autor (zapewne dysponując nadmiarem materiału
do tego tekstu) pominął w prezentacji niektóre osiedla składające
się na dzielnicę Cisowa.
Skoncentrował się na głównym
osiedlu, omówił Pustki Cisowskie i Demptowo (pomijając tzw.
Kolonię Lotniczą), o Meksyku wspomniał omawiając Chylonię, a
zupełnie pominął Ćmirowo i Strasznicę. Ponieważ o Meksyku (TUTAJ) i o
Ćmirowie (TUTAJ I TUTAJ) już wcześniej w moim blogu była mowa, tym razem nieco
informacji o Strasznicy, o której dziś już mało kto pamięta.
Najpierw trochę topografii. Otóż
Strasznica położona była jako najdalej na północ wysunięte
osiedle Gdyni. Dalej na północ były już tylko pola, tzw. Mały
Lasek (własność rodziny Skielników) i nieużytki. A później
było już Janowo czyli część Rumi.
Tak więc Strasznica leżała na północ
od Ćmirowa, od którego oddzielały ją pola uprawne i ugory,
ciągnące się po lewej stronie ul. Chylońskiej (idąc w kierunku
Rumi). Po prawej było nieco pól uprawnych, dalej tor kolejowy, a za
nimi łąki i torfowiska. Na wspomnianych ugorach po lewej stronie
ul. Chylońskiej, tuż za Ćmirowem pasły się kozy, niekiedy rósł
żółto kwitnący łubin, grano w piłkę, a na Św. Jana płonęły
ogniska.
W czasie okupacji, uciekając przed
głodem, próbowano nieużytki uprawiać, sadząc tam ziemniaki, lecz
nienawożone piaski, dawały plony tak mizerne, że z upraw tych
zrezygnowano.
Samo osiedle Strasznica stanowiły 4 –
5 budynków ustawionych od frontem do ul. Chylońskiej oraz
kilkanaście baraków, wzdłuż ul. Łubinowej, która biegła aż do
lasu. Tu mieszkali robotnicy portowi, jacyś rzemieślnicy, kilku
małorolnych Kaszubów, no i paru moich szkolnych kolegów – Kreft,
Serocki, Rogacki, Grzegowski.
Za Gierka, w miejscu Strasznicy
wybudowano osiedle Sibeliusa – fińskiego kompozytora, o światowej
sławie. Czemu właśnie tak – nie wiadomo.
A jeżeli chodzi o nazwę Strasznica,
to Edward Obertyński uzasadnił to tym, że ponoć w 1853 roku na
terenach tych panowała cholera. Zmarłych grzebano poza osiedlem
Cisowa, właśnie w rejonie przyszłej ulicy Łubinowej. O zarazie z
upływem lat zapomniano, ale nazwa kojarząca się z owym cmentarzem
zachowała się – to właśnie miejsce zwano Strasznicą.
czwartek, 27 grudnia 2012
Ćmirowo - ul. Owsiana
W 15. numerze „Rocznika Gdyńskiego” z
2003 roku, znajduje się mój tekst dotyczący Ćmirowa - jednego z najstarszych osiedli
współczesnej Gdyni (również na blogu pojawił się wpis o tej dzielnicy TUTAJ znajduje
się ten post). W tekście wymieniam kilka razy ul. Owsianą. To ważna ulica Ćmirowa,
gdyż łączy ul. Chylońska i przystanek SKM
Gdynia-Cisowa z pobliskim lasem, Babskim Figlem i
cisowskim cmentarzem. Połączenie z przystankiem SKM nastąpiło w 1993 roku, gdy
po latach starań udało się taki przystanek uruchomić. Wcześniej, przez lata mieszkańcy Ćmirowa i
Strasznicy korzystali z dworca kolejowego w
Chyloni odległego o ok. 2 km.
Nieco
wcześniej, bo w latach 7o. ubiegłego wieku ul. Owsianą poszerzono pokryto
asfaltem i dodano drugą jezdnię. Poza tym poprowadzono tam trakcję trolejbusową
od ul. Morskiej, odciążając ul. Chylońską. Poszerzenie ul. Owsianej wiązało się
z koniecznością wyburzenia kilkunastu starych kaszubskich budynków i zabudowań
gospodarczych, a także wycinką starych lip, klonów i kasztanowców. Kilka
gospodarstw zlikwidowano budując na ich miejscu bloki mieszkalne, a na ugorach
i lichych piaskach postawiono pawilony handlowe, usługowe, garaże, a nawet nowy
komisariat policji przeniesiony tu z Chyloni.
Idąc
w kierunku lasu a więc po prawej stronie ul. Owsiane powstało osiedle domków
jednorodzinny i całkiem nowa ulica Lniana, która biegnie wzdłuż lasu do osiedla
Sibeliusa (tam gdzie przed laty była wspomniana wyżej Strasznica ze swoja
jedyną, piaszczystą "ulicą" Łubinowa). Ćmirowo dorobiło się też swojego kościółka, którego wieża wyłania się z
sosnowej gęstwiny.
To już całkiem inne Ćmirowo, niż to które pamiętam z lat mojej
młodości i przedwojennego dzieciństwa. Wprawdzie pozostały nieliczne domy z tamtych lat, pojedyncze stare drzewa, lecz zmienili się
mieszkańcy tego osiedla. Bloki i wieżowce zasiedlili ludzie nie mający tu
korzeni, a liczni mieszkańcy starego Ćmirowa i Cisowej leżą już na
pobliskim cmentarzu. Te wspomnienia i refleksje naszły mnie, gdy przeglądałem
rodzinny album i natrafiłem tam na stare zdjęcie mojego syna stojącego na
piaszczystej i ogrodzonej płotami ul. Owsianej. Już za parę lat tędy pobiegnie
nowa Owsiana, dwupasmowa i wyasfaltowana.
Fragment
ówczesnej Owsianej pokazuje nieistniejące już domy i sady. Po lewej fragment
przydomowego sadu Szymanowskich, dalej szczyt baraku Flonsów.
Po prawej zaś dom czynszowy Lubnera, dalej domek Barzowskich i drzewo
(grusza) przed domem Buszów. Samego domu nie widać, zasłania go bowiem piętrowy
domek Barzowskich. A szkoda, bo u Buszów spędziłem niejedną godzinę, grając w
karty ze Stefanem i Staśkiem, słuchając beloczenia (mówienie po kaszubsku) ich matki i podziwiając
podłogę tej chaty, która była wyłożona cegłami. Podłoga ta - częściowo
wydeptana, pochodziła zapewne z XIX wieku na co wskazywały też stare wysokie
drzewa owocowe, których konary sięgały poza dach chaty. Po przeciwnej stronie
zabudowań Buszów znajdowano się gospodarstwo Potrykusów - Belbonów (Potrykusów
w Ćmirowie było kilku, a każdy z nich miał dla odróżnienia swoje przezwisko
często dodawane do nazwiska).
Dom Belbonów również był stary. Otaczał go wieloletni sad,
a samą chatę osłaniały wiekowe klony. Wszystko to przestało istnieć, gdy
budowano nową Owsianą. Zginęły budynki i sady, które dla nas dzieciarni były
wielką atrakcją, bo wystarczyło sięgnąć ręką do wychodzących za płot gałęzi, by
zerwać garść wiśni lub zebrać z ulicy stracone przez wiatr gruszki. Z tamtych czasów pozostały już tylko wspomnienia.
sobota, 8 grudnia 2012
Ulica Kielecka.
Dziś Witomino ze Śródmieściem Gdyni
łączą aż trzy ulice – Witomińska, Małokacka i najmłodsza z
nich Kielecka. Ta ostatnia powstała „na surowym korzeniu” i to
dosłownie, bowiem do 1967 roku biegła tędy leśna ścieżka. Od
biedy była ona przejezdna dla furmanek, bo samochodami jechali tylko
ci, którzy z braku wyobraźni narażali swój pojazd na poważne
uszkodzenia.
Po wojnie i wcześniej, dziś liczące
prawie 30000 Witomino – jedna z liczących się dzielnic Gdyni –
miała połączenie z „miastem” (tak się wtedy mówiło) ulica
Witomińską i Malokacką, które też były mało przejezdne.
Przyszłą ulicą Kielecką odbywano leśne spacery, jeżdżono
rowerami, a w zimie po łagodnym spadku terenu, saneczkowano.
W reportażu Zbigniewa Uniłowskiego z
1937 roku, pt. „Gdynia na co dzień” zamieszczonym w
„Wiadomościach Literackich”, o Witominie znajdujemy dwa epizody.
Jeden to opis kradzieży węgla z wagonów (zapewne z tzw. magistrali
węglowej), a drugi to opis śmietniska – dziś tu ul. Narcyzowa i
bloki – na którym toczono boje o nadpsute pomarańcze dowożone tu
z portu. Autor reportażu – naoczny świadek tych incydentów –
nie podaje jaką ulica odbywał się transport ciężarówkami
nadgniłych owoców z portu. Przypuszczać należy, że odbywał się
on ul. Witomińską, na pewno przejezdną już od 1929 roku
tj. od czasu gdy zlokalizowano przy tej ulicy Cmentarz Komunalny.
Tamta ulica Witomińska – co zapewne pamiętają Starzy Gdynianie –
wybrukowana była kocimi łbami, na których podskakiwały wozy
wiozące trumny...
W powojennych czasach, gdy za PRL
– u zdecydowano się na rozbudowę Witomina (a była to pierwsza
połowa lat 60. ubiegłego wieku), zaistniała pilna potrzeba
wybudowania nowoczesnej trasy komunikacyjnej umożliwiającej dowóz
materiałów budowlanych do budującego się z rozmachem osiedla,
przewóz pracowników na budowę, a także mieszkańców
zasiedlających nowe bloki.
Wtedy to – jak donosił „Głos
Wybrzeża” z dnia 27 stycznia 1967 roku, w artykule „Rozpoczęte
roboty na nowej drodze do Witomina”. To był początek. Nieco
wcześniej – chyba jesienią 1965 roku – byłem mimowolnym
świadkiem „przymiarki” do budowy tej ulicy. Spacerując wraz z
dwuletnim synem leśną drogą w kierunku Witomina, spostrzegłem
kilka mijających nas samochodów osobowych jadących „pod górkę”.
W jednym z nich dostrzegłem znajome twarze ówczesnych włodarzy
miasta, którzy zapewne z projektantami przyszłej ulicy
przeprowadzali rekonesans terenu przyszłej budowy.
A czas naglił. Zmobilizowano siły i
środki na tym zadaniu, bo już w grudniu 1967 roku (patrz „Głos
Wybrzeża” z 17 grudnia 1967 roku) poinformowano społeczeństwo o
oddaniu do użytkowania jezdnię ul. Kieleckiej.
Jak widać, zadanie realizowano
etapami. Chodnik i oświetlenie ulicy odłożono na rok następny. Na
lata następne odłożono natomiast budowę drugiej jezdni – po
lewej stronie ulicy idąc „pod górkę” - przeprowadzając tam
tylko wycinkę drzew i krzewów oraz rezerwując odpowiedni pas
gruntu przez całą długość lasu...
I tak pozostało do dziś!
A przecież od tego czasu minęło
prawie pół wieku, przybyło samochodów, rozrosło się Witomino,
uruchomiono kolejne linie autobusowe, zmodernizowano ul. Małokacką,
powiązano komunikacyjne osiedle z obwodnicą trójmiasta...
wtorek, 13 listopada 2012
Ćmirowo
W tekście o Babskim Figlu, w jednym
miejscu wspomniałem Ćmirowo. Pierwsza czytelniczka moich artykułów,
moja żona Sabina, zwróciła mi uwagę, że nazwa ta dla wielu
czytelników mojego blogu może być niezrozumiała. W związku z tym
postanowiłem przybliżyć nieco czytelnikom tę dzielnicę Gdyni.
Otóż, Ćmirowo to najstarsza część
Cisowej, w zasadzie jej kolebka. Położona jest w pobliżu
cisowskiego cmentarza, a rozciąga się od ul. Zbożowej, wzdłuż
ul. Chylońskiej aż po obecne osiedle Sibeliusa. Inaczej to część
starej Cisowej obejmująca ul. Owsianą, Pszeniczną, Jęczmienną, i
Słomianą oraz nowe ulice – Lnianą i odcinek ul. Morskiej (dawna
ul. Kłosowa) od nr 232 aż po wspomniane osiedle Sibeliusa. Enklawą
Ćmirowa jest Babski Figiel, któremu poświęciłem oddzielny tekst.
O Ćmirowie i jego związkach z Cisową
pisałem już wcześniej w „Roczniku Gdyński” nr 15 z 2003 roku
(patrz str. 61). Tam tekst pt. „Ćmirowo jedno z najstarszych
osiedli obecnej Gdyni”. Zaprezentowałem tam Ćmirowo i Cisową na
tle Pomorza i Gdyni, do której osiedle to od 1935 roku należy.
Przekonany o tym, że nie wszyscy
Czytelnicy sięgną do wymienionego „Rocznika...” przytaczam sam
siebie – kilka fragmentów z tamtego tekstu. Oto one:
W czasach mojego dzieciństwa, które
spędziłem w Cisowej, Leon Lubner (w „Roczniku...” błędnie
napisano Lubbner) był właścicielem wszystkich okolicznych
piaszczystych pól, aż po las. Posiadał poza tym łąki, za torem
kolejowym, duży sad wraz z zabudowaniami i trzykondygnacyjny dom
mieszkalny – czynszówkę dla lokatorów (gbura tego po wojnie
zniszczono – ale to już całkiem inna historia). Centrum Ćmirowa
stanowił wówczas rejon starej dziewiętnastowiecznej szkoły.
Boisko szkolne dochodziło do Cisowskiej Strugi i było nie
ogrodzone. W lecie przez to boisko pędzono na pastwisko krowy, przy
okazji pojąc je w Cisowskiej Strudze, za którą – po przeciwnej
stronie ul. Chylońskiej – prowadziła droga na łąki... Ostatnie
lata 20 wieku przyniosły znaczące zmiany dla Cisowej i Ćmirowa.
Przez pole Lubnera pociągnięto dwupasmową ul. Morską, która
przejęła prawie cały ruch kołowy z ul. Chylońskiej. Po prawej
stronie idąc do cmentarza, na wzniesieniu, które nazwaliśmy „mała
górką”, stanął zgrabny kościółek pod wezwaniem Dobrego
Pasterza, wraz z plebanią. Od torów kolejowych i przystanku SKM do
ul. Morskiej, wzdłuż odcinka ul. Owsianej poprowadzono ulicę
dwupasmową (...). Dawne pola uprawne zabudowano wieżowcami i
pawilonami handlowymi. Uruchomiono przy cmentarzu komisariat policji,
przeniesiony tam z Chyloni. Przy ul. Lnianej (...) wybudowano osiedle
domków jednorodzinnych. Rozbudowano Szkołę Podstawową nr 31,
włączając w jej teren dawną posiadłość Lubnera. Na polu przy
ul. Pszenicznej stanął gmach szkolny i pracownie Technikum Tworzyw
Sztucznych...
Już poza cytatem dodać wypada, że
przed paroma laty przy ul. Jęczmiennej wybudowano i oddano
użytkownikom nowoczesny Dom Pomocy Społecznej.
A dla mnie Ćmirowo jest krainą mojego
dzieciństwa. Najbliższą mi dzielnicą Gdyni. Pozostało tam
jeszcze paru kolegów z lat młodości. Nieco zapyziałych starych
domków, starych drzew i cmentarz położony na gruncie, który przed
wojną parafii ofiarowała rodzina Lubnerów.
sobota, 10 listopada 2012
Babski Figiel – gdzie to jest?
Nawet nie wszyscy Cisowiacy wiedzą
gdzie znajduje się Babski Figiel. Na pewno nie wiedzą tego ci
wszyscy mieszkańcy Cisowej, którzy zasiedlili tę dzielnicę
dopiero w latach 70. ubiegłego wieku, zajmując spółdzielcze
mieszkania w blokach wzdłuż ul. Morskiej na odcinku od ul.
Kcyńskiej po Osiedle Sibeliusa. Tymczasem Babski Figiel jak istniał
tak istnieje – a nawet modernizuje się...
Ale dość zagadki. Babski Figiel to
niewielki przysiółek położony tuż przy lesie nieopodal
cisowskiego cmentarza. Jego „historyczna”, a więc najstarsza
część to zaledwie trzy budyneczki. Powstały one zapewne w latach
20. ubiegłego wieku, bowiem gdy w 1938 roku wprowadziliśmy się
do Cisowej, owe budyneczki już istniały. Z racji swojego położenia,
przysiółek ten był rodzajem enklawy – i to nie tylko
topograficznie, ale również społecznie. Jego mieszkańcy – a
byli to robotnicy i ich rodziny – trzymali się z dala od
najbliższych sąsiadów, żyjąc we własnej niewielkiej
społeczności.
A gdy o topografii mowa, to zaznaczyć
należy, że domki Babskiego Figla położone są u podnóża
morenowych pagórków – Bieszków Górki i Malinowskich Górki
(nazwy od nazwisk właścicieli). Z Ćmirowa dochodziło się tam
skrótem, przez pole Leona Lubnera. Latem szło się wydeptana
ścieżką przez łan żyta, a zimą omijając śnieżne zaspy.
Ulica Owsiana była wtedy
nieutwardzoną, piaszczystą drogą, która do Babskiego Figla nie
dochodziła, a kończyła się w lesie. Obecnie po wybudowaniu w
pobliżu Komisariatu Policji, do Babskiego Figla wiedzie ul. Owsiana
skręcając przy końcu cmentarnego ogrodzenia w lewo, prawie pod
kątem prostym. Ulica jest wyasfaltowana i niczym nie przypomina owej
piaszczystej drogi z lat mojej młodości.
Pierwszy piętrowy domek przysiółka
ma numer 39. pozostałe dwa zabudowania nie mają widocznej
numeracji. Widocznie uznano ją za niepotrzebną, bądź też (co jest mało prawdopodobne) wszystkie budynki mają ten sam numer!? Ostatni
w szeregu to dom Reinhardtów, do których należało też nieco
ziemi ornej na zapleczu budynku oraz niewielki sad. Budynek jest
odnowiony i swoja kolorową elewacją odstaje od dwóch pozostałych.
W wyraźnie złym stanie technicznym jest domek środkowy –
architektonicznie najciekawszy i chyba najstarszy. To zapewne dom
Bieszków, którzy kiedyś mieli tu gospodarstwo, i od których nazwę
wzięła sąsiednia górka. Domek ten robi wrażenie rozsypującego
się i stoi dla tego, że podpierają go domki sąsiednie.
Od zawsze nurtowało mnie pytanie –
skąd taka niecodzienna nazwa owego przysiółka? Na pytanie nigdy
nie uzyskałem jednoznacznej odpowiedzi. Zwykle były to tylko
przypuszczenia. Przypuszczać można różnie... Zapewne miejsce na
którym wybudowano domki już wcześniej nosiło ową dziwną nazwę.
Może tu zbierały się cisowskie baby, aby figlować, czyli bawić
się i baraszkować. A może tu na Bieszków Górce, wtedy jeszcze
niezalesionej, odbywały się sabaty miejscowych czarownic? Miała i
ma Chylonia swoją Świętą Górę, więc dla przeciwwagi Cisowa miała swój Babski Figiel... W takim przypadku owa nazwa
pochodziłaby z odległych czasów, gdy na Kaszubach, jak i w całej
Europie szukano czarownic i bezlitośnie je tępiono.
W tej sytuacji sięgnąłem do starej
mapy Schrottera z lat 1796 – 1802 szukając interesującej nas
nazwy. Owa mapa chociaż dość szczegółowa owej nazwy ani też
przysiółka nie podaje. Tak więc nazwa Babski Figiel i jej rodowód
nadal pozostaje niewyjaśniony.
Na koniec jeszcze kilka zdjęć z Babskiego Figla.
Na koniec jeszcze kilka zdjęć z Babskiego Figla.
![]() |
Babski Figiel obecnie (zdjęcie wykonane 31.10.2012). |
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
Subskrybuj:
Posty (Atom)