...a Niemcy dzielili się łupami.
Inny świadek – Leon Angel z Wielkiej
Piaśnicy – zeznaje, że będąc przypadkowo po 8 grudnia 1939 roku
w lesie piaśnickim, znalazł tam liczne ślady zbrodni. Części
garderoby, dziecięce zabawki, chusteczki z monografem...
Ustalono – a potwierdzają to inni
świadkowie – że ofiary przed egzekucją musiały się rozebrać
do bielizny. Uzyskana w ten sposób odzież i obuwie po egzekucji
ładowano na ciężarówki i odwożono do siedziby gestapo w
Wejherowie, którą hitlerowcy urządzili sobie w willi dr. Panka
przy szosie Krokowskiej 6. Tam dzielono się łupami...
Franciszek Boyke zatrudniony przez
hitlerowców jako palacz w gestapowskiej kotłowni wspomina, że w
listopadzie 1939 roku łupy były tak wielkie, że zatrudniono
dodatkowo pięciu mężczyzn z Wejherowa do rozładunku ciężarówek
z odzieżą. F. Boyke zeznaje - „ogólnie wiadomo było, że były
to rzeczy Polaków zamordowanych w Piaśnicy”.
Widocznie w ocenie Niemców „kombinat
śmierci” w lasach piaśnickich funkcjonował wzorowo, bo niebawem
zaczęto tu dostarczać Polaków z innych rejonów, a nawet z
zagranicy. Wspomina o tym w „Bedekerze Wejherowskim” pani Regina
Osowicka (Wyd. Oficyna Gdańska – Gdańsk 1996 r.). Potwierdza to
także kolejny świadek – pracownik stacji kolejowej w Wejherowie
pan Feliks Kreft. Pracował tam jako telegrafista, miał więc
bieżące informacje o transportach kolejowych.
Oto jego zeznanie: „W czasie
pełnienia służby miałem możliwość odbierania telegramów,
zawiadamiających stację Wejherowo, że pociąg 591 prowadzi na
końcu dwa lub trzy wagony umysłowo chorych dla Wejherowa. (...) O
treści otrzymanego telegramu zawiadomić musiałem zawiadowcę
stacji. Deklarowanie tych transportów jako umysłowo chorych było
fikcyjne, gdyż później miałem możność służbowego podejścia
do ludzi przywiezionych i wyładowywanych, rozmawiając z nimi
przekonałem się, że byli to ludzie zupełnie normalni, a
przeznaczeni do transportu samochodowego na Piaśnice. Byli to ludzie
pochodzący z głębi Niemiec (...) i to Polacy, którzy posługiwali
się językiem niemieckim. (...) pytali się, gdzie znajduje się
tutaj obóz przesiedleńczy. Według ich zachowania przyszedłem do
przekonania, że ludzie ci nie znają swego przeznaczenia. Rzeczy i
bagaż ludzie ci zabierali ze sobą. Według mego spostrzeżenia
tygodniowo nadchodziło około osiem, a transporty te trwały od
końca października 1939 r. do kwietnia 1940 roku”.
Po 70 – 80 osób w wagonie.
Inny świadek – również mieszkaniec
Wejherowa – Wiktor Bylewski, robotnik przetokowy na stacji
Wejherowo – relacjonuje: „Na stację kolejowa w Wejherowie
przychodziły transporty w wagonach pulmanowskich lub zwyczajnych
doczepionych do pociągu, przychodzącego z Lęborka do Gdańska o
godz. 9.45. W wagonach tych były osoby obojga płci z dziećmi. W
wagonach było zawsze po 2 SS – manów jako konwojentów. Gdy taki
pociąg miał wejść na stację przychodzili SS – mani, zawiadowca
stacji wydawał polecenia Niemcom i natychmiast po przyjściu
odczepiali wagony z transportem, po czym przychodził parowóz i
odwoził wagony do których doskakiwali na stopnie
SS – mani na ładownię tuż przy
przejeździe do szosy wiodącej na Puck. Tam oczekiwały już dwa
autobusy i ciężarówki. Po otwarciu drzwi i okien ludzie wysiadali,
a SS – mani podawali sobie przez okno bagaż transportowanych.
(...) Po załadunku transport odjeżdżał na szosę do Pucka, zaś
ciężarówki z bagaże wszystkich odchodziły do gmachu
Sicherbeitpolizei, cz też SS pod który zajęty był dom lekarza
Panka. Każdy wagon zawierał – jak zdołałem obliczyć – po 70
– 80 osób. (...) Po upływie godziny czasu od wyjazdu transportu
widziałem powracające te same autobusy i ciężarówki przez
przejazd, widziałem, że znajdują się w nich ubrania. Jechały do
willi dr. Panka. Umyślnie podchodziłem, by zobaczyć i wtedy
widziałem, że ubrania te były wyrzucane na dziedzińcu. Z liczby
wyciągali SS – mani poszczególne części (...). Na rozkaz
zawiadowcy stacji Webde Heina podpisałem zobowiązanie o zachowanie
tajemnicy”.
Aby ukryć swoje zbrodnie Niemcy
zabraniali okolicznej ludności przejazdu przez las w dniach
egzekucji. Gdy front wschodni osiągnął linię Wisły – w
sierpniu 1944 roku zbrodniarze przystąpili do zacierania śladów
przestępstwa.
Zwłoki palono na trzech stosach.
Sprowadzono komando więźniów z obozu
w Stutthofie i przystąpiono przy ich pomocy do ekshumacji i kremacji
ofiar. Zwłoki palono w trzech stosach. W ten sposób zlikwidowano
około 30 zbiorowych mogił. Na koniec zamordowano świadków tego
bestialstwa – owych więźniów Stutthofu ich ciał również
poddano kremacji.
Według świadków, w lesie piaśnickim
było około 35 zbiorowych mogił. Cały teren cmentarza obejmuje aż
250 ha lasu. Po wojnie zbadano 26 mogił. Kolejną odnaleziono w 1962
roku. Ile nadal mogił kryje piaśnicki las, tego nie wie nikt.
Szacuje się, że łącznie zamordowano tu około 12 tys. osób.
Zidentyfikowano dotąd kilkaset.
Tysiące ofiar są nadal bezimienne...
W przytoczonych cytatach zachowano
oryginalny styl, interpunkcję i słownictwo.
Tekst opracowano na podstawie między
innymi książki W. K Sasinowskiego pt. „Piaśnica 1939 –
1944”, wydanej w Wejherowie w 1956 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz