Komandor Edward Obertyński, długoletni prezes Towarzystwa
Miłośników Gdyni i autor licznych książek o naszym mieście, opowiadał mi kiedyś
interesujące wydarzenie. Otóż do budującej się Gdyni, przybył pod koniec lat 20
– tych ubiegłego wieku, sprytny lwowianin. Dysponował niewielkim kapitałem
około 100 złoty. Za pieniądze te nabył od miejscowego Kaszuba niewielką
parcelę. Dysponując aktem własności zwrócił się do któregoś gdyńskiego banku o
kredyt. Za uzyskane pieniądze postawił niewielki pawilon handlowy, którego
pomieszczenia wydzierżawił. Za pieniądze uzyskane z czynszu dobudował piętro
nad owym pawilonem. Tam urządził mieszkania, które również wynajął lokatorom za
dość wysoki czynsz. Z uzyskanych w ten sposób pieniędzy spłacił wcześniej
zaciągnięty kredyt i wnet nabył kolejną działkę budowlaną. Jako „posesjonat”
stał się rychło szanowaną w mieście osobą. Czy „wżenił” się do którejś kaszubskiej,
zamożnej rodziny miejscowych milionerów, pan Edward nie zdołał ustalić, a może
nie chciał ujawnić nazwiska spryciarza. Osobiście znam również podobne
przypadki sprytnego i szybkiego wzbogacenia się ludzi w naszym mieście, którzy
tu przybyli z przysłowiową „jedną walizką”.
Jednak nie wszystkim przybywającym do Gdyni „farciło”.
Większość przybyszów miała trudny start. Tych były tysiące. Zwykle przybywali
do krewnych lub znajomych, którzy już w Gdyni się zakotwiczyli to znaczy mieli
pracę i dach nad głową, co prawda w slumsach Grabówka lub Kacka, ale zawsze. Natomiast
ci przybysze, którzy nie mogli zatrzymać się u najbliższych, na czas
przejściowy kwaterowali u właścicieli baraków jako tak zwani kątownicy, czyli
osoby zamieszkujące kątem. Zjawisko to było w Gdyni, z czasu budowy miasta,
dość częste. Podobnie jak opisany lwowski cwaniak (chociaż na mniejszą skalę) w
baraku wybudowanym na dzierżawionym gruncie jedno pomieszczenie przeznaczali
dla kątowników. Tam ustawiano kilka prowizorycznych, zwykle drewnianych,
systemem gospodarczym skleconych prycz, z siennikiem i kocem. Za taki nocleg
kasowali od 50 groszy do 1 złotego za nocleg. Opłatę pobierano zwykle z góry za
cały tydzień. Wtedy stawkę obniżano do 5 zł.
Interes prosperował, bowiem w mieście brak było miejskich
bądź kościelnych noclegowni, a warunki pogodowe zwłaszcza jesienią i zimą,
uniemożliwiały spanie „pod chmurką”, na plaży lub w pobliskim lesie.
Owe „noclegownie” kątownicze obsługiwali głównie mężczyźni,
których w Gdyni przebywało najwięcej, a ich napływ w poszukiwaniu pracy był też
największy.
Niezwykle ciekawy przypadek tego lwowianina. Do interesów trzeba mieć głowę, jak widać w tym przypadku - posiadał duży zmysł biznesowy. Tylko pogratulować :) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń--------------------------
Karolina Ledowsky
brukarstwo Wrocław