Pokazywanie postów oznaczonych etykietą handel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą handel. Pokaż wszystkie posty

środa, 11 czerwca 2014

Handel i usługi na przedmieściach

Śródmieście kształtującej się przedwojennej Gdyni pod względem handlu, gastronomii i usług dysponowało całkiem przyzwoitą siecią placówek. Nie było wprawdzie supermarketów, ale ilość placówek handlowych i warsztatów rzemieślniczych zaspakajała potrzeby mieszkańców. Szybko w mieście znalazł się szewc, krawiec, fotograf, szklarz, stolarz i fryzjer. Przy ul. Starowiejskiej od lat istniała kuźnia Runkla, niebawem powstała tu apteka, a nieco dalej przy ul. Portowej prosperowała knajpa Wikaryjczyka. Ze św. Jana, bliżej centrum, przeniósł się zakład gastronomiczny Grzegorzewskiego, a na styku Starowiejskiej i Świętojańskiej Skwiercz wybudował kilkukondygnacyjny hotel, na którego parterze mieściła się restauracja. Powstały też pierwsze trzy „domy towarowe” - przy ul. Jana z Kolna 4 dom Ferdynusa, który przybył tu z Tczewa, dwu piętrowy sklep z damską bielizną przy ul. 10 lutego (dzisiaj są tam „Delicje”), a następnie w domu Orłowskich przy Świętojańskiej róg Żwirki i Wigury powstał wielobranżowy sklep pod nazwą „Bon marche” (dzisiaj jest tu „EMPiK). Gdy w połowie lat 30 – tych ubiegłego wieku ruszyła Hala Targowa, gdyński handel nabrał nowego wymiaru...

Wchłaniane przez miasto podmiejskie wsie były pod względem „sieci handlowo – usługowej” znacznie uboższe. Zwykle w każdej wsi istniała jedna lub dwie piekarnie, rzeźni, tzw. kolonialka, czyli sklep ogólnospożywczy prowadzący sprzedaż wszystkiego. Na wsi była też jakaś krawcowa i oczywiście był kowal, który miał masę roboty z wiadomych względów.

Poza tym, w każdej podmiejskiej wsi, która niebawem miała stać się dzielnicą Gdyni, była jakaś knajpa dysponująca zwykle sporą salą, przeznaczoną na wesela, stypy, a także na zebrania gminne, wiece i inne uroczystości.


Ważną placówką usługową w każdej wsi był warsztat stolarski. Stolarze byli zwykle wszechstronni. Wykonywali stolarkę budowlaną, ale też wykonywali podstawowe meble. Wykorzystywano ich umiejętności budują stodoły i inne małe budynki gospodarcze. Rzadziej w stolarni robiono też kołyski dla niemowląt, robiono też w wolnym czasie trumny, na które zawsze był zbyt.

wtorek, 14 stycznia 2014

Państwowe Przedsiębiorstwo Foto – Optyka w Gdyni

Powstało z początkiem lat 50 – tych ubiegłego wieku, z wyodrębnienia się z Państwowej Centrali Handlowej (PCH). Zarząd firmy dla całego kraju mieścił się w Łodzi, tam też mieściła się Składnica Importowa, która uzupełniała importem krajowy rynek w sprzęt fotograficzny i bardziej skomplikowane szkła i oprawki okularowe.

P.P. „Foto – Optyka” w Gdyni mieściła się w jednym z baraków przy ul. Śląskiej 76. Prowadziło działalność hurtową i detaliczną, a swoim zasięgiem obejmowało teren dwóch ówczesnych województw, gdańskiego i olsztyńskiego.

Przedsiębiorstwo prowadziło handel sprzętem fotograficznym, papierem do fotografii i chemikaliami z tego zakresu. Było także monopolistą w sprawach oftolamiki czyli, że poza własną siecią usługową (warsztatami optycznymi) zaopatrywało także prywatnych optyków na wyżej wymienionym terenie.

Przedsiębiorstwo prowadziło też w Gdyni przy ul. Świętojańskiej 50 warsztat naprawy aparatów fotograficznych i lornetek.

Poza tym w Gdyni znajdowały się też magazyny hurtowe przedsiębiorstwa – papieru i chemikaliów
w Gdyni Grabówku przy ul. Grabowo (magazyn w podziemiach byłego Urzędu Zatrudnienia, oraz magazyn opraw i szkieł okularowych na zapleczu warsztatu optycznego przy ul. 22 lipca (obecnie ul. Armii Krajowej).

Przedsiębiorstwo posiadało niewielką sieć handlową, około 30 sklepów, z czego w Gdyni trzy placówki. Łącznie  zatrudnienie wynosiło około 130 pracowników, z czego 30 osób pracowało w administracji, a pozostali to optycy, sprzedawcy i magazynierzy.

P.P. „Foto – Optyka” współpracowała ściśle z Wydziałem Zdrowia, które refundowały część kosztów przy świadczeniu usług optycznych dla osób ubezpieczonych.


W tej formie Przedsiębiorstwo to funkcjonowało do lata 1976 roku, gdy zostało wchłonięte przez Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego w Gdańsku przy ul. Łąkowej.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

„Tomcio Paluch” w Gdyni

Przez wiele lat, w czasach PRL – u, znanym sklepem był „Tomcio Paluch”. Wobec braku w naszym mieście solidnego Domu Towarowego, sklep ten spełniał rolę, którą wtedy trudno było przecenić. Ale zacznijmy od początku.

Była druga połowa lat 50 – tych ubiegłego wieku. W polityce i gospodarce pojawiły się wyraźne symptomy tzw. odwilży. Cezurą tego okresu był październik 1956 roku i dojście do władzy towarzysza Wiesława. Zanim nastąpiło ponowne „przykręcenie śruby” przez pewien czas wydawało się, że Polska się europeizuje. Zapatrzeni w jugosłowiański model socjalizmu, w zakładach pracy powstawały Rady Robotnicze. W mieście pojawiły się nowe, prywatne sklepy i zakłady gastronomiczne, często uruchamiane przez zwolnionych ze stanowisk partyjnych lub związkowych „aparatczyków”. W tzw. sektorze uspołecznionym w tym czasie przystąpiono w naszym mieście do zagospodarowania nowych, to jest pochodzących z nowego budownictwa sklepów, bowiem tak się złożyło, że w tym właśnie czasie oddawano do użytkowania budynki w Śródmieściu, przy ulicy Abrahama i Władysława IV. Na parterach tych nowych bloków znajdowały się lokale sklepowe, w których niebawem powstał sklep „Galux”, „Delikatesy”, „ZURT” i inne. Jednym z liczących się sklepów był wspomniany wyżej „Tomcio Paluch”. Mieścił się on w budynku przy ul. Abrahama 76 – 84, z tym, że wejścia do tej placówki znajdowały się od frontu, czyli od ul. Władysława IV.

Sklep uruchomiono z dnie 1 czerwca 1960 roku, z okazji Dnia Dziecka, bowiem sklep miał wyraźnie „dziecięce przeznaczenie”.

