Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emigracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emigracja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 listopada 2015

Emigracja to nie dramat…

Te wyżej przytoczone słowa padły w trakcie kampanii wyborczej na prezydenta RP, tuż przed wyborami. Trudno z tym stanowiskiem się nie zgodzić, gdyż w rzeczywistości emigracja to nie dramat, a tragedia. Doświadczyło tej tragedii setki tysięcy Polaków na przestrzeni ostatnich 150 lat naszej narodowej historii. Początki nasilonej to jest masowej emigracji wystąpiły już w połowie XIX wieku. Nasi rodacy emigrowali z wszystkich zaborów. Z zaboru pruskiego przez Hamburg, Bremę i Gdańsk, z zaboru austriackiego przez porty Morza Śródziemnego, a z zaboru rosyjskiego przez Petersburg. Emigrowano za pracą i chlebem do krajów Europy Zachodniej (Niemcy, Belgia, Francja, Wielka Brytania), a także za ocean do USA, Kanady i Argentyny.

Emigracja miała dwojaki charakter: emigracji sezonowej i stałej. Sezonowo, czyli na ograniczony czas, emigrowano do prac polowych po których zakończeniu powracano do rodzinny wsi. Emigrację tę praktykowały zazwyczaj osoby samotne, nie posiadające własnych rodzin, natomiast na emigrację stałą udawały się zarówno osoby samotne, jak i całe rodziny wraz z dziećmi. Często bywało, że na stałą emigrację udawał się ojciec rodziny z zamiarem sprowadzenia do nowej "ojczyzny" pozostałych członków rodziny, co nie zawsze się udawało. Dla takich rodzin oznaczało to rozbicie, utratę więzów,  a często też wynagrodzenie emigranta. To mniej więcej w tym czasie Henryk Sienkiewicz napisał nowelę "Za chlebem" i powstała nostalgiczna pieśń "Góralu czy Ci nie żal…" śpiewana do dziś.

O "emigracyjne wspomnienia" otarłem się już w dzieciństwie. To mój ojciec Edward wspominał swój pobyt w Nadrenii i pracę w niemieckiej kopalni do której, z Wielkopolski, wywędrował jako 17 chłopiec w roku 1915. Ojciec wspominał ciężką, górniczą prace oraz głód jaki w tym czasie panował w cesarskich Niemczech. Wspominał też swoje powołanie do Kriegsmarine w 1917 roku. Wcielenie do cesarskiej marynarki wojennej oznaczało dla mojego ojca koniec głodu, gdyż zapewniało codzienne posiłki.
O emigracji przez gdyńskie port mówiła moja matka, która od 1924 roku mieszkała nieopodal drewnianego mola portowego. Jeszcze po latach wspominając tamten czas i sceny rozgrywające się przy rozstaniu z Ojczyzną, miała łzy w oczach.

Z domu wyniosłem negatywny stosunek do emigracji, a w miarę upływu lat mój pogląd na nią nie uległ zmianie. Dałem temu wyraz przed laty, w tekście "Wstydliwa karta w naszej morskiej historii" (Wiadomości Gdyńskie, nr 8, 2000  rok). Tekst znajduje się również na blogu pod tym samym tytułem w dwóch częściach (część 1., część 2.). Piszę tam między innymi o początkach polskiej emigracji odbywającej się przez nasz własny port, czyli Gdynię oraz o kontekście tego procederu. W okresie międzywojennym emigracja się nasiliła, a konkretnie od 13 sierpnia1923 rok, gdy z Gdyni wypłynął francuski statek "Kentucky", wywożąc "za chlebem" Wielkopolan, w tym licznych powstańców  z rodzinami. Zainteresowanych tą sprawą odsyłam do wyżej wspomnianego tekstu, natomiast tutaj przytoczę nieco danych z "Małego rocznika statystycznego - 1939". Znajdziemy tam tabelę (tab. 21, strona 54) noszącą tytuł "Wychodztwo według województw w latach 1927 - 1938". Okazuje się, że w omawianym okresie z Polski wyemigrowało ogółem 1,3 mln ludzi - z czego na stałe 777,8 tys. Osób. Z tej liczby większość wyemigrowała do Francji (335,8 tys.), do Argentyny 113,1 tys., a do Kanady 100 tys. osób. W tym rankingu USA plasuje się na czwartej pozycji z 46,4 tys.


Interesujące jest też z jakich województw głównie emigrowano. Przodują tu województwa kresowe, czyli lwowskie, tarnopolskie, wołyńskie. Nieznane i zapomniane w dzisiejszej rzeczywistości.  W wychodztwie sezonowym dominuje województwo łódzkie. 

wtorek, 8 stycznia 2013

Tor kolejowy na ulicy Morskiej a emigracja przed II Wojną Światową

Jeszcze dwa, trzy lata temu, na Grabówku, ulicę Morską, przecinał tor kolejowy. Tor ten leżał tuż przy ul. Kalksztajnów i biegł od strony portu w stronę wzgórz morenowych, czyli z północy na południe. Na planach miasta widać niewielki łuk zataczany przez ten tor, zmierzający z Grabówka do portu.

Tor, o którym tu mowa stanowił jeden z ważnych elementów kompleksu służącego emigracji prowadzonej przez gdyński port. Patrząc bowiem z perspektywy lat na to zagadnienie, widać wyraźnie, że sprawę emigracji ówczesne polskie władze traktowały bardzo poważnie i kompleksowo. Podporządkowano je Ministerstwu Opieki Społecznej, a kooperowało w nich Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Ministerstwo Finansów.

Od 1923 roku, kiedy to z tymczasowego portu w Gdyni wypłynął pierwszy statek z imigrantami (w sierpiniu 1923 roku francuski parowiec "Kentucky" zabrał do Hawru ok.1800 emigrantów głównie z Wielkopolski), do 1933 roku, wypracowano i uruchomiono złożony system obsługujący tę dziedzinę życia. W skali kraju zorganizowano ok. 20 placówek terenowych zajmujących się emigracją, w tej liczbie centralę w Warszawie oraz okręgowe placówki w Poznaniu i Lwowie. W Ameryce Południowej również utworzono stosowne biura obsługujące tamten kontynent, znajdowały się one w Sao Paulo i Rio de Janeiro. Zaś w samej Gdyni i w jej pobliżu podjęto szereg działań w celu kompleksowej "obsługi" ruchu emigracyjnego. Na te działania złożyło się:
1. wybudowanie odpowiedniego nabrzeża portowego,
2. wybudowania i oddanie do użytku Dworca Morskiego.
3. wybudowanie i zagospodarowanie Etapu Emigracyjnego na Grabówku przy ówczesnej ul. Emigracyjnej (dziś ul. Mireckiego)
4. wybudowanie Szpitala Zakaźnego i kwarantanny na Babich Dolach,
5. wybudowania toru kolejowego łączącego Dworzec Morski z Emigrantką
5. wybudowanie pełnomorskiej motorówki obsługującej Szpital Zakaźny i kwarantannę na Babich Dołach
6.  nabycie włączenie do eksploatacji statków (transatlantyków) pływających na liniach amerykańskich

Nie wnikając w szczegóły, z poczynań tych widać wyraźnie logikę w działaniach, ich rozmach i dalekowzroczność. Działaniom tym patronowały osoby z najwyższych kręgów władzy II RP z prezydentem na czele. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że emigracja to główny wentyl bezpieczeństwa wewnętrznego kraju, bez którego funkcjonowania ciśnienie społeczne przeludnionych wsi i miasteczek, wysokie bezrobocie i kryzys światowy mogą doprowadzić do społecznego wybuchu.

Więcej o emigracji pisałem we wpisie pt.: "Wstydliwa karta w naszej morskiej historii", część 1 i część 2. 

środa, 14 marca 2012

Wstydliwa karta w naszej morskiej historii. Część 2.


Jak relacjonują świadkowie, zaokrętowanie emigrantów odbywało się brutalnie i arogancko. Francuscy marynarze popychali, poszturchiwali i pokrzykiwali na nierozumiejących obcego języka ludzi. Brutalnie poza tym oddzielano ojców od żon i zapłakanych dzieci, aby zakwaterować ich w oddzielnych pomieszczeniach.

Temu wszystkiemu przyglądali się zgromadzeni na molo gdynianie, którzy przybyli tu pożegnać odpływających w nieznane rodaków. Nastrój był żałobny. Nie było orkiestry, kwiatów ani pożegnalnych przemówień! Zgromadzeni ludzie milczeli...A gdy ,,Kentucky” podjął wreszcie cumy i zwolna odbił polskiego brzegu, łzy żalu, bezsilności i jakiegoś niedającego się bliżej określić wstydu poczuli ci, którzy żegnali emigrantów.

W tymże samym 1923 roku z Gdyni odpłynęły dalsze dwa statki z ,,ludzkim ładunkiem”. W nieznane odpłynęło prawie sześć i pół tysiąca osób. Gdańsk pozbawiony został monopolu. Szkoda tylko, że naszym pierwszym ,,towarem” eksportowym byli nasi rodacy – polscy chłopi!

