piątek, 15 lutego 2013

Śmierć formanna Józefa Hohna.

W przedwojennych, gdyńskich portowych firmach przeładunkowych, formannami (z niemiecka) nazywano przodowników danej brygady sztauerów lub trymerów. Później nazwę tę zastąpiono pojęciem brygadzista, które stosowano we wszystkich zawodach wymagających zespołowego wykonywania pracy, a wymagającego jednoosobowego kierownictwa. W porcie formann ustalał kolejność poszczególnych czynności, dzielił robotę pomiędzy członków „ganku”, czyli brygady przeładunkowej, rozmawiał w tym zakresie „ze statkiem” to jest oficerem pokładowym odpowiedzialnym za ładunek, a także gdy zaistniała tak potrzeba, pośredniczył pomiędzy kierownictwem firmy, a robotnikami – owymi sztauerami, bądź trymerami. Formann to była w porcie osobowość, a dobry formann był gwarantem sprawnego i bezwypadkowego przeładunku.

Takim dobrym formanem był w firmie „Polskarob” Józef Hohn, szwagier opisanego już wcześniej rybaka Józefa Kura. Właściwie Hohna też był rybakiem, jak cała jego wywodząca się z Rewy rodzina. Wcześniej jednak, już na początku XX wieku przeniósł się do Gdańska i zatrudnił się w Nowym Porcie, jako robotnik przeładunkowy. Co było powodem takiej decyzji nie zdołałem ustalić. Może tragiczne zatonięcie w Zatoce Puckiej, aż dwóch jego krewniaków, powracających łodzią z Pucka do Rewy? Faktem jest, że Józef po odbyciu służby w pruskiej Kriegsmarine, unikał pracy na morzu. Wolał port i jego sprawy. Tu w porcie był blisko morza, a równocześnie był na lądzie, zatem bezpieczny.

W czasie I wojny światowej, gdy Józef służył Wilhelmowi, jego żona Elżbieta przebywała u jego rodziny w Rewie. Wtedy to, w 1916 roku, urodził się Józefowi ich jedyny syn, Feliks (mój przyszły szwagier), o którym pisałem wcześniej na blogu i w Roczniku Gdyńskim nr 15.

Po wojnie, gdy wybuchła Polska i odzyskaliśmy skrawek wybrzeża, Józef zamieszkał w Gdyni, bo tu był potrzebny i tu mógł wykorzystać swoją fachową wiedzę.

R. Rdesiński w swojej książce pt. „Brama na świat. Gdynia 1920 – 1939”, gdzie na stronie 81 opis działalności firmy „Polskarob”, czytamy: „ „Polskarob” (...) znalazło się w Gdyni już w 1927 roku i rozpoczęło przeładunek. W Gdyni było wtedy tylko jedno nabrzeże (...) Znaleźli się też na miejscu ludzie, którzy znali nieco prace portowe i wzięli się do nich. Byli to przyszli tak zwani formanni:
Hohn, Sikorski, Białka, Hejza, Mach i inni, wszystko Kaszubi, ludzie ambitni i twardzi...”

Musiał być Józef Hohn postacią znaczącą, bo wymienia się go na pierwszym miejscu w owym zestawieniu brygadzistów. W Gdyńskim porcie pracował do emerytury. Mieszkał z rodziną przy ul. Św. Piotra. Osobiście poznałem go w 1943 roku, na ślubie mojej siostry Wandy z jego synem Feliksem. W czasie wojny widywaliśmy się sporadycznie, w czasie różnego rodzaju rodzinnych spotkań.

W maju 1945 roku przybyła do nas z Rewy teściowa siostry, czyli jak mówiliśmy „stara Hohnka”, a wraz z nią wiadomość o śmierci Józefa. Zginął w Rewie od pocisku wystrzelonego z Helu przez broniących się do końca Niemców. Krewniacy zawinęli go w koce i stare żagle i pochowali na rewskiej plaży. Latem po kilku miesiącach ekshumowaliśmy jego ciało. Złożone do trumny, pogrzebaliśmy je na niewielkim cmentarzyku w Kosakowie.

Do Gdyni Józef Hohn jeden z formannów portu już nigdy nie powrócił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz