środa, 15 sierpnia 2012

O napojach chłodzących i piwie w czasach PRL. Część 1.


Gdyński rynek napojów chłodzących w czasach PRL -bo o nim tu będzie mowa – był bardzo ubogi. Zawsze występowały jakieś braki – surowców, opakowań, transportu, które limitowały pełne dostawy napojów na potrzeby ludności stale zamieszkałej w naszym mieście, jak również tej, która dość licznie napływała w czasie sezonu letniego. Pomimo podejmowanych wysiłków ze strony tak zwanych organizacji handlowych, planów zaopatrzeniowych opracowywanych przez władze miasta, a także prób wyszarpania surowców i przydziałów z rozdzielników centralnych i wojewódzkich, wystarczyło kilkanaście upalnych dni, aby się wszystko waliło, a zdobycie paru butelek oranżady graniczyło z cudem. A przecież ludzie odpowiedzialni za zaopatrzenie miasta dwoili się i troili, pracowali w świątek i piątek, żyli w ustawicznym stresie, bo byli przecież oceniani i premiowani przez władze, które zawsze mogły odwołać dyrektora lub prezesa pod zarzutem indolencji, a nawet „wrogiej roboty”.

W latach 60 i 70 ubiegłego wieku na terenie Gdyni czynne były cztery Wytwórnie Wód Gazowanych (WWG) przy czym dwie z nich- WWG „Gdynianka” i WWG „Kaszubska” - należące do PSS „Społem”, rozlewały oprócz napojów również piwo. Poza wyżej wymienionymi wytwórniami czynne były dalsze dwie – jedna podległa MHD – mieściła się na Oksywiu przy ul. Dickmana, a druga prywatna należąca do Zygmunta Borkowskiego „Orłowianka” - zgodnie z nazwą zlokalizowana była w Orłowie przy ul. Akacjowej na prywatnej posesji i zabudowaniach tegoż właściciela.

WWG „Gdynianka” przy ul. Morskiej 37 (dawniej Czerwonych Kosynierów) oraz WWG „Kaszubska” która też mieściła się na ulicy Morskiej tylko pod numerami 57 -59, były najstarszymi gdyńskimi wytwórniami napojów i rozlewniami piwa. W gdyńskim krajobrazie istniały one od zawsze. Pamiętam, że tuż po wojnie, jadąc do śródmieścia, mijało się na Grabówku owe rozlewnie piwa i nie tylko. Zwykle przed nimi stały platformy zwane „rolwagami” wyładowane beczkami i zaprzęgami potężnych perszeronów. Nieco młodsza była rozlewnia przy ul. Bema róg 1 Armii WP, na posesji willi „Szczęść Boże”. Rozlewnię tę od początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, prowadziło Zjednoczenie Przemysłu Terenowego (ścisłej nazwy tej instytucji nie pamiętam), a zatem nie odegrała ona w zaopatrzeniu miasta znaczącej roli, bowiem parę lat po „październiku” została ona zlikwidowana, prawdopodobnie ze względów sanitarnych.

Podstawową rolę w mieście odgrywały rozlewnie PSS „Społem”, „Gdynianka” i „Kaszubska”. Każda z nich produkowała kilkadziesiąt tysięcy butelek oranżady dziennie, a także rozlewała kilka tysięcy butelek piwa na jedną roboczą zmianę.

Piwo dostarczały do Gdyni browary gdańskie (z terenu Wrzeszcza) i to ich zaprzęgi wystawały pod rozlewniami na ul. Czerwonych Kosynierów. Po rozlewie (a służyły do tego odpowiednie maszyny) do ciemnych, zamykanych na pałąk ćwierćlitrowych butelek, dostawę do sieci handlowej i gastronomicznej organizowała PSS „Społem”. W pierwszych latach po wojnie, również te dostawy odbywały się transportem konnym, który „parkował” przy ul. Władysława 4 24, dzisiaj w tym miejscu jest ZUS.

Aby podołać z dostawami oranżady i wody sodowej w sezonie letnim, już w 1 kwartale każdego roku gromadzono zapasy kwasku cytrynowego, cukru, a przede wszystkim CO2, bez którego ta produkcja była nie możliwa. Wszystkie te surowce były objęte rozdzielnictwem centralnym, a ich zdobycie poza przydziałami było nie możliwe.

W sezonie letnim próbowano zwiększyć produkcję uruchamiając drugą zmianę. Tu jednakże występowały częste awarie maszyn, brak części zamiennych do ich naprawy, braki butelek i siły roboczej w postaci „kobiet”, które obsługiwały maszyny. W tym miejscu zaznaczyć należy, że poza kierownikiem i mechanikiem usuwającym awarie maszyn, cała załoga rozlewni składała się z kobiet.

Były one nisko płatne, bez kwalifikacji, a jedynie przeszkolone do prostych fizycznych czynności. Praca miała charakter taśmowy i składała się z kilku czynności. Najpierw wszystkie butelki były myte, a także usuwano z nich stare nalepki, o ile butelki te były już używane. Następnie kolejna butelka była osadzana w maszynie i tu napełniana zawartością, czyli zabarwioną wodą zmieszaną z wcześniej przygotowanym syropem i dopełniana CO2 pod odpowiednim ciśnieniem. Kolejna czynność to układanie ręczne butelek w drewnianych transporterach (po 25 sztuk w transporterze), prześwietlanie butelek pod elektrycznie oświetlonym ekranem, dla wyselekcjonowania butelek zanieczyszczonych, ręczne etykietowanie i ponowne układanie butelek w transporterach, ich odstawienie i odtransportowanie do magazynu podręcznego.

Ciąg dalszy nastąpi...

4 komentarze:

  1. ...oj dawne czasy Panie Michale;a ja przez kilka lat byłem kierownikiem "Kaszubskiej" w latach 80-tych ub.wieku i problemy te znam od podszewki.Po butelkach z zamknięciem pałąkowym były butelki kapslowane,ale zdobyć kapsle to dopiero była sztuka....pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. co zrobić, żeby się tego napić?, żeby to spróbować?

    OdpowiedzUsuń
  3. Moj SP tata prowadzil taka wytwornie od lat 50-tych w Sopocie

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja jestem obecnie właścicielka kamienicy i tzw.rozlewni na Dickmana.Rozlewnia dostarczała suuuper oranżady i syfonów:smak -nie do podrobienia.Jestem wnuczką Kaczmarkow-budowniczych i wlascicieli zabudowań i kamienicy.Pierwotnir budynek rozlewni był przetwórnia mięsa.Przerob mięsa odbywał się w głębokich piwnicach kamienicy.Obecnie wystawiamy kamienicę i rozlewnię na sprzedaż.Na zdjeciu-rozpoznalam rozlewnię,stan -dzisiejszy.

    OdpowiedzUsuń