Takiej ilości niemieckiego wojska nie
widziałem nigdy wcześniej. Ani w 1939 roku, gdy weszli do Gdyni,
ani w czasie trwającej długie lata okupacji, ani wtedy, gdy
otoczeni przez Rosjan w Trójmiejskim kotle sposobili się do
ucieczki.
Wtedy, a była połowa mają 1945 roku,
przez Gdynię i jej przedmieścia, na wschód ruszyły kolumny
Niemców, czyli niemieckich jeńców z Półwyspu Helskiego. Ten
wielotysięczny garnizon, liczący ponad 120 tys. żołnierzy ruszył
po kapitulacji do radzieckiej niewoli. Po latach powrócić miał do
Vaterlandu co dziesiąty, bo pozostali znaleźli swój grób na
wschodzie. Ale wtedy, gdy przez Puck, Redę, Rumię, Cisową,
Chylonię, Grabówek i Gdynię, a następnie Szosą Gdańską „nach
Dirschau” to jest do Tczewa, szły kolumny jeńców, nikt nie znał
ich przyszłego losu.
A kolumny Niemców szły przez kilka
dni. W zwartych oddziałach, trójkami, z podręcznym bagażem,
niekiedy z pieśnią na ustach. Wojsko to nie wyglądało na
pokonane. Jeńcy byli czyści i ogoleni. Mundury były schludne,
prowadzili ich oficerowie i podoficerowie, a tylko co pewien czas
eskortował ich jadący na rowerze żołnierz radziecki. Eskorta ta
była raczej symboliczna, bowiem tysiące jeńców w przypadku buntu,
byłby wstanie gołymi rękami ją roznieść. Ale buntów nie było,
a Niemcy w sposób zdyscyplinowani szli nach Osten, bo taki mieli
Befehl czyli rozkaz.
Kolumny marszowe szły w ciągu dnia, a
na noc zatrzymywały się na biwak w pobliskich zagajnikach lub
łąkach. Wtedy jeńcom wydawano gorący posiłek z kuchni polowych,
którymi dysponowała większość oddziałów. Przypuszczać bowiem
należy, że Rosjanie nie troszczyli się wcale o wyżywienie jeńców,
którzy nadal dysponowali własnym prowiantem. W czasie postojów,
Niemcy prosili tylko o wodę lub czerpali ją z pobliskich pomp lub
studni.
Przerwy w marszu odbywały się
cyklicznie, w sposób regulaminowy. Wtedy jeńcy odkładali bagaże,
kładli się w przydrożnych rowach, palili papierosy i rozmawiali. W
czasie jednego z takich postojów spotkałem mojego niemieckiego
nauczyciela matematyki, nazwiskiem Tromke. Był to fanatyczny
hitlerowiec, sadysta i brutal. Uczył nas tabliczki mnożenia.
Chodził pomiędzy ławkami z trzcinką w ręku, a za każdą błędną
odpowiedź bił gdzie popadnie. Teraz ten Tromke w mundurze
Feldfebla, czyli sierżanta, rozmawiał ze mną uprzejmie i
przyciszonym głosem. Z jego wypowiedzi wynikało, że nie boi się
radzieckiej niewoli, bowiem jeńców zapewniano, że w Tczewie
nastąpi ich selekcja. Oddzieleni zostaną żołnierze Wehrmachtu od
SS – manów i wtedy zwykli żołnierze zostaną wypuszczeni na
wolność, a SS – mani pojadą na Syberię. Ponieważ Tromke, mimo
że hitlerowiec do SS nie należał, czuł się bezpieczny.
Po przerwie, gdy kolumny ruszyły do
dalszego marszu, pożegnałem się z Herr Tromke i pobiegłem do domu
opowiedzieć mamie o tym niecodziennym spotkaniu.
Moją relację mama skwitowała krótko,
Herr Tromke, postrach Volksschule 17 in Zissau wyruszył... nach
Osten, bo w Tczewie, na dużym pomorskim dworcu kolejowym na Niemców
już czekają wagony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz