Pierwsza część jest tutaj.
Należy wspomnieć, że
warunki pracy we wszystkich rozlewniach były bardzo trudne. Wszędzie
panowała wilgoć. Kobiety brodziły w gumiakach po zalanej wodą
posadzce. Obłoki pary unosiły się w powietrzu, co powodowało, że
widoczność w pomieszczeniach produkcyjnych była ograniczona.
Wszystkie robotnice ubrane były w gumowe fartuchy, które krępowały
ich ruchy, a ich głowy okrywały chustki – bo takie były
wymagania sanitarne.
Rozlewanie piwa odbywało się w
wydzielonym pomieszczeniu. Proces rozlewu był zbliżony do produkcji
oranżady. Tu także myto butelki, etykietowano je, prześwietlano
pod kątem czystości i eliminacji zanieczyszczeń.
Zwykle piwo na rynek trafiało w jednym
gatunku. Poza piwem butelkowym jego spora ilość „wychodziła w
miasto” luzem, czyli w beczkach. Takie piwo otrzymywały bary
gastronomiczne, nieliczne pijalnie piwa, oraz bufety na przykład
bufet „Warsu” na dworcu kolejowym. Gastronomia uspołeczniona i prywatna, która
otrzymywała piwo „luzem”, czyli w beczkach, była z tego faktu
bardzo zadowolona, bowiem stwarzało to możliwość zarabiania na
„piance” co stanowiło dodatkowy oszukańczy zysk dla osoby
rozlewającej piwo do kufli.
Piwo puszkowe w owym czasie na naszym rynku było nie znane i pojawiło się w sprzedaży dopiero w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku (nieliczni mogli kupić piwo w puszkach w popularnie zwanym „peweksie”).
Poza oranżadą i piwem na rynek trafiały niewielkie ilości wody sodowej butelkownej „Perła Bałtyku”, a później – od początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku – także w szklanych syfonach. Zapanowała swoista moda na syfony. Wszystkie gdyńskie wytwórnie zaczęły napełniać syfony. Wydział Handlu wyznaczył specjalne sklepy, gdzie można było nabyć syfony z wodą sodową. Do swoistego rytuału należało paradowanie po śródmieściu z syfonem trzymanym za kurek, a każde rodzinne przyjęcie i gastronomiczny bankiet zdobił syfon ustawiony na centralnym miejscu stołu.
Wytwórnie PSS prawie zupełnie zaprzestały produkcji wody sodowej w butelkach, angażując większość swoich mocy produkcyjnych w napełnianie syfonów, bowiem te w kalkulacji okazały się bardziej opłacalne. Na napełnianie syfonów nastawił się też Z. Borkowski, który zabezpieczył sobie rynek zbytu poprzez PP „Warzywa – Owoce”, MHD uruchomiło na Oksywiu własną wytwórnię kierowaną przez Tadeusza Rzeźniczaka, zapewniając sobie w ten sposób ciągłość dostaw syfonów do własnych sklepów. Rynek gdyński skłonny był wchłonąć każdą ilość syfonów, niestety ich uzyskanie z hut szkła okazało się limitować ich podaż, bowiem moda na nie ogarnęła cały kraj.
Ratowano się więc jak dotychczas wodą sodową z saturatorów. W sezonie letnim prawie na każdym skrzyżowaniu ulic śródmieścia spotkać można było wózek saturatorowy. Łącznie w Gdyni czynnych było około 30 takich urządzeń. Samo PSS miało ich ponad 20 sztuk. Zezwolenie na ich lokalizację wydawał Wydział Handlu w porozumieniu z Wydziałem Komunikacji i Wydziałem Gospodarki Komunalnej. Pod względem sanitarnym wózek do użytkowania dopuszczał Państwowy Miejski Inspektor Sanitarny, którego inspektorzy pobierali próbki wody i badali je pod względem bakteriologicznym. Przed sezonem letnim wszystkie wózki były remontowane, odnawiane, malowane i wynajmowane agentom. Zaopatrywanie saturatora w wodę do produkcji „gruźliczanki”(tak nazywano wodę sodową z saturatora) następowało poprzez jego podłączenie do ulicznego hydrantu. Szklanki tak zwane „musztardówki” płukano po każdym użyciu. Można było nabywać trzy rodzaje napojów – czystą wodę sodową, wodę z sokiem wiśniowym lub miętowym. Ceny tych napojów były zróżnicowane. Oczywiście woda bez soku była najtańsza. Soki dozowała specjalna dozownica, a jej rzetelność kontrolowali dorywczo inspektorzy PIH.
Pomimo tego saturatory miały złą opinię, a to głównie z powodu niedomytych szklanek – stąd owa nazwa „gruźliczanka”. Plastikowe kubki jednorazowego użytku pojawiły się dopiero gdzieś w drugiej połowie lat 70 ubiegłego wieku, ale nie cieszyły się powodzenie ponieważ zawyżały cenę wody.
Mimo wszystkich wymienionych wyżej zabiegów w upalne letnie dni brakowało tak zwanych napojów chłodzących. Tworzono więc zapasy wody mineralnej, które w tysiącach butelek składowano już od zimy. Tu jednak też obowiązywały rozdzielniki i przydziały, a każdy dodatkowo uzyskany wagon był na wagę złoto.
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń