Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwolenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwolenie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 25 marca 2013

Wyzwolenie widziane oczami dziecka: Pierwsze szare dni wolności. Część 2

Część 1

Tak więc ustawili te trzy armaty na brzegu lasu, między cmentarzem a Babskim Figlem. Ich lufy skierowano w kierunku Kępy Oksywskiej. Armaty nieco okopano, wycięto kilka cmentarnych drzew, które zasłaniały pole ostrzału i zaczęto strzelać w kierunku Niemców.

My chłopcy wiedzeni ciekawością, zbliżaliśmy się do tych armat. Byliśmy ciekawi jak to działa, bo z bliska, na własne oczy nigdy nie widzieliśmy strzelających armat. Zbliżaliśmy się do radzieckich armat ostrożnie i nieśmiało. Ale Rosjanie nas nie przepędzili, więc podeszliśmy całkiem blisko. W pobliżu paliło się ognisko, a na nim żołnierze w osmolonym kotle gotowali jedzenie. Był to ryż na gęsto. Nie mieli menażek i jedli ten ryż z mniejszych garnków, równie brudnych i okopconych. Byliśmy w tym dniu bez obiadu, więc gdy zaproponowali nam jedzeni, chętnie z niego skorzystaliśmy. Ryż był słodki i tłusty. Po zjedzeniu kilkunastu łyżek, byliśmy syci. Zdziwiło to naszych gospodarzy, że tak niewiele jemy.

Od tego dnia codziennie przychodziliśmy do tych artylerzystów, a oni nas częstowali, tym co mieli. Przeważnie dożywiali nas ryżem, bo chleba sami mieli niewiele.

Pewnego dnia gdy bateria waliła w stronę Oksywia, odpowiedziała jej artyleria niemiecka. Był to jedyny wypadek gdy Niemcy próbowali się odgryźć. Ich pociski spadły na sąsiednie pole nieopodal cmentarza dość daleko od radzieckiej baterii. Byliśmy prawie przy armatach. Zrobiliśmy przepisowe padnij, jak starzy doświadczeni żołnierze. Odczekaliśmy nawałę ogniową, a następnie wraz z żołnierzami poszliśmy obejrzeć leje po niemieckich pociskach. Były dość głębokie i duże, chyba strzelała do nas artyleria okrętowa z zatoki, bo podobno niemieckie okręty były tam jeszcze.

Po tym niemieckim ostrzale, część ludności z naszego osiedla, a również z Chyloni i Grabówka, zaczęła się ewakuować w kierunku Redy i Wejherowa. Nasze rodziny postanowiły się nie ruszać z miejsca. Mieliśmy pełne zaufanie do naszej ziemianki, dobrze ukrytej na brzegu lasu, ale między dwoma pagórkami, w niewielkim wąwozie.

Po kilku dniach na wschodzie pojawiły się chmury czarnego, gęstego dymu. Dym ten przysłaniał cały wschodni horyzont, gęstniał z godziny na godzinę. W nocy zamiast dymu widoczna była krwista łuna. Była to największa łuna jaką w życiu widziałem.

To płonął Gdańsk!

Wchodziliśmy na najwyższą, sąsiednią górkę, aby lepiej widzieć co i gdzie się pali, ale poza jednolitą chmurą kłębiastego dymu, nic nie było widać. Gdańsk dymił tak około dwóch tygodni – aż się wypalił...

Ludzie nic nie mówili, bo się bali. Kiwali tylko żałośnie głowami. Bo chociaż nikt tego nie mówił, wszyscy wiedzieli, że Gdańsk podpalili Rosjanie!

W międzyczasie Niemcy ewakuowali się na Półwysep Helski. Sąsiadująca z nami bateria radzieckich armat pewnego ranka odjechała. Teraz Niemcy już tylko walczyli na Mierzei Helskiej. Wspinaliśmy się na tę naszą górkę i obserwowaliśmy Hel. Przy dobrej widoczności było widać pikujące samoloty i obłoczki wybuchających pocisków niemieckiej artylerii przeciwlotniczej.

Dla naszego osiedla, bezpośrednie zagrożenie wojenne minęło. Wróciliśmy więc do mieszkań, bez żalu żegnając się z ziemianką, która przez trzy miesiące była naszym domem i schronieniem.

Niebawem rozpocząć się miały zajęcia szkolne. Pierwszego dnia w szkole nie pamiętam widocznie przeżyłem zbyt wiele stresów. Wszystko tu było nowe i inne niż „za Niemca”. Inni byli nauczyciele, inni koledzy, inna klasa, a co najważniejsze inny język, ten sam co w domu i na podwórku. Była to polska szkoła, a jej musiałem się dopiero nauczyć.

Tak więc zaczęły się codzienne obowiązki szkolne. Trudne, żmudne i często nieprzyjemne. Ale taki jest los ucznia, którego łajano i bito zarówno w niemieckiej jak i w polskiej szkole.

Pewnego dnia, w połowie mają, wracając ze szkoły spotkałem dziewczynę sąsiadów. Przyjaźniłem się z jej bratem. Dziewczyna szła krok za krokiem, z opuszczoną głową, ledwo powłócząc nogami. Robiła wrażenie człowieka bardzo chorego lub poturbowanego. Ukłoniłem się jej, bo była prawie o dziesięć lat starsza, ale ona odwróciła głowę, jakby ze wstydem i udała, że mnie nie widzi.

Dopiero po kilku dniach, ze strzępków rozmów zorientowałem się jakie nieszczęście spotkało tę dziewczynę. Otóż okazało się że radzieccy żołnierze obchodząc zwycięstwo dokonali zbiorowego gwałtu na niej. Chociaż żyłem w wielkiej przyjaźni z moim kolegą, jak również z całą jego rodziną, nigdy nie próbowałem dowiedzieć się o bolesnym wydarzeniu tamtych majowych dni.

Później dziewczyna ta wyszła za mąż, lecz dzieci nigdy nie mogła mieć. Okaleczono ją na całe życie nie tylko na duszy, ale i na ciele. Czy jej bezpłodność spowodowana była chorobą weneryczną, czy aborcją, której po tym zbiorowym gwałcie musiała się poddać, a może obiema tym przyczynami łącznie, nie wiem...

Później gdy ją spotykałem, myślałem ile takich kalekich kobiet, inwalidek wojennych, którym nikt nie przyznał grupy inwalidzkiej, ani jednorazowego odszkodowania żyje wśród nas i ile takich dzieci żyje nie znając swoich ojców. Tego nigdy się nie dowiemy...

niedziela, 24 marca 2013

Wyzwolenie widziane oczami dziecka: Pierwsze szare dni wolności. Część 1

Wyzwolenie przyszło na przedmieścia Gdyni w poniedziałek. Dzień od rana był szary, pochmurny, trochę zamglony i bezsłoneczny. Przyszli świtaniem – wychodzili z tej szarości jak zjawy, po cichu, skradając się. Że przyjdą wiedzieliśmy od dawna, a czekaliśmy na nich od jesieni. Tak, dokładnie od jesieni, gdy pojawili się pierwsi uciekinierzy z Prus Wschodnich. Za tymi uciekinierami, a może przed nimi – kto by dziś pamiętał szczegóły – dotarły do nas nocne odgłosy bijącej artylerii. Odgłosy te przypominały dudnienie pustej beczki toczącej się po kocich łbach. Dudnienie było coraz bliżej i bliżej, a uciekinierów było coraz to więcej. Tak, od tego czasu czekaliśmy na Ruskich z tygodnia na tydzień...

Dziwne to wszystko było i jakieś pokręcone. Bo dudnienie dochodziło od wschodu, później Rosjanie atakowali od strony Wejherowa, Redy i Rumi – a więc od zachodu, a przyszli z południa od strony Demptowa i Pustek Cisowskich. Tak przyszli od południa przez zalesione wzgórza.

Zeszli, a raczej spłynęli jak lawina. Było ich mrowie. Szli od świtu do godzin południowych. Falami. Jedna fala od drugiej oddalona o kilkaset metrów.

Nikt do nich nie strzelał, bynajmniej w ten poniedziałkowy ranek w naszym osiedlu. Byli więc bezpieczni, a mimo to szli ostrożnie, skradali się wręcz od sosny do sosny. Gdy zeszli w naszą dolinę, spenetrowali wszystkie opuszczone przez Niemców schrony i okopy. Tych schronów na skraju lasu były dziesiątki, mieli zatem co robić.

My od tygodni mieszkaliśmy dla bezpieczeństwa w jednym ze schronów. Nas też skontrolowali, ale pobieżnie. Niektórzy z nich prosili o wodę, więc mama dała im kawy zbożowej z sacharyną. Pili i szli dalej. Mówili mało. Pytali o Niemców i Ukraińców, dlaczego o Ukraińców nie rozumieliśmy.

Niemców nie było w naszym osiedlu ani śladu. Wycofali się wczoraj, czyli w niedzielę. Niemcy wycofując się szli gęsiego w kierunku Chyloni. Szli tak całe niedzielne popołudnie. Byli brudni, zmęczeni i obdarci. Nigdy poprzednio nie widziałem tak nędznych Niemców. Szli milczący, noga w nogę dźwigając z wysiłkiem swoją osobistą broń i te sławne „Panzerfausty”. Wszyscy byli jednakowo zmordowani, zarówno zwyczajni żołnierze jak i oficerowie. Szli milczący, ze zgaszonym wzrokiem, a my również bez słowa patrzyliśmy na ten żałosny odwrót. Nie mieliśmy pewności czy odchodzą na zawsze, bo wyglądało to raczej na przegrupowanie oddziałów lub jakiś manewr. Wszystko odbyło się nadzwyczajnie spokojnie i bez paniki, nawet rosyjska artyleria jakby zaprzestała strzelać.

Prawdę mówiąc to wiedzieliśmy, że Niemcy odejdą. Dzień wcześniej, czy później, dla nas co pod ich rządami przeżyliśmy ponad pięć lat nie miało żadnego znaczenia.

Od niedzielnego popołudnia do poniedziałkowego świtu byliśmy niczyi. Jedni już odeszli, a drudzy jeszcze nie przyszli, noc była spokojna bez strzelaniny, ale minęła bardzo szybko, a o świcie byli „oni”...

Przed ich nadejściem wyobrażałem sobie Rosjan jako doborowe wojsko. Bili przecież od kilku lat Niemców, ci mieli dobrą armię, więc Rosjanie musieli być lepsi, taki wniosek nasuwał się samorzutnie. Tymczasem zobaczyłem zwyczajnych, brudnych i zaniedbanych żołnierzy. Ich uzbrojenie też było przeciętne, może trochę dziwne, ale zwyczajne.

Ubrani byli w dziwne watowane spodnie i kurtki, a obuci głównie w filcowe obuwie, chociaż po śniegu już dawno nie było śladu, a nocą przymrozki były niewielkie. Niektóre „mundury” były w strzępach. Sporadycznie widziało się krótkie lub bardzo długie, sięgające ziemi kożuchy. Zdarzali się żołnierze, którzy nosili cywilne ubrania, ale przepasane wojskowym pasem. Wszyscy mieli na plecach worki. To były jak się domyślałem ich plecaki. Wszyscy również mieli na głowach czapki, futrzane, ale ze sztucznego misia. Tylko niektórzy oficerowie mieli czapki z naturalnego futra. Tak, czapki mieli wszyscy, nawet ci najbardziej obdarci i brudni, chyba po to, aby móc salutować.

Broń też mieli jakąś dziwną, staroświecką czy co?...Niektóre ich karabiny były bardzo długie, inne zaś bardzo krótkie i w porównaniu z niemieckimi, były jakieś nieporęczne i toporne. Ich karabiny maszynowe, które nazywali „pepeszami” miały okrągłe magazynki, których u niemców się nie widziało.

Jedna jeszcze sprawa różniła ich zewnętrznie od Niemców. Rosjanie nie byli w ogóle zmęczeni, w każdym bądź razie zmęczenia tego nie było widać. Byli brudni, zaniedbani ale nie byli zmęczeni. Widać sił dodawały im odnoszone zwycięstwa.

Tak więc szło, a raczej skradało się to czujne, ale niezmęczone wojsko między drzewami, sprawdzało schrony i okopy aż wyszło na brzeg lasu, tu gdzie zaczyna się nasza kaszubska pradolina. Z wolna wypłynęli na pole, tuż obok cmentarza i posuwali się luźną tyralierą w kierunku zabudowań. Gdy znaleźli się w miejscu w którym dziś krzyżuje się ul. Owsiana z ul. Morską, wybiegli do nich trzej mężczyźni. Nie usłyszeliśmy okrzyków, ale po gestach poznać można było, że serdecznie witają przybyszy. My staliśmy całą gromadką na skraju lasu i obserwowaliśmy tę scenę.

Gdy biegnący z wyciągniętymi rękami mężczyźni znaleźli się blisko żołnierzy, ci nakazali im zatrzymać się, zrewidowali ich i wylegitymowali, a następnie jednemu z nich zabrali ręczny zegarek, a drugiemu zdjęli z grzbietu starą, wytartą kurtkę skórzaną. Staliśmy bez większego zdziwienia, bowiem kilka minut temu, mojemu szwagrowi również zdjęto z nóg jedyne buty. Już zaczynaliśmy rozumieć na czy polegać będzie wyzwolenie.

Cały czas przesuwała się tylko piechota, a później pokazali się radiotelegrafiści, którzy od drzewa do drzewa ciągnęli kolorowe druty kabli telefonicznych. Dopiero w południe przyjechała na skraj naszego lasu bateria dział. Były to trzy średniej wielkości armaty. Przyciągnęły je konie, zgrabne i dobrze utrzymane chyba z jakiegoś niemieckiego majątku. Radzieckie koniki, które już zdążyliśmy przed południem poznać, były małe, kosmate i przypominały wyrośnięte kozy.

Ciąg dalszy nastąpi...

niedziela, 27 maja 2012

Niewyjaśnione sprawy wojennej operacji.


Ostatnie dni wojny na północnych krańcach Gdyni, w kwietniu 1945 roku doczekały się licznych opracowań. Mogłoby się więc wydawać, że wszystkie szczegóły tego fragmentu zmagań o wyzwolenie naszego miasta są wyczerpująco i wszechstronnie wyjaśnione. Niestety, przy bliższej analizie poszczególnych sytuacji wyłania się szereg wątpliwości, niejasności wręcz sprzeczności, które w naświetleniu różnych autorów wręcz się wykluczają. To nie dziwi, bowiem truizmem jest że relacje świadków zdarzeń bywają sprzeczne i zwykle podbarwiane subiektywizmem, emocjami a nawet interesownością. Gdy dodać do tego czynnik czasu – gdy relacje zbierane są niekiedy po latach – uzyskiwany obraz zdarzeń jest mało precyzyjny.

W takiej sytuacji autorzy opracowań zwykli sięgać do materiałów pisanych – głównie dokumentów, filmów, zdjęć. Lecz i one mogą odbiegać od prawdy. Wiadomo, że materiały takie często giną, udostępniane są wybiórczo, bądź są na wiele lat utajnione.

Na podobne wątpliwości napotyka się prezentując wydarzenia tak zwanej ,,Nocy Valpurigi” - czyli ewakuacji Niemców z Kępy Oksywskiej na Hel, czyli uwolnienia północnych krańców Gdyni od Niemców.

W zasadzie w temacie tym nie ma spraw jednoznacznych. Wątpliwe jest wszystko – data i sposób ewakuacji, ilość osób ewakuowanych, nazwiska sztabowców niemieckich, którzy tę operację przygotowali i przeprowadzili, jakie i ile środków użyto do jej przeprowadzenia itd. itp.

Mówi się o 35 – 40 tysiącach niemieckich żołnierzy, których objęto tą operacją. Mówi się o jednej lub dwóch nocach (4 i 5, bądź tylko noc z 4 na 5 kwietnia 1945 roku) jej przeprowadzenia. Mówi się też o trzech lub sześciu pomostach załadunku ewakuowanych oddziałów. O siłach użytych rzez Niemców do jej przeprowadzenia milczy się zupełnie. Podobnie jak nic nie wiadomo, czy operacja ta była znana wojskom radzieckim, a także jaki był stosunek dowódców radzieckich do tej operacji...

Jeden z autorów opisujących wyzwolenie Wybrzeża pisze, że na koniec marca 1945 roku Kępa Oksywska przypominała obóz wojskowy, gęsty od niedobitków różnych formacji tu szukających schronienia. Zważywszy fakt, że wycofano tu resztki oddziałów z Gdyni, cywilnych uciekinierów, którzy nie zdążyli uciec statkami do Rzeszy, jeńców i więźniów przetrzymywano w różnego typu obozach na naszym terenie, a których również na Kepę przepędzono – zaprezentowany obraz wydaje się adekwatny do rzeczywistości.

Gdy tuż przed Wielkanocą, która w 1945 roku przypadała na 1 i 2 kwietnia radzieckie wojska 2 Frontu Białoruskiego doszły do rzeki Redy i w każdej chwili mogły wtargnąć na Kępę, gdy od południa 19 armia działała już w rejonie Pogórza i Suchego Dworu, niemieckie dowódctwo zdecydowało się na ewakuację. Dla Niemców stało się bowiem oczywiste, że niebawem zdobyte zostaną przez Rosjan: Rewa, Mechelinki, Pierwoszyno, Babie Doły i Nowe Obłuże – a to oznaczało odcięcie wojsk na Kępie od Zatoki, a tym samym uniemożliwiało ewakuacje na Hel lub dalej na Zachód...

Według Zbigniewa Flisowskiego (w jego książce pt. ,,Pomorze, reportaż z pola walki”) w ostatniej dekadzie marca pogoda była na naszym Wybrzeżu kapryśna – deszczowa i wietrzna. Gdy od 31 marca się nieco rozpogodziło, do działań przystąpiła 4 armia powietrzna, Niemcy natomiast postanowili wykorzystać tę sytuację do przeprowadzenia ewakuacji.

W nocy z 1 na 2 kwietnia na Kępę Oksywską przypłynął kmdr. Forstmann wysłannik admirała Burchardiego dowódcy Helu. Spotkał się on z majorem Kochem – oficrem operacyjnym 32 DP. Według Flisowskiego oficerowie ci uzgodnili szczegóły ewakuacji, której nadano kryptonim ,,Valpurgis Nacht”. Tego samego dnia (2 kwietnia) Niemcy przystąpili do ,,skracania frontu” czyli wycofywania części swoich wojsk z rejonu natarcia 19 Armii Radzieckiej. Pomimo działań radzieckich samolotów, ruch ten wykonano w ciągu dnia, szosą z Pogórza do Kosakowa.

Manewr taki, tuż po wizycie kmdr. Frostmanna – może świadczyć o tym, że przystąpiono niezwłocznie do etapowego ewakuowania wojsk. Z drugiej jednak strony wydaje się mało prawdopodobne, aby ci dwaj oficerowie byli w stanie zaprogramować całą akcję i niezwłocznie przystąpić do jej realizacji.

Operacja taka nie ograniczała się tylko do wydania stosownych rozkazów, ale wymagała koordynacji wielu działań, między innymi przygotowanie wspomnianych wyże pomostów załadowczych, odpowiedniej ilości środków przeprowadzonych, czyli łodzi lub statków, osłony tej akcji, harmonogramu wycofywania i załadunku itd.

Pamiętać przy tym warto, że w 1945 roku nie dysponowano komputerami, a więc wszelkie prace sztabowe wykonywano odręcznie – a to wymagało czasu i większej ilości sztabowców.

Wobec mnożących się wątpliwości sięgnąłem do wspomnień proboszcza oksywskiej parafii księdza Klemensa Przewoskiego (Rocznik Gdyński nr 10). Jak pisze proboszcz, już 3 kwietnia w rejonie Starego Obłuża było w miarę spokojnie. Dokuczała jedynie radziecka artyleria, bowiem od jej pocisków uszkodzona została plebania i dach kościoła parafii św. Michała Archanioła. Tegoż dnia wieczorem, po godzinie 19 cywilnych mieszkańców Oksywia wypędzono z domów i nakazano ukryć się w betonowych schronach znajdujących się bliżej Zatoki. Następnego dnia – czyli 4 kwietnia - niemieccy żołnierze zachęcali cywilów do ewakuacji na Hel.

Jak z powyższego wynika – sprawa ewakuacji była odtajniona i powszechnie znana, a ilość miejsc na środkach pływających tak znaczna, że można było ewakuować nawet cywilów, Niemców i miejscowych, oraz jeńców francuskich i rosyjskich.

5 kwietnia rano, około godziny 10, przy bunkrze w którym między innymi ukrywał się proboszcz Przewoski znaleźli się już żołnierze radzieccy. Stąd wniosek, że ewakuacja trwała tylko jedną noc – z 4 na 5 kwietnia. Co nawiasem mówiąc zgodne jest z przyjętym kryptonimem - ,,Valpurgis Nacht” mowa więc o jednej nocy, a nie o dwóch lub więcej nocach...

A wracając na moment do książki pana Flisowskiego, autor tam podaje, że załadunek ewakuowanych odbywał się na sześciu pomostach, do których dobijały statki. Twierdzenie to sprzeczne jest z wykresem niemieckim, na który trafiłem w książce Jurgena Meistera pt.,,Der Seekrieg in den Osteuropaischen Gewassern” (wydanie Monachium 1958 rok), który pokazuje trzy strumienie ewakuacji – jeden na Babich Dołach (widocznie wykorzystano pomost wiodący do torpedowni), oraz dwa – zaznaczone nieco cieńszą linią – bardziej na północ, w kierunku Pierwoszyna. Strumienie te łączyły się w jeden – w pewnej odległości od brzegu – a następnie zmierzają prosto na Hel.

Niemiecki autor podaje też datę ewakuacji na 4 i 5 kwietnia 1945 roku, a w kotle bronionym przez Niemców w trakcie ewakuacji wymienia tylko jedną jednostkę, czyli 7 Korpus Pancerny.

Bez względu na wątpliwości – ewakuacja ta była majstersztykiem tego typu operacji.

piątek, 30 marca 2012

Gdynia w pierwszych powojennych latach - część 2

Jesienią 1945 roku PPR, chcąc zwiększyć swoją rangę w województwie, oddelegowało liczna grupę swoich zaufanych aktywistów do Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa. Równocześnie usunięto z szeregów, tych organów, wszystkich tych, do których istniały realne lub wydumane podejrzenia o nielojalności. W skali województwa w listopadzie 1945 roku, gdzie w Milicji zatrudnionych było 4176 funkcjonariuszy z czego usunięto 2320 osób.

Pomimo tych wysiłków i różnych działań, w Gdyni nadal najpopularniejsza partia była PPS. Jesienią gdyńskich socjalistów było: 1300 członków i 538 kandydatów, wobec PPR która liczyła zaledwie 571 członków, dane ze stycznia 1946 roku.

Znaczącą siłą polityczną było w województwie i w Gdyni również założone w sierpniu 1945 roku przez Stanisława Mikołajczyka PSL. W mieście liczyło ono około 800 członków, a więc po PPS było drugą siłą. Członków tego stronnictwa szykanowano na różne sposoby, co w efekcie doprowadziło do ucieczki Mikołajczyka na Zachód w 1947 roku.

Pozostając przy tematyce społeczno – politycznej kilka zdań poświęcić trzeba sprawom ludnościowym. Liczba ludności polskiej na Wybrzeżu Gdańskim wynosiła w listopadzie 1945 roku 542718 osób, a po roku w grudniu 1946 – 770850 osób (dane według ,,Rocznika Statystycznego” z 1949 roku). Gdynia natomiast na koniec 1945 roku miała 74400 mieszańców, a po roku 89051 mieszkańców (dane według ,,Rocznika Statystycznego Gdyni” z 1957 roku). Do stanu ludności z 1939 roku brakowało około 40 tysięcy osób. Nie to jednak stanowiło problem. Problemem była pozostała w mieście ludność niemiecka  – stosunkowo nieliczna, oraz ludność polska, która nie zdołała się oprzeć naciskom okupanta i przyjęła tak zwaną Niemiecką Listę Narodowościową.

W województwie gdańskim przebywało około 480 tysięcy Niemców. Do listopada 1945 roku samorzutnie wyjechało ich około 92 tysiące. Proces ten trwał. W grudniu 1946 roku było w województwie nadal 52961 tysięcy Niemców (,,Rocznik Statystyczny” z 1948 roku). A więc problem z czasem rozwiązał się samoczynnie. Pozostała sprawa rozliczenia z działań okupacyjnych te osoby, które przyjęły NLN. Dla tych spraw powołano specjalne Komisje Rehabilitacyjne. Działalność rozpoczęto w tym zakresie już w kwietniu 1945 roku. Rodowitych Niemców kierowano do Sądów, gdzie byli poddawani weryfikacji. Wszystkie sprawy – zarówno rehabilitacji jak i weryfikacji rozpatrywane były indywidualnie, a lojalność trzeba było potwierdzić zeznaniami świadków. Na koniec – każdy zrehabilitowany podpisywał stosowny dokument, w którym zobowiązywał się do rzetelnej pracy dla Polski. W Gdyni zrehabilitowano 19057 osób, a 756 objęte zostało weryfikacją przez Sąd Grodzki. Akcje ostatecznie zakończono w lipcu 1946 roku. W ten sposób rozwiązano jeden z palących powojennych problemów społecznych.

Inna ważną sprawą – zupełnie odmiennej natury – była kwestia aprowizacji. W pierwszych dniach po wyzwoleniu bazowano na skąpych wojennych zapasach. Dostatek żywności mieli zaledwie nieliczni mieszkańcy. Większość ludności żywiła się ziemniakami. Korzystano też często z mięsa końskiego z dobijanych, rannych koni szwendających się po okolicy. Od maja, po kapitulacji Helu – sięgnięto też do zasobów morza. Gdyńscy rybacy łodziowi nie bacząc na niebezpieczeństwo min, wyruszyli na wody Zatoki Gdańskiej po dorsze, węgorze i śledzie. Mało eksploatowany rybacko Bałtyk obfitował w ryby. Wprawdzie brakowało kutrów, ale ich brak niwelowała pracowitość naszych rybaków. Ryby niebawem stały się obok ziemniaków głównym składnikiem diety miejscowej ludności.

Władze natomiast czyniły wszystko, aby wyremontować i uruchomić ocalałe z wojny piekarnie, a także zorganizowały reglamentację żywności. Przygotowano kartki żywnościowe, które objęły chleb i cukier, a z towarów nieżywnościowych mydło. Kartki te rozprowadzano w cyklach miesięcznych przez biura osiedlowe. Później scedowano ten obowiązek na zakłady pracy. Inne towary – nie objęte reglamentacją zaczęły napływać do Gdyni z głębi kraju. Ożyła też gdyńska hala targowa, gdzie można było nabyć prawie wszystko, oczywiście po odpowiednio wysokich cenach.

Dużą pomoc wyświadczyła gdynianom UNRRA (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy). Przez nasz port pomoc ta płynęła obfitym strumieniem. Napływała żywność, materiały i surowce, leki, żywe zwierzęta (konie i krowy), samochody i ciągniki, a nawet parowozy i kutry rybackie...Działalność tej humanitarnej organizacji trwała do 1947 roku, do momentu jej rozwiązania, ten trwający około dwóch lat napływ wszelkich dóbr pozwolił przejść przez najtrudniejszy powojenny okres.

Tymczasem na fali powojennego entuzjazmu, łatano miasto i port. Naprawiano ulice i mosty, uprzątano gruzy, a nawet zakładano trawniki i klomby. W porcie do końca 1949 roku odbudowano prawie w całości nabrzeża i falochrony. Na Zachodzie dokupiono z demobilu tabor pływający niezbędny do pracy w porcie. Odremontowano magazyny i dźwigi portowe. Sprowadzono z Wielkiej Brytanii nasze statki i okręty, które tam przetrwały wojnę. Stocznie rozpoczęły swoją działalność, a rybołówstwo łowiło na całym Bałtyku i Morzu Północnym. Port oczyszczono z niemieckich wraków. U wejścia tkwił tylko ,,Gneisenau”...

środa, 28 marca 2012

Gdynia w pierwszych powojennych latach - część 1

Tydzień po wyzwoleniu Śródmieścia (28 marca 1945 roku) w nocy z 4 na 5 kwietnia ostatnie niemieckie oddziały ewakuowały się z Kępy Oksywskiej na Hel. Gdynia – łącznie z Oksywiem i Babimi Dołami była wolna.

Już wcześniej – bo w dniu wyzwolenia Śródmieścia do Gdyni przybyła tak zwana Morska Grupa Operacyjna pod kierownictwem kapitana inżyniera Władysława Szedrowicza. Razem z nią przybyła grupa stoczniowa, która miała zinwentaryzować i zabezpieczyć obiekty i mienie stoczniowe. Tym zespołem kierował inżynier Jan Morze.

Ponieważ wszystkie ważniejsze obiekty w mieście zajmowali Rosjanie, grupy te nawiązały z nimi kontakty. Szło to opornie i z komplikacjami, czego dowodem było ponowne zajęcie, w dniu 19 maja 1945 roku przez batalion morski Armii Czerwonej, gdyńskiej stoczni. Rosjanie przystąpili do demontażu i wywózki urządzeń oraz sprzętu. Traktowali to wyposażenie jako swoją zdobycz wojenna. Przetargi polsko – radzieckie trwały około miesiąca. Tymczasem wywózka była kontynuowana. Spory trwały nawet o zatopione w porcie wraki.

Pomimo tych nieporozumień kolejne obiekty w mieście były przekazywane stronie polskiej. Tak postępowano do połowy kwietnia 1945 roku z magazynami wojskowymi, olejarnią, tartakiem, częściowo uszkodzoną elektrownią i mleczarnią. W drugiej połowie maja, a więc już po zakończeniu działań wojennych, powołano w naszym mieście Biuro Odbudowy Portów. Powstał także Morski Urząd Rybacki, który przystąpił do koordynacji spraw rybackich.

