Żyjąc przez kilka lat w jednym
miejscu, nawet mało uważny obserwator zauważy zmiany w otoczeniu,
czyli w krajobrazie. Na zmiany takie wpływają dwa czynniki, ludzie
i przyroda. Działanie tej drugiej powolne lecz systematyczne, zaś
działanie ludzi jest zwykle gwałtowne, dynamiczne i nieodwracalne.
Przykładów takich działań nie trzeba daleko szukać. Wystarczy
przejechać ulicami Gdyni, aby takie zmiany dostrzec. Ich nasilenie
jest różne w różnych miejscach naszego miasta, zresztą samo
miasto powstałe przed laty na „surowym korzeniu” jest tego
doskonałym przykładem.
Jednym z miejsc, gdzie zmiany w
otoczeniu, czyli krajobrazie są wyjątkowo wyraźne, jest teren
Terminalu Kontenerowego, zbudowanego przy Nabrzeżu Helskim w latach
70 – tych ubiegłego wieku i do dziś ciągle rozwijającego się.
A przecież przed laty, w czasach
mojego dzieciństwa i młodości krajobraz w tym miejscu był
całkowicie inny. Gdzieś tu do Zatoki wpadała Chylonka, a wokół
rozciągały się torfowiska. Nieco dalej, tam gdzie znajdowała się
przed wojną przystań wewnątrz portowego promu łączącego Obłuże
ze Śródmieściem, znajdowało się duże składowisko drewna,
czekając na załadunek. W tym miejscu znajdowały się place
składowe firmy PAGED, jednej z największych firm portowych owych
czasów, bowiem drewno obok węgla, bekonów i cukru, było głównym
towarem eksportowym.
PAGED czyli Państwowa Agencja Eksportu
Drewna, była firmą znaną i przez gdynian szanowaną. Miała przy
ul. Świętojańskiej 44 duży dom mieszkalno – biurowy, a na Kępie
Oksywskiej spore osiedle mieszkaniowe dla swoich pracowników. Ale
główną wizytówką PAGED – u były owe place składowe drewna.
Z pierwszych lat dzieciństwa, które
spędziłem na Obłużu (a także z pierwszych lat powojennych) w
pamięci utkwił mi krajobraz składowiska drewna ułożonego w równe
sztaple na polach składowych, oddzielonych od siebie torami lorek.
Wagoniki z drewnem przesuwane były przez robotników ręcznie.
Zresztą nie widziałem tam żadnych urządzeń przeładunkowych, a
jedynym sprzętem tam pracującymi były owe wagoniki lorek. Ręcznie
układano drewno na sztaple, ręcznie przekładano dyle, deski i
kantówki na placu. Ręcznie też je ładowano na lorki, aby
następnie dopchać je pod burtę statków. Ponieważ nie było tu
dźwigów, załadunek odbywał się za pomocą urządzeń
załadunkowych statku. Ponieważ zarówno robotnicy, czyli sztauerzy
wyspecjalizowani w tych pracach jak i załoga pokładowa na statkach
znali się na swojej robocie, praca przebiegała sprawnie i bez
zakłóceń.
Plac składowy nigdy nie pustoszał, bo
wagony dowoziły tu ciągle nowe ładunki drewna. Leżały go tu
tysiące metrów sześciennych. Była to tarcica sosnowa, bo latem
gdy przygrzało słońce, a wiatr wiał od strony portu, w dolnych
partiach Obłuża pachniało żywicą.
Po latach, kiedy czułem zapach żywicy
przypominało mi się owe składowisko drewna koło Obłuża,
należące do firmy PAGED.
Panie Michale a pamięta Pan ten "zapach" beczek po rybach na przejeżdzie kolejowym na Obłużu??? taki męczący a przyjazny.Byliśmy u siebie na Obłużu a szczególnie wtedy ok.godz.15-tej.jak stał na przejeżdzie autobus linii 109.Pisał Pan o tym wcześniej.Sprawa "Pagedu" to inna hiastoria o czym zbieram materiały /a mam ich sporo/.Z tego miejsca pozwolę sobie poprosić osoby ,które chcą mi pomóc w opisaniu historii tej dzielnicy o kontakt mailowy.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń