Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ważne wydarzenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ważne wydarzenia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 czerwca 2012

Piłsudski w Gdyni.

1 lipca 1928 roku, odbyła się krótka wizyta Marszałka w Gdyni.

Powróćmy na chwilę do tamtego roku i przypomnijmy sobie te wydarzenia. Już prawie od roku żegluga przybrzeżna użytkowała wtedy dwa siostrzane statki zbudowane w gdańskiej stoczni, s/s Gdańsk i s/s Gdynia. Kolejne dwie jednostki zamówiono w stoczni brytyjskiej w Newcastle upon Tyme. Ich budowę rozpoczęto zimą na przełomie 1927/28 roku. Tak więc w krótkim czasie nasza flota przybrzeżna wzbogacić się miała o cztery nowe statki.

W kwietniu 1928 roku w stoczni Palmerska dwa statki zostały zwodowane, a ich chrzest wyznaczono na 1 lipca. Fakt ten gdyńskie morskie lobby na czele z ministrem Eugeniuszem Kwiatkowskim zdecydowało się wykorzystać dla popularyzacji spraw morski. Postanowiono mianowicie, że tym nowym statkom nadane zostaną imiona ,,Wanda” i ,,Jadwiga” - czyli imiona dwóch córek Marszałka. Stało się to pretekstem do przybycia Piłusudskiego do Gdyni, bo przecież tak ważne wydarzenie, w którym ukochane córki miały zostać matkami chrzestnymi, a statki otrzymać ich imiona, nie mogło odbyć się bez jego udziału...

Uroczystości chrztu urządzono na gdyńskim, drewnianym molo. Tu też odprawiona została uroczysta msza święta, którą celebrował biskup Dominik. Jeszcze w tym samym dniu statki weszły do eksploatacji. Z rejsu skorzystał też Marszałek, który w towarzystwie ministra Kwiatkowskiego popłynął ,,Jadwigą”.

Należy przypuszczać, że uroczystość ta przybliżyła Marszałkowi sprawy morza i Gdyni.

W tymże roku – 16 września – prezydentowi Ignacemu Mościckiemu, Marszałkowi Piłusudskiemu i ministrowi Kwiatkowskiemu za ,,Pieczołowitą opiekę” nadano Honorowe Obywatelstwo Gdyni.

niedziela, 27 maja 2012

Niewyjaśnione sprawy wojennej operacji.


Ostatnie dni wojny na północnych krańcach Gdyni, w kwietniu 1945 roku doczekały się licznych opracowań. Mogłoby się więc wydawać, że wszystkie szczegóły tego fragmentu zmagań o wyzwolenie naszego miasta są wyczerpująco i wszechstronnie wyjaśnione. Niestety, przy bliższej analizie poszczególnych sytuacji wyłania się szereg wątpliwości, niejasności wręcz sprzeczności, które w naświetleniu różnych autorów wręcz się wykluczają. To nie dziwi, bowiem truizmem jest że relacje świadków zdarzeń bywają sprzeczne i zwykle podbarwiane subiektywizmem, emocjami a nawet interesownością. Gdy dodać do tego czynnik czasu – gdy relacje zbierane są niekiedy po latach – uzyskiwany obraz zdarzeń jest mało precyzyjny.

W takiej sytuacji autorzy opracowań zwykli sięgać do materiałów pisanych – głównie dokumentów, filmów, zdjęć. Lecz i one mogą odbiegać od prawdy. Wiadomo, że materiały takie często giną, udostępniane są wybiórczo, bądź są na wiele lat utajnione.

Na podobne wątpliwości napotyka się prezentując wydarzenia tak zwanej ,,Nocy Valpurigi” - czyli ewakuacji Niemców z Kępy Oksywskiej na Hel, czyli uwolnienia północnych krańców Gdyni od Niemców.

W zasadzie w temacie tym nie ma spraw jednoznacznych. Wątpliwe jest wszystko – data i sposób ewakuacji, ilość osób ewakuowanych, nazwiska sztabowców niemieckich, którzy tę operację przygotowali i przeprowadzili, jakie i ile środków użyto do jej przeprowadzenia itd. itp.

Mówi się o 35 – 40 tysiącach niemieckich żołnierzy, których objęto tą operacją. Mówi się o jednej lub dwóch nocach (4 i 5, bądź tylko noc z 4 na 5 kwietnia 1945 roku) jej przeprowadzenia. Mówi się też o trzech lub sześciu pomostach załadunku ewakuowanych oddziałów. O siłach użytych rzez Niemców do jej przeprowadzenia milczy się zupełnie. Podobnie jak nic nie wiadomo, czy operacja ta była znana wojskom radzieckim, a także jaki był stosunek dowódców radzieckich do tej operacji...

Jeden z autorów opisujących wyzwolenie Wybrzeża pisze, że na koniec marca 1945 roku Kępa Oksywska przypominała obóz wojskowy, gęsty od niedobitków różnych formacji tu szukających schronienia. Zważywszy fakt, że wycofano tu resztki oddziałów z Gdyni, cywilnych uciekinierów, którzy nie zdążyli uciec statkami do Rzeszy, jeńców i więźniów przetrzymywano w różnego typu obozach na naszym terenie, a których również na Kepę przepędzono – zaprezentowany obraz wydaje się adekwatny do rzeczywistości.

Gdy tuż przed Wielkanocą, która w 1945 roku przypadała na 1 i 2 kwietnia radzieckie wojska 2 Frontu Białoruskiego doszły do rzeki Redy i w każdej chwili mogły wtargnąć na Kępę, gdy od południa 19 armia działała już w rejonie Pogórza i Suchego Dworu, niemieckie dowódctwo zdecydowało się na ewakuację. Dla Niemców stało się bowiem oczywiste, że niebawem zdobyte zostaną przez Rosjan: Rewa, Mechelinki, Pierwoszyno, Babie Doły i Nowe Obłuże – a to oznaczało odcięcie wojsk na Kępie od Zatoki, a tym samym uniemożliwiało ewakuacje na Hel lub dalej na Zachód...

Według Zbigniewa Flisowskiego (w jego książce pt. ,,Pomorze, reportaż z pola walki”) w ostatniej dekadzie marca pogoda była na naszym Wybrzeżu kapryśna – deszczowa i wietrzna. Gdy od 31 marca się nieco rozpogodziło, do działań przystąpiła 4 armia powietrzna, Niemcy natomiast postanowili wykorzystać tę sytuację do przeprowadzenia ewakuacji.

W nocy z 1 na 2 kwietnia na Kępę Oksywską przypłynął kmdr. Forstmann wysłannik admirała Burchardiego dowódcy Helu. Spotkał się on z majorem Kochem – oficrem operacyjnym 32 DP. Według Flisowskiego oficerowie ci uzgodnili szczegóły ewakuacji, której nadano kryptonim ,,Valpurgis Nacht”. Tego samego dnia (2 kwietnia) Niemcy przystąpili do ,,skracania frontu” czyli wycofywania części swoich wojsk z rejonu natarcia 19 Armii Radzieckiej. Pomimo działań radzieckich samolotów, ruch ten wykonano w ciągu dnia, szosą z Pogórza do Kosakowa.

Manewr taki, tuż po wizycie kmdr. Frostmanna – może świadczyć o tym, że przystąpiono niezwłocznie do etapowego ewakuowania wojsk. Z drugiej jednak strony wydaje się mało prawdopodobne, aby ci dwaj oficerowie byli w stanie zaprogramować całą akcję i niezwłocznie przystąpić do jej realizacji.

Operacja taka nie ograniczała się tylko do wydania stosownych rozkazów, ale wymagała koordynacji wielu działań, między innymi przygotowanie wspomnianych wyże pomostów załadowczych, odpowiedniej ilości środków przeprowadzonych, czyli łodzi lub statków, osłony tej akcji, harmonogramu wycofywania i załadunku itd.

Pamiętać przy tym warto, że w 1945 roku nie dysponowano komputerami, a więc wszelkie prace sztabowe wykonywano odręcznie – a to wymagało czasu i większej ilości sztabowców.

Wobec mnożących się wątpliwości sięgnąłem do wspomnień proboszcza oksywskiej parafii księdza Klemensa Przewoskiego (Rocznik Gdyński nr 10). Jak pisze proboszcz, już 3 kwietnia w rejonie Starego Obłuża było w miarę spokojnie. Dokuczała jedynie radziecka artyleria, bowiem od jej pocisków uszkodzona została plebania i dach kościoła parafii św. Michała Archanioła. Tegoż dnia wieczorem, po godzinie 19 cywilnych mieszkańców Oksywia wypędzono z domów i nakazano ukryć się w betonowych schronach znajdujących się bliżej Zatoki. Następnego dnia – czyli 4 kwietnia - niemieccy żołnierze zachęcali cywilów do ewakuacji na Hel.

Jak z powyższego wynika – sprawa ewakuacji była odtajniona i powszechnie znana, a ilość miejsc na środkach pływających tak znaczna, że można było ewakuować nawet cywilów, Niemców i miejscowych, oraz jeńców francuskich i rosyjskich.

5 kwietnia rano, około godziny 10, przy bunkrze w którym między innymi ukrywał się proboszcz Przewoski znaleźli się już żołnierze radzieccy. Stąd wniosek, że ewakuacja trwała tylko jedną noc – z 4 na 5 kwietnia. Co nawiasem mówiąc zgodne jest z przyjętym kryptonimem - ,,Valpurgis Nacht” mowa więc o jednej nocy, a nie o dwóch lub więcej nocach...

A wracając na moment do książki pana Flisowskiego, autor tam podaje, że załadunek ewakuowanych odbywał się na sześciu pomostach, do których dobijały statki. Twierdzenie to sprzeczne jest z wykresem niemieckim, na który trafiłem w książce Jurgena Meistera pt.,,Der Seekrieg in den Osteuropaischen Gewassern” (wydanie Monachium 1958 rok), który pokazuje trzy strumienie ewakuacji – jeden na Babich Dołach (widocznie wykorzystano pomost wiodący do torpedowni), oraz dwa – zaznaczone nieco cieńszą linią – bardziej na północ, w kierunku Pierwoszyna. Strumienie te łączyły się w jeden – w pewnej odległości od brzegu – a następnie zmierzają prosto na Hel.

Niemiecki autor podaje też datę ewakuacji na 4 i 5 kwietnia 1945 roku, a w kotle bronionym przez Niemców w trakcie ewakuacji wymienia tylko jedną jednostkę, czyli 7 Korpus Pancerny.

Bez względu na wątpliwości – ewakuacja ta była majstersztykiem tego typu operacji.

środa, 9 maja 2012

UFO nad Gdynią.



To było wielkie wydarzenie, które odnotowała wybrzeżowa prasa i którym przez pewien czas żyła cała Gdynia, po czy wszelki słuch zaginął.

W 1959 roku ludzkość znajdowała się zaledwie na progu ery kosmicznej. Od lotu Sputnika minęło niewiele ponad dwa lata, a bohaterem kosmicznym była syberyjska suczka Łajka. Zaczytywano się w literaturze science fiction, rosła popularność prekursora tego gatunku Lema.

I wtedy – 21 stycznia 1959 roku – w zimowy, sztormowy poranek, nad Gdynią pojawił się dziwny świetlisty przedmiot. Po krótkim locie, który śledziły dziesiątki mieszkańców miasta i pracowników portu, ów przedmiot runął do portowego basenu w pobliżu nabrzeża Polskiego. Świadków zdarzenia było sporo, ale jak zwykle w podobnych przypadkach, sporo też było rozbieżnych relacji. Rozbieżności dotyczyły zarówno jednoznacznego określenia czasu zdarzenia, wielkości przedmiotu, jego kształtu i barwy, jak również oznaczenia miejsca upadku przedmiotu do portowego akwenu.

W jednej tylko sprawie relacje świadków było zgodne – owo ,,coś”, co spadło z nieba, było pochodzenia pozaziemskiego, było ,,latającym talerzem” lub ,,spodkiem” - bowiem obydwie te nazwy były na ustach wszystkich.

Już następnego dnia, 22 stycznia, popołudniówka ,,Wieczór Wybrzeża” - jako pierwsza, na czołowym miejscu zamieściła stosowny tekst – opierający się na pospiesznie zebranych relacjach świadków. Oto krótki jego fragment: ,,Zaobserwowany obiekt był dużych rozmiarów i miał kształt koła. Talerz ten był koloru pomarańczowego, jego brzegi zabarwione były na różowo. Obiekt nadleciał od strony miasta i wykonując gwałtowny manewr, jakby chciał uniknąć rozbicia się o ląd, spadł prawie pionowo do wód zatoki”

Inni świadkowie twierdzili, że obiekt miał kształt walca, beczki lub w ogóle nie potrafili określić jego wielkości i kształtu.

Jeszcze nie ucichła pierwsza fala sensacji, gdy już pojawiła się kolejna. Wśród mieszkańców rozeszła się mianowicie wiadomość, że strażnicy portowi znaleźli na plaży ,,kosmitę”, który zmarł w trakcie udzielania mu pomocy lekarskiej. Nie sprecyzowano tylko, w którym szpitalu ów ,,kosmita” został hospitalizowany – jedna wersja mówiła o Szpitalu Miejskim w Gdyni, inna zaś o Akademii Medycznej w Gdańsku.

W miarę upływu czasu przybywało kolejnych szczegółów. ,,Kosmita” był płci męskiej – co stwierdzono ponoć po rozcięciu dziwacznego kombinezonu. Miał ponoć inny układ krwionośny – spiralny i inną niż my ziemianie, liczbę palców u rąk i nóg. Jego zgon nastąpił po zdjęciu z przegubu ręki dziwnej bransolety. Zwłoki zabrali Sowieci i wywieźli je samochodem – chłodnią w nieznanym kierunku.

Tak głosiła jedna z wersji. Druga natomiast powiadała, że ,,kosmita” nadal żyje, lecz znajduje się w stanie hibernacji i przechowywany jest w ścisłej tajemnicy w którymś z trójmiejskich szpitali...

W tym czasie, gdy szerzyły się takie plotki, 29 stycznia 1959 roku z inicjatywy ,,Wieczoru Wybrzeża” podjęto poszukiwania na dnie portowego basenu wraka lub szczątków kosmicznego pojazdu. Następnego dnia – w piątek w ,,Dzienniku Bałtyckim” (nr 25/1959) pojawił się nieduży artykuł pod sceptycznym nagłówkiem ,,Szukali spodka, a znaleźli... figę”

,,Głos Wybrzeża”, organ prasowy KW PZPR w Gdańsku, jedyny artykuł poświęcony tej sprawie zamieścił dopiero 1 lutego (widocznie brak było wytycznych, jak ów temat potraktować).

Rzeczą charakterystyczną jest, że zarówno w jednym jak i drugim tekście brak chociaż jednego słowa o ,,kosmicie” i jego losach. Cała uwaga autorów skupia się na ,,przedmiocie”, który spadł do portowego basenu. Tekst w ,,Głosie Wybrzeża” jest bogatszy o szczegóły, podaje nazwiska nurków, nazwy instytucji uczestniczących w poszukiwaniach itp. Informuje poza tym o wydobyciu z dna basenu metalowego odłamka. O jego pochodzeniu rozstrzygnąć miały stosowne badania laboratoryjne przeprowadzone na Politechnice Gdańskiej przez prof. Mindowicza – kierownika katedry chemii fizycznej. Wyniki tych badań – wg mojej wiedzy – nie zostały opublikowane.

Znamienna jest poza tym informacja, że w poszukiwaniach brała udział Marynarka Wojenna. Podaje się nawet nazwisko nurka, który w tej operacji uczestniczył. Udział Marynarki Wojennej w poszukiwaniach nadaje całemu wydarzeniu inny wymiar i rodzi szereg nowych przypuszczeń i domysłów. Zdziwienie poza tym budzi fakt nagłego zaniechania publikacji na ten sensacyjny temat. Czyżby otrzymano w pewnym momencie stosowne wytyczne od ,,czynników partyjno – rządowych” z warszawskiej centrali, bądź nawet z Moskwy?

Na tle przytoczonych niejasności i przemilczeń, utajniania losów ,,kosmity”, jego hospitalizacji, nazwisk strażników portowych, lekarzy udzielających rannemu pomocy itp., itd. rodzi się przypuszczenie, że komuś bardzo zależało na kamuflażu i dezinformacji ówczesnej opinii publicznej. Przypuszczać można, że chodziło tu o tajemnicę o charakterze wojskowym – stąd udział Marynarki Wojennej w poszukiwaniu wraku lub szczątków ,,latającego talerza”.

A może ów rzekomy ,,kosmita” to poprzednik Jurija Gagarina, który jak wiadomo dopiero 12 kwietnia 1961 roku na ,,Wostoku 1” dokonał jako pierwszy człowiek, pierwszego lotu kosmicznego. Może Gagarin wcale nie był pierwszym kosmonautą? Co robili Rosjanie przez ponad cztery lata w zakresie kosmicznych eksperymentów? Czy od listopada 1957 – gdy w kosmos została wystrzelona Łajka, do kwietnia 1961 roku – gdy w przestrzeń poszybował Gagarin, nie prowadzono żadnych doświadczeń?!

Jeżeli ,,kosmita” znaleziony na plaży w pobliżu gdyńskiego portu był ,,eksperymentalnym” kosmonautą radzieckim, który na moment przed kolizją się katapultował, bądź w momencie katastrofy wyrzucony został z pojazdu – wtedy zrozumiałe zaczynają być różne szczegóły tego tajemniczego wydarzenia, łącznie z zabraniem zwłok ,,swojego towarzysza” przez Rosjan!


Byłbym wdzięczny za dodatkowe informacje na temat tego wydarzenia. Jeśli ktoś takie posiada to chętnie przeczytam je w komentarzach.

poniedziałek, 26 marca 2012

Rocznica wyzwolenia Gdyni

Oficjalna data wyzwolenia Gdyni spod niemieckiej okupacji to 28 marca 1945 roku.

Data ta jednakże jest mało precyzyjna, bowiem wyzwolenie naszego miasta było rozciągnięte w czasie i było różne dla różnych dzielnic. Dzień 28 marca 1945 roku to wyłącznie wyzwolenie Śródmieścia, a przede wszystkim portu. Wcześniej Niemców przepędzono z innych dzielnic. Z części północnej miasta – Obłuża, Oksywia i Babich Dołów – nastąpiło o tydzień później.

Znany gdyński historyk – batalista E. Kosiarz w jednej ze swoich książek pt.: ,,Wyzwolenie Polski północnej 1945” podaje następujące daty wyzwolenia poszczególnych gdyńskich dzielnic:

- 21 marca – wyzwolony został Wielki Kack, wtedy jeszcze formalnie nie należący do Gdyni
- 23 marca – wyzwolono Mały Kack
- 25 marca – Wehrmacht opuścił Witomino i Orłowo
- 27 marca – Niemcy opuścili Cisowę, Chylonię i Grabówek
- 28 marca – wyzwolone zostało Śródmieście i port
- 5 kwietnia – po zaciętych walkach na Kępie Oksywskiej. Niemcy w dwóch kolejnych nocach ewakuowali na Półwysep Helski około 35 tysięcy swoich żołnierzy i nieco cywilnych uciekinierów.

Tak więc w sumie wyzwolenie Gdyni jako całość trwało 15 dni, wcześniej – już od 12 marca trwały walki na przedpolach. W tym bowiem dniu Sowieci z 19 Armii 2 Frontu Białoruskiego dowodzonego przez marszałka Rokosowskiego, przy udziale naszej 1 Brygady Pancernej wyzwoliły Wejherowo, Redę i Puck oraz sąsiadujące z Gdynią Koleczkowo, które wyzwalała 70 Armia. Od tego dnia obie sowieckie armie (19 i 70) podjęły działania na przedpolach naszego miasta, lecz napotykając na zorganizowana niemiecką obronę, nie zdołały jej przełamać. Zmagania trwały ponad dwa tygodnie, bowiem przełamanie obrony zarówno od południa jak też północnego zachodu zorganizowanej przez Niemców w oparciu o warunki terenowe i wspartej ogniem artylerii okrętów zlokalizowanych na wodach Zatoki Gdańskiej, było bardzo trudne.

Od strony Redy nacierające wojska natrafiły na dobrze przygotowaną obronę niemiecką, której głównym bastionem była położona nieopodal Szmelty Góra Markowca. Zlokalizowano tam liczne baterie artylerii przeciw lotniczej. W tej liczbie czterolufowe działa sprzężone tzw. vierlingi (od niemieckiego vier = cztery) oraz działa 88 mm wykorzystywane do strzelania na wprost. Załogę obrońców ukryto w schronach betonowych, a sąsiedni teren zaminowano. Położenie Góry Markowca dawało wgląd w prawie całą Pradolinę Kaszubską – od Osłonina u podnóża Kępy Swarzewskiej, po Obłuże i Oksywie. Obronę tego rejonu zorganizowali Niemcy już w 1942 roku, wykorzystując ją między innymi do obrony lotniska wojskowego w Rumi w czasie alianckich nalotów lotniczych. Organizowano też ćwiczenia prowadząc ogień do ustawionych tarcz rozmieszczonych na bagnach i łąkach Pradoliny. Sporo informacji o walkach w tym rejonie można znaleźć w interesującej książce Zbigniewa Flisowskiego pt ,,Pomorze – reportaż z pola walki”, szczególnie w rozdziale pt ,,Wrota piekieł”. Tytuł rozdziału wydaje mi się bardzo adekwatny do sytuacji na froncie na tym terenie . Jako 11 letni chłopak zamieszkiwałem w Cisowej, a więc po sąsiedzku tego pola walk. Pamiętam ataki sowieckiego lotnictwa, częste nawały sowieckiej artylerii i wyraźne serie z broni maszynowej przeszywające nocne odgłosy toczonych tam walk...

Dowództwa sowieckie i niemieckie były świadome tego, że przełamanie frontu oznacza otwarcie drogi do Gdyni i portu, a przecież na ewakuację czekali tam ranni, planowane do przerzutu odziały i cywilni uciekinierzy.

Dopiero obejście owych ,,wrót piekieł” lasami od strony Łężyc, Kielna i Koleczkowa, umożliwiło przełamanie Niemieckiej obrony. Podobnie zacięte walki miały miejsce na południe od Gdyni – w rejonie wzgórz Kolonii Chwarzczyńskiej. Tam rolę obronnego bastionu spełniało Wzgórze Donasa, odległe w linii prostej 8 kilometrów od brzegu morza. Stąd precyzyjnie kierowano ogniem artylerii okrętowej do celów naziemnych, osiągając znaczną skuteczność. Wzgórza Donasa bronił niemiecki 366 pułk piechoty ze składu 227 dywizji. Walki trwały tu od 12 do 21 marca i były dla obu walczących stron bardzo krwawe. Po zdobyciu Wzgórza Donasa wyzwolenie Trójmiasta potoczyło się już szybko, 23 marca zdobyto Sopot, 25 marca Oliwę, a 28 marca Gdynię, natomiast Gdańsk został wyzwolony 30 marca 1945 roku.

niedziela, 25 marca 2012

Dywanowy nalot na Gdynię

Po latach relacjonujący ten nalot świadkowie, a w ślad za nimi historycy i publicyści, podają różne ilości samolotów, które w nim uczestniczyły. Również ilość bomb jaką zrzucono na miasto i port podawana jest różnie. Ilości zniszczonych budynków oraz zabitych i rannych nigdzie się nie podaje.Zwykle przytaczane są tylko nazwy zatopionych bądź uszkodzonych statków. Tylko co do jednego publicyści są zgodni – do jesieni 1943 roku naloty bombowe aliantów na Gdynię były mało groźne.Naloty były sporadyczne, głównie wieczorne lub nocne, a straty własne aliantów (głównie Anglików) dochodziły do 15 % maszyn uczestniczących w danym nalocie. Po włączeniu się USA do wojennych działań naloty zyskały na intensywności i przeprowadzano je w ciągu całej doby. W dzień bombardowali Amerykanie, a w nocy Anglicy.

Jednym z pierwszych dziennych nalotów bombowych dokonanych przez 8 Flotę Powietrzną USA na Gdynię, był nalot dokonany w dniu 9 października 1943 roku. Była sobota, samo południe. Samoloty zaatakowały miasto i port. Bomby zrzucono na dzielnice peryferyjne (Cisową i Chylonię) a także Śródmieście i statki w porcie, i na stoczniowe doki.

Bombardowano z wysokiego pułapu, dywanowo to jest gdzie popadnie, tak więc silna niemiecka obrona przeciw lotnicza i zasłona dymna nie miały większego znaczenia – jeżeli uwzględnić celność zrzuconych bomb. Nalotu dokonały czterosilnikowe bombowce B – 17, zwane latającymi fortecami. Celem nalotu była Gdynia i Gdańsk, a także fabryka samolotów i lotnisko w Malborku. Niemiecka obrona straciła 28 maszyn.

Po latach, niemiecki autor Hanz Schon w książce pt.,,Die letzten Kriegtage Ostseehafen 1945” nalot ten tak przedstawia:

,,Do jesieni 1943 roku wojna w Gdyni i nad Zatoką Gdańską minęła prawie bez śladowo...Zmiana nastąpiła w sobotę 9 października 1943 roku. Alarm lotniczy nie wywołał zbytniego zdziwienia, bowiem z upływem lat do alarmów się przyzwyczajono. Dotąd były to zwykle naloty nieszkodliwe. Również 9 października 1943 roku marynarze stacjonującego na Oksywiu 2 Dywizjonu Szkoleniowego Załóg Okrętów Podwodnych opuścili okręty, aby szukać schronienia w trzech lądowych schronach ,,Anton”, ,,Berta” i ,,Cesar”. Tym razem sprawy potoczyły się poważnie. Jednostki 8 Amerykańskiej Floty Powietrznej zaatakowały urządzenia portowe i statki, pokrywając je dywanem bombowym. Pomimo podjętej energicznej obrony prowadzonej przez okrętowa artylerię przeciw lotniczą, straty były znaczne. Według zapisów w ,,Dzienniku Meldunków”, straty przedstawiały się następująco:
  • Uszkodzeniu uległ statek szpitalny ,,Stuttgard”, który płonący został wyciągnięty z portu.
  • Parowiec ,,Cuxhaven” zatopiony (później wydobyty).
  • Okręt zaopatrzenia U-Bootów zatopiony.
  • Holownik ,,Saspe” zatopiony (później wydobyty).
  • Okręt U- 1210 zatopiony (później wydobyty).
  • Holownik ,,Reval” zatopiony (później wydobyty).
  • Fiński parowiec ,,Vipjoern” zatopiony.
  • Szwedzki parowiec ,,A.K.Fernstrem” zatopiony.
  • Trałowiec ,,Nordpol” zatopiony (później wydobyty)
  • Parowiec ,,Ginnheim” uszkodzony, a następnie zatopiony.
  • Holownik ,,Atlantik”, znajdujący się w doku, ciężko uszkodzony, a następnie zatopiony.
  • Parowiec ,,Neidenfels” uszkodzony.
Nic natomiast w ,,Dzienniku Meldunków” nie odnotowano odnośnie uszkodzeń ,,Wilhelma Gustloffa”... Małe uszkodzenie burty tego statku sprawiło, że w ostatnim rejsie w dniu 30 stycznia 1945 roku nie mógł osiągnąć maksymalnej szybkości...” (cały cytat w tłumaczeniu własnym z oryginału).

Jak widać z powyższego, niemieckie zapisy są bardzo lapidarne. Nie podaje się zniszczeń urządzeń portowych i stoczniowych. Całkowicie przemilcza się zniszczenia w mieście. Nie podaje się ilości ofiar w mieście, chociaż były one znaczne, a nawet nie podaje się ilości zabitych na zatopionym przez Aliantów ,,Stuttgardzie”.

Z tych względów – dla pełności obrazu – odsyłam Czytelników do numeru 10 ,,Rocznika Gdyńskiego” gdzie można przeczytać interesujące teksty - Aleksego Kaźmierczaka pt.: ,,Samoloty nad Gotenhafen” oraz wspomnienia proboszcza z Oksywia księdza Klemensa Przewoskiego.

wtorek, 20 marca 2012

Bomby na Gdynię - małe kalendarium bombardowań miasta.



Za kilka dni mija kolejna rocznica wyzwolenia Gdyni spod niemieckiej okupacji (28 marca). To okazja do refleksji i wspomnień. My, którzy przeżyliśmy wojnę w Gdyni, obok strachu i głodu zaliczyliśmy także kilkadziesiąt lotniczych nalotów. Każdy z nich mógł przynieść kalectwo lub śmierć. Kilku letnie życie w lęku – oczekiwanie na kolejny nalot i związane z nim ryzyko, było rodzajem ,,rosyjskiej ruletki”. Nie było to obojętne dla naszej psychiki – szczególnie dla nas dzieci...

Tym wszystkim, który los zaoszczędził tych traumatycznych przeżyć, prezentuję poniższe lapidarne kalendarium tamtych wydarzeń, jako swoiste memento.

Gdynia jest miastem niezwykłym. Port i miasto powstało za życia jednego pokolenia. Zbudowane na ,,surowym korzeniu”, na piachach i torfowiskach, już po kilku latach była liczącym się europejskim portem i jednym z największych miast Polski.

W czasie wojny bombardowały Ją floty powietrzne Niemiec, Rosji, Wielkiej Brytanii i USA, próbując obrócić w perzynę to co stworzono wysiłkiem narodu. Gdynia jednakże przetrwała. Warto jednak pamiętać, że pastwienie się nad miastem trwało przez cały czas wojny – od dnia jej wybuchu, po ostatnie dni jej trwania – w maju 1945 roku.

Miasto i jego najbliższe okolice przeżyły dziesiątki nalotów. Szperając w materiałach dotyczących tej tematyki, udało się opracować kalendarium tych tragicznych zdarzeń. Oto one:

-        W dniu 1.09.1939 roku około 6 rano lot zwiadowczy niemieckich samolotów nad gdyńskim portem. Bombardowanie sąsiadującej z Gdynią Rumi (lotnisko)
-        W tym samym dniu o godzinie 13.50 bombardowanie portu wojennego na Oksywiu i cumujących tam okrętów. Pierwsze ofiary śmiertelne.
-        W  dniach 2 – 3 .09.1939 roku liczne ataki lotnicze na port i redę gdyńskiego portu oraz na zatokę. Zatopienie m/s ,,Gdynia”. Dalsze ofiary śmiertelne.
-        W kolejnych dniach września kolejne naloty na port i Kępę Oksywską. Po wkroczeniu Niemców do śródmieścia w dniu 14.09.1939 roku nasilenie nalotów na broniącą się nadal Kępę Oksywską.
-        Do czerwca 1941 roku trwa przerwa w nalotach na Gdynię. Po napaści na ZSRR maja miejsce dwa naloty radzieckie w dniach 23 i 24.06.1941 roku w godzinach popołudniowych. Niecelne, słabe bombardowanie portu.
-        W nocy z 26 na 27.06.1942 roku pierwszy nalot brytyjski na miasto i port. Minowanie portu i Zatoki Gdańskiej.
-        W dniu 11.07.1942 roku RAF przeprowadza dzienny nalot i bombardowanie na miasto i stocznię.
-        W nocy z 12 na 13.07.1942 roku przelot samolotów RAF-u nad Gdynią. Bombardowano Gdańsk, gdzie jest 89 ofiar śmiertelnych.
-        W dniu 27.08.1942 roku nalot na Wrzeszcz i Gdańsk. Niecelne bombardowanie portu w Gdyni.
-        W nocy z 27 na 28.08.1942 roku bombardowanie lasów na obrzeżach Gdyni, gdzie podobno zlokalizowane były magazyny wojskowe.
-        W listopadzie 1942 roku (daty dziennej nie udało się ustalić) miało miejsce bombardowanie portu w okolicach ul. Polskiej.
-        W dniu 27.01.1943 roku nocny nalot RAF-u na miasto.
-        W dniu 25.04.1943 roku (pierwszy dzień świąt Wielkanocy), nalot na Rumię gdzie znajdowało się lotnisko i warsztaty lotnicze.
-        W dniu 6.08.1943 roku kolejny nalot RAF-u na obiekty w Rumi.
-        W dniu 9.10.1943 roku jeden z najcięższych nalotów na Gdynię. W samo południe kilkaset (źródła podają rozbieżne liczby) samolotów 8 Floty Powietrznej USA zbombardowało miasto i port. Zniszczono bądź zatopiono 13 statków, domy w centrum i na peryferiach. Zbombardowano szpital miejski i schron dla pacjentów, w którym zginęło około 80 osób. Łączna  liczba ofiar śmiertelnych określana jest no około 500 osób.
-        W dniu 26.08.1944 roku miał miejsce nalot na Gdańsk. Samoloty przeleciały nad Gdynią lecz bombardowania nie było.
-        W dniu 9.04.1944 roku duży nalot na okolice Gdyni – na Rumię i Babie Doły.
-        W dniu 12.05.1944 roku nalot na miasto i port, głównie w rejonie przylegającym do portu.
-        W dniu 18.07.1944 roku ponowne bombardowanie portu.
-        W dniu 9.10.1944 roku duży nalot na miasto, port oraz magazyny wojskowe w pobliskich lasach.
-        W nocy z 18 na 19.12.1944 roku duży nalot z udziałem 600 samolotów RAF-u na stocznię i port, oraz na miasto. Zniszczenie stoczni praktycznie wyeliminowało ją z dalszej działalności.
-        W dniu 26.01.1945 roku wielki nalot na Gdańsk inaugurujący działalność tego lotnictwa w rejonie Trójmiasta i Zatoki Gdańskiej.

Odtąd naloty trwały do końca marca 1945 roku, a w okolicach Helu do 10.05.1945 roku.

Bibliografia:
E. Kosiarz, ,,Obrona Kępy Oksywskiej 1939”
H. Schon, ,,Die letzten Kriegstage – Ostseehafen 1945” 

poniedziałek, 19 marca 2012

Zapomniane daty.

Na fali spontanicznego zrywu wolnościowego, jaki rozlał się w Polsce po pierwszej wojnie światowej, żywiołowo odradzać się zaczęła nasza Marynarka Wojenna. Z tym związane wydarzenia doczekały się licznych naukowych i popularyzatorskich opracowań. Sporo napisano o początkach Flotylli Wiślanej, Flotylli Pińskiej, a w szczególności o naszej Flotylli Wojenno – Morskiej, która zaczęła na Bałtyku po wielu latach swoje odrodzenie. Znane są na ogół nazwiska naszej floty – admirałów Porębskiego, Świderskiego, Mohuczego i wsławionego zaślubinami Polski z Bałtykiem gen. Hallera.

Gorzej natomiast przedstawia się znajomość faktów, dat i nazwisk osób, które przyćmione sławą i wielkością bohaterów pierwszoplanowych, w ich cieniu, codzienną ,,pracą od podstaw” tworzyli podwaliny naszej floty wojennej.

Podobnie stało się też z pamięcią o miastach i miasteczkach nad Wisłą i na Pomorzu, których znaczenie i historyczną rolę wnet przyćmiła budująca się dynamicznie Gdynia i jej nowoczesny port. A to przecież w Modlinie, Toruniu, Tczewie i Pucku znajdują się korzenie naszej wojennej i handlowej floty. Często wydarzenia i daty tam rodzącej się historii poszły w niepamięć i tylko przy okazji tzw. ,,okrągłych rocznic” przypominają o nich politycy lub dziennikarze. Tymczasem  wydarzenia te, to słupy milowe naszej morskiej historii.

Jedna z takich dat, to dzień 4 maja 1920 roku, gdy do przystani rybackiej w Pucku przycumował pierwszy okręt wojenny ORP ,,Pomorzanin”. Datę tę można przyjąć, jako moment faktycznego powstania po pierwszej wojnie światowej polskiej, bałtyckiej marynarki wojennej. Droga, która fakt ten wieńczyła, była kręta i długa. Przypomnijmy niektóre szczegóły.

Już 3 czerwca 1918 roku przedstawiciele rządów zwycięskiej Koalicji – Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch – uznali, że jednym z warunków pokoju w Europie jest odrodzona Polska, z wolnym dostępem do Bałtyku. W następstwie tego, Naczelnik Państwa  J. Piłusudski  wydał w dniu 28 listopada 1918 roku dekret o utworzeniu Polskiej Marynarki Wojennej, Wyprzedzając w ten sposób o siedem miesięcy postanowienia Konferencji Wersalskiej. Postanowienia końcowe Traktatu Wersalskiego z dnia 28 czerwca 1918 roku przyznały nam okrojony skrawek wybrzeża, nadając równocześnie Gdańskowi status Wolnego Miasta. Mniej więcej w tym samym czasie – 3 maja 1919 roku – nasza delegacja przebywająca w Wersalu wystąpiła z petycją o przyznanie Polsce części wojennej floty niemieckiej i austryjackiej. Ta petycja zapewne legła  u podstaw przyznania nam w dniu 9 grudnia 1919 roku przez tzw. Radę Ambasadorów – sześciu małych torpedowców, którym na dodatek, przed ich przekazaniem zdemontowano uzbrojenie torpedowe i artyleryjskie. Były to torpedowce, którym nadano polskie nazwy: ,,Mazur”, ,,Kaszub”, ,,Ślązak”, ,,Krakowiak”, ,,Kujawiak” i ,,Podhalanin”. Ponieważ okręty te trzeba było ponownie uzbroić, działa i wyrzutnie torped zakupiono we Francji. Po tej procedurze jesienią 1921 roku torpedowce dotarły do Pucka...

Jak wspomniałem już wcześniej, przystosowano do nowej roli pasażerski parowiec ,,Pomorzanin”, przekształcając go w okręt hydrograficzny. To właśnie on jako pierwszy okręt w służbie marynarki wojennej zawinął do Pucka. W Pucku też znalazło swoją pierwszą siedzibę Dowództwo Floty noszące do roku1922 nazwę Dowództwo Wybrzeża Morskiego. Okrętem flagowym dowódcy był niewielki statek strażniczy ,,Myśliwy”.

Niewielki liczący wtedy 2,5 tys. mieszkańców Puck, położony w dodatku nad płytką zatoka, nie mógł na dłuższą metę pełnić roli bazy dla powstającej i rozwijającej się morskiej flotylli. Na nic zdawały się poczynania Dowódcy Portu Wojennego w Pucku komandora  Witolda Panasewicza, który próbował utykać możliwie dużą ilość jednostek przy rybackim pirsie.

Rychło tez wybudowano w Gdyni tymczasowy port wojenny i przystań dla rybaków, która oddano do użytku już 29 kwietnia 1923 roku. Wnet też do Gdyni przeniesiono administracje morska, dowództwo marynarki wojennej, warsztaty okrętowe itp. W Pucku pozostawiono jedynie Morski Dywizjon Lotniczy, z jego kilkunastoma hydroplanami, które tu stacjonowały do pierwszego dnia drugiej wojny światowej.

Tak przeminęła rola Pucka, jako morskiej bazy naszej marynarki wojennej i ,,morskiej stolicy”, nie mniej epizod ten zasługuje na nasza pamięć.

piątek, 16 marca 2012

Krążownik u wrót Gdyni.


Wrogi okręt ,,Gneisenau” jak żaden inny wpisał się w dzieje naszego portu i miasta.

Krążownik liniowy ,,Gneisenau”, często mylnie nazywany pancernikiem, został zwodowany w Hamburgu  8 grudnia 1936 roku, a do służby wszedł 21 maja 1938 roku. Był okrętem potężnym. Jego wyporność wynosiła 31 800 ton, długość 226 m, szerokość 38,1 m, a uzbrojenie – często uzupełniane i modernizowane – sprawiało, że był groźnym przeciwnikiem dla okrętów nie tylko w swojej  klasy.

Czas do wybuchu wojny spędził ,,Gneisenau” na ćwiczeniach, szkoleniach i próbach oraz kompletowaniu załogi. Do działań wojennych skierowany został wraz ze swoim bliźniakiem ,,Scharnhorstem” w rejon Atlantyku. W wyniku ich korsykańskich poczynań, już jesienią 1939 roku zatopiony został  brytyjski krążownik pomocniczy ,,Rawalpindi”.

Wiosną 1940 roku ,,Gneisenau” włączony został do operacji norweskiej, w czasie której odniósł niewielkie uszkodzenia. Po szybkiej naprawie – już w maju i czerwcu tegoż  roku – uczestniczył w agresji na Holandię. W dniu 8 czerwca  wraz z ,,Scharnhorstem”, zatapia brytyjski lotniskowiec ,,Glorius” i dwa niszczyciele.

20 czerwca 1940 roku zostaje storpedowany przez okręt podwodny ,,Clayd” bandery brytyjskiej. Uszkodzenia są poważne.,,Gneisenau” zostaje na kilka miesięcy wyeliminowany z walki.

  Pod koniec stycznia 1941 roku wraz z ,,Scharnhorstem” wyruszył do Kilonii w kolejny korsykański rejs, aby w ramach tzw. operacji ,,Berlin”, na  Atlantyku topić alianckie statki i okręty. W czasie tej wyprawy odnosi ponownie uszkodzenia i już wiosną tegoż roku trafia na remont do Brestu. To miasto, port i stocznie znajdują się w zasięgu działań lotnictwa RAF-u, które dokonuje częstych i dokuczliwych nalotów. Ich skutki – po raz kolejny odczuwa ,,Gneisenau”. W takiej sytuacji Niemcy decydują się na ewakuację  krążownika, kanałem Le Manche, do Wilhemshaven.

W lutym 1942 roku, okręt po remoncie włączony do walki, ponosi uszkodzenia spowodowane wejściem na minę oraz bombami lotniczymi. Tm razem uszkodzenia były tak poważne, że okręt już do końca działań wojennych pozostał wyłączony z działań. Między innymi wyrwana była część dziobu, która prowizorycznie załatano brezentem, deskami i cementem, maskując całość farbą...

Okręt zacumowano w Basenie Węglowym przy Nabrzeżu Holenderskim, w którym oczekiwać miał na remont. Przemieszczenie okrętu do Gdyni spowodowane było z jednej strony względami bezpieczeństwa ( siódma Flotylla Powietrzna USA podjęła swoją działalność dopiero w styczniu 1943 roku) oraz zgromadzonym w naszym mieście potencjałem technicznym i ludzkim. Tu znajdowały się największe niemieckie doki pływające, dobrze wyposażone warsztaty stoczniowe oraz fachowa kadra.

Do remontu ,,Gneisenau” jednakże nie przystąpiono – były bowiem pilniejsze zadania, jak np. seryjna produkcja segmentów do montowanych w gdańskiej stoczni Schichaua, sławetnych hitlerowskich U-Bootów. Tak zeszło do pierwszego kwartału 1945 roku, gdy Gdynia i całe Gdańskie Wybrzeże znalazło się w zasięgu bezpośrednim działań wojennych, gdy walki toczyły się na przedpolach Gdyni. Na trzy dni przed wypędzeniem hitlerowców z miasta, Krążownik ,,Gneisenau” przeholowano pod główne wejście do portu i zdecydowano, aby wykorzystać go do zablokowania portu wewnętrznego przez jego zatopienie przy samych główkach falochronu.

Jak podaje E. Obertyński w swojej interesującej książce ,,Łowcy wraków”, zatopienia tego dokonano za pomocą czterech torped, odpalonych od strony redy oraz ładunków wybuchowych umieszczonych we wnętrzu kadłuba. Spowodowało to wyrwę w burcie okrętu na długości ok. 40 metrów. W ten sposób ,,Gneisenau” stał się największym i najbardziej uciążliwym wrakiem w gdyńskim porcie i stosownie do niemieckiego zamysłu, miał uniemożliwić jego eksploatację. Plan ten zawiódł w całości, bowiem już w kilka tygodni po wojnie uruchomiono boczne wejście do portu. Sprawiło to, że do końca 1945 roku do portu w Gdyni zawinęło ponad 500 statków...

Tymczasem wrak krążownika blokował główne wejście do 11 wreśnia1951 roku, czyli ponad sześć lat od momentu zatopienia. Niczym widmo i wojenne memento, sterczał nad powierzchnią jego potężny kadłub z charakterystycznymi nadbudówkami i wieżami.

Do wydobycia wraku przymierzano się kilkakrotnie. Zwracano się do Szwedów, Duńczyków i Holendrów, jednak wszyscy oni – po zapoznaniu się na miejscu z sytuacją – odmawiali podjęcia się owego trudnego zadania. Wreszcie, po wieloletnich poszukiwaniach i negocjacjach, Zarząd Portu Gdańsk – Gdynia podpisał zlecenie na wydobycie wraku z Polskim Ratownictwem Morskim.

Wspomnę tylko, że wykorzystując konstrukcję krążownika i jego 32 grodzie poprzeczne, podzielono wrak na sekcje, które oddzielnie opróżniano z wody za pomocą pomp. Tych pomp było 36, a ich łączna wydajność wynosiła 10 tys. metrów sześciennych na godzinę. Wcześniej uszczelniono poszczególne sekcje, wykorzystując do tego nurków. Pod wodą przepracowali 25 tys. godzin. Same prace przygotowawcze zajęły ratownikom 345 dni roboczych.

Wynurzony wrak odholowano do Basenu trzeciego i zacumowano przy Nabrzeżu Śląskim. Tu jego demontażem zajęło się Przedsiębiorstwo Demontaży Wraków. Prace trwały około dwóch lat – do 1953 roku włącznie. Z demontażu uzyskano 30 tys. ton wysokowartościowej stali, około 400 ton metali kolorowych, tysiące metrów kabli i przewodów, a także dwie sprawne turbiny prądotwórcze wielkiej mocy.

Wieloletnie hitlerowskie widmo przestało straszyć mieszkańców Gdyni wojennymi wspomnieniami niemieckich rządów w naszym mieście.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Pierwsza gdyńska Noc Świętojańska 1923 rok oraz pierwszy post na blogu


Będzie to blog poświęcony głównie Gdyni i jej historii oraz ludziom, którzy żyli, pracowali i tworzyli miasto takie jakie znamy dziś. 

Na początek tak ja w tytule opisana zostanie pierwsza gdyńska Noc Świętojańska. 
Zapraszam do lektury. 

------------------------------------------------------------------------------


Noc Świętojańska 1923 rok. Pierwsza gdyńska.

Rok 1923

W życiu narodów i ludzi bywają wydarzenia, które z pozoru błahe, z czasem nabierają znaczenia, wagi urastają do rangi symbolu. Dopiero z upływem lat zdarzenia takie - niczym stare wino - nabierają smaku i na trwałe zapisują się w historii. Po prostu - do ich należytej oceny potrzebny jest dystans czasu. Rok 1923 w naszym mieście przyniósł parę takich wydarzeń. Oto ich specyfikacja:
  • 29 kwietnia - uroczyste otwarcie tymczasowego portu dla okrętów Marynarki Wojennej i łodzi rybackich, w którym m.in. uczestniczył Prezydent RP Stanisław Wojciechowski.
  • 23 czerwca - uroczystość puszczania wianków z okazji Nocy Świętojańskiej.
  • 13 sierpnia zawija do tymczasowego portu francuski parowiec s/s „Kentucky'' – jako pierwszy pełnomorski statek w gdyńskim porcie.

Dziś  nieco więcej o wydarzeniu czerwcowym.

Pierwsza gdyńska Noc Świętojańska.

Po powrocie Polski nad morze (luty 1920 r.) przystąpiono energicznie do zagospodarowania wybrzeża. Po pierwsze, Naczelnik Piłsudski powołał Marynarkę Wojenną  jako strażniczkę morza   jeszcze przed formalnym przejęciem Pomorza, bo już 28 listopada 1919 roku. Nieco później, bo 23 września 1922 roku, Sejm RP przyjął ustawę o „budowie portu morskiego przy Gdyni na Pomorzu''. To był początek...
Poza działaniami natury prawnej i ekonomicznej, konieczna była zmiana mentalności Polaków od lat dziesiątków bowiem pokutował w naszym narodzie pogląd, że „Polak gdy sieje i orze, to niepotrzebne mu morze„ (cytuje z pamięci). Tej misji już w roku 1919 podjęła się Liga Żeglugi Polskiej ,przekształcona później w Ligę Morska i Rzeczną, a od końca października  1930 r w Ligę Morską i Kolonialną. Tą ostatnią - aż do swojej tragicznej śmierci w wodach Zatoki Gdańskiej kierował gen. Orlicz-Dreszer. Jednym z celów Jego życia było popularyzowanie morza i jego spraw.

Temu samemu celowi - już wcześniej - służyć miały uroczystości gdyńskiej Nocy Świętojańskiej 1923 roku. Przygotowali je trzej patrioci, miłośnicy Gdyni i morza: Stefan Żeromski, autor ,,Wiatru od morza„ Jan Radtke, pierwszy polski wójt Gdyni i bojownik o polskość Pomorza  oraz Kaszub - Antoni Abraham. To oni zorganizowali i przygotowali tę Noc Świętojańską jako gdyńska i ogólnokrajową uroczystość. Rozpropagowano ją jako święto patriotyczne dla mieszkańców całej Rzecz pospolitej. Toteż na te noc zjechały do Gdyni tłumy rodaków ,aby uczestniczyć w przeobrażeniu starosłowiańskiej „nocy Kupały" we współczesną noc Św. Jana, poświęcona naszemu morzu.

Kierując się od dworca w stronę plaży tłumy witała orkiestra Marynarki Wojennej. Zgromadzeni na gdyńskim skwerze próbowali smaku morskiej wody, zbierali muszelki i okruchy bursztynu, wspinali się na zbocza Kamiennej Góry, aby stąd podziwiać zatokę i rysujący się na horyzoncie Półwysep Helski.

A wieczorem gdy zapadać zaczęła ciepła czerwcowa noc - na otaczających Gdynię morenowych wzgórzach rozbłysły dziesiątki ognisk, na Zatokę zaś wypłynęły rybackie łodzie, z których dziewczyny rzucały wianki, rozświetlone płonącymi świecami…

Szkoda tylko, że tych podniosłych chwil nie dożył Antoni Abraham, który w tym uroczystym dniu zmarł, ale o tym napisze następnym razem.

Artykuł opublikowany w Gazecie Świętojańskiej Gdynia – Rumia, rok 3, nr 2 (7), 23/24 czerwca 2004