Pokazywanie postów oznaczonych etykietą budownictwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą budownictwo. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 25 listopada 2013

Mieszkać w Gdyni

Przedwojenną Gdynię nękały dwa problemy. Bezrobocie i brak tanich mieszkań. Zwykle sprawy te wzajemnie się przenikały, bowiem brak pracy lub praca sezonowa, oznaczała brak środków na najem nawet skromnego mieszkania. Radzono sobie na różne sposoby, o czym już wcześniej pisałem, zamieszkując przejściowo u krewnych lub znajomych, wynajmując łóżko w charakterze tzw. kątownika (tutaj), klecąc własny barak na dzierżawionej działce, lub koczując w pobliskim lesie, albo na plaży, o ile sprzyjała temu pora roku. Zamieszkiwano też na odległych od śródmieścia peryferiach, gdzie wynajmowane mieszkanie było nieporównywalnie tańsze. Tam budowano tandetnie, lecz też czynsz był niższy.

Pamiętam, że za dwuizbowe mieszkanie w Cisowej, bez wygód, rodzice płacili właścicielowi 25 – 30 zł miesięcznego czynszu. Za identyczne mieszkanie w śródmieściu czynsz wynosiłby około 50 zł. Według Rocznika Statystycznego za lata 1937/38 autorstwa Bolesława Polkowskiego, przeciętny czynsz za mieszkanie dwuizbowe w śródmieściu Gdyni wynosił w zależności od lokalizacji, od 47 do 80 zł za miesiąc. Najdroższe były mieszkania przy ul. Świętojańskiej (80 zł/ miesiąc) i ul. Starowiejskiej (76 zł/ miesiąc), a najtańsze przy ul. Pomorskiej, gdzie płacono 47 zł czynszu za miesiąc.

Na takie mieszkanie mogli pozwolić sobie tylko nieliczni. Aby złagodzić tę sytuację władze miejskie podjęły szereg inicjatyw. Jako pierwsze wybudowano osiedle dla rybaków tzw. Kolonię Rybacką, przy ówczesnej ulicy Nadbrzeżnej (dziś ul. Waszyngtona). Tam zakwaterowano 16 rybackich rodzin wysiedlonych z Oksywskich Piasków w związku z budową portu. Był to koniec lat 20. ubiegłego wieku.

Pomyślano też o budownictwie spółdzielczym i zakładowym. Wiadomo, że w 1931 roku w naszym mieście funkcjonowało już 15 spółdzielni mieszkaniowych. Budując zespoły budynków korzystały one głównie z pożyczek udzielonych przez Bank Gospodarstwa Krajowego, bowiem środki własne pochodzące ze składek członkowskich były niewystarczające.

Przy przenoszeniu Chińskiej Dzielnicy z terenu portu na Witomino, co nastąpiło w 1930 roku, zastosowano szereg różnorakich udogodnień dla chętnych do tej przeprowadzki. Wytyczono działki budowlane, opracowano tanią, bo jednorodną dokumentację, zastosowano dogodne warunki kredytowe itp.

Zachęcano też liczące się zakłady pracy do budownictwa zakładowego (zwanego w tym czasie budownictwem patronalnym). W ten sposób wybudowano na Obłużu osiedle „Pagedu”, liczące 12 bloków i 11 domków bliźniaczych.

Podobnie postąpiło PKP. Firma ta wybudowała dla swoich pracowników kilka bloków przy ul. Morskiej i całe liczące aż 34 domki bliźniacze osiedle na obrzeżach Gdyni, w Rumi – Janowie.

Kilka zespołów bloków wybudował też Gdyński Zakład Ubezpieczeń Społecznych, tam jednak czynsz był wysoki i mieszkania wybudowane zajęli urzędnicy i wolne zawody.

W kwietniu 1931 roku powstało Towarzystwo Budowy Osiedli. Była to spółka akcyjna, której celem była budowa mieszkań w domkach seryjnych. TBO dostarczało plany dla budownictwa indywidualnego, służyło poradnictwem technicznym, a nawet załatwiało kredyty w gotówce i materiałach budowlanych. Towarzystwo prowadziło też sprzedaż parceli budowlanych za gotówkę i na raty. Bloki TBO wybudowane w tamtym czasie służą gdynianom w różnych częściach miasta do dziś, od Grabówka po Centrum.


Pomimo tych wysiłków, w połowie lat 30 – tych ubiegłego wieku, aż 72% budynków w Gdyni, było budynkami prowizorycznymi. Samych baraków, a więc obiektów substandardowych, było 2574.

Niektóre z nich przetrwały do dziś!

wtorek, 22 października 2013

Gdyński fenomen

Na przełomie lat 20 – tych i 30 – tych ubiegłego wieku, a więc około pięć lat po uzyskaniu przez Gdynię praw miejskich, w porcie i mieście nastąpił dynamiczny rozwój. Pojawiły się kolejne gmachy użyteczności publicznej, obiekty portowe i magazyny. Było to zjawisko fenomenalne, tym dziwniejsze, że w świecie i Europie nadal szalał kryzys ekonomiczny.

Dziś, po latach, wystarczy sięgnąć do miejscowych gazet, które co rusz donosiły o nowych i nowoczesnych obiektach, zbudowanych z rozmachem i czasem wyprzedzając swoją epokę.

„Dziennik Gdyński” (tutaj pisałem o tej gazecie) z 14 lutego 1933 roku donosił o stanie gdyńskich magazynów portowych, których łączna powierzchnia składowa przekroczyła 120 000 metrów kwadratowych. Niezależnie od tego, w eksploatacji znalazła się chłodnia portowa o pojemności 700 wagonów i chłodnia rybna o pojemności 200 wagonów.

Z końcem marca tego roku uruchomiono przy ul. Polskiej dojrzewalnię bananów, co uniezależniło nas od Skandynawii. Wcześniej, bo w 1928 roku, uruchomiono w porcie, na nabrzeżu Indyjskim łuszczarnię ryżu, przy nabrzeżu Polskim uruchomiono w 1931 roku magazyny „Cukroportu”, a rok wcześniej magazyny „Pantarei”. W 1930 roku ruszyła też olejarnia „Union”, zaś na przełomie 1935/36 roku, uruchomiono Elewator Zbożowy. To niektóre obiekty w porcie handlowym.

W porcie rybackim w 1932 roku ruszyły wędzarnia ryb i wytwórnia konserw rybnych.

W mieście natomiast i przy przyległych do portu ulicach, ruszyły obiekty koegzystujące z portem i tak: w czerwcu 1930 roku, na Grabówku ruszyła Szkoła Morska przeniesiona tu z Tczewa, w tym samym czasie przy ul. Nadbrzeżnej (obecnie Waszyngtona), działalność podjął w nowym gmachu Państwowy Instytut Hydrologiczno – Meteorologiczny przy ul. Jana z Kolna, ruszył też Dom Marynarza, a przy ul. Rotterdamskiej gmach Urzędu Celnego.

Mniej więcej w tym samym czasie przystąpiono do likwidacji slumsów tzw. „Chińskiej Dzielnicy”, mieszczącej się w rejonie ul. Węglowej i św. Piotra. Ukończono budowę Dworca Morskiego i Kapitanatu Portu przy ul. Polskiej 1 oraz gmachu Urzędu Morskiego przy ul. Chrzanowskiego.

Wielki to rozmach, zwłaszcza na tle wielkiego kryzysu, o którym pomimo upływu dziesiątków lat pamięta się do dziś.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Gdyńskie „tanie budownictwo” w latach wczesnego PRL – u Część 2.


Część pierwsza artykułu jest tutaj.

Przystąpiono do drastycznych cięć kosztów na małej architekturze, na jakości armatury, na mediach i rozwiązaniach funkcjonalnych. Wachlarz podejmowanych działań był różnorodny. Ponieważ realizowano właśnie osiedle Witomino, tu testowano wszelkie pomysły.

Zrezygnowano tu z doprowadzenia gazu do budynków wstawiając do kuchni tak zwane westfalki opalane węglem lub tym co ktoś miał pod ręką.

Dla części osiedla tej przy koszarach wybudowano kotłownię osiedlową spalającą miał węglowy. Na szeroką skalę do ścian zewnętrznych zaczęto stosować itung- gipsowo – piaskowe bloczki znacznie większe od cegły. W niektórych blokach do ścian wewnętrznych zastosowano płyty gipsowo – kartonowe. We wszystkich blokach o wysokości do czterech pięter odstąpiono od stosowania wind.

Ale na tym nie koniec. Kolejne kroki były wręcz kuriozalne. Przy ulicy Rolniczej, numery od 10 do 16, wybudowano cztery podwójne bloki o jednej wspólnej klatce schodowej. Umownie zwano je „galeriowce”, bowiem od owej wspólnej klatki schodowej odbiegają zewnętrzne „galerie” umożliwiające na poszczególnych piętrach komunikację.

Innym rozwiązaniem są tak zwane „hotelowce” przy ulicy Chwarznieńskiej 4,6 i 8 w których wspólny korytarz biegnie przez długość każdego piętra. Oba te rozwiązania okazały się dla mieszkańców bardzo uciążliwe. Które w budowie było tańsze trudno powiedzieć.

W przypadku „galeriowców” zwanych przez mieszkańców „latawcami”, zaoszczędzono na klatkach schodowych. Nie uwzględniono jednak warunków atmosferycznych Wybrzeża, wiatrów i dość mroźnych zim. Budownictwo dobre we Włoszech nie sprawdziło się zupełnie w Europie Północnej. Same natomiast mieszkania budowane według PRL – owskich norm były i są małe nieustawne i nie zapewniające jakiegokolwiek komfortu, w wielodzietnych rodzinach robotniczych i nie tylko.

Bloki przy ulicy Chwarznieńskiej są jeszcze bardziej oszczędne. Bloki te mają pięć kondygnacji oraz jedną klatkę schodową, wspólną dla całego bloku. Od tej klatki na poszczególnych piętrach biegną korytarze, a z nich wchodzi się do poszczególnych mieszkań. W budynku nr 4, w którym połowę parteru zajmują biura komisariatu policji, jest 68 mieszkań. W pozostałych dwóch budynkach jest mieszkań aż 76. zważywszy, że budynki mają długość czteroklatkowego bloku, ilość mieszkań zadziwia. A dzieje się to wszystko kosztem powierzchni mieszkalnej, która w sumie dla jednego mieszkania wynosi około 30 metrów kwadratowych. Mieszkanie składa się z pokoju, wnęki kuchennej, pomieszczenia które ma być łazienką mieszczące tylko sedes i mikro umywalkę.

Projektanci tych mieszkań wychodzili z założenia, że spełniać one będą rolę sypialni, a całe życie toczyć się będzie poza ich obrębem. Z tych powodów w sąsiedztwie zlokalizowano żłobek, przedszkole i szkołę podstawową. Wszędzie tam były stołówki, które zapewniały tak zwane żywienie zbiorowe. Wyżywienie osób dorosłych miały zabezpieczać stołówki w zakładach pracy i bary mleczne w centrum miasta i nie tylko.

Pomyślano też o higienie. Przy ulicy Nauczycielskiej zlokalizowano wspólną łaźnię oraz pralnię chemiczną. Wspólny był śmietnik, który zlokalizowano w pobliżu bloków, mieścił się pośrodku, aby wszyscy mieli tę samą odległość do pokonania.

Poza witomińskimi „latawcami” i „hotelowcami” wybudowano w Gdyni jeszcze kilka galeriowców, a mianowicie między innymi blok Nauczycielskiej Spółdzielni Mieszkaniowej przy Skwerze Kościuszki, blok przy ulicy Partyzantów 42 oraz przy ówczesnej ulicy Migały 42 (obecnie ulica Radtkiego).

Niebawem jednak, pomimo ewidentnych oszczędności z tego typu budownictwa zrezygnowano. Nastała nowa era – era wielkiej płyty.

wtorek, 31 lipca 2012

Gdyńskie „tanie budownictwo” w latach wczesnego PRL – u Część 1.

Powszechnie wiadomo, że przedwojenna Gdynia rozwijała się dynamicznie. Na koniec czerwca 1939 roku, ludność miasta przekroczyła 127000 osób. W pierwszych miesiącach po wojnie, w 1945 roku, ilość mieszkańców zmniejszyła się do 74000 osób, ten ponad 50000 ubytek w stosunku do przedwojnia, to skutek wysiedleń, ucieczek i śmierci...

Po wojnie przyrost ludności następował powoli. Dopiero w 1955 roku, przekroczyła Gdynia stan przedwojenny, osiągając nieco ponad 130000 mieszkańców. Według „Rocznika statystycznego Gdyni z 1957 roku” nastąpił także ubytek zamieszkałych budynków.

Już w kwietniu 1945 roku, przystąpiono do likwidacji zniszczeń, koncentrując się głównie na przywróceniu do życia portu. W miarę możliwości podjęte zostały też prace porządkowe i odbudowa prywatnych zabudowań i domów. Łatano dachy, uszczelniano okna, zamurowywano dziury po pociskach i bombach. Odbudowę zniszczonych gmachów publicznych pozostawiono na czas późniejszy.

Z odbudową miasta uporano się do roku 1949, i przystąpiono do budowy nowych dzielnic bądź rozbudowy i modernizacji istniejących. O rozmachu jednak nie mogło być mowy, bowiem limitowały go ograniczenia materiałowe i przerobowe.

Rozbudowę miasta rozpoczęto od ówczesnego Wzgórza Nowotki teraz św. Maksymiliana, kontynuując niejako „koszarowe” niemieckie budownictwo w rejonie ul. Reja, Legionów i Harcerskiej. Nieco później z myślą o stoczniowcach przystąpiono do zabudowy Płyty Redłowskiej, a w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych wytyczono przedłużenie ul. Władysława 4 i przystąpiono do zabudowy ugorów, na terenie przyległym do torów kolejowych, na których wcześniej Spółdzielnia Spożywczych „Zgoda”, a później Przedsiębiorstwo Państwowe „Warzywa – Owoce” prowadziło kopcowanie ziemiopłodów.

Z początkiem lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku podjęto zabudowę Witomina. Z niewielkim opóźnieniem przystąpiono do budowy ul. Kieleckiej, którą przewidziano jako główne połączenie tej dzielnicy ze Śródmieściem, bowiem dotychczasowa ul. Witomińska okazała się mało przepustowa.
Stosownie do przyjętego planu przestrzennego zagospodarowania dla tego osiedla podzielono je na cztery kwartały, a następnie opracowano oddzielnie jego części. Podział ten uzyskano na przecięciu ul. Małokackiej z Rolniczą, wyznaczając centrum osiedla w rejonie dzisiejszej „Witawy”.

Na pierwszy ogień zabudowy poszedł teren przyległy do koszar, a więc rejon ulic Widnej, Pogodnej
i Chwarznieńskiej. Inwestorem dla tego terenu wyznaczono Dyrekcję Budowy Osiedli Robotniczych, jako inwestora i koordynatora wszelkich przedsięwzięć i zadań. Głównym wykonawcą robót został Gdyński Kombinat Budowlany. Budujące się domy przeznaczono dla ludzi ze zlikwidowanych slumsów i baraków oraz dla repatriantów ze wschodu.

Pozostałe kwartały osiedla (poza istniejącą przedwojenną zabudową domków jednorodzinnych na ul. Hodowlanej i Długiej) przeznaczono pod bloki dla Spółdzielni Mieszkaniowej „Bałtyk”.

Jak na ówczesna technologię budowano dość szybko i sprawnie. Natomiast dużo do życzenia pozostawiała jakość oddawanych do użytku budynków. Krzywe ściany i podłogi, niedomykające się okna i drzwi to były normy w tym czasie.

Tymczasem „władza” szukała rezerw finansowych, materiałowych i uzbrojonych terenów, bowiem one przyśpieszały realizacje zadań (tak wtedy mówiono) oraz obniżały koszty. I wtedy zrodził się pomysł tak zwanego taniego budownictwa. Kto był jego autorem, dziś trudno powiedzieć. Zapewne zrodził się on w Warszawie, bo wprowadzano go w skali całego kraju. Niebawem ambicją firm budowlanych, inwestorów i Rad Narodowych poszczególnych miast i gmin stało się obniżanie kosztów wybudowania jednego metra kwadratowego powierzchni użytkowej (nie mylić z powierzchnią mieszkaniową). Wywiązało się współzawodnictwo pomiędzy miastami i firmami. Zwycięzców premiowano, a wszystko to odbywało się kosztem dalszego obniżania jakości i funkcjonalności mieszkań.

Ciąg dalszy nastąpi...
Część 2