Gdyński rynek napojów chłodzących w
czasach PRL -bo o nim tu będzie mowa – był bardzo ubogi. Zawsze występowały jakieś braki –
surowców, opakowań, transportu, które limitowały pełne dostawy
napojów na potrzeby ludności stale zamieszkałej w naszym mieście,
jak również tej, która dość licznie napływała w czasie sezonu
letniego. Pomimo podejmowanych wysiłków ze strony tak zwanych
organizacji handlowych, planów zaopatrzeniowych opracowywanych przez
władze miasta, a także prób wyszarpania surowców i przydziałów
z rozdzielników centralnych i wojewódzkich, wystarczyło
kilkanaście upalnych dni, aby się wszystko waliło, a zdobycie paru
butelek oranżady graniczyło z cudem. A przecież ludzie
odpowiedzialni za zaopatrzenie miasta dwoili się i troili, pracowali
w świątek i piątek, żyli w ustawicznym stresie, bo byli przecież
oceniani i premiowani przez władze, które zawsze mogły odwołać
dyrektora lub prezesa pod zarzutem indolencji, a nawet „wrogiej
roboty”.
W latach 60 i 70 ubiegłego wieku na
terenie Gdyni czynne były cztery Wytwórnie Wód Gazowanych (WWG)
przy czym dwie z nich- WWG „Gdynianka” i WWG „Kaszubska” -
należące do PSS „Społem”, rozlewały oprócz napojów również
piwo. Poza wyżej wymienionymi wytwórniami czynne były dalsze dwie
– jedna podległa MHD – mieściła się na Oksywiu przy ul.
Dickmana, a druga prywatna należąca do Zygmunta Borkowskiego
„Orłowianka” - zgodnie z nazwą zlokalizowana była w Orłowie
przy ul. Akacjowej na prywatnej posesji i zabudowaniach tegoż
właściciela.
WWG „Gdynianka” przy ul. Morskiej
37 (dawniej Czerwonych Kosynierów) oraz WWG „Kaszubska” która
też mieściła się na ulicy Morskiej tylko pod numerami 57 -59,
były najstarszymi gdyńskimi wytwórniami napojów i rozlewniami
piwa. W gdyńskim krajobrazie istniały one od zawsze. Pamiętam, że
tuż po wojnie, jadąc do śródmieścia, mijało się na Grabówku
owe rozlewnie piwa i nie tylko. Zwykle przed nimi stały platformy
zwane „rolwagami” wyładowane beczkami i zaprzęgami potężnych
perszeronów. Nieco młodsza była rozlewnia przy ul. Bema róg 1
Armii WP, na posesji willi „Szczęść Boże”.
Rozlewnię tę od początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku,
prowadziło Zjednoczenie Przemysłu Terenowego (ścisłej nazwy tej
instytucji nie pamiętam), a zatem nie odegrała ona w zaopatrzeniu
miasta znaczącej roli, bowiem parę lat po „październiku”
została ona zlikwidowana, prawdopodobnie ze względów sanitarnych.
Podstawową rolę w mieście odgrywały
rozlewnie PSS „Społem”, „Gdynianka” i „Kaszubska”. Każda
z nich produkowała kilkadziesiąt tysięcy butelek oranżady
dziennie, a także rozlewała kilka tysięcy butelek piwa na jedną
roboczą zmianę.
Piwo dostarczały do Gdyni browary
gdańskie (z terenu Wrzeszcza) i to ich zaprzęgi wystawały pod
rozlewniami na ul. Czerwonych Kosynierów. Po rozlewie (a służyły
do tego odpowiednie maszyny) do ciemnych, zamykanych na pałąk
ćwierćlitrowych butelek, dostawę do sieci handlowej i
gastronomicznej organizowała PSS „Społem”. W pierwszych latach
po wojnie, również te dostawy odbywały się transportem konnym,
który „parkował” przy ul. Władysława 4 24, dzisiaj w tym
miejscu jest ZUS.
Aby podołać z dostawami oranżady i
wody sodowej w sezonie letnim, już w 1 kwartale każdego roku
gromadzono zapasy kwasku cytrynowego, cukru, a przede wszystkim CO2,
bez którego ta produkcja była nie możliwa. Wszystkie te surowce
były objęte rozdzielnictwem centralnym, a ich zdobycie poza
przydziałami było nie możliwe.
W sezonie letnim próbowano zwiększyć
produkcję uruchamiając drugą zmianę. Tu jednakże występowały
częste awarie maszyn, brak części zamiennych do ich naprawy, braki
butelek i siły roboczej w postaci „kobiet”, które obsługiwały
maszyny. W tym miejscu zaznaczyć należy, że poza kierownikiem i
mechanikiem usuwającym awarie maszyn, cała załoga rozlewni
składała się z kobiet.
Były one nisko płatne, bez
kwalifikacji, a jedynie przeszkolone do prostych fizycznych
czynności. Praca miała charakter taśmowy i składała się z kilku
czynności. Najpierw wszystkie butelki były myte, a także usuwano z
nich stare nalepki, o ile butelki te były już używane. Następnie
kolejna butelka była osadzana w maszynie i tu napełniana
zawartością, czyli zabarwioną wodą zmieszaną z wcześniej
przygotowanym syropem i dopełniana CO2 pod odpowiednim ciśnieniem.
Kolejna czynność to układanie ręczne butelek w drewnianych
transporterach (po 25 sztuk w transporterze), prześwietlanie butelek
pod elektrycznie oświetlonym ekranem, dla wyselekcjonowania butelek
zanieczyszczonych, ręczne etykietowanie i ponowne układanie butelek
w transporterach, ich odstawienie i odtransportowanie do magazynu
podręcznego.
Ciąg dalszy nastąpi...
...oj dawne czasy Panie Michale;a ja przez kilka lat byłem kierownikiem "Kaszubskiej" w latach 80-tych ub.wieku i problemy te znam od podszewki.Po butelkach z zamknięciem pałąkowym były butelki kapslowane,ale zdobyć kapsle to dopiero była sztuka....pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńco zrobić, żeby się tego napić?, żeby to spróbować?
OdpowiedzUsuńMoj SP tata prowadzil taka wytwornie od lat 50-tych w Sopocie
OdpowiedzUsuńA ja jestem obecnie właścicielka kamienicy i tzw.rozlewni na Dickmana.Rozlewnia dostarczała suuuper oranżady i syfonów:smak -nie do podrobienia.Jestem wnuczką Kaczmarkow-budowniczych i wlascicieli zabudowań i kamienicy.Pierwotnir budynek rozlewni był przetwórnia mięsa.Przerob mięsa odbywał się w głębokich piwnicach kamienicy.Obecnie wystawiamy kamienicę i rozlewnię na sprzedaż.Na zdjeciu-rozpoznalam rozlewnię,stan -dzisiejszy.
OdpowiedzUsuń