wtorek, 1 października 2013

Gdynia – druga strona medalu

Zwykle mówiąc lub pisząc o przedwojennej, budującej się Gdyni i gdyńskim porcie, popada się w euforię. Prezentowany obraz jawi się w ciepłych barwach, a niewątpliwe osiągnięcia napełniają czytelnika patriotyczną dumą. A było z czego, w końcu w ciągu jednego pokolenia, na tzw. „surowym korzeniu” wybudowano miasto i nowoczesny port, który wkrótce był największym portem na Bałtyku.

Tymczasem rzeczywisty obraz miasta był bardziej złożony i miał sporo ciemnych plam, które nie wszyscy dostrzegli. Jako dziecko z przedmieść Gdyni te ciemne plamy znam z autopsji. Pamiętam mieszkanie na poddaszu, bez wygód, pamiętam bezrobotnego ojca, zakupy „na zeszyt”, zupę z lebiody, jaką częstowała nas sąsiadka, kartofle w mundurkach i „ślepy śledzik” (krążki pokrojonej cebuli zalane octem) na obiad, mięso z taniej jatki i inne „przysmaki” z mojego dzieciństwa.

Tak więc miasto Gdynia to nie tylko „szklane domy” przy ul. 10 lutego i Świętojańskiej, ale też dzielnice slumsów na przedmieściach, bose dzieci chodzące do szkoły w połatanych ubraniach, dożywianie tych dzieci w specjalnej szkolnej stołówce, zbieranie szczawiu na pobliskich łąkach, a także jagód i grzybów w lesie, bo od tych zbiorów zależało czy będzie w domu obiad dla ojca wracającego z pracy (o ile taką pracę w danym czasie posiadał).

Niektóre z tych mankamentów dostrzegane były przez ówczesnych pisarzy i publicystów, którzy do „beczki gdyńskiego miodu” dodawali łyżkę dziegciu, a będąc osobami wrażliwymi na ludzką biedę, czynili to z myślą o obudzeniu sumień decydentów, licząc zapewne w swojej naiwności na poprawę losu gdyńskiej biedoty. A może chodziło im tylko o reporterską rzetelność w opisywanym obrazie?

Oto garść fragmentów tekstów dotyczących naszego miasta z lat 30 – tych ubiegłego wieku.

Zbigniew Uniłowski - „Wiadomości Literackie” 1937 rok, urywek z tekstu pt. „Gdynia na co dzień”: „...co kupił, przybysz z wnętrza kraju, poczekał troszkę i sprzedał zarabiając czterokrotnie (...). Inny wystawił dom pośrodku miasta, tandetnie, na handel, na komorne. Przyszli z komisji i uznali, że fundamenty za słabe, dom stoi próżny. Bankructwo. Przyjechał partacz, inżynier, zwąchał się z tubylczą szują, założyli firmę, świetnie prosperują ku rozpaczy zdolnego, uczciwego architekta, który nie może być taki tani jak te opryszki. (...) Nie da rady za duża konkurencja. (...) Atmosfera kantu, pośpiechu i ambicji. (...) Pieniądz brzęczy i przygłusza czystą melodię przyszłości. (...)”

Melchior Wańkowicz - „Wiadomości Literackie” 1937 roku, urywek z tekstu pt. „Judym w szczeblu służbowym”: „Mam dość tych gdyniohymnów. Już czas tej Gdyni starzeć, obrastać polskim kłopotem, jak kadłub okrętu wodorostem. (...) Polska jest wsiowa i powolna, miasteczkowa i brudna, nierychliwa i nędzna, toczona przez wielkie trądy moralne i materialne.”

Bolesław Polkowski (mieszkaniec Gdyni, autor Gdyńskich Roczników Statystycznych, harcmistrz, obrońca wybrzeża 1939 roku, po wojnie wykładowca na WSHM w Sopocie) - „Wiadomości Literackie” 1937 rok, w artykule pt. „Z czego się składa Gdynia” pisze: „Gdynia jest miastem kontrastów. Obok wielkiej budowli wystają z ziemi stare, zmurszałe już domki – chatki. W centrum miasta obok gmachu Komisariatu Rządu stary Kaszub zasiewa swe pole (...) Obok eleganckich futer i uszminkowanych twarzy pięknych pań, spotyka się nędznie ubranych i zmizerowanych bezrobotnych i ich dzieci, wlokących się na żebry (...)”

J. Łobodowski - „Wiadomości Literackie” 1937 roku, w artykule pt. „Notatki gdyńskie” pisze: „Budownictwo na terenie Gdyni nie poszło właściwą drogą. Ludność robotnicza przybywająca do Gdyni, spotyka się z brakiem mieszkań. Płace robotnicze nie pozostawały w żadnym stosunku do czynszu lokalowego. Kwestia mieszkaniowa została przez nich samych rozwiązana w sposób szkodliwy dla miasta i mieszkańców (...)”

Z. Uniłowski w innym miejscu przytaczanego już wyżej artykułu pisze: „...Magnes pracy przyciągał tu ludzi z całego kraju, ale przyszło ich za wiele, uwikłali się w wegetacji, postanowili oczekiwać, nie widząc innego wyjścia. Wyzysk spekulantów mieszkaniowych zmusił ich do stawiania prowizorycznych schronisk (...) Dzikie budownictwo porastało cudze grunta, stąd koczownictwo, lęk przed wysiedleniem (...) Te ponure fakty stworzyło lekkomyślne otwarcie terenów dla rzeszy bezrobotnych, których Gdynia i port nie były w stanie całkowicie zatrudnić. Tak zdrowy element roboczy, zżarty nędzą i oczekiwaniem, przeistacza się powoli w lumpenproletariat, w zawodowych łazików, żyjących z zapomóg (o ile są), a często z grabieży i z żebraniny. Tak wyprodukowany pasożyt społeczny już nie ozdrowieje (...).”

Na koniec zachęcam do zapoznania się z jeszcze jednym tekstem pokazującym Gdynię z trochę innej strony KLIK

1 komentarz:

  1. Tania jatka czyli tani sklep mięsny, a nie jadka. Proszę poprawić i serdeczne dzięki za interesujące teksty.

    OdpowiedzUsuń