piątek, 10 sierpnia 2012

O bezmięsnych poniedziałkach w PRL.


Obecnie wkraczające w dorosłe życie pokolenie, uciążliwości tej nie zna, bowiem zwykle braki towarowe w czasach PRL – u kojarzone są z kartkami i octem na półkach.

Dolegliwość, o której dziś kilka słów, była najbardziej długotrwała, z czasem spowszedniała i
w konsekwencji weszła do PRL – owskiej codzienności. Mowa tu o tak zwanych bezmięsnych poniedziałkach, które wprowadzono dnia 1 lipca 1959 roku na obszarze całego kraju, które funkcjonowały do sierpnia 1989 roku – całe 30 lat!

Wcześniej była przedwojenna reglamentacja, kartki na mięso z początkiem lat 50 ubiegłego wieku (czas wojny koreańskiej), ale wobec permanentnych braków mięsa zdecydowano się na owe postne poniedziałki. Zakładano widocznie, że po sutym niedzielnym obiedzie taki poniedziałek łatwiej uzyska społeczną akceptację. Jak zwykle – wprowadzenie tego dziwnego dnia – uzasadniano chwilowymi trudnościami, przejściowym charakterem braku oraz obietnicą rychłego powrotu do normalności. Wbrew tym obietnicom bezmięsne poniedziałki przetrwały do końca „komuny”, a u jej schyłku spotęgowane zostały dodatkowo reglamentacją.

Zanim wprowadzono owe zasady, już w czerwcu 1959 roku, podjęto szereg działań mających złagodzić tę niepopularną decyzję. W sprawę włączyła się ówczesna propaganda, omawiano ją na zebraniach partii, organizacji młodzieżowych. W przedsiębiorstwach handlowych zwiększono produkcję substytutów tak zwanego garmażu bezmięsnego, półmięsnego, rybnego. Aktywizowano sprzedaż ryb i napojów mlecznych, które zastąpić miały deficyt białka i już wtedy przymierzano się do połowu kryla na wodach arktycznych, co jak wiadomo wdrożono za „średniego Gierka”.

Wprowadzeniem bezmięsnych poniedziałków w detalu było dość proste – wystarczyło w tym dniu nie otwierać sklepów branżowych, a ze stoisk mięsnych np. w delikatesach, wycofać wędliny i garmaż mięsny. Gorzej było w przypadku zakładów gastronomicznych i stołówek. Szefowie kuchni i kucharki dwoili się i troili, aby w ten dzień przygotować urozmaicony (czytaj: jadalny) garmaż. Władze handlowe opracowały nawet limity ilościowe wyrobów garmażeryjnych dla poszczególnych kategorii zakładów gastronomicznych, a także dla stołówek zakładowych i bufetów, w tej liczbie dla bufetów na statkach żeglugi przybrzeżnej. Inspektorzy PIH buszowali w terenie, kontrolując restauracje i bufety w zakresie przestrzegania narzuconych limitów.

Równolegle poszerzono sieć sklepów garmażeryjnych, a nawet powołano do życia Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Produkcji Garmażeryjnej z siedzibą w Gdańsku. Na tej fali powstały w Gdyni placówki handlowo – gastronomiczne Zakładów Rybnych „Aloza”, mieszczących się przy ul. 10 lutego, pijalnia mleka Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej Kosakowo przy ul. Traugutta, róg Świętojańskiej, pijalnia soków Warzywa i Owoce przy tejże ulicy, a w przyszłości sklep garmażeryjny pod patronatem restauracji Róża Wiatrów przy ul. Świętojańskiej 21.

Na tej fali, przez najbliższe lata także, prawdziwe prosperity przeżyli też „prywaciarze” produkujący kaszanki, bułczankę, czarny salceson itp. Starzy gdynianie do dziś wspominają kaszankę i żurek w prywatnym zakładzie Horały i Jurasza przy ul. Abrahama, wyroby Dobrosielskiego na Hali Targowej, a nieco później wyroby Ciomka mającego swój zakład przy placu Górnośląskim w Orłowie czy Słowiku na Górnym Oksywiu.

1 komentarz:

  1. Panie Michale a pamiętamy jeszcze "Myśliwską" ze wspaniałymi daniami z dziczyzny,bary tzw.szybkiej obsługi z daniami garmażeryjnymi /gulasz,bigos,paprykarz,flaki,golonka,mielone i wiele innych/; a ceny ...uwaga!dostępne nawet dla dzisiejszych emerytów.Komu to przeszkadzało???

    OdpowiedzUsuń