Rok 1924 – stał się przełomowym rokiem w organizacji naszej emigracji. Od tego roku nastąpił szybki rozwój, tej widocznie opłacalnej, działalności. W Warszawie powołano nawet specjalny Syndykat o charakterze handlowym. Organizacja ta miała swoje oddziały w Poznaniu i Lwowie. Poza tym zatrudniała około 600 korespondentów terenowych, czyli osobników werbujących polskich chłopów do emigracji. Znamienne jest zlokalizowanie Oddziałów w Poznaniu i Lwowie – widać Wielkopolska i wschodnia Galicja były głównymi źródłami tego ,,eksportu”.

Wychodząc naprzeciw tym potrzebom – w Gdyni wybudowano najpierw w rejonie nowo - budującego się prawdziwego portu, blaszany barak dla celów emigracyjnych, a tuż obok – kwatery
dla prawie 1000 osób. Nadmiar emigrantów kwaterowano w pobliskim Wejherowie, skąd pod burtę statku dowożono ich koleją, specjalnie w tym celu wybudowana bocznica.

Równocześnie budowano nowoczesny, wielofunkcyjny Dworzec Morski przy Nabrzeżu Francuskim. Jego uruchomienie nastąpiło w 1933 roku. Na Grabówku natomiast (przylegające do Śródmieścia przedmieście Gdyni) wybudowano Etap Emigracyjny – zespół budynków i urządzeń socjalnych dla osób odpływających z gdyńskiego portu. Zespół ten oddano do użytku w latach 1932-33. Mógł on pomieścić parę tysięcy osób. Miał miejsce do zakwaterowania, kuchnię, stołówkę, natryski, a nawet kaplicę i szkółkę dla dzieci. Miał również połączenie kolejowe z nabrzeżem, do którego dobijały statki pasażerskie. Dla osób zakaźnie chorych, poza miastem wybudowano specjalny szpitalik, do którego można było dowozić chorych zarówno od strony lądu, jak i specjalną motorówką od strony zatoki.

Uroczyste uruchomienie Etapu Emigracyjnego na Grabówku nastąpiło w 1935 roku. Zaszczycił je swoją obecnością minister Józef Beck i Eugeniusz Kwiatkowski.

Nieco wcześniej, bo w 1930 roku zakupiono najpierw trzy, a następnie dalsze dwa oceaniczne statki pasażerskie. Były to: ,,Polonia”, ,,Pułaski”, ,,Kościuszko” oraz ,,Batory” i flagowy statek
,,Piłsudski”.

Wszystko to zrobiono w ciągu dziesięciu lat – gdy w swój haniebny rejs odpłynął z Gdyni francuski ,,Kentucky”.

Po owych emigracyjnych zapędach pozostały budynki Etapu Emigracyjnego na Grabówku – obecnie zlikwidowane budynki po dawniejszych koszarach i jeden ze wspanialszych gmachów w Gdyni - niewykorzystany zgodnie z przeznaczeniem – Dworzec Morski...Ilekroć jestem w jego pobliżu, nachodzą mnie dziwne wspomnienia i myśli. Oby ten wspaniały gmach nigdy więcej nie był polskim emigrantom – głównie chłopom – potrzebny! A cała wieloletnia i wielosettysięczna emigracja ,,za chlebem” - pozostała wyłącznie wstydliwym wspomnieniem.

Wiadomości Gdyńskie, nr 8 (45), rok 5, 2000

wtorek, 13 marca 2012

Wstydliwa karta w naszej morskiej historii. Część 1.



Kiedy przy różnych okazjach mówimy o naszym Bałtyku i jego sprawach, wspominamy zwykle zaślubiny Polski z morzem, myślimy o budowie miasta i portu w Gdyni, wymieniamy jednym tchem nazwiska projektantów i budowniczych inżynierów Tadeusza Wendy i Eugeniusza Kwiatkowskiego. Wspominamy również bohaterską obronę Wybrzeża z jego dowódcą pułk. Dąbkiem, wspominamy ,,Gdyńskich Kosynierów” i zawzięte walki w obronie Westerplatte, Oksywia i Helu.

Z czasów powojennych, mówimy o odbudowie i rozbudowie Gdańska, Szczecina i Gdyni. Wspominamy nasze dalekomorskie rybołówstwo, unowocześnienie portów i utworzenie przemysłu stoczniowego. Zaraz następna klatką na filmie naszych morskich wspomnień są krwawe wydarzenia Grudnia 1970 roku na Wybrzeżu i niczym ich kontynuacja – Sierpień 1980 roku, stan wojenny... i to tyle.

