Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hitlerowcy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hitlerowcy. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 maja 2013

...nach Osten


Takiej ilości niemieckiego wojska nie widziałem nigdy wcześniej. Ani w 1939 roku, gdy weszli do Gdyni, ani w czasie trwającej długie lata okupacji, ani wtedy, gdy otoczeni przez Rosjan w Trójmiejskim kotle sposobili się do ucieczki.

Wtedy, a była połowa mają 1945 roku, przez Gdynię i jej przedmieścia, na wschód ruszyły kolumny Niemców, czyli niemieckich jeńców z Półwyspu Helskiego. Ten wielotysięczny garnizon, liczący ponad 120 tys. żołnierzy ruszył po kapitulacji do radzieckiej niewoli. Po latach powrócić miał do Vaterlandu co dziesiąty, bo pozostali znaleźli swój grób na wschodzie. Ale wtedy, gdy przez Puck, Redę, Rumię, Cisową, Chylonię, Grabówek i Gdynię, a następnie Szosą Gdańską „nach Dirschau” to jest do Tczewa, szły kolumny jeńców, nikt nie znał ich przyszłego losu.

A kolumny Niemców szły przez kilka dni. W zwartych oddziałach, trójkami, z podręcznym bagażem, niekiedy z pieśnią na ustach. Wojsko to nie wyglądało na pokonane. Jeńcy byli czyści i ogoleni. Mundury były schludne, prowadzili ich oficerowie i podoficerowie, a tylko co pewien czas eskortował ich jadący na rowerze żołnierz radziecki. Eskorta ta była raczej symboliczna, bowiem tysiące jeńców w przypadku buntu, byłby wstanie gołymi rękami ją roznieść. Ale buntów nie było, a Niemcy w sposób zdyscyplinowani szli nach Osten, bo taki mieli Befehl czyli rozkaz.

Kolumny marszowe szły w ciągu dnia, a na noc zatrzymywały się na biwak w pobliskich zagajnikach lub łąkach. Wtedy jeńcom wydawano gorący posiłek z kuchni polowych, którymi dysponowała większość oddziałów. Przypuszczać bowiem należy, że Rosjanie nie troszczyli się wcale o wyżywienie jeńców, którzy nadal dysponowali własnym prowiantem. W czasie postojów, Niemcy prosili tylko o wodę lub czerpali ją z pobliskich pomp lub studni.

Przerwy w marszu odbywały się cyklicznie, w sposób regulaminowy. Wtedy jeńcy odkładali bagaże, kładli się w przydrożnych rowach, palili papierosy i rozmawiali. W czasie jednego z takich postojów spotkałem mojego niemieckiego nauczyciela matematyki, nazwiskiem Tromke. Był to fanatyczny hitlerowiec, sadysta i brutal. Uczył nas tabliczki mnożenia. Chodził pomiędzy ławkami z trzcinką w ręku, a za każdą błędną odpowiedź bił gdzie popadnie. Teraz ten Tromke w mundurze Feldfebla, czyli sierżanta, rozmawiał ze mną uprzejmie i przyciszonym głosem. Z jego wypowiedzi wynikało, że nie boi się radzieckiej niewoli, bowiem jeńców zapewniano, że w Tczewie nastąpi ich selekcja. Oddzieleni zostaną żołnierze Wehrmachtu od SS – manów i wtedy zwykli żołnierze zostaną wypuszczeni na wolność, a SS – mani pojadą na Syberię. Ponieważ Tromke, mimo że hitlerowiec do SS nie należał, czuł się bezpieczny.

Po przerwie, gdy kolumny ruszyły do dalszego marszu, pożegnałem się z Herr Tromke i pobiegłem do domu opowiedzieć mamie o tym niecodziennym spotkaniu.

Moją relację mama skwitowała krótko, Herr Tromke, postrach Volksschule 17 in Zissau wyruszył... nach Osten, bo w Tczewie, na dużym pomorskim dworcu kolejowym na Niemców już czekają wagony.

sobota, 14 lipca 2012

Germanizacja Gdyni 1939 – 1945.

19 września 1939 roku padło Oksywie. Ostatnia dzielnica Gdyni zajęta została przez niemieckie wojska. Płk. Dąbek (wspomnienie pułkownika) popełnił samobójstwo, a tysiące jeńców – marynarzy i żołnierzy piechoty – Niemcy popędzili do niewoli.

Gdyni nadano nazwę Gotenhafen, rezygnując z pierwotnej nazwy Gdingen, która zbytnio kojarzyła się z polską nazwą. Równocześnie przystąpiono do usuwania z urzędów, instytucji i sklepów, polskich symboli, tablic i nazw. Zmieniono również polskie nazwy ulic na nazwy niemieckie i tak ul. Świętojańska została ulicą Adolf Hitler, 10. lutego – ulicą Herman Georing i tak dalej.

Od 14 września 1939 roku to jest od momentu wkroczenia Niemców do Śródmieścia trwała akcja aresztowań, internowań i weryfikacji, szczególnie mężczyzn. Spędzono ich na stadiony i korty tenisowe, do sal kinowych lub kawiarni i tu bez pośpiechu, z niemiecką skrupulatnością przesłuchiwano i konfrontowano z zapisami w „Czarnej Księdze”, przygotowanymi już przed wojną przez Centralę policji, przy udziale 5 Kolumny czyli niemieckich kolonistów i szpiegów. Osoby zwalniane otrzymywały odpowiedni dokument zwany Entlassung Schein, pozostałe osoby u których znaleziono w księdze obciążające adnotacje (członek Związku Zachodniego, działacz komunistyczny, powstańcy śląscy i wielkopolscy, księża, redaktorzy gazet, działacze społeczni i samorządowi), kierowane były do Stutthofu o którym już pisałem na blogu (część 1, część 2), bądź do lasów piaśnickich celem unicestwienia.

Szczególne zainteresowanie Niemców wzbudzała wszelka inteligencja, zarówno twórcza jak i tak zwana inteligencja pracująca – urzędnicy, pocztowcy, nauczyciele i inni. Wszyscy oni mogli stanowić potencjalne zagrożenie dla Niemców i ich „Reichu”, i jako tacy musieli być wyeliminowani ze społeczeństwa.

Równolegle przystąpiono do wysiedlania mieszkańców Gdyni w głąb Polski – na teren tworzącego się Generalnego Gubernatorstwa. Jako pierwsi wysiedleni zostali mieszkańcy Orłowa i Śródmieścia. Na następny ogień szli mieszkańcy pozostałych dzielnic w Gdyni. Wysiedlono Polaków pochodzących z byłej „Kongresówki” i „Galicji”. Mieszkańców pochodzących z Pomorza i Poznańskiego – jako przewidzianych do zniemczenia, nie ruszano. Wysiedlanie odbywało się szybko i brutalnie. Do końca 1939 roku, a więc w ciągu trzech miesięcy, usunięto z miasta około 50000 Polaków, a w roku następnym akcję tę kontynuowano.

W ten sposób poza „oczyszczeniem” miasta z rdzennego polskiego żywiołu, zastraszono ludność pochodzącą z byłego zaboru pruskiego,, a równocześnie zdobywano mieszkania dla ciągle napływających z Gdańska, Reichu i krajów nadbałtyckich Niemców.

Niebawem przystąpiono do zniemczania pozostającej w mieście ludności polskiej. Wybierano początkowo ludzi noszących niemieckie nazwiska, bądź urodzonych na terenie Rzeszy i wzywano ich na policję lub gestapo na Kamienną Górę – przeprowadzając z nimi rozmowy werbunkowo – agitacyjne. Rozmowy takie przeprowadzano kilkakrotnie, nękając, obiecując korzyści i strasząc na przemian. Zbyt stanowcza odmowa kończyła się różnie – rezygnowano z takiego kandydata na Niemca, bądź wysiedlano go do GG, a nawet kierowano do obozu koncentracyjno – przejściowego w Potulicach.

Z początkiem 1941 roku podjęto bardziej zorganizowany werbunek w poczet niemieckiej narodowości, angażując w tę akcję miejscowych członków NSDAP, tak zwanych Blockleiterów, nauczycieli, listonoszy i niemieckich sąsiadów. W tym czasie niektórzy mieszkańcy nie wytrzymywali presji psychicznej i przyjmowali 2 lub 3 grupę narodowościową. Grupa 1 – Reichdeutsh – była zarezerwowana dla rodowitych Niemców.

Niekiedy osoby z 2 grupa narodowościową – Volksdeutsch – zmieniali również swoje polsko brzmiące nazwisko na niemieckie, co było przez Niemców mile widziane, a procedura prawna w tym zakresie była maksymalnie uproszczona. Jak widać, Hitlerowcom chodziło o całkowite wyeliminowanie wszystkiego co polskie z miasta. Oto dalsze przykłady ich działalności w tym względzie. Wprowadzono obowiązek używania języka niemieckiego w mieście. Kupując bilet do kina, lub w autobusie – należało mówić po niemiecku. W mowie tej odbywały się nabożeństwa, pogrzeby, a nawet słuchano spowiedzi. Z kościołów usunięto chorągwie z polskimi napisami, a na cmentarzach zamalowano czarną farbą napisy na nagrobnych stelach. Zdarzały się przypadki podsłuchiwania pod drzewami i oknami w jakim języku dana rodzina rozmwia w domu, w jakim śpiewa kolędy w czasie wigilii.

W tej sytuacji staliśmy się dwujęzyczni. Zarówno dzieci jak i dorośli zmuszani do tego sytuacją, wkrótce mówili łamaną niemczyzną. Wśród swoich, w rodzinie, między przyjaciółmi i kolegami mówiono oczywiście po polsku. W momencie, gdy na horyzoncie pojawiał się Niemiec lub ktoś obcy, momentalnie przechodzona na język niemiecki. I tak na przykład w szkole, na przerwie, a nawet w klasie do momentu pojawienia się nauczyciela, mówiliśmy po polsku, natomiast na lekcji mówiliśmy oczywiście po niemiecku. Bawiąc się jako dzieci na podwórku – mówiliśmy oczywiście po polsku, ale wołając kolegę, który znajdował się w pewnej odległości – robiliśmy to po niemiecku w obawie, że usłyszy nas ktoś niepożądany. Postępowaliśmy tak odruchowo, instynktownie i nigdy nie widziałem, aby ktoś w moim najbliższym otoczeniu wpadł z powodu mówienia po polsku.

Już z początkiem października 1939 roku Pomorze łącznie z Gdynią inkorporowano w skład Rzeszy Niemieckiej. Decyzja taka miała swoje konsekwencje prawne i pragmatyczne. Od tego momentu ziemie te nie były okupowane, lecz dołączone – zintegrowane z Rzeszą. W tym stanie rzeczy nie mogło być mowy o polskich szkołach, polskiej policji czy innych polskich urzędach bądź instytucjach, które na wzór Generalnej Guberni – pod nadzorem Niemców i pod ich dyktando prowadziły pozorowaną lub rzeczywistą działalność.

U nas, w Reichsgau Danzig Westpreussen, do którego wcielono Gdynię, wszystkie instytucje były niemieckie. Zlikwidowano polskie szkoły, biblioteki, gazety i świetlice. Zlikwidowano polskie organizacje społeczne i samorządowe. Zabrano wszystkim Polakom radioodbiorniki, aby pozbawić ich dopływu informacji z zagranicy. Jedynym źródłem „informacji” miała być odtąd niemiecka kronika filmowa „Die Deutsche Wochenschau” i dostarczone przez doręczycieli, gdańskie dzienniki firmowane przez NSDAP, a mianowicie „Der Danziger Neuste Nachrichten” i „Der Danziger Vorposte”.

Przed tym szerokim, wieloformatowym natarciem germanizacyjnym broniono się szeptaną propagandą, plotką, kawałem, rzadziej polityczną piosenką – ośmieszającą Niemców i ich dygnitarzy. Poza tym żyło się wspominając Polskę i wierząc, że wszystko co złe, szybciej lub później się skończy.

Na wagę złota były prawdziwe wiadomości o sytuacji na froncie wschodnim. Z niecierpliwością czekano na inwazję aliantów w Europie zachodniej i uruchomienie tak zwanego drugiego frontu.

Wiadomości te uzyskiwano od nielicznych, odważnych, którzy wbrew hitlerowskim nakazom przechowywali radioodbiorniki i z narażeniem życia słuchali polskojęzycznych audycji radiowych z zachodu.

Wiadomości te były następnie kolportowane ustnie wśród krewnych i bliskich znajomych, a na zasadzie plotki wiadomości korzystne, były eksponowane i podbarwiane. A wszystko w dobrej wierze i dla dodania ducha.

Od czasu Stalingradu oraz uruchomienia drugiego frontu – najpierw we Włoszech, a później w Normandii – posiadacze map i atlasów nakłuwali szpilki z chorągiewkami obrazujące posuwanie się obu frontów. Chodziło o plastyczne wyrażenie ruchów frontów, o ich wizualne przybliżenie i uzmysłowienie.

Przez cały czas wojny poza tym, krążyły wśród narodu różnego rodzaju przypowieści i proroctwa – jedni powoływali się na Sybillę, drudzy na Wernyhorę – a wszystkie te proroctwa kończyły się jednoznacznym zapewnieniem o rychłym upadku „czarnego orła” i odrodzeniu się Polski, jako królestwa. Proroctwa te w steroryzowanym mieście działały jak balsam na rany i miały niebagatelne znaczenie psychologiczne. Dodawały sił w oczekiwaniu na klęskę Hitlera i jego najemników. Były rodzajem samoobrony mieszkańców Gdyni na próby zabicia nadziei.

środa, 20 czerwca 2012

Gdyńska filia KL Stutthof. Część 2.

I część artykułu. 


Pod nadzorem SS - manów i marynarzy w gdyńskim podobozie, wzorem innych tego placówek na terenie całej Rzeszy, różne funkcje pełnili więźniowie tak zwani funkcyjni. W gdyńskim podobozie, z nielicznymi wyjątkami, funkcyjnymi byli Niemcy rekrutujący się głównie spośród kryminalistów. Starszym obozu był niemiecki kryminalista Johan Bank.


Warunki bytowe i warunki pracy były ciężkie. Niemniej, zdaniem ocalałych więźniów, było one nieco łagodniejsze w porównaniu do obozu macierzystego. Składały się na to dwie przyczyny – prawo oficjalnego korzystania z paczek żywnościowych oraz dostaw leków do obozowego rewiru - czym zajmował się początkowo lek. Lech Duszyński, a po jego ucieczce w marcu 1945 r. farmaceuta Leon Staśkiewicz.

Pewny wpływ nażycie obozowe miała również 15 – osobowa, podziemna organizacja więźniów, kierowana przez por. marynarki wojennej Mariana Kowalskiego. Jej działalność z oczywistych względów była ograniczona, miała jednak wpływ na ogólną atmosferę w obozie, zachowanie funkcyjnych, stosunki między ludzkie wśród więźniów itp.

W okresie pierwszych dwóch miesięcy istnienie podobozu (połowa października do 18 grudnia), ponad 500 więźniów pracowało przy montażu łodzi podwodnych, około 30 lub nieco więcej jako Ausenkomando przy pracach na Babich Dołach, 40 osób na terenie obozu oraz około 25 przy budowie dróg.

Po wielkim nalocie na Gdynię, jaki miał miejsce 18 grudnia 1944 r. (daty innych bombardowań) i zniszczeniach w stoczni, porcie i mieście – nastąpiła daleko idąca zmiana w sposobie zatrudniana więźniów.

Z uwagi na zniszczenia na terenie stoczni nastąpiły poważne zakłócenia w pracach remontowych i montażowych okrętów. W tej nowej sytuacji część więźniów zatrudniono przy odgruzowywaniu portu, stoczni i miasta, a część do odśnieżania gdyńskich ulic. W styczniu natomiast niektórzy więźniowie pracowali przy budowie umocnień wojskowych, a ich większość przy demontażu urządzeń stoczniowych i ich ewakuacji. W tym okresie zaczęły mnożyć się ucieczki głównie polskich i rosyjskich więźniów, którzy wykorzystywali pogłębiający się bałagan i naloty. Część z tych ucieczek była udana.

Tymczasem front zbliżał się do Pomorza Zachodniego – jak Niemcy nazywali Pomorze Gdańskie. 25 stycznia przystąpiono do ewakuacji obozu macierzystego w Stutthofie, pędząc tysiące wycieńczonych więźniów w mróz i śnieżyce w kierunku Lęborka. Zaczęto również planować ewakuację drogą morską. W przypadku podobozu w Gdyni pierwszą próbę takiej ewakuacji podjęto 8 marca, kolejną 14 marca 1945 roku, obydwie zakończyły się niepowodzeniem – jak należy przypuszczać, głównie z braku możliwości transportowych.

Ostatecznie do jej przeprowadzenia przystąpiono 25 marca 1945 roku. Stan więźniów w podobozie w tym dniu wynosił 719 osób, bowiem część z nich zginęła w czasie bombardowania (około 20 osób), niektórym udało się zbiec, kilkunastu ukryło się w momencie ewakuacji na terenie obozu. Sprawy te są słabo udokumentowane, bo nawet niemiecki porządek w czasie, gdy Rosjanie znajdowali się już w Sopocie, załamał się...

Tych więźniów, którzy pozostali – a było ich około 650 – zaokrętowano na dwa statki. Na statek „Elbing” 250 więźniów, 4 osoby eskorty i komendant podobozu, na statek „Zephyr” około 400 osób, w tym około 30 SS – manów. Obydwa statki dołączono do wyruszającego na zachód konwoju, co nastąpiło już na Helu i w dniu następnym skierowano w kierunku Kilonii.

„Elbing” dotarł 30 marca do Hamburga, a więźniowie zostali skierowani na krótko do podobozu Neuengamme. Statek „Zephyr” natomiast, z powodu uszkodzenia maszyn, odłączył się od konwoju i zawinął do Świnoujścia. Po szybkim usunięciu awarii „Zephyr” 2 kwietnia zawinął do Kilonii. Więźniowie z tego statku również po krótkim pobycie w tym zostali skierowani do Neuengamme. Ich transport z Kilonii do Neuengamme odbył się drogą kolejową. Tak więc po kilku dniach więźniowie z gdyńskiego podobozu znowu się spotkali. Z Neuengamme wraz z innymi więźniami przewieziono ich do obozu jenieckiego w Sandbostel. Miało to miejsce w połowie kwietnia. W obozie Sandbostel panowała epidemia tyfusu, czerwonki i choroby głodowej, które to choroby zbierały swoje obfite żniwo. Ilu więźniów z byłego podobozu w Gdyni znalazło tu swój kres, trudno zliczyć. Mówi się o 50 % więźniów, którzy trafili tam z Neuengamme.

21 kwietnia 1945 roku – na tydzień przed wyzwoleniem obozu przez wojska brytyjskie, naszych więźniów, przerzucono koleją do Lubeki i załadowano na statek z zamiarem dalszej ewakuacji. Tu 3 mają, w Zatoce Lubeckiej, na skutek tragicznej pomyłki, statki z więźniami zostały zbombardowane przez brytyjskie samoloty. Zginęły tysiące więźniów.

Z więźniów gdyńskiego podobozu z jatki tej ocaleli ci, którzy znaleźli się na nie zbombardowanym statku „Athen”, a wcześniej ci, którym udało się uciec w dniu ewakuacji w Gdyni, 25 marca – w sumie około dwieście kilkadziesiąt osób.

Dokładna liczba do dziś nie jest znana...chyba że, są jakieś nowe wiadomości to proszę o kontakt w komentarzach w tej sprawie.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Zmagania wywiadów w przedwojennej Gdyni - część 3

Poza wymienionym Horyńskim, w Gdyni działał też niejaki Gregoraszczuk, hitlerowski agent, z zawodu kuśnierz. Po wkroczeniu hitlerowców do Gdyni zgłosił się on do dyspozycji Gestapo, w celu kontynuowania walki z polskimi mieszkańcami miasta. Natomiast na terenie Wolnego Miasta Gdańska, na politechnice działał Ukrainiec Andrzej Fedyna. Jego działalność była wielostronna – był ,,skrzynką kontaktową” dla innych agentów ukraińskich z terenu całej Polski, zajmował się przerzutem ,,spalonych” agentów i terrorystów przez port Gdański na zachód, rozprowadzał nacjonalistyczne materiały propagandowe, a nawet zorganizował w Gdańsku dwutygodniowy kurs wywiadowczy dla chetnych do takie działalności ukraińców. Fedyna przez długi czas współpracował ściśle z oficerem wywiwdu wojskowego R. von Jary, do którego zadań należała współpraca z ukraińskimi nacjonalistami.

Przykładów takich jest wiele. Wynika z nich oczywisty wniosek, że Abwehra z pełna świadomością sięgała do tzw. mniejszości narodowych, grających na ich nacjonalizmie i animozja w stosunku do swoich polskich gospodarzy. Jak już wyżej wspominałem, do prac wywiadowczych przeciwko Polsce byli także często obywatele polscy narodowości niemieckiej lub obywatele Wolnego Miasta. Jednym z nich był Werner Freyer, gdańszczanin pracujący w Gdyni. Był on z zawodu maklerem i z racji swoich obowiązków zawodowych miał możliwość poruszania się po naszym porcie. Ustalono, że przekazał on Abwehrze dużo informacji o naszych morskich umocnieniach oraz wiadomościach z terenu Gdyni, a zwłaszcza Oksywia.

Głośna przed wojną sprawa szpiegowska, ujawniona przez nasz kontrwywiad była sprawa Martina Engelinga i jego grupy. Był on masarzem – rzeźnikiem, prowadzącym sklep tej branży przy ul. Portowej w Gdyni. Do jego informatorów należał gdyński handlarz węglem nazwiskiem Eckert, kapitan statku Franz Jaeger oraz syn młynarza z Pucka – Priebe. Interesowały ich sprawy lotnisk i lotnictwa morskiego, co potwierdziły znalezione w czasie przeprowadzonej rewizji szkice, zdjęcia i notatki. Wszyscy oni przyznali się do współpracy z hitlerowskim wywiadem.

Poza angażowaniem do prac wywiadowczych osób indywidualnych Abwehra wciągała też do tego procederu właścicieli firm i i ich pracowników. Szczególnie użyteczne były tu firmy transportowe, spedycyjne i handlowe, które w swojej działalności wychodziły poza granicę Wolnego Miasta. Ich działalność gospodarcza była doskonałą przykrywką szpiegowskiego procederu. Na przykład Zakłady Tłuszczowe produkujące w Wolnym Mieście olej i margarynę ,,Amada” wyspecjalizowały się w przemycie broni i szpiegów do Gdyni i do innym Polskich miejscowości. Używany do tego celu był transport firmy, który codziennie dostarczał tłuszcz do polskich sklepów. Sprzyjała temu zażyłość kierowców i konwojentów z polską strażą graniczną, która bagatelizując swoje obowiązki, bez kontroli przepuszczała ciężarówki na polska stronę.

Podobny proceder uprawiała firma Kannenberga z Gdańska, której właściciel posiadał przedstawicielstwo ,,Opla” na cały nadmorski rejon Bałtyku. Samochody tej firmy pod pozorem przewozu części samochodowych szmuglowały w skrzyniach broń na obszar nie tylko Pomorza, ale całej Polski...

Duże zasługi w rozpracowywaniu agentury hitlerowskiej na terenie Gdyni i Wybrzeża odnosiła Paulina Tyszewska, Polka mieszkanka Sopotu, którą w 1936 roku udało się naszemu 2 Oddziałowi umieścić w gdańskiej Nebenstelle. Jako pracownik biurowy tej placówki i kochanka komandora porucznika Renholda Kohtza (z którym miała nieślubne dziecko i z którym żyła w konkubinacie) miał przez wiele lat dostęp do dokumentów Abwehry. To dzięki niej między innymi rozpracowana została w Gdyni sprawa Englinga. Zdemaskowanie Tyszewskiej jako naszej agentki nastąpiło dopiero w czasie wojny, gdy w ręce niemieckiego wywiadu wpadły niektóre materiały naszego 2 Oddziału.

W latach dwudziestych i w pierwszej połowie lat trzydziestych Bydgoska Ekspozytura nr 3 koncentrowała się w swoich działaniach wywiadowczych głównie na rozpracowywaniu agentury niemieckiej Wolnego Miasta. Wynikało to zarówno z charakteru gdańskiej Nebenstelle, jej ekspansji, a także z naszych trudności kadrowych. Dopiero z początkiem stycznia 1935 roku, szef Ekspozytury major Zychoń polecił Placówce Okręgowej nr 2 w Gdyni zorganizowanie ,,morskiego” wywiadu w porcie gdyńskim, wykorzystując w tym celu niektóre instytucje i przedsiębiorstwa morskie oraz zawijające tu statki. Zainteresowano się przede wszystkim statkami bandery niemieckiej, których rocznie zawijało tu średnio około 700 jednostek. Za ich pośrednictwem istniała możliwość szybkiego przerzutu informacji i ludzi pomiędzy Gdynią a portami niemieckimi i odwrotnie (wystarczy wspomnieć, że rejs z Gdyni do Kielu wynosi jeden dzień do Hamburga dwa dni).

Od tego czasu wywiad nasz korzystał z informacji portowych pilotów, z danych Kapitanatu Portu i Urzędu Morskiego, a także z usług marynarzy i oficerów floty handlowej, których udało się zwerbować do współpracy. Pozyskano też bardzo cennych współpracowników w osobach dyrektora GAL komandora Jacynicza, wicedyrektora ,,Polskarob” Raczewskiego oraz dyrektora Polskiej Agencji Morskiej nazwiskiem Cienciała. Szczególnie ten ostatni kontakt był bardzo cenny, ponieważ Agencja Morska dysponowała w licznych portach Europy i Świata swoimi placówkami i przedstawicielami, których można było wykorzystywać dla celów wywiadowczych.

Całą tę sieć udało się uruchomić zaledwie w ciągu kilku tygodni, tak więc do połowy 1935 roku napływać zaczęła istna lawina informacji, z którą PO nr 2 w Gdyni z ledwością sobie radziła. W tym czasie nawiązane zostały kontakty wywiadowcze ze skandynawami i rezydującymi w Skandynawii Japończykami. Z wszystkich tych kontaktów skorzystać miał w niedalekiej przyszłości nasz wywiad, który w czasie wojny funkcjonował przy Naczelnym Wodzu naszego Rządu na emigracji. Z kontaktów tych – w pewnej mierze – korzystano w czasie wojny przy organizowaniu przerzutu ludzi i materiałów wywiadowczych przez Gdynię na Zachód.

Przy pisaniu powyższej publikacji posiłkowałem się książkami pana Gondka pod tytułami ,,Wywiad polski w 3 Rzeszy 1933 – 1939” i ,, Działalność Abwehry na terenie Polski” oraz książką pana Poplońskiego pod tytułem ,,Wywiad Polskich Sił Zbrojnych”.

sobota, 14 kwietnia 2012

Zmagania wywiadów w przedwojennej Gdyni - część 2

Przyjrzyjmy się teraz nieco bliżej placówkom wywiadowczym i kadrze Abwehrstelle w Królewcu i Nebenstelle w Gdańsku.

Gdańska placówka Abwehry z siedzibą w Gdańsku – Wrzeszczu rozpoczęła swoją działalność w 1935 roku. Wcześniej – już od 1923 roku – funkcjonowała jako oddział wywiadowczy przy gdańskim Prezydium Policji, a jeszcze wcześniej w czasach Republiki Waimarskiej – działała przy niemieckim konsulacie.

Pierwszy zespół pracowniczy agentów Abwehry rekrutował się z miejscowych policjantów, a jego kierownikiem został także policjant, komisarz Oskar Reile. Poważną zaletą w pracy takiego zespołu była znajomość gdańskich i pomorskich realiów, jak również znajomość języka polskiego. W1934 roku gdański zespół wywiadowczy został poważnie wzmocniony kadrowo, bowiem zasilili go zawodowi oficerowie wywiadu oddelegowani tu ze Szczecina i Królewca, w tej liczbie kapitana Siegfrieda Cartellieri, który za szpiegowskie ,,zasługi” niebawem awansował do stopnia pułkownika.

W tym czasie nastąpił dynamiczny rozwój sieci niemieckiego wywiadu na terenie 2 RP. Według niemieckich opracowań (tzw. memoriał Kirchoffa), w maju 1938 roku Niemcy posiadali poza swoimi granicami przeszło 5 tysięcy płatnych agentów, z których znaczna liczba penetrowała Polskę.

Hitlerowcy wysoko cenili pracę gdańskiej Nebenstelle, a także królewieckiej placówki Abwehrstelle. Dowodem tego niech będą błyskotliwe kariery zawodowo zatrudnionych tam oficerów. I tak np. ppor. Hans Horaczek był już w 1937 roku podpułkownikiem, a od czasu wrześniowej klęski, szefem Abwehry w Warszawie. Aktywnie działający przed wojną przeciwko Polsce porucznik Heinrich Rauch w czasie wojny awansował do stopnia generała. Podobnie potoczyła się kariera kapitana Waltera Weissa, który pod koniec lat dwudziestych organizował gdańska Nebenstelle, a w czasie wojny awansował do stopnia generała pułkownika i dowódcy armii.

Jak już wyżej wspomniałem, pokaźnym źródłem wywiadowczych informacji byli przedstawiciele mniejszości niemieckiej. Osób takich na terenie Polski zamieszkiwało w latach trzydziestych około 750 tysięcy, z czego na Pomorzu około 190 tysięcy. To spośród nich rekrutować się mieli działacze Piątej Kolumny i tzw. Selbstschutzu, którzy w czasie pokoju byli zaangażowanymi współpracownikami Abwehry, a z chwilą wybuchu wojny z Niemcami, ujawnili swoja agresję wobec polskich sąsiadów, współdziałając z Eisatzgrupen i Gestapo.

Całej tej wielotysięcznej, tajnej i profesjonalnie przygotowanej armii szpiegów i ich współpracownikom, stawić musiał czoła nasz 2 Oddział Sztabu Generalnego WP. Składał się on z Wydziału 2 i kilku pod wydziałów, były też Ekspozytury. Jedynie Marynarka Wojenna, była jedynym rodzajem wojska posiadającym samodzielną, wyeksponowana placówkę kontrwywiadu, co dowodziło dużej rangi tej formacji wojskowej.

Praca naszego kontrwywiadu na przestrzeni lat trzydziestych nasilała się. I tak dla przykładu tylko w 1933 roku na Pomorzu pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Trzeciej Rzeszy aresztowano 35 osób. Sądy Okręgowe na Pomorzu i Sąd Admiralski w Gdyni wydały w tych sprawach trzy wyroki śmierci, które wykonano i jeden wyrok śmierci zamieniony z łaski Prezydenta RP na dożywocie oraz dużo wyroków wieloletniego więzienia.

W następnym roku Samodzielny Rejon Informacji (SRI) Dowództwa Floty w Gdyni zlikwidował 5 spraw, w których zapadł jeden wyrok śmierci wydany na ppor. mar. Wacława Śniechowskiego wydany przez Sąd Admiralski w Gdyni. Wyrok został wykonany. W pozostałych sprawach zasądzono wyroki wieloletniego więzienia. Jak ustalono w trakcie śledztwa, terenem szpiegowskiej działalności objęta była Gdynia, Oksywie, Obłuże, Hel, Puck a nawet daleki Pińsk, gdzie jak wiadomo stacjonowała nasz rzeczna flotylla.

Łącznie w tym czasie nasz wywiad i kontrwywiad na terenie Pomorza zlikwidował 8 spraw szpiegowskich na rzecz Niemiec, w których zapadły dwa wyroki śmierci – oba wykonane. W czasie śledztw ujawniono, że gdańska agentura Abwehry wychodzi w swoich działaniach poza obszar Wybrzeża i Pomorza (sprawy Janiny Festenburg i Władysława Kończykowskiego), pozostawia swoim agentom znaczną swobodę w doborze współpracowników, a także wykazuje znaczne zainteresowanie naszym rozwojem formacji pancernych.

Okazało się również, że od 1934 roku Abwehra wykazuje duże zainteresowanie naszym lotnictwem. W przypadku stacjonującego w Pucku Morskiego Dywizjonu Lotniczego podległego Dowództwu Marynarki Wojennej interesowano się głównie stanem technicznym naszych wodnosamolotów.

Ustalono też, że ważną rolę w funkcjonowaniu gdańskiej Nebenstelle spełnia sopockie Kasyno Gry. Placówka ta była dosłownie naszpikowana niemieckimi agentami i informatorami. Tu przekazywano sobie wytyczne i materiały szpiegowskie, pieniądze i szyfry, a nie przebierając w środkach (szantaż, kompromitujące pożyczki itp.), starano się werbować nowych współpracowników i zdobywać interesujące wywiad wiadomości.

Rozpoznano także, elementy niemieckiej inspiracji i dezinformacji stosowanej przez Abwehrę. Między innymi chodziło w tym przypadku o wytworzenie wśród polskiego społeczeństwa wrażenia wszechobecności i wszechmocy hitlerowskiego wywiadu. Zapewne temu celowi służyły próby majora Zychonia szefa Ekspozytury 2 Oddziału w Bydgoszczy, a także przekazanie w 1937 roku naszemu wywiadowi trafnych zresztą charakterystyk naszej generalicji...

W drugiej połowie lat trzydziestych działalność hitlerowskiego wywiadu w Polsce nasilała się z roku na rok. Jak ustalono, od wiosny 1938 roku interesowano się między innymi, gdzie na Pomorzu odbywają się manewry, jakimi mapami posługują się nasze oddziały, w jakich miejscowościach odbywają się ćwiczenia broni pancernej, jaka atmosfera panuje w polskich oddziałach, jaka jest wysokość żołdu, jak oznakowane są samochody wojskowe, jakie są racje mięsa w wyżywieniu żołnierzy i wiele innych. Specjalnie przytoczyłem dość długą listę tematów interesujących Abwehrę, aby uzmysłowić ich wielostronność.

W tej sytuacji uaktywnić musiał się nasz kontrwywiad. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaczęto uważnie przyglądać się miejszościom narodowym zamieszkującym Gdynię, Wybrzeże i Pomorze. Niebawem ujawniono szereg rewelacji. I tak niejaki Robert Wilke, mieszkaniec Gdyni, właściciel motorówek służących do zwiedzania portu, w koszach z rybami przewoził materiały szpiegowskie do Gdańska. Mieszkaniec Gdyni pochodzenia ukraińskiego Johann Szmidt, plażą w Orłowie przewoził w wózku dziecięcym materiały szpiegowskie do Sopotu. Zniemczony Żyd Franciszek Hirszfeld jeżdżący często na trasie Gdynia, Toruń, Gdańsk okazał się wieloletnim łącznikiem i werbownikiem Abwehry, utrzymującym kontakty z konsulatem niemieckim w Toruniu, placówką Abwehry w Gdańsku i swoimi informatorami w Gdyni, między innymi z niejakim Bernardem Eckertem. Ujawniono też współpracę powstałego w Gdyni Komitetu Ukraińskiego zrzeszającego około 120 nacjonalistów, z niemiecki wywiadem. Założycielem tej organizacji był praktykujący w Gdyni doktor medycyny Horyński, którego kilkupiętrowa kamienica do dzisiaj stoi na ulicy Abrahama. Komitet Ukraiński kontynuował swoja działalność w czasie okupacji – wtedy już w sposób jawny i nieskrępowany wspierał hitlerowców, a Ukraińcy korzystali w Gdyni z licznych przywilejów (między innymi otrzymywali ,,niemieckie” kartki żywnościowe). W okresie poprzedzającym wybuch wojny, nacjonaliści ukraińscy wspierani byli finansowo przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) ściśle współpracujący z Abwehrą. Na przykład organizowane przez OUN ukraińskie bojówki prowadzące szeroko zakrojoną działalność wywiadowczą i terrorystyczną na naszych ziemiach, wyposażone były sukcesywnie w broń i materiały wybuchowe przez gdańską Abwehrę.

Ciąg dalszy nastąpi....

czwartek, 12 kwietnia 2012

Zmagania wywiadów w przedwojennej Gdyni - część 1

Po uzyskaniu niepodległości, już z początkiem lat dwudziestych, w miarę krzepnięcia naszej państwowości, młoda Rzeczpospolita przystąpiła do tworzenia i doskonalenia struktur wywiadu wojskowego. Postrzegano go jako jeden z ważkich elementów naszych struktur obronnych, co uwarunkowane było naszym położeniem geopolitycznym, między wrogim nam państwem Sowieckiej Rosji i nieprzychylnymi nam Niemcami. W zależności od ewaluacji sytuacji kładziono nacisk na ,,wschodni” bądź ,,zachodni” kierunek działania wywiadu i kontrwywiadu, wzmacniając sieć wywiadowczą i dywersyjną z myślą o jej wykorzystaniu zarówno w czasie pokoju jak i ewentualnej wojny. Działania te sprowadzały się między innymi do określenia przyszłego agresora, określenia jego potencjału gospodarczego i militarnego, a także sprecyzowanie terminu i kierunków ewentualnej agresji.

Zadania te podporządkowano Oddziałowi 2 Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Na interesującym nas kierunku ,,Zachód”, działały dwie Ekspozytury, mianowicie Ekspozytura numer 4 kierowana przez majora dyplomowanego Stanisława Kuniczaka z siedzibą w Katowicach oraz Ekspozytura numer 3 w Bydgoszczy kierowana przez majora Jana Żychonia. W okresie poprzedzającym wybuch drugiej wojny światowej (od 1932 roku do wiosny 1939 roku) całym kierunkiem ,,Zachód” kierował mjr dr Adam Świtkowski, a w ostatnich miesiącach tuż przed wrześniową agresją mjr dyplomowany Tadeusz Szumowski.

Po przejęciu w styczniu 1933 roku władzy przez hitlerowców, Niemcy stały się głównym kierunkiem zainteresowania naszego wywiadu. Zainteresowanie to narastało w miarę upływu czasu. Już w połowie 1933 roku, a więc zaledwie w parę miesięcy po objęciu władzy przez Hitlera i jego bandę, Marszałek Piłsudski polecił przeprowadzić przez nasze konsulaty na terenie Niemiec doraźną penetrację w celu rozpoznania spraw wojskowych, politycznych i gospodarczych. W 1935 roku Oddział 2 posiadał już prawie pełna wiedzę o niemieckim potencjale wojskowym oraz szkoleniu rezerwistów do formacji rezerwowych (tzw. Ersatzeinheiten), a także powstających w tym czasie szkołach podoficerskich, oficerskich i Szkole Wojennej.

Rozpoznano tez struktury, sposoby i kierunki wywiadu niemieckiego. Ustalono że do penetracji naszego kraju powołano w Abwehrze trzy ośrodki wywiadowcze – tzw. Abwehrstelle, mieszczące się we Wrocławiu, Szczecinie i Królewcu. Pomorze, a więc i wybrzeże penetracją objęła Abwehrstelle w Królewcu. Działała ona przez tzw. Nebenstelle w Gdańsku, który od czasu wzrostu hitlerowskich wpływów w Wolnym Mieście – od około 1935 roku – stał się główną bazą wypadową niemieckiego wywiadu wojskowego wymierzonego w nasze Wybrzeże, Gdynię, Tczew, Toruń, Grudziądz, Puck i Hel.

O wielkości i intensywności hitlerowskich działań wywiadowczych może świadczyć fakt ujawnienia i likwidacji na terenie naszego kraju w latach 1935 – 1939 aż 300 szpiegowskich afer, z których kilkanaście rozegrało się w Gdyni lub w najbliższej okolicy. Zakładając, że nie wszystkie działania szpiegowskie zostały przez nasz kontrwywiad ujawnione, wyobrazić sobie możemy rozmiar tego procederu.

W trakcie śledztwa i postępowania sądowego ujawnione zostały szczegóły, rozmiar i kierunki niemieckiej działalności szpiegowskiej. Stwierdzono między innymi, że po 1935 roku nastąpiła znaczna aktywizacja tej działalności, a od połowy 1938 roku Abwehra zaczęła szeroko stosować radiołączność, co znacznie przyspieszyło przekazywanie informacji (szczególnie o charakterze wojskowym) do terenowych Abwerstelle i do centrali w Berlinie. Ustalono poza tym, że już od 1933 roku, aż do wrześniowej napaści na nasz kraj, Abwehra pracowała przez różne źródła informacji np. zdobywano informację od obywateli polskich zatrudnionych w administracji, wojsku i gospodarce uzyskiwano informacje od osób mających możliwości obserwowania obiektów wojskowych lub przemysłowych pracujących na rzecz wojska. Wykorzystywano tez ,,dojścia” osób postronnych do pracowników Oddziału 2 Sztabu Głównego, do funkcjonariuszy Policji Państwowej, Straży Granicznej, dyrekcji zakładów przemysłowych, PKP itp. Poza tym wywiad niemiecki korzystał stale z informacji uzyskiwanych od turystów, przedsiębiorców handlowych i spedycyjnych, a także z permanentnej działalności wywiadowczej prowadzonej przez przedstawicieli licznej na naszym terenie mniejszości niemieckiej. Działalność tych ostatnich z racji zaangażowania ideowego i patriotycznego była przez Abwehrę bardzo ceniona, za jej rzetelność i rzeczowość, co w praktyce oznaczało, że materiały te nie wymagały weryfikacji, jako wolne od inspiracyjnych dezinformacji naszego kontrwywiadu.

Ciąg dalszy nastąpi....

sobota, 7 kwietnia 2012

Roboty niewolnicze i przymusowe w okupowanej Gdyni - część 3

Z okazji zbliżających się świąt Wielkanocnych chciałbym wszystkim odwiedzającym złożyć najserdeczniejsze życzenia. 

Wesołych Świąt!


--------------------------------------------------------------------


Jak wykazują badania historyków, na terenie Gdyni działało ponad 20 obozów pracy przymusowej. Skoszarowano w nich około 40 tys. osób. Ponadto czynne też były tu cztery obozy dla jeńców wojennych, w których przetrzymywano 2700 osób (jeńców francuskich, brytyjskich, rosyjskich, a później włoskich) oraz pięć obozów dla 3000 więźniów z wyrokami.

Jak już wyżej wspominałem, przy ul. Wroniej istniał podobóz Stutthof, w którym przetrzymywano około 700 więźniów. Uruchomiono go latem 1944 roku.

Nieco później, bo w listopadzie 1944 roku uruchomiono w pobliżu obóz dla jeńców słowackich, których internowano po stłumieniu słowackiego postania. Jeńców słowackich – a było ich około 500 – traktowano nie jak kombatantów, ale jak kryminalistów. Zakwaterowano ich w drewnianych barakach, po 40 osób w baraku, a nadzór nad nimi sprawowali starsi esesmani. Z relacji nielicznie ocalałych Słowaków wynika, że byli szykanowani, a próby ucieczki były karane śmiercią przez powieszenie. Zatrudniano ich przy różnych pracach na terenie portu i stoczni, a także do prac ziemnych przy fortyfikacji na obrzeżach miasta. Z uwagi na trudne warunki bytowe oraz w wyniku zbombardowania ich obozu przez lotnictwo radzieckie pod koniec marca 1945 roku – na parę dni przed wkroczeniem Rosjan do Gdyni, a także na liczne ofiary w czasie ewakuacji, przeżyło ich zaledwie 129.

Inne obozy miały różne profile. Różniły się one wielkością, nazwami, strukturą narodowościowa itp. Były obozy typowo jenieckie, obozy pracy, obozy przejściowe, filie i podobozy, a także tak zwane Kommanda obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Niektóre z nich działały od pierwszego okresu wojny, inne uruchomiano w późniejszym okresie, niektóre miały charakter półwolnościowy (np. w Orłowie działał niewielki obóz dla pracowników ze wschodu tak zwanych Ostarbeitów, których pilnował tylko jeden cywilny dozorca, a bramę zamykano tylko na noc) inne obozy były ściśle strzeżone i wyposażone w wieże wartownicze i uzbrojonych wartowników. Różne też były warunki w obozach jenieckich. Francuzi, których obóz mieścił się na Grabówku w niedziele i święta wychodzili bez nadzoru na spacery do Gdyni i byli serdecznie witani przez polskich mieszkańców, szczególnie przez dzieci, które obdarowywali czekoladą, dostarczana i przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż w paczkach żywnościowych. Jeńców sowieckich natomiast pilnowano z całą niemiecką skrupulatnością. Do pracy pędzono ich w zwartych kolumnach z biciem i krzykami. Polska ludność cywilna w miarę swoich skromnych wojennych możliwości podrzucała im z litości kromki chleba, marchew, brukiew pilnując się przed Niemcami, którzy bezlitośnie pędzili ofiarodawców oraz korzystających z ich pomocy jeńców.

Praca wykonywana przez jeńców na przestrzeni wojennych lat ulegała zmianie. W pierwszych latach wojny wykorzystywano ich do budowy i rozbudowy portu i stoczni, słowem do rozwoju potencjału gospodarczego i militarnego. Później po 1942 roku w związku z nasilającymi się nalotami, doszła budowa schronów. Jeszcze później – od lata 1944 roku – zatrudniano ich między innymi do budowy umocnień, okopów i stanowisk dla karabinów maszynowych, a także rowów przeciwczołgowych. Prace te były kontynuowane jeszcze w zimie z 1944 na 1945 rok, a ich efektem były linie obronne w długości ponad 60 km, rozbudowane w głąb na kilka pasów.

Prace te były mordercze. Zima była wczesna, śnieżna i mroźna. Ziemia była skuta mrozem na kilkanaście centymetrów. Nocami temperatura spadała do -20 stopni C. Okopy prowadzono w trudnym, leśnym terenie, po morenowych wzgórzach, często pomiędzy narzutowymi głazami i korzeniami drzew. Wymagało to zdwojonego wysiłku pomarzniętych, wygłodzonych i źle odzianych jeńców.

Aby rozmrozić grunt, który bez użycia kilofów był nie do ruszenia, palono ogniska. Wachmani i cywilni brygadziści pędzili jednak od nich próbujących się ogrzać jeńców – spowalniało to bowiem tempo prac i wykonanie dziennej normy. A czas naglił, bo od wschodu i południa dochodził odgłos frontu – dudnienie artylerii i detonacje bomb.

Prace można było prowadzić tylko w ciągu krótkiego, zimowego dnia, a wczesny mrok nie pozwalał na uruchomienie drugiej zmiany. Po zapadnięciu zmroku pędzono kolumny słaniających się z wyczerpania jeńców do obozów, w których oczekiwał na nich skromny posiłek, nieco gliniastego chleba, talerz wodnistej zupy i wypoczynek w zimnych barakach.

Z jeńców i niekiedy z cywilnych mieszkańców miasta tworzono też komanda pracy do odgruzowywania ulic i usuwania szkód spowodowanych nalotami i bombardowaniem. W zakładach pracy, aż do jesieni 1944 roku kontynuowano prawie normalna pracę produkcyjną. Przełomowa datą w tej działalności był nalot aliancki w dniu 18 grudnia 1944 roku, gdy około 600 samolotów RAF-u przeprowadziło bombardowanie na stocznię, port i miasto. Zniszczenia były znaczne. Od tego dnia począwszy Niemcy przystąpili do demontażu i sukcesywnej ewakuacji urządzeń i maszyn z gdyńskiej stoczni. Nasiliły się tez kolumny uciekinierów cywilnych z Prus Wschodnich i Żuław, którzy przez port próbowali się ewakuować do Rzeszy. Miasto przybrało wyraźnych cech miasta przyfrontowego. Wzmógł się terror i strach, bo Niemcy zdecydowali się bronić swoją bazę, a to oznaczało ofiary i zniszczenia.

Jeńców, więźniów i polskich cywilów eksploatowano do ostatniej chwili, a na koniec podejmowano ich ewakuację, bowiem siła robocza podobnie jak inne ,,dobra” potrzebna była do kontynuowania wojny.

Przykładem może tu być los podobozu Stutthof przy ul. Wroniej, który ewakuowano dopiero 25 marca 1945 roku, na trzy dni przed wkroczeniem Rosjan do Gdyni. Ewakuacja ta okazała się tragiczna w skutkach, bo w Zatoce Lubeckiej, gdzie zawieziono jeńców, doszło do tragicznej pomyłki, w wyniku której zbombardowano statki. Dokonało tego lotnictwo brytyjskie w przekonaniu, że są to statki z uciekającymi z Danii SS- manami.

Tragiczne bombardowanie przeżyło niewielu.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Roboty niewolnicze i przymusowe w okupowanej Gdyni - część 2

Wykazy osób wysiedlonych z Gdyni są tak samo nieścisłe jak liczba osób internowanych i aresztowanych (o czym wspomniano w poprzednim poście). Wysiedlenia te trwały od jesieni 1939 roku do połowy 1941 roku. W pierwszym okresie zachęcano do wyjazdu polskie rodziny poprzez odezwy i plakaty. Od połowy października 1939 roku wprowadzono wysiedlenia przymusowe. Wysiedlenia rozpoczęto od Orłowa zwanego Adlershorst, gdzie w pasie nadmorskim znajdowały się liczne wille. Tylko w jednym dniu wysiedlono z tej dzielnicy około 4 tysięcy osób, pozwalając zabrać ze sobą tylko niewielki bagaż podręczny.

Następnie przystąpiono do wysiedlania Śródmieścia i Grabówka. Bardzo szybko nie było dzielnicy w której w pośpiechu nie pędzono by polskich rodzin na bocznicę kolejową, by stąd bydlęcymi wagonami wywozić w nieznane...

Wywózki te stały się kolejnym elementem hitlerowskiego terroru i eksterminacji. Wysiedleń tych zaniechano przed napaścią na Związek Sowiecki (22 czerwca 1941 roku), bowiem wszelkie pociągi i wagony stały się potrzebne do przerzutu wojska i sprzętu na front wschodni. Poza tym w Gdyni potrzebna była każda para rąk, nawet polskich, w zlokalizowanej tu bazie Kriegsmarine.

Bazę tę uruchomiono już w 1940 roku. Postanowiono wykorzystać nowoczesny port i miasto dla celów militarnych, głównie dla potrzeb Kriegsmarine. Nie bez znaczenia był też fakt położenia Gdyni – w stosunkowo odległym od Wielkiej Brytanii obszarze Bałtyku. W początkowym okresie wojny nie docierały tu samoloty z uwagi na zbyt ograniczony zasięg. W związku z tym Gdynia była bardziej bezpieczna niż porty niemieckie, francuskie czy duńskie, w późniejszym okresie użytkowane przez Niemców. Brano też pod uwagę okoliczność, że port gdyński położono nieopodal granicy rosyjskiej, co umożliwiało łatwe wpływanie okrętów niemieckich na wody wschodniego Bałtyku.

Zaistniała jednak konieczność rozbudowy portu, przysposobienia stoczni dla potrzeb okrętów wojennych, wybudowanie systemu magazynów między innymi dla materiałów pędnych, amunicji, części zamiennych itp. Aby w szybkim tempie wszystkie te obiekty wybudować bądź przysposobić dla celów wojskowych, potrzebne były tysiące robotników – zarówno fachowców z różnych dziedzin jak również robotników nie wykwalifikowanych do prostych prac budowlanych.

Równolegle z budową bazy Niemcy zlokalizowali w Gdyni ośrodki szkoleniowe dla specjalistów morskich marynarki wojennej. Szkolono tu sterników, radiotelegrafistki, a także załogi dla okrętów podwodnych.

Poza tym w Gdyni stacjonowały wielkie, niemieckie okręty wojenne. To stąd po kilkutygodniowych ćwiczeniach na wodach Zatoki Gdańskiej wyruszył w swój jedyny rejs na Północny Atlantyk, największy niemiecki pancernik ,,Bismarck”.

Pierwszorzędne znaczenie dla Kriegsmarine miały remonty okrętów. Więc uruchomiono i rozbudowano Stocznię Gdyńską – wtedy ,,Deutsche Werke Kiel AG”, której dyrektorem mianowano profesora Hermana Burkhardta – specjalistę i wykładowcę na Politechnice Gdańskiej od budowy okrętów. Zakładano, że po modernizacji rozbudowie stocznia ta będzie najnowocześniejszą w Europie zdolną budować okręty o wyporności 145 tys. ton.

Nie wszystkie zamierzenia udało się Niemcom zrealizować. Na przeszkodzie stanęły zmienne losy wojny, szczególnie nasilające się od 1942 roku naloty samolotów alianckich. Pomimo tego sprowadzono do Gdyni olbrzymie doki pływające i dźwigi. Wzrosło też zatrudnienie, które pod koniec 1944 roku wynosiło 7 tys. pracowników. Wynikało to między innymi z tego, że od 1943 roku rozpoczęto tu budowę niektórych segmentów do okrętów podwodnych. Segmenty te były następnie przetransportowywane do Gdańskiej Stoczni Schichau'a i tam montowane w gotowe okręty podwodne.

Poza stocznią i portem w Gdyni, która pomimo trwającej wojny odwiedzały statki skandynawskie dostarczające rudę i zabierające śląski węgiel. W mieście i jego najbliższym sąsiedztwie działało szereg zakładów przemysłowych innych branż. I tak w latach 1941 – 1942 na terenie Kępy Oksywskiej wybudowano fabrykę doświadczalną torped i min akustycznych. W pobliskiej Rumi zlokalizowano zakłady lotnicze. Montowane tam samoloty były na miejscu testowane i oblatywane. Dla tych celów wybudowano specjalne lotnisko (tam jako podoficer lotnictwa zatrudniony był ojciec Eriki Steinbach, znanej obecnie niemieckiej działaczki partyjnej). Zakłady te pomimo kilkakrotnych bombardowań przez alianckie lotnictwo odgrywały znaczącą rolę w niemieckim potencjale lotniczym, czego dowodem fakt, że w 1944 roku przeniesiono tu z Hamburga zakłady lotnicze Heinkla i Fucke – Wulfa.

We wszystkich tych zakładach kierownicze i umysłowe stanowiska pracy obsadzone były przez Niemców z Rzeszy bądź przez gdańszczan. Pracę fizyczną wykonywali Polacy lub jeńcy. Tylko niektóre, ściśle tajne rodzaje prac, powierzano Niemcom.

Pracować musieli wszyscy, również obywatele niemieccy, ale oni dysponowali swoją siłą roboczą w sposób wolny. Niemiec mógł zmienić pracodawcę motywowany lepszymi warunkami pracy, płacą bądź intratniejszym stanowiskiem. Polak był do miejsca ,,przywiązany” i jego los zależał od Arbaitsamtu.

Zarobki robotnika polskiego były o około 20% niższe od zarobków za wykonywanie tej samej pracy przez robotnika niemieckiego. Wobec Polaków stosowano także restrykcyjne podatki od wynagrodzeń. W jeszcze gorszej sytuacji był robotnik bądź pracownik będący jeńcem lub więźniem. Taki pracownik nie otrzymywał żadnego wynagrodzenia, a pracodawca przekazywał jego zarobek na konto instytucji, która skierowała go do pracy np. na rzecz obozu koncentracyjnego Wehrmachtu lub Kriegsmarine (w przypadku jeńców wojennych).

Więźniowie i jeńcy wykonywali pracę pod nadzorem uzbrojonych wartowników – esesmanów lub żołnierzy Wehrmachtu. Na terenie Gdyni zdarzały się sporadyczne przypadki wykonywania służby nadzorującej przez marynarzy Kriegsmarine. Ta było np. w podobozie Stutthofu, który miał swoja lokalizacje przy ul. Wroniej nieopodal stoczni. Więźniowie tego podobozu pracowali przy wspomnianych wyżej segmentów do okrętów podwodnych, a więc na rzecz Kriegsmarine i to zapewne zdecydowało, że organizacyjnie podlegali tej formacji.

Pracownicy cywilni nadzorowani byli przez niemieckich cywilów. Niemcy pełnili wszystkie funkcje zawodowe w firmie – poczynając od brygadzisty, kierownika do dyrektora. W przypadku uwag do wykonywanej pracy lub łamania dyscypliny do akcji wkraczało gestapo. Po wstępnym dochodzeniu robotnika kierowano do ,,prac wychowawczych”, do obozu koncentracyjnego, lub do którejś filii. Tam praca trwała nie 10 a 12 godzin na dobę, bez względu na pogodę, przez 7 dni w tygodniu, przy podłych warunkach sanitarnych i niskokalorycznym jedzeniu. W wielu wypadkach było to równoznaczne z wyrokiem śmierci, bowiem takie ,,turnusy wychowawcze” wynosiły 56 dni a w praktyce nikt nie był ich w stanie wytrzymać, tym bardziej, że więźniom wyznaczono szczególnie ciężkie prace fizyczne.

W tej sytuacji robotnicy polscy w obawie przed szykanami i obozem starali się zwykle starannie wykonywać swoje obowiązki zawodowe, bowiem z dwojga złego, to było lepsze niż pobyt w obozie koncentracyjnym...

Ciąg dalszy nastąpi...

wtorek, 3 kwietnia 2012

Roboty niewolnicze i przymusowe w okupowanej Gdyni - część 1

Niemcy wykorzystując swoją przewagę militarną po dwóch tygodniach walki wkroczyli do Gdyni. Na polskim Wybrzeżu broniło się tylko Oksywie i Hel.

Gdynia, początkowo zwana przez Niemców Gdingen, od 19 września 1939 roku przemianowana została na Gotenhafen – czyli Port Gotów. Zmiany tej dokonano z myślą o sprawieniu przyjemności Hitlerowi, który pod koniec drugiej dekady września przybył na Wybrzeże. Zakwaterował się w sopockim Grand Hotelu, uczestniczył w uroczystościach ,,powrotu” Gdańska do Rzeszy, w dniu 20 września - dzień po zaprzestaniu walk – lustrował pole bitwy na Oksywiu, a także odebrał defiladę swoich oddziałów w Gdyni, na Alei Marszałka Piłsudskiego.

Już w pierwszym dniu po zajęciu Gdyni przez Niemców, Wehrmacht i oddziały policyjne przystąpiły do planowanej wcześniej eksterminacji. Z marszu przeprowadzono rewizję mieszkań i zabudowań. Zabezpieczono gmachy urzędów, pomieszczeń biurowych w mieście i porcie, a także ważniejszych obiektów komunalnych. Równocześnie spędzono do licznych punktów zbornych mężczyzn w wieku od 16 do 65 lat, i przystąpiono do ich selekcjonowania. Punkty takie uruchomiono w niektórych gdyńskich kościołach, między innymi w kościele po wezwaniem Najświętszej Marii Panny przy ulicy Świętojańskiej oraz w kościele pod wezwaniem Świętej Rodziny przy ulicy Morskiej w Gdyni – Grabówku. Dla celów tych wykorzystywano także niektóre kina i kawiarnie (na przykład znaną kawiarnię Fangrata przy Skwerze Kościuszki), a nawet stadion i korty tenisowe. Największy punkt internowania zorganizowano w obiektach Etapu Emigracyjnego na Grabówku przy ulicy Wąsowicza, oraz w redłowskich koszarach. Dla zakładników – pomieszczenia Komisariatu Rządu przy ulicy Świętojańskiej róg Alei Marszałka Piłsudskiego.

W Gdyni, mieszkańców ogarnął smutek i strach. Do powszechnego szoku wywołanego naszą klęską militarną, doszły osobiste nieszczęścia setek rodzin. Niebawem okazało się, że owe internowania i aresztowania to nie przelewki. Niemcy dysponowali tak zwanymi ,,czarnymi księgami”, w których odnotowane były nazwiska faktycznych i potencjalnych wrogów Niemiec i hitlerowców. W oparciu o te księgi selekcjonowano mieszkańców, kwalifikując ich do określonej kategorii. Najbardziej groźnych kwalifikowano do fizycznej likwidacji, innych do unieruchomionego już w dniu 2 września obozu w Stutthofie, a pozostałych – niegroźnych – zwalniano z myślą o ich wykorzystaniu jako siły roboczej dla Trzeciej Rzeszy.

W kolejnym etapie, tych ostatnich selekcjonowano na dwie grupy – na osoby przeznaczone wraz z rodzinami do wysiedlenia, do Wielkopolski i tworzonej właśnie Generalnej Guberni oraz na urodzonych w byłym zaborze pruskim, których zamierzono zgermanizować.

Te politykę germanizacyjną na terenie, wcielonego do Rzeszy, Pomorza realizował namiestnik Hitlera – Gauleiter Albert Forster. Ten fanatyczny hitlerowiec z gorliwością zmierzał do utworzenia z Pomorza i Wybrzeża Gdańskiego strefy wolnej od obcych, słowiańskich wpływów. Cel ten miał być osiągnięty w ciągu najbliższych 10 lat...

Jak wspomniano, obok germanizacji środkiem do tego celu miały być wysiedlenia. Na terenie Gdyni objęto nim 2/3 ludności, bowiem z 127 tys. mieszkańców miasta w 1939 roku wysiedlono około 80 tys. Osiągnięto to w ten sposób dwa cele - ,,oczyszczono” Gdynię z rdzennych Polaków oraz uzyskano mieszkania dla napływających z Rzeszy i Wolnego Miasta rodowitych Niemców.

Pozostawionych w mieście Polaków w ilości około 40 tys. zdecydowano się wykorzystać do prac w porcie i gospodarce komunalnej Gotenhafen, szczególnie do ciężkiej pracy fizycznej, a także jako fachowców w gospodarce morskiej (port, stocznie, rybołówstwo) oraz do prac niegodnych dla Niemców, ja zamiatanie ulic, odśnieżanie, ciężkie roboty ziemne i budowlane.

Osoby przewidziane do pozostania w mieście zewidencjonowano i początkowo skierowano do prac zastępczych. W miarę stabilizowania się niemieckiej gospodarki w mieście kierowano je do pracy zgodnie z posiadanymi kwalifikacjami bądź z predyspozycjami. Obowiązkiem pracy ojęto wszystkich bez względu na stan zdrowia i płeć, w wieku od 14 do 65 lat. Ze zwolnień korzystały tylko kobiety wychowujące dzieci w wieku przedszkolnym.

Ewidencją siły roboczej i jej wykorzystywaniem zajmował się Arbetsamt czyli Urząd Pośrednictwa Pracy, który mieścił się na Grabówku przy ul. Morskiej 89 (przemianowanej przez Niemców na Albert Forster Strasse).

Praca na rzecz okupantów stała się odtąd jednym z elementów eksterminacji i terroru. Obowiązek pracy był przez Niemców regorystycznie przestrzegany, a uchylanie się od niego było karane skierowaniem do obozu Stutthof. Terror narodowościowy i polityczny inspirowało i nadzorowało Gestapo, które w Gdyni zagnieździło się na Kamiennej Górze przy ul. Korzeniowskiego (niemiecka nazwa ulicy Prinz Eugee Strasse). Panoszyła się tam również jednostka specjalna, której celem była eksterminacja, tak zwane Einsatzkommando 16. Jej gdyńskim oddziałem czyli Teilkommando kierował Friedrich Class. To ten oddział inicjował aresztowania, kierował selekcją mieszkańców, wyznaczał zakładników, a w dniu 11 listopada 1939 roku – w rocznicę uzyskania przez Polskę niepodległości – doprowadził do masakry patriotów pomorskich w lesie koło Wejherowa, w Piaśnicy.

Einsatzkomanndo 16 przybyło do Gdyni tuż za frontowymi oddziałami Niemców i rozpoczęło swoją działalność już 15 września. Jego działalność trwała do późnej jesieni 1939 roku. Po zaprzestaniu funkcjonowania internowania i selekcji w kościołach, kinach, kawiarniach i na stadionach, nadal działały zaimprowizowane więzienia w redłowskich koszarach (dziś tam mieści się Szpital Morski im. PCK) oraz w Etapie Emigracyjnym na Grabówku. Początkowo więziono tam gdynian, a w okresie późniejszym obrońców Oksywia i Helu (po 2 października 1939 roku) to jest po kapitulacji tej ostatniej reduty obrony Wybrzeża. Wtedy to znacznie wzrosła tam ilość jeńców często traktowanych jak więźniów.

Dokładna liczba osób internowanych i aresztowanych, a nawet zakładników nie jest do końca znana. Podjęte po wojnie próby ustalenia tych liczb nie powiodły się i maja charakter szacunkowy. W ostatnim czasie – od kilku lat – działa przy Towarzystwie Miłośników Gdyni zespól wolontariuszy, który próbuje zebrać dane dotyczące określenia ilości ofiar śmiertelnych wśród gdynian. Dotąd opublikowano kilka edycji broszury imiennej ofiar z podaniem daty i miejsca śmierci. Wykaz ten, obejmujący nazwiska poległych obrońców, ofiar nalotów alianckich, ofiar eksterminacji i więźniów zamordowanych w obozach, a także poległych na morzach i oceanach jest nadal uzupełniany, chociaż już dawno przekroczył tysiąc nazwisk. Nazwiska dalszych ofiar są nadal zgłaszane bądź odnajdywane w dokumentach.

Ciąg dalszy nastąpi...