Z końcem maja 1945 roku, minister przemysłu powołał Komisję Odszkodowań Morskich kierowaną przez mgr Tadeusza Ocieszyńskiego. Zadaniem tego gremium było oszacowanie szkód wojennych w gospodarce morskiej. Jako bazę tych wyliczeń przyjęto wartość własności na obszarze terytorialnym Polski sprzed wojny na terenie Wolnego Miasta. Po wielomiesięcznej pracy Komisja ta określiła nasze straty na około 295 milionów złotych według kursu złotego z sierpnia 1939 roku. W mieście i porcie toczyło się wielopłaszczyznowe życie. Już 4 kwietnia 1945 roku, a więc w przeddzień ucieczki Niemców z Babich Dołów na Hel, odbył się w sali kina ,,Gwiazda” (późniejsze kino ,,Warszawa”) więc przedstawicieli partii politycznych ,,bloku demokratycznego” z udziałem PPR, PPS, Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Demokratycznego, Związków Zawodowych, przedstawicielek kobiet i młodzieży.

Po trzech dniach – w dniu 7 kwietnia 1945 roku przybył do Gdyni premier rządu Edward Osóbka – Morawski, co dobitne świadczy o randze spraw morskich.

Miasto wymagało pomocy władz centralnych, a także pomocy zagranicznej. Zniszczenia – szczególnie w porcie były ogromne. Wypalone magazyny, powysadzane mosty i wiadukty, pozrywane tory kolejowe, uszkodzone wodociągi miejskie, wraki zalegające na torach wodnych, uszkodzone nabrzeża portowe, pozrywane falochrony, a do tego brak żywności, epidemie chorób jak tyfus, gruźlica, choroby weneryczne, przy równoczesnym braku leków...

Brak też było wykwalifikowanej kadry, fachowców z różnych dziedzin, materiałów budowlanych potrzebnych do odbudowy, części zamiennych do uszkodzonych maszyn, środków transportu itp.
W mieście jak i w porcie, można się było natknąć na miny i niewypały, a także na padlinę końską i ludzkie zwłoki.

Nieco żywności – tej wcześnie zrabowanej z poniemieckich magazynów – odstępowali miastu Rosjanie. Szwedzi przywieźli tran, przybory szkolne i zastrzyki przeciwko gruźlicy. Duńska firma – ta sama która w latach przedwojennych budowała port (Hojgard & Schultz), miała niebawem przystąpić do jego odbudowy. Znalazł się także Eugeniusz Kwiatkowski – wyznaczony przez Rząd do koordynacji prac przy rewitalizacji Wybrzeża. Ale z marszu wszystkich problemów nie dało się rozwiązać. Potrzebny był czas i określenie priorytetów.

A oto kilka dat z owego okresu – tuż po wyzwoleniu Gdyni:

  • 01.04.1945 reaktywowano działalność Zakładu Wodociągów i Kanalizacji
  • 04.04.1945 pracę podjął szpital miejski
  • kwiecień 1945 uruchomiona zostaje przez braci Welz komunikacja miejska z wykorzystaniem dla tych potrzeb samochodów ciężarowych
  • 15.04.1945 powstaje jednostka Milicji Obywatelskiej z siedzibą przy ul. Świętojańskiej 10. Tworzone są kolejne komisariaty.
  • Z końcem maja 1945 roku pracę podejmuje Sąd Grocki
  • po 15.04.1945 działalność podejmuje oświata. W dniu 15.04 działalność podejmuje szkoła podstawowa nr 16 w Chylonii, kierownik A.Kosik.

W porcie trwają prace porządkowe i rozminowywanie akwenów i magazynów. Rosjanie podejmują nieudaną próbę usunięcia wraku pancernika ,,Gneisenau” zatopionego przez uciekających Niemców u głównego wejścia do portu. Po nieudanych próbach, otwarte zostaje wejście dodatkowe, boczne, które udrożni drogę wodną do portu wewnętrznego. Wejście to umożliwi korzystanie z portu, w pierwszej kolejności w wywózce doku, dźwigów pływających i innych urządzeń ze stoczni i portu, przez Rosjan. Od 16 lipca 1945 roku port podejmuje swoją ,,normalną” działalność eksploatacyjną. Do gdyńskiego portu po węgiel przybywa pierwszy po wojnie statek bandery Fińskiej s/s Suomen Neito.

W zakresie spraw społeczno - politycznych to w mieście nadal działała w tym czasie wojenna Komendatura radziecka i oddziały zabezpieczenia tyłów NKWD.

Dopiero 12 czerwca 1945 roku Blok Demokratyczny powołuje Miejską Międzypartyjna Komisję Porozumiewawczą, a z jej inicjatywy powołana zostaje Miejska Rada Narodowa. Liczy ona 50 członków desygnowanych do tego gremium przez poszczególne partie i stronnictwa, 20 czerwca 1945 roku odbywa się inauguracyjne posiedzenie Rady, na którym między innymi na przewodniczącego wybrano Zdzisława Teiseyra z PPS. Już wcześniej prezydentem Gdyni został mianowany Henryk Zakrzewski z PPS. Jak widać władze gdyńskie zdominowała PPS – co było naturalnym odzwierciedleniem układu sił w mieście (PPS liczyło wtedy 1100 członków, PPR – 156).

Ciąg dalszy nastąpi...

poniedziałek, 26 marca 2012

Rocznica wyzwolenia Gdyni

Oficjalna data wyzwolenia Gdyni spod niemieckiej okupacji to 28 marca 1945 roku.

Data ta jednakże jest mało precyzyjna, bowiem wyzwolenie naszego miasta było rozciągnięte w czasie i było różne dla różnych dzielnic. Dzień 28 marca 1945 roku to wyłącznie wyzwolenie Śródmieścia, a przede wszystkim portu. Wcześniej Niemców przepędzono z innych dzielnic. Z części północnej miasta – Obłuża, Oksywia i Babich Dołów – nastąpiło o tydzień później.

Znany gdyński historyk – batalista E. Kosiarz w jednej ze swoich książek pt.: ,,Wyzwolenie Polski północnej 1945” podaje następujące daty wyzwolenia poszczególnych gdyńskich dzielnic:

- 21 marca – wyzwolony został Wielki Kack, wtedy jeszcze formalnie nie należący do Gdyni
- 23 marca – wyzwolono Mały Kack
- 25 marca – Wehrmacht opuścił Witomino i Orłowo
- 27 marca – Niemcy opuścili Cisowę, Chylonię i Grabówek
- 28 marca – wyzwolone zostało Śródmieście i port
- 5 kwietnia – po zaciętych walkach na Kępie Oksywskiej. Niemcy w dwóch kolejnych nocach ewakuowali na Półwysep Helski około 35 tysięcy swoich żołnierzy i nieco cywilnych uciekinierów.

Tak więc w sumie wyzwolenie Gdyni jako całość trwało 15 dni, wcześniej – już od 12 marca trwały walki na przedpolach. W tym bowiem dniu Sowieci z 19 Armii 2 Frontu Białoruskiego dowodzonego przez marszałka Rokosowskiego, przy udziale naszej 1 Brygady Pancernej wyzwoliły Wejherowo, Redę i Puck oraz sąsiadujące z Gdynią Koleczkowo, które wyzwalała 70 Armia. Od tego dnia obie sowieckie armie (19 i 70) podjęły działania na przedpolach naszego miasta, lecz napotykając na zorganizowana niemiecką obronę, nie zdołały jej przełamać. Zmagania trwały ponad dwa tygodnie, bowiem przełamanie obrony zarówno od południa jak też północnego zachodu zorganizowanej przez Niemców w oparciu o warunki terenowe i wspartej ogniem artylerii okrętów zlokalizowanych na wodach Zatoki Gdańskiej, było bardzo trudne.

Od strony Redy nacierające wojska natrafiły na dobrze przygotowaną obronę niemiecką, której głównym bastionem była położona nieopodal Szmelty Góra Markowca. Zlokalizowano tam liczne baterie artylerii przeciw lotniczej. W tej liczbie czterolufowe działa sprzężone tzw. vierlingi (od niemieckiego vier = cztery) oraz działa 88 mm wykorzystywane do strzelania na wprost. Załogę obrońców ukryto w schronach betonowych, a sąsiedni teren zaminowano. Położenie Góry Markowca dawało wgląd w prawie całą Pradolinę Kaszubską – od Osłonina u podnóża Kępy Swarzewskiej, po Obłuże i Oksywie. Obronę tego rejonu zorganizowali Niemcy już w 1942 roku, wykorzystując ją między innymi do obrony lotniska wojskowego w Rumi w czasie alianckich nalotów lotniczych. Organizowano też ćwiczenia prowadząc ogień do ustawionych tarcz rozmieszczonych na bagnach i łąkach Pradoliny. Sporo informacji o walkach w tym rejonie można znaleźć w interesującej książce Zbigniewa Flisowskiego pt ,,Pomorze – reportaż z pola walki”, szczególnie w rozdziale pt ,,Wrota piekieł”. Tytuł rozdziału wydaje mi się bardzo adekwatny do sytuacji na froncie na tym terenie . Jako 11 letni chłopak zamieszkiwałem w Cisowej, a więc po sąsiedzku tego pola walk. Pamiętam ataki sowieckiego lotnictwa, częste nawały sowieckiej artylerii i wyraźne serie z broni maszynowej przeszywające nocne odgłosy toczonych tam walk...

Dowództwa sowieckie i niemieckie były świadome tego, że przełamanie frontu oznacza otwarcie drogi do Gdyni i portu, a przecież na ewakuację czekali tam ranni, planowane do przerzutu odziały i cywilni uciekinierzy.

Dopiero obejście owych ,,wrót piekieł” lasami od strony Łężyc, Kielna i Koleczkowa, umożliwiło przełamanie Niemieckiej obrony. Podobnie zacięte walki miały miejsce na południe od Gdyni – w rejonie wzgórz Kolonii Chwarzczyńskiej. Tam rolę obronnego bastionu spełniało Wzgórze Donasa, odległe w linii prostej 8 kilometrów od brzegu morza. Stąd precyzyjnie kierowano ogniem artylerii okrętowej do celów naziemnych, osiągając znaczną skuteczność. Wzgórza Donasa bronił niemiecki 366 pułk piechoty ze składu 227 dywizji. Walki trwały tu od 12 do 21 marca i były dla obu walczących stron bardzo krwawe. Po zdobyciu Wzgórza Donasa wyzwolenie Trójmiasta potoczyło się już szybko, 23 marca zdobyto Sopot, 25 marca Oliwę, a 28 marca Gdynię, natomiast Gdańsk został wyzwolony 30 marca 1945 roku.