Z większości tych wydarzeń jesteśmy dumni. Podsycają one nasze poczucie patriotyzmu i dodają naszej współczesnej historii patosu. Tymczasem mało kto pamięta – bo żyjących świadków tych zdarzeń pozostało już bardzo niewielu – że mamy w naszej morskiej historii również parę niechlubnych kart – na szczęście niewiele – którymi szczycić się nie sposób.

Jedno z takich zdarzeń, o którym szerzej opowiem poniżej, zawsze przychodzi mi na myśl, gdy słyszę lub czytam o przeludnieniu naszej wsi, o bezrobociu na wsi i w małych miasteczkach, o konieczności restrukturyzacji rolnictwa i o naszym wejściu do Unii Europejskiej z wszystkimi tego konsekwencjami. Przypominają mi się wtedy czytane w młodości lektury opisujące niedolę polskich chłopów emigrujących ,,za chlebem” w zamorskie strony jeszcze w ubiegłym stuleciu i przypomina mi się opowiadana przez matkę opowieść o podobnej emigracji, którą widziała jako mieszkanka ówczesnej Gdyni, z początkiem lat dwudziestych ubiegłego stulecia.

Gdy już jako dorosły człowiek zacząłem szperać w nielicznych relacjach, wspomnieniach , zapiskach i wizytować istniejące po dziś dzień materialne dowody tych wydarzeń – pojawił mi się obraz tamtych lat i to co było tylko niewyraźnym wspomnieniem opowiedzianej przez matkę historii, teraz nabrało realnych kształtów. Oto jak wyglądał zarys...

Przed stu laty i wcześniej, emigrowano głównie przez porty niemieckie i holenderskie. Przez Hamburg głównie wiodły drogi za ocean - do Kanady, USA i Brazylii. Mieszkańcy zaboru austriackiego mogli emigrować przez porty jugosłowiańskie, należące w owym czasie do monarchii austro - węgierskiej. Po roku 1918 – gdy wybuchła wymarzona Polska – emigracja (czytaj chłopska) trwała niestety nadal. Eksport ,, nadwyżek siły roboczej” odbywał się odtąd przez port Wolnego Miasta Gdańsk. Tak było do początku 1923 roku. W tym czasie, w rybackiej wiosce Gdynia, liczącej wtedy 1000 mieszkańców zakończono budowę drewnianego mola. Była to pierwsza, prowizoryczna przystań portowa służąca nielicznym okrętom marynarki wojennej i łodziom rybackim. Molo to wyświęcone w dniu 29 kwietnia 1923 roku, mogło obsługiwać poza tym jeden – dwa statki pełnomorskie. Wynikało to z tego, że molo długie na 550 metrów, dość daleko wchodziło w głąb zatoki, gdzie głęboka woda umożliwiała pływanie nawet oceanicznym statkom.

W sierpniu 1923 roku duża grupa chłopskich rodzin – mężczyzn, kobiet i dzieci, a nawet niemowląt – łącznie około 1800 osób znalazła się w Gdański. Ludzie ci zamierzali wyemigrować do Francji. Byli to głównie chłopi z Wielkopolski. Na piersiach wielu z nich widniały powstańcze odznaczenia...Mieli płynąć statkiem ,, Kentucky” do portu Hawre. Statkiem tym uprzednio wożono konie. Statek nie był wystarczająco wyczyszczony, wydezynfekowany i nie nadawał się do transportu osób. Takie było stanowisko władz sanitarnych gdańskiego portu.

Wtedy polscy organizatorzy emigracji przetransportowali ludzi do pobliskiej Gdyni, dokąd również przepłynął ,,Kentucky”. Gdynia nie była przygotowana na tak licznych ,,gości”. Brak było noclegów, żywności, a nawet niezbędnych warunków sanitarnych. Miejscowa ludność w miarę swoich możliwości pośpieszyła z pomocą setkom kobiet i dzieci. Pośpiesznie również przystąpiono do zaokrętowania emigrantów na ,,Kentucky”. O tym, że statek zacumowany w gdyńskim prowizorycznym porcie nie spełnia wymaganych warunków sanitarnych, portowy lekarz dr Bronisław Skowroński wiedział doskonale, ale wiedział poza tym o tym, że emigranci wydali ostatnie swoje pieniądze na zakup biletów okrętowych na ten rejs. Wiedział, że ludzie ci nie maja powrotu, że w Gdyni na dłuższy czas również nie mogą się zatrzymać – słowem, że nie ma innej alternatywy.

Patrząc na sprawę historycznie ,,Kentucky” był pierwszym statkiem handlowym, który zawinął w dniu 13 sierpnia 1923 roku do gdyńskiego portu.


Ciąg dalszy nastąpi...

Wiadomości Gdyńskie, nr 8 (45), rok 5, 2000