„Dziennik Bałtycki” z dnia 2 czerwca 1960 roku, w niewielkiej notce informował o tym wydarzeniu pisząc lapidarnie, że „sklep jest duży i ładnie urządzony”, co zresztą było zgodne z prawdą. Lokal sklepowy był wąski i długi, bowiem pocięto go na kilka stoisk. Były tu więc stoiska z zabawkami, konfekcją dziecięcą, sprzętem sportowym, z wyrobami z dzianiny i inne. Każde stoisko stanowiło samodzielną jednostkę rozliczeniową, z własnym materialnie odpowiedzialnym personelem. Całością, pod względem administracyjnym, kierował ustanowiony przez dyrekcję kierownik sklepu. Każde stoisko miało własny magazyn, do którego towar dostarczony był od strony ul. Abrahama, co umożliwiało dostawy bez zakłóceń w sklepie.

Wnętrze było estetyczne i kolorowe, w modnych wtedy kolorach „Pikas”, a na posadzce ułożone były podobizny zwierząt, zrobione z kolorowej terakoty. Nad sklepem widniał kolorowy neon „Tomcio Paluch”.


Sklep w tamtych trudnych czasach stanowił w zasadzie jedyne zaopatrzenie we wszystkie potrzebne dla małych gdynian towarów, od wózka poprzez rower i ubrania dla dzieci w każdym wieku, także zawsze był tłumnie odwiedzany przez klientów nie tylko z Gdyni.

wtorek, 22 października 2013

Gdyński fenomen

Na przełomie lat 20 – tych i 30 – tych ubiegłego wieku, a więc około pięć lat po uzyskaniu przez Gdynię praw miejskich, w porcie i mieście nastąpił dynamiczny rozwój. Pojawiły się kolejne gmachy użyteczności publicznej, obiekty portowe i magazyny. Było to zjawisko fenomenalne, tym dziwniejsze, że w świecie i Europie nadal szalał kryzys ekonomiczny.

Dziś, po latach, wystarczy sięgnąć do miejscowych gazet, które co rusz donosiły o nowych i nowoczesnych obiektach, zbudowanych z rozmachem i czasem wyprzedzając swoją epokę.

„Dziennik Gdyński” (tutaj pisałem o tej gazecie) z 14 lutego 1933 roku donosił o stanie gdyńskich magazynów portowych, których łączna powierzchnia składowa przekroczyła 120 000 metrów kwadratowych. Niezależnie od tego, w eksploatacji znalazła się chłodnia portowa o pojemności 700 wagonów i chłodnia rybna o pojemności 200 wagonów.

Z końcem marca tego roku uruchomiono przy ul. Polskiej dojrzewalnię bananów, co uniezależniło nas od Skandynawii. Wcześniej, bo w 1928 roku, uruchomiono w porcie, na nabrzeżu Indyjskim łuszczarnię ryżu, przy nabrzeżu Polskim uruchomiono w 1931 roku magazyny „Cukroportu”, a rok wcześniej magazyny „Pantarei”. W 1930 roku ruszyła też olejarnia „Union”, zaś na przełomie 1935/36 roku, uruchomiono Elewator Zbożowy. To niektóre obiekty w porcie handlowym.

W porcie rybackim w 1932 roku ruszyły wędzarnia ryb i wytwórnia konserw rybnych.

W mieście natomiast i przy przyległych do portu ulicach, ruszyły obiekty koegzystujące z portem i tak: w czerwcu 1930 roku, na Grabówku ruszyła Szkoła Morska przeniesiona tu z Tczewa, w tym samym czasie przy ul. Nadbrzeżnej (obecnie Waszyngtona), działalność podjął w nowym gmachu Państwowy Instytut Hydrologiczno – Meteorologiczny przy ul. Jana z Kolna, ruszył też Dom Marynarza, a przy ul. Rotterdamskiej gmach Urzędu Celnego.

Mniej więcej w tym samym czasie przystąpiono do likwidacji slumsów tzw. „Chińskiej Dzielnicy”, mieszczącej się w rejonie ul. Węglowej i św. Piotra. Ukończono budowę Dworca Morskiego i Kapitanatu Portu przy ul. Polskiej 1 oraz gmachu Urzędu Morskiego przy ul. Chrzanowskiego.

Wielki to rozmach, zwłaszcza na tle wielkiego kryzysu, o którym pomimo upływu dziesiątków lat pamięta się do dziś.

sobota, 7 września 2013

Gdyńskie Zakłady Mięsne na Pogórzu Dolnym

Gdyńskie Zakłady Mięsne (nazwa umowna, na przestrzeni lat często zmieniana) zlokalizowano u podnóża Kępy Oksywskiej, w rejonie Pogórza Dolnego, przy ul. Podgórskiej róg ul. Puckiej. To rejon Chylońskich Łąk, z dala od centrum miasta, a nawet od Chyloni i Cisowej. Lokalizację tę wybrano świadomie, przewidując uciążliwości związane z zamierzoną działalnością.

Do budowy zakładu przystąpiono w lecie 1936 roku. Wcześniej dość długo trwała dyskusja „w tym temacie”, o czym wspomina Komisarz Rządu Franciszek Sokół w swojej książce pt. „Żyłem Gdynią”.

W momencie rozpoczęcia tej inwestycji, tak potrzebnej miastu, Gdynię zamieszkiwało już ponad 75000 osób. Ludność tę trzeba było zaopatrzyć w żywność, między innymi w mięso i jego przetwory. Rzemieślnicze ubojnie i przetwórnie w mieście i na jego obrzeżach nie były już w stanie sprostać temu zadaniu, tym bardziej, że na zaopatrzenie czekała także nasza flota, wojsko i zagraniczne statki zawijające coraz liczniej do gdyńskiego portu.

W założeniach inwestycyjnych zakładano zbudowanie zakładu zdolnego zaopatrywać miasto o 150000 populacji, z ewentualnym dalszym rozwojem. Znalazło to swój wyraz w wyznaczonej na ten cel parceli o powierzchni ponad 4,5 ha, połączonej z gdyńskim węzłem kolejowym bocznicą i dogodnym dojazdem od strony Chyloni ul. Pucką.

Budowę powierzono firmie F. Skąpski i Ska. Inwestycję zakończono na pół roku przed wojną, w marcu 1939 roku. Zakład jak na tamte czasy bardzo nowoczesny. Poza ubojem bydła i nierogacizny prowadzić mógł produkcję wyrobów wędliniarskich wszystkich typów i rodzajów.

Zaangażowany w realizację tej inwestycji gdyński Komisariat Rządu zachował w tym zakładzie 52,5% kapitału, zaś pozostałe 47,5% dysponował kapitał prywatny, zrzeszony w Związku Eksporterów Bekonu. Nie przewidziano jedynie produkcji konserw mięsnych, które nadal produkowała Wytwórnia J. Ruszkowskiego na Grabówku przy ul. Morskiej.

Przewidując kompleksową działalność w tej branży, tuż za płotem Zakładu zlokalizowano przedsiębiorstwo zajmujące się utylizacją odpadów poubojowych i zwierząt padłych w czasie transportu.


Po wojnie rzeźnię upaństwowiono. A gdy kolejne lata rozwoju naszego miasta sprawiły, że w połowie lat 60 -tych ubiegłego wieku, przekroczyło próg 150000 mieszkańców, okazało się, że zakład nie jest w stanie zaspokoić potrzeb mieszkańców na wędliny, z powodu niewystarczających zdolności produkcyjnych. W tej sytuacji, aby pokryć rozdzielnik na masę mięsną, trzeba było skorzystać z pomocy zakładów masarskich z Kościerzyny, Wejherowa, Sopotu i Pucka, prawdę mówiąc wyszło to gdynianom na korzyść, bowiem wyroby z tamtych wytwórni były jakościowo na wyższym poziomie niż masówka produkowana w Gdyni.

czwartek, 8 sierpnia 2013

„Ściana płaczu” w Gdyni

Okazję do napisania tego tekstu stworzyło zamknięcie „Delikatesów” przy ul. Władysława IV. Sklep ten przetrwał w naszym mieście prawie 53 lata, początkowo jako jeden z dwóch sklepów przedsiębiorstwa „Delikatesy”, następnie jako jedna z wielu placówek Przedsiębiorstw Handlu Spożywczego (połowa lat 70 – tych ubiegłego wieku), następnie po reorganizacji w handlu latem 1976 roku, jako sklep PSS „Społem”, a ostatnio jako placówka „Admir”.

Bez względu na szyld i organizacyjne porządkowanie, dla gdynian były to zawsze „Delikatesy”, chociaż towar w nich sprzedawany, w niektórych okresach, daleki był od delikatesów.

Delikatesy otwarto (jak zwykle) z okazji 22 lipca 1960 roku, poza istniejącymi „Delikatesami” przy ul. Świętojańskiej róg Żwirki i Wigury. Na zapleczu tego nowego sklepu umieszczono magazyny, a także biura tej firmy, które poprzednio mieściły się w mieszkaniu na I piętrze domu Orłowskich przy Żwirki i Wigury 6.

Nowe „Delikatesy” zajmowały około 850 metrów kwadratowych i mieściły aż 8 stoisk różnych branż. Ambicją dyrekcji było, aby wzorem gdańskich „Delikatesów” przy ul. Rajskiej, uruchomić w tej nowej placówce probiernię win. Po uzyskaniu stosownych zezwoleń miejscowych władz, po kilku miesiącach od momentu otwarcia, działalność taką uruchomiono.

Probiernię tę zlokalizowano mniej więcej w połowie długości sklepu, w miejscu, gdzie wiodły drzwi na zaplecze. Składała się ona ze stoiska wyposażonego w ekspres do kawy oraz ścienne regały, na których eksponowano wina, koniaki i likiery. Po przeciwnej stronie tego stoiska, przy ścianie umieszczono dość długą, polerowaną deskę z popielniczkami. Kawę sprzedawano po kosztach, zaś alkohol serwowano na kieliszki po cenach detalicznych. Klienci obsługiwali się sami. Kawę bądź kieliszek alkoholu zanosili od stoiska na przyścienną deskę we własnym zakresie. Po spożyciu napojów, personel uprzątał puste naczynia, opróżniał popielniczki oraz wycierał deskę. Konsumpcja odbywała się na stojąco, brak było bowiem miejsca na ustawienie barowych stołków. Pomimo tego w tej części sklepu panował znaczny ścisk, bo spragnieni konsumenci już od rana gromadzili się tu by leczyć kaca, lub napić się taniego alkoholu.

Z czasem probiernię tę nazwano „ścianą płaczu”, kojarząc ją z historyczną ścianą w Jerozolimie. Po kilkunastu miesiącach stoisko to zlikwidowano, okazało się ono deficytowe.

Mniej więcej w tym samym czasie podobną „degustatornię” uruchomiono w „Samie” przy ul. Starowiejskiej 12, umieszczono ją po prawej stronie od wejścia pod oknami, ale nie nazywano jej już „ścianą płaczu”. Nazwa ta dotyczyła wyłącznie stoiska w „Delikatesach”.

wtorek, 28 maja 2013

Kosz „delikatesowy”

Będąc ponad dwadzieścia lat na emeryturze nie mam pojęcia, czy nadal istnieje ten miły zwyczaj jaki był w czasach PRL -u w naszym mieście tzw. kosz „delikatesowy”, jaki wręczano pierwszemu klientowi w nowo otwartym lub zmodernizowanym sklepie. Było tak, że pierwszy klient dostawał kosz, a oficjele dostawali za przybycie na taką uroczystość po wiązance goździków.

Kosz, o którym mowa oraz wspomniane kwiaty księgowano w koszty reklamy, dziś byłyby to zapewne koszty marketingu.

Emeryci (i nie tylko) czekali na otwarcie nowego sklepu, mówiło się wtedy uruchomienie nowej placówki handlowej, gdyż zwykle na taką okazję „rzucano” do sklepu deficytowy towar, i jak się rzekło, można było „załapać” się na wspomniany kosz. Na jego zawartość składała się zwykle butelka szampana oczywiście produkcji ZSRR, jakaś bombonierka lub inne słodycze, paczka kawy, i dodatkowo jakieś konserwy mięsne lub rybne. A wszystko to przybrane było kwiatami, taki kosz był dla emeryta nie lada atrakcją, tak więc zainteresowani już kilka godzin przed otwarciem sklepu czekali przed jego drzwiami. Kosze te serwowano przy okazji otwierania nowego sklepu, a także w przypadku jego przebranżowienia np. z ogólnospożywczego na cukierniczy, bądź też z obsługi tradycyjnej na samoobsługową.

Dyrekcja firmy otrzymywała przy takiej okazji premię, emeryt dostawał kosz, ekspedientki zyskiwały lepszą pracę, a władze miejskie mogły się pochwalić uruchomieniem kolejnej „nowoczesnej” placówki handlowej w mieście.
Ach, zyskiwali też dziennikarze lokalnej prasy, których zaproszono na takie „wydarzenie”, korzystali z przygotowanego na zapleczu poczęstunku, a także mieli „temat” dla swojej gazety. Wszyscy więc byli zadowoleni.

Szczyt przebranżowień sklepów z tradycyjnych na samoobsługowe przypadł na połowę lat 60 – tych ubiegłego wieku. Zabiegiem tym w skali kraju próbowano zapewne pokryć braki towarowe na rynku. Przebranżawiano wtedy sklepy ogólnospożywcze, mięsne, obuwnicze itp.

Wymagało to ze strony dyrekcji sporych wysiłków, bowiem brak było odpowiednich mebli sklepowych, kas fiskalnych, a nawet zwyczajnych koszy, niezbędnych w „samach”.

W tej sytuacji każde kolejne uruchomienie „samu” było nie lada wyczynem. Wydarzenia takie w przypadku MHD w Gdyni dokumentował Czesław Piotrowski – zastępca dyrektora do spraw handlowych w tej firmie, a z zamiłowania fotoamator. Zdjęcia swoje wysyłał wraz z odpowiednimi tekstami do ogólnokrajowej „Gazety Handlowej”, gdzie je publikowano.

Próbkę „dzieł” pana Czesia zamieszczam poniżej, są to fotografie z uruchomienia „samu” przy ul. Świętojańskiej 137 róg ul. Kopernika. Dziś jest tam sklep spożywczy „Rodex”. Na zdjęciach niestety nie odnotowałem daty tego wydarzenia, ani nazwiska kierownika sklepu – czego dzisiaj żałuję. Może ktoś z czytających ten tekst wie coś na ten temat to proszę o napisanie w komentarzach.





wtorek, 9 kwietnia 2013

W gdyńskim handlu afery nie było

W połowie lat 60 – tych ubiegłego wieku, po kilku latach rządów Gomułki, PRL – em wstrząsnęły liczne afery gospodarcze, często „dęte” - robione na siłę przez organa ścigania, wręcz „pod publiczkę”. Pogłębiający się marazm władza próbowała usprawiedliwiać działalnością spekulantów, aferzystów i tym podobnych szkodników społecznych utrudniających marsz ku świetlanej przyszłości. Początek fali afer dała afera warszawska, w której skazano dyrektora Miejskiego Handlu Mięsem (MHM). Zapadł wyrok śmierci, który wykonano.

Inspirowana przez partię rozprawa z aferzystami objęła Polskę w sposób zorganizowany. Pierwszym etapem działania była tzw. weryfikacja pracowników handlu, a następnie na jej podstawie organa ścigania organizowały różnego rodzaju afery. Stało się wręcz ambicją poszczególnych miast i gmin ujawnianie kolejnych afer. Świadczyło to o czujności aparatu władzy, o jego oddaniu dla sprawy socjalizmu, a osobom ujawniającym taką aferę zapewniano premię, awans i odznaczenia.

W szeroko pojętym gdyńskim handlu afery nie było, lecz i tu nie obyło się bez wyroków długoletniego więzienia. Z nakazu władz wojewódzkich w przedsiębiorstwach powołano do życia komisje weryfikacyjne, w skład których weszli dyrektorzy, sekretarze partii, przedstawiciele związków zawodowych, organizacji kobiecych i młodzieżowych. Nadzór nad pracą tych komisji sprawowała komisja miejska składająca się z prokuratora rejonowego, przedstawiciela PZPR, oficera milicji i administracji miejskiej. Komisji tej przewodniczył tzw. resortowy przedstawiciel Prezydium MRN w randze Wiceprzewodniczącego Prezydium, któremu podlegały sprawy handli i usług.

W pierwszej kolejności Komisja Miejska dokonała weryfikacji członków komisji działających w przedsiębiorstwach, głównie dyrektorów. Analizowano stan posiadania weryfikowanych osób zakładając, że wszelkie posiadane przez pracownika handlu dobra materialne – jak samochody, domki jednorodzinne, działki budowlane lub rekraacyjne - pochodzą z działalności przestępczej. Zadaniem osoby weryfikowanej było udowodnić, że środki na ich nabycie były legalne np. pochodzą ze spadku, z posagu żony lub zakupione zostały przed wojną. Osoby, które nie dysponowały odpowiednimi dokumentami stawały się podejrzane i znajdowały się w bardzo kłopotliwym położeniu – mogły nie tylko stracić pracę lecz zostać aresztowane do czasu wyjaśnienia sprawy.

W Gdyni najwięcej osób poszkodowanych znalazło się w Gdyńskich Zakładach Gastronomicznych. Wprawdzie ujawnione przez MO i PIH przypadki nie posiadały żadnego „wspólnego mianownika”, który kwalifikowałoby je jako działalność aferalną (czyli działanie w tzw. grupie przestępczej – inaczej, przestępczości zorganizowanej), to w sztuczny sposób je połączono, a całość sprawy przekazano do bydgoskiej milicji w celu uniknięcia mataczenia. Aresztowano, a następnie skazano na lata więzienia kierownika restauracji „Morskie Oko”, kierownika kawiarni „Grand Cafe”, kierownika baru przy ul. Starowiejskiej i bufetową z restauracji „Bristol”. Z dyrekcji GZG aresztowano dyrektora, jego zastępcę i kierowniczkę działu kadr.

W Miejskim Handlu Mięsem nie dopatrzono się aferzystów. Firmę tę włączono do MHM w Gdańsku, a dyrektora zdegradowano mianując go w Gdańsku zastępcą. Aresztowano tylko jednego kierownika sklepu mięsnego mianowicie pana Sz. Za nieprawidłowości przy zaopatrywaniu stołówek w jego sklepie.

Jak więc widać, w Gdyni afery – szczególnie afery mięsnej – nie wykryto i po kilkumiesięcznej burzy, prób jej wywołania zaniechano.

wtorek, 19 marca 2013

Węglarz, szatornik i inni – czyli handel obwoźny na przedmieściu

Dziś stoją tam markety różnego rodzaju. Wtedy, a było to zaledwie ponad sześćdziesiąt lat temu, rozścielały się tam łany żyta, żółciły się pachnące pola łubinu, a wczesnym latem kwitły zagony kartofli.

Nasze osiedle na odległych przedmieściach Gdyni przypominało bardziej wieś, niż część portowego miasta. Brukowana ulica łącząca Gdynię z Rumią i dalej z Redą i Wejherowem była tylko jedna. Boczne uliczki były piaszczyste, dreptały po nich kury i bawiły się dzieci. Tu graliśmy w „piekło i niebo”, skakankę, dwa ognie i palanta. Tu też pod płotami, przycupnięci w piasku graliśmy „w noża”, a dziewczynki ustawiały swoje wózki z lalkami, czyli z pupami.

Samochód pojawiał się na ulicy Chylońskiej sporadycznie – raz, dwa razy na godzinę. Na naszych piaszczystych drogach nie widziało się go wcale. Tu tylko od czasu do czasu pojawiały się konne wozy. W lecie, w czasie żniw, jechały tędy z pól drabiniaste wozy z żytem. Jesienią fury wyładowane workami kartofli. A zimą, drogą koło cmentarza gburzy wozili drewno na opał lub okorowane dłużyce sosnowe na kolejową „ekspedycję” do Chyloni, gdzie później miesiącami leżały w stertach, czekając na dalszy transport. Zanim te obdarte „ze skóry” sosny dotarły na plac przy dworcu kolejowym, musiały odbyć dość długa drogę – najpierw krętymi leśnymi ścieżkami, później wąskimi drogami przez osiedle, a dopiero później główną ulicą. Dla koni i furmanów był to duży wysiłek – bo ciężar ładunku był znaczny, a jego wymiary utrudniały manewrowanie.

Dla nas, dzieciarni, takie wozy z sosnami były nie lada atrakcją. Wieszaliśmy się na końcu tych dłużyc, tuż przy powiewających czerwonych szmatach, przyczepionych zgodnie z drogowy przepisami na końcu ładunku. Furmani tylko głosem próbowali nas odpędzać od tych niebezpiecznych przejażdżek, bo zajęci kierowaniem końmi nie mieli możliwości dosięgnąć nas batem.

Jeszcze większą atrakcją były przyjazdy na nasze uliczki węglarza, handlarza ryb lub szatornika. Każda z tych atrakcji miała swoją specyfikę, bo też inny był towar i inny sposób jego sprzedaży. Najrzadziej przyjeżdżał węglarz. Głównie parę razy jesienią, bo takie było zapotrzebowanie mieszkańców, a raczej ich kaflowych pieców. W lecie jako opał „pod paletę” służył chrust, torf i szyszki zbierane w pobliskim lesie. Węgiel używano do zimowego ogrzewania, a i to nie zawsze. Często zastępowano go torfem lub drewnem liściastym głównie z wycinki, które potem cięto na klocki i łupano na drobne szczapki za pomocą siekiery.

Tak więc, węgiel kupowano u węglarza rzadko, jedną lub dwie „kipy”. Z wozu noszone w tych kipach przez węglarza bezpośrednio do szopki lub piwnicy. Taka jedna kipa mieściła około 50 kg węgla i tak ją liczono. Niekiedy węgiel ten dowożono „rolwagą” - czyli platformą na oponach. Wtedy na wozie była zwykle waga, którą ważono pierwszą kipę. Następne już liczono jak pierwszą, zważoną.

Częściej, bo prawie co tydzień, zwykle w czwartki, przed postnym piątkiem, przyjeżdżał wóz z rybami. Furman, który był równocześnie sprzedawcą, już z dala nawoływał klientów swoim donośnym wrzaskiem, modulując głos przeciągłym „rebe, rebe, rebe”. Gospodynie w fartuchach wychodziły przed płot, czekając na przyjazd wozu. Asortyment ryb był zwykle taki sam. Były pomuchle, flądry zwane też starnewkami, ale królował śledź, którego na wozie była przewaga. Czasami choć sporadycznie był kosz z deklem, pełen żywych węgorzy lub skrzynka pachnących dymem złocistych szprotek.

Gospodynie, które już wcześniej zaplanowały piątkowy obiad, podchodziły do wozu zdecydowanie, pytały o ceny, oglądały ryby zwracając uwagę na oczy i skrzela, a następnie kupowały 2 – 3 funty. Ryby ważono na wadze szalkowej, kładąc na jednej szalce towar, a na drugiej mosiężne lub żelazne odważniki, potem przesypywano je do przyniesionej przez klientkę miski lub pakowano w starą gazetę.

Dużą atrakcją dla nas dzieci był przyjazd szatornika czyli szmaciarza, skupującego stare szmaty i zniszczoną do cna odzież. Szatornik ogłaszał swoje przybycie ręcznym dzwonkiem i krzykiem – rymowanką: „szmaty kupuję, stare łachy”. Tu handel był wymienny, stare spodnie lub marynarka za nową miskę lub wiadro. Szmaty były ważone wagą sprężynową, a towar oferowany w zamian był rozwieszony na burtach wozu chyba dla zachęty. Makulatury szatornik nie kupował, tylko stare ubrania, a zimą nie jeździł. Jego pojawienie się oznaczało wiosnę i wiosenne porządki.

piątek, 15 marca 2013

MPiK przy Świętojańskiej.

Gdyński MPiK, czyli klub Międzynarodowej Prasy i Książki mieścił się przy ul. Świętojańskiej 68 róg ul. Żwirki i Wigury 6. Dzisiaj dokładnie w tym miejscu mieści się salon sieci Empik, która swój początek wzięła właśnie od klubu Międzynarodowej Prasy i Książki. Przed wojną w tym domu należącym do państwa Orłowskich mieściło się „Bon marche” - jeden z ówczesnych domów towarowych (pozostałe dwa to dom Ferdynusa przy ul. Jana z Kolna 4 – powojenny PDT, oraz dwukondygnacyjny sklep z konfekcją i bielizną damską przy ul. 10 lutego 27, gdzie dziś są „Delicje”)

Spośród wymienionych „Bon marche”, był placówką najbardziej znaną i liczącą się w mieście. Był sklepem wielobranżowym, zajmującym suterynę, parter i piętro całego narożnika budynku. Po zajęciu Gdyni przez Niemców placówka ta nadal działała, chociaż teraz prowadziła sprzedaż reglamentowaną (z wyjątkiem zabawek dla dzieci sprzedawanych w suterynie) a zarządzał nią Niemiec. Krótka przerwa w działalności nastąpiła jesienią 1943 roku, po zbombardowaniu budynku przy ul. Świętojańskiej 6 w czasie pamiętnego nalotu na Gdynię 9 października tego roku. Wielkokalibrowa bomba ścięła wtedy budynek od strony ul. Świętojańskiej do poziomu 3 piętra (od podwórka) zasypując częściowo sklep. Po odgruzowaniu placówka wznowiła swoją działalność kontynuując ją aż do marca 1945 roku.

Po wojnie wznowiono tam działalność handlową, lecz jej szczegółów nie znam. Gdy latem 1956 roku zamieszkałem w tym budynku w mieszkaniu teściów, w dawnym „Bon marche” trwał remont. W marcu 1958 roku lokal ponownie uruchomiono jednakże już w zmienionym kształcie. Teraz mieścił się tu MPiK podobny do tego w Sopocie przy ul. Monte Casino, lecz znacznie większy, dwukondygnacyjny z czytelnią zagranicznej prasy, kawiarnią i księgarnią – wyjątkowo dobrze zaopatrywana we wszelkie nowości wydawnicze.

W czytelni czasopism odbywały się częste prelekcje i spotkania z tzw. ciekawym ludźmi. Wtedy też często z żoną korzystaliśmy z tych imprez. Z upływem czasu wrażenia z tych spotkań zatarły się. Do dziś jednak pamiętam spotkanie z Jane Sztaudyngierem, autorem rymowanych fraszek.

MPiK choć teraz znacznie okrojony bo jednopiętrowy przetrwał jako jedna z nielicznych placówek na ul. Świętojańskiej w formie niezmienionej do dziś i nie widać na razie żeby powstał tam kolejny bank.

czwartek, 21 lutego 2013

Mięso – pięta achillesowa PRL.


W 1998 roku, w „Roczniku Gdyńskim” nr 13 zamieściłem mój tekst dotyczący „masy mięsnej” w naszym mieście. Tekst ten nosi tytuł „Reglamentacja od kulis” i jak sam tytuł wskazuje, przedstawia głównie ten schyłkowy okres PRL – u, gdy obowiązywała reglamentacja mięsa i jego przetworów, poszerzona następnie także na inne towary. O reglamentacji pisałem też na blogu (część 1 i część 2). Zapraszam też do przeczytania posta o bezmięsnych poniedziałkach. Tym razem nieco wiedzy o okresie poprzedzającym reglamentacje „schyłkową”, czyli tę która sięgała aż po rok 1989, do początków ustrojowej transformacji.

Ponieważ większość z nas jest „mięsożerna”, brak mięsa i jego pochodnych na rynku zawsze wywołuje niezadowolenie społeczne. Świadoma tego ówczesna władza uznawała więc mięso jako towar strategiczny, dzielony centralnie na poszczególne regiony, miasta i gminy, ale także na bieżąco ręcznie sterowany.

Tuż po wojnie, mięso stało się jednym z towarów objętych sprzedażą kartkową 9 podobnie jak tłuszcze zwierzęce i chleb). O ile dobrze pamiętam reglamentację tę zniesiono dość szybko bi chyba już w 1948 roku o ile się nie mylę. W czasie wojny koreańskiej na krótko do reglamentacji powrócono. Znów objęto nią mięso, ale też niebawem – po zawieszeniu broni na Półwyspie Koreańskim odstąpiono. W tej sytuacji chodziło zapewne o utworzenie rezerw wojskowych na wypadek rozprzestrzenienia się tego konfliktu, a rezerwy takie można było stworzyć wyłącznie kosztem rynku wewnętrznego – cywilnego.

Po zniesieniu tej reglamentacji znaczenia nabrało ręczne sterowanie czyli bieżąca koordynacja zaopatrzenia, inaczej regulowanie podaży na wszystkich kierunkach konsumpcji. Mówiąc kolokwialnie Ministerstwo Handlu Wewnętrznego dzieliło tzw. „pulę mięsną” na województwa. Wydział Handlu Prezydium WRN dzielił tę pulę na tzw. tereny zielone, czyli na tereny wiejskie (pin „Samopomocy Chłopskiej”) i na miasta. Przydział dla miasta dzielony był z kolei na poszczególnych odbiorców, czyli tzw. uczestników rynku. Tu obowiązywały priorytety, zabezpieczano przede wszystkim tzw. gwarantów (kasyna oficerskie, wytypowane sklepy „Konsumy” zaopatrujące milicję, bufety w komitetach partii i ważnych urzędów itp.). Zaopatrzenie statków przez „Baltonę” i jednostek wojskowych na danym terenie odbywało się poza pulą przydziału dla miasta, i sterował nią bezpośrednio szczebel wojewódzki.

Wydział Handlu szczebla miejskiego dzielił pulę również kierując się pewnymi priorytetami, np. zapewniano możliwie dobre przydziały dla „Delikatesów”, „Inter Clubu”, „Domu Marynarza” i tym podobnym.

W sezonie letnim pewną pulę rezerwowano dla wczasów i kolonii, a także dla statków „Żeglugi Przybrzeżnej” posiadających bufety (m/s „Mazowsze”). Z pewnych priorytetów korzystał też „Wars”, gdzie kierowano mięso i wędliny zapewniając podaż w tych bufetach.

Pozostałą pulę dzielono na powszechny detal branżowy (Miejski Handel Mięsem) i gastronomię uspołecznioną (GZG, PSS „Społem”, Spółdzielnię Inwalidów „Przewodnik”).

Minimalne ilości surowca przydzielano też prywatnemu rzemiosłu (paszteciarnie, garmażernie). Tu jednakże przydzielano głównie różnego rodzaju odpady jak np. skwarki po wytopieni smalcu, krew poubojową, tłuszcz kotłowy, skórki itp., i tylko niewielką ilość wątroby niezbędnej do produkcji pasztetówki itp.

Pulę mięsa przyznawano dla miasta co miesiąc – z pewnym wyprzedzeniem umożliwiającym ciągłość zaopatrzenia. Podziału dokonywał tzw. Zespół Mięsny przy Prezydium MRN, któremu przewodniczył zastępca kierownika Wydziału Handlu. W skład zespołu wchodzili przedstawiciele Zakładów Mięsnych i ważniejszych przedsiębiorstw handlowych i gastronomicznych. Korekty przydziałów i bardziej precyzyjne uzgodnienia następowały co tydzień (w czwartki). W wyniku tych uzgodnień powstawała tzw. „płachta”, na która nanoszono dane cyfrowe określające wielkość przydziałów poszczególnych asortymentów. Ewentualnych zmian w ustaleniach dokonywał sporadycznie zastępca kierownika Wydziału Handlu osobiście i jednoosobowo.

I tak to wyglądało w tamtych czasach...

środa, 19 grudnia 2012

Dom Towarowy w Gdyni.


Zanim wybudowano w Gdyni dom towarowy z prawdziwego zdarzenia – czyli „Batorego” - i zanim powstały supermarkety zastępujące takie placówki, rolę domu towarowego spełniał przez długie lata Powszechny Dom Towarowy (PDT) przy ul. Jana z Kolna 4. Była to samodzielna firma „budżetowa”, czyli podległa MRN w Gdyni. Ta wielobranżowa placówka handlowa powstała w październiku 1948 roku, w przedwojennym budynku pana Ferdynusa, tczewskiego kupca, który zainwestował w naszym mieście węsząc tu – i słusznie – dobry interes w rozwijającym się portowym mieście.

W czasie okupacji w budynku tym mieścił się lokal gastronomiczny „Continental”, z dansingiem i alkoholem dla stacjonujących w Gdyni Niemców. Zaraz po wojnie mieściły się tu jakieś sklepy, które w ramach tzw. „bitwy o handel” zlikwidowano, tworząc podstawy do utworzenia placówki państwowej. Stał się nią PDT.

Jak podała ówczesna prasa („Głos Wybrzeża” z 25 października 1948 roku) pomieszczenia handlowe PDT -u zajęły parter i dwa piętra. Na parterze mieścił się dział spożywczy, na 1 piętrze były między innymi artykuły gospodarstwa domowego, szkło i porcelana, a na 2 piętrze – konfekcja i tzw. metraż czyli tkaniny.

Później, z uwagi na panującą tu ciasnotę, poszerzono powierzchnię handlową o parter sąsiadującego budynku (Jana z Kolna 2) gdzie przeniesiono sprzęt AGD. Większość tych poczynań przypada na dyrektorowanie Tadeusza Kwiatkowskiego, warszawiaka, który zakotwiczył w naszym mieście, a który przed wojną zdobywał handlowe ostrogi u Braci Pakulskich w Warszawie.


W 1958 roku T. Kwiatkowski powołany został na prestiżowe stanowisko kierownika Wydziału Handlu Prezydium MRN w naszym mieście, a dyrektorem PDT – u na krótko został mgr Andrzej Władyka. Wykorzystując zajmowane stanowisko i kierując się sentymentem do PDT T. Kwiatkowski podjął energiczne staranie o wybudowanie w Gdyni gmachu domu towarowego godnego naszego miasta. Starania te uzasadniał logicznie – ma Gdańsk dom towarowy we Wrzeszczu, ma Sopot swój dom towarowy „Bryza” przy Monte Casino, czemu więc Gdynia nie może posiadać takiej placówki w nowoczesnym obiekcie. Do pomysłu tego przekonał ówczesne gdyńskie władze, wykorzystując między innymi poczucie patriotyzmu lokalnego gdynian. Sprawę komplikował brak środków finansowych niezbędnych do zrealizowania tego celu. Liczono na finanse ze źródeł centralnych, czyli Ministerstwa Handlu Wewnętrznego. Tam jednak po odpowiednich wyliczeniach stwierdzono, że w Śródmieściu Gdyni zagęszczenie sieci handlowej jest wystarczające, i to znacznie lepsze niż w niejednym polskim mieście o podobnej ilości mieszkańców. To był argument nie do odparcia.

Miejscowe władze inspirowane przez T. Kwiatkowskiego zdecydowały się w tej sytuacji na działanie metodą „faktów dokonanych”. Ślad takiego działania odnaleźć można w „Dzienniku Bałtyckim” z dnia 19 września 1958 roku, gdzie znajduje się informacja, że budowę PDT – u zlokalizowanego w rejonie ul. Władysława 4, 10 lutego i 22 lipca (dziś AK) rozpocznie się w 1960 roku. Projektowany gmach liczył będzie 6 kondygnacji, a środki finansowe na opracowanie dokumentacji już zostały wyasygnowane.

W tej sytuacji na przełomie lipca – sierpnia 1959 roku T. Kwiatkowski wraz z projektantem udał się do Włoch, aby podpatrzeć tamtejsze rozwiązania techniczne i organizacyjne we włoskich domach towarowych. Lustrowano w tym celu kilka miast między innymi Wenecję i Neapol. Mnie, który w tym czasie zastępował T. Kwiatkowskiego w Wydziale Handlu, z wyprawy tej pozostała barwna pocztówka z Wenecji i muszelka z Neapolu, którą przywiózł dla mnie pan Kwiatkowski.

Na zdjęciu w ciemnym garniturze Tadeusz Kwiatkowski (kierownik Wydziału Handlu i Prezydium Miejskiej Rady Narodowej) i jego zastępca Michał Sikora (autor bloga) wówczas dwudziestoparoletni. Gdynia rok 1960. 
Po tej eskapadzie prace projektowe ruszyły z kopyta. Wnet gotowa była koncepcja i kosztorys. Wraz z ówczesnym dyrektorem PDT Antonim Ptakiem wybraliśmy się do MHW na posiedzenie tzw. Komisji Ocen Projektów Inwestycyjnych (KOPI), aby przeforsować opracowany projekt. Efektem naszych starań była akceptacja budowy PDT o powierzchni 6500 metrów kwadratowych oraz termin rozpoczęcia prac pod koniec 5 – latki, czyli za 3 – 4 lata... (patrz „Głos Wybrzeża z 28.06.1961 roku). I tak zostało.

Rok później – w kwietniu 1962 roku – w MHW rozstrzygnięto konkurs rozpisany wcześniej na gmach PDT w Gdyni. I znów nic... Cały czas coś się działo, a sprawa budowy nie ruszyła z miejsca.

Minęły lata. W 1974 roku nastąpiła głęboka reorganizacja handlu wewnętrznego w skali kraju. Większość firm handlowych przejęło „Społem”. W Gdyni spółdzielnia ta przejęła – wraz z dobrodziejstwem inwentarzu – także sprawę budowy domu towarowego. Dom towarowy przy Jana z Kolna 4 zlikwidowano, a w pomieszczeniach na piętrze zlokalizowano biuro obliczeniowe – początek komputeryzacji. Ustawiono tam maszyny liczące typu „Askota”, przeszkolono operatorki itp., ale nie miało to nic wspólnego z domem towarowym dla Gdyni.

W połowie lat 80 – tych ubiegłego wieku do sprawy budowy domu towarowego powrócono. Tym razem konkurs rozpisała Spółdzielnia „Społem”. Nowy konkurs, nowe plansze, nowe makiety i zwycięstwo firmy „El – gaz”, która miała zaangażować się w to przedsięwzięcie. I dalej nic.

Tak zeszło do 1989 roku – do transformacji ustrojowej. Nowa gdyńska władza miejska przejęła również temat budowy domu towarowego w mieście. Zrezygnowano z pomocy Warszawy, a sprawą budowy zajęła się Gdynia – jej władze i powołane do życia zrzeszenie prywatnych kupców.
Niebawem vis a vis poczty przy ul. 10 lutego wkroczyły spychacze, które mimo protestów użytkowników „pawilonów” przygotowały front robót pod przyszły dom towarowy. Roboty ruszyły. W grudniu 1998 roku otwarto DH „Batory”. Niemożliwe stało się możliwe.

I dziś trudno wyobrazić sobie Gdynię bez tego handlowo – usługowego obiektu, który nie tylko służy ludności, ale też stroi tę część naszego miasta.

środa, 3 października 2012

Samy, super samy, pawilony, markety... część 2

Samoobsługowy sklep mięsny MHM, uruchomiony został za czasów dyrektora Piotra Starczewskiego, a jego kierownikiem został Michał Boczkowski. Kolejny sklep samoobsługowy tej branży uruchomiono niebawem przy ul. Świętojańskiej vis a vis przystanku kolejki elektrycznej Wzgórze Nowotki (obecnie Wzgórze św. Maksymiliana). Kierownikiem tego drugiego sklepu został Władysław Moraczewski, wcześniej pracownik działu handlowego MHM.

Uruchamianie sklepów samoobsługowych branży mięsnej było sprawa kłopotliwą i trudną. Trudności te wynikały z przydziałów urządzeń chłodniczych, przeszklonych lad, chłodniczych regałów przyściennych, odkrytych lad chłodniczych tzw. bonetek (o ile jestem dobrze zorientowany import z Francji z firmy Bonete), a nawet kloców do rąbania mięsa. Również eksploatacja takich sklepów była znacznie trudniejsza niż sklepów ogólnospożywczych. W tych ostatnich eksponowano towar już popakowany przez hurtownie WPHS lub producenta (konserwy, słoje, butelki itp.), podczas gdy dostarczane przez Zakłady Mięsne wędliny, wyroby wędliniarskie, a w szczególności mięso, wymagało dalszej obróbki. Poszczególne elementy trzeba było poporcjować, zważyć, opisać na metce i zapakować. Wymagało to licznego personelu zatrudnionego na zapleczu, który te czynności wykonywał. Wystarczyło, że do sklepu dostarczono wołowinę mrożoną w ćwierćtuszach, a już zaczynały się trudności i zakłócenia w pracy takiego sklepu. Niekiedy perturbacje powodowane były innymi bardziej przyziemnymi przyczynami wystarczyły braki „pakowizny” np. papieru pakowego lub pergaminu.

W branży przemysłowej pierwszym sklepem samoobsługowym (nazywano je sklepami preselekcyjnymi) był sklep obuwniczy MHD przy ul. Świętojańskiej na przeciwko Urzędu Miejskiego (jego dokładnej lokalizacji dziś już nie pamiętam). Sklep ten uruchamiał dyrektor Stefan Kopeć i jego zastępca Władysław Tomaszewski (wcześniej Wiceprzewodniczący Prez. MRN w Gdyni).

W latach 60.  uruchamiano kolejne samy różnych branż. Ambicją każdej firmy było posiadanie kilku sklepów tak funkcjonujących. Nie bez znaczenia były tu też otrzymywane przez dyrekcje premie, za kolejne sklepy samoobsługowe, wypłacane przez WZPH (Wojewódzkie Zjednoczenie Przedsiębiorstw Handlowych w przypadka firm państwowych, lub jednostek nadrzędnych szczebla wojewódzkiego bądź centralnego w przypadku innego podporządkowania.

Prawdziwy boom w uruchamianiu sklepów samoobsługowych nastąpił jednak dopiero za Gierka - w połowie lat 70. Najpierw zaczęto sprowadzać z NRD pawilony handlowe typu Kaufhalle o powierzchni ogólnej około 1400 m2, a następnie przystąpiono do montażu dużych pawilonów produkcji krajowej o jeszcze większych gabarytach.

Jedna z Kaufhall sprowadzona przez PHS z NRD z przeznaczeniem na działalność handlową, dla Chyloni (przy ul. Wiejskiej) została przez władze zadysponowana na tzw. Targi Rybne przy ul. Waszyngtona i przez kilka lat pełniła funkcję hali wystawowej Muzeum Miasta Gdyni. Inne bardzo liczne zaczęto lokalizować w wielu dzielnicach miasta. Nie zachowując chronologii wymienić tu należy pawilony w Cisowej przy ówczesnej pętli trolejbusowej (kierownik Lehmannowa), przy dworcu PKP w Chyloni (kierownik A. Szczechowa), w Chyloni przy domu Vossa (kierownik A. Guźlinska), na Demptowie (kierownik M. Bednarczyk) na Grabówku przy Zakręcie na Oksywie (kierownik Jekiel), na Obłużu (kierownik Widaski), na Oksywiu (kierownik Czapiga), na Pogórzu (kierownik Steinowa), na Witominie (początkowo kierownik M. Bednarczyk, później przeniesiona na Demptowo).

Tak wiec poza śródmieściem i Orłowem (gdzie istniało dobre zagęszczenie sieci handlowej) prawie we wszystkich dzielnicach powstały duże pawilony handlowe. Ogromne zasługi miało w tym PSS „Społem” w Gdyni, które w tym czasie dominowało na gdyńskim rynku, a także prezesa tej organizacji Józefa Ciemnego. Podkreślić przy tym należy, że wszystkie wyżej wymienione pawilony uruchamiane były w systemie samoobsługowym. Tylko niektóre stoiska w tych pawilonach działały w sposób tradycyjny (np. stoiska mięsno-wędliniarskie, monopolowe itp.). Po transformacji ustrojowej z początkiem lat 90. ruszyła budowa pawilonów handlowych finansowanych przez kapitał zagraniczny. Pojawił się „Klif”, „Hit”, „Geant” i inne hipermarkety oraz w późniejszym czasie kolejne galerie handlowe, o nowoczesnych i estetycznych rozwiązaniach funkcjonalnych. Gdyński handel wkroczył do Europy.

poniedziałek, 1 października 2012

Samy, supersamy, pawilony, markety... część 1


Braki towarowe PRL-owskiego rynku od lat popaździernikowych próbowano tuszować różnego typu działaniami organizatorskimi - często pozornymi. Reorganizowano struktury organizacyjne handlu przez tworzenie nowych firm, wydzielanie z już istniejących nowych, łączenie kilku w jedną, rzekomo bardziej prężną, łączenie hurtu z detalem, przekazywanie firm państwowych spółdzielniom itp. Wszystkie te działania w praktyce nie miały istotnego wpływu na tzw. rynek, czyli na zwiększenie podaży towarów. Przyczyny rynkowego niedowładu leżały bowiem gdzie indziej - w sferze produkcji, w centralnym planowaniu, ręcznym sterowaniu gospodarką, wreszcie w formach własności , a więc w samej istocie tzw. realnego socjalizmu.

Reorganizowano więc handel. W skali makro reorganizacje te generowały koszty i burze personalne (chociaż wobec tzw. karuzeli stanowisk "kadra kierownicza", czyli osoby będące w nomenklaturze PZPR zwykle "zagospodarowywano" przesuwając "zasłużonych" towarzyszy do innych branż lub resortów), zaś w skali mikro, często nie patrząc na koszty, tworzono struktury, które merytorycznie nic lub prawie nic na rynku - od strony podaży  -  nie zmieniały.

I tak, nad niedotowarowanymi sklepami zabłysły neony, zaczęto "pikassowskim" wystrojem wnętrz sklepowych mamić klienta, w garmażerniach wprowadzono do sprzedaży półprodukty kulinarne (faszerowane ryżem gołąbki, pierogi nadziewane kapustą, bigos itp.), które miały ułatwić życie "kobiecie pracującej". Na tej samej fali powstawać zaczęły bary samoobsługowe (w Warszawie słynny Bar "Praha") i sklepy samoobsługowe, w których sprzedawano ten sam towar co w sieci tradycyjnej, ale klient mógł sam włożyć towar z regału do koszyka. Od działań tych nie przybywało towaru, ale niekiedy koncentrowano towar w nielicznych samach kosztem innych sklepów, pozorując obfitość "masy towarowej" stwarzało się pozory poprawy zaopatrzenia. A przecież między innymi o to chodziło, było to wręcz działanie polityczne.

W Gdyni największe zasługi w tej materii miały dwa przedsiębiorstwa handlu detalicznego - MHD Artykułami Spożywczymi i Miejski Handel Mięsem. Pierwsze było MHD, które wystartowało z tą nową forma sprzedaży w lutym 1958 roku, przebranżawiając dotychczasowy sklep tradycyjny na samoobsługowy. Sklep ten znajdował się, i nadal znajduje, przy ul. Świętojańskiej róg Kopernik. Do jego uruchomienia doszło za czasów  dyrektorstwa Antoniego Muszyńskiego, ale główne zasługi przypisać należy jego zastępcy do spraw handlowych Czesławowi Piotrowskiemu. To właśnie on wraz z kierownikiem działu administracyjnego Zbigniewem Bańkowskim (późniejszym kierownikiem salonu "Moda Polska" przy Skwerze Kościuszki) włożyli najwięcej wysiłku i pokonali najwięcej barier na drodze do otwarcia pierwszego gdyńskiego samu.

A barier i przeszkód było sporo. Zdobyć trzeba było kasy fiskalne, różnego typu regały (przyścienne i typu gondola, na których po środku sali sprzedażowej tworzono "wyspy" z towarem), przeszklone gabloty chłodnicze do ekspozycji mleka i jego przetworów. Nawet koszyki niezbędne w samie dostępne były "na przydział", a więc limitowane i nabyte zostały aż na Śląsku.

Poza tym pokonać trzeba było trudności "typu administracyjnego" - zalecenia Straży Pożarnej, Sanepidu, BHP, a co najważniejsze przeprowadzić liczne zabiegi i negocjacje z dostawcami - od WPHS poczynając, przez OMS "Kosakowo", dostawcami napojów, na garmażu itp. kończąc. Problemem były nawet dostawy świeżego pieczywa, które codziennie przed otwarciem sklepu musiało być dowiezione. 

Wiem, że uczestniczyłem w otwarciu tego sklepu wraz z innymi oficjelami, ale samego otwarcia nie pamiętam. Nie zapamiętałem też nazwiska kierownika tego pierwszego gdyńskiego samu. Już po tej uroczystości pan Czesław Piotrowski - hobbysta fotografik - dostarczył mi kilka zdjęć z tego "wydarzenia". Na zdjęciach tych (które przechowuję w moich zbiorach do dziś) poza oficjelami (Wiceprzewodniczący MEN Zygmunt Mroczkiewicz, Sekretarz Prezydium Miejskiej Rady Narodowej mgr Zdzisław Łukasiewicz - późniejszy dyr. GUM, dyr. Banku Chudecki, wspomniany Z. Bankowski i dyrektorem MHD A. Muszyńskim) był także kierownik sklepu (w fartuchu) oraz starsza pani, pierwsza klientka, którą zwyczajowo obdarowano "koszem delikatesowym" i kwiatami.

Kolejnym samoobsługowym sklepem tej firmy był sklep nr 1 przy ul. Świętojańskiej róg ul. Zygmuntowskiej. Tu kierownikiem był pan Czerwiński a jego zastępcą rodzony brat wspomnianego wcześniej Czesława Piotrowskiego, Bolesław Piotrowski.

Kilka miesięcy później pierwszy sklep samoobsługowy branży mięsnej przy ul. Morskiej 13 (wtedy ul. Czerwonych Kosynierów) uruchomił MHM.

Ciąg dalszy nastąpi...