Linia lotnicza PLL LOT utrzymywała
połączenie z Warszawą, a pasażerów odlatujących do stolicy bądź
przylatujących do Rumi odwoził specjalny autobus firmowy. Lotnisko
było cywilno – wojskowe, więc ruch panował tu nieustanny.
Lotnisko to było znane w całej Polsce, bowiem kojarzono je z
Gdynią, której głównie służyło. O lotnisku śpiewano piosenki,
znane w całym kraju... Z mojego dzieciństwa zapamiętałem zwrotkę
jednej z nich, którą śpiewano, widać tak często, że do dziś –
po 70 latach – brzmi jej melodia.
A oto jej słowa:
„A w Rumi na lotnisku,
gdy będziesz miał ochotę,
polecisz prosto w słońce
pięknym samolotem.
Płyną, płyną białe chmury,
wiatr je pędzi strasznie, zły,
a samolot mknie do góry,
śmigło w słońcu lśni.”
Zwrotek tych było więcej, lecz tylko
ta jedna utkwiła mi w pamięci. A swoją drogą – jawi się
pytanie – jak brzmiały kolejne zwrotki i kto jest autorem tekstu i
melodii? (może ktoś z czytających bloga wie coś na ten temat)
Ta piosenka to jeden z epizodów mojego
przedwojennego gdyńskiego dzieciństwa, bo kolejny zapamiętany
epizod to wybuch wojny! Na wojnę czekaliśmy już od wiosny 1939
roku, a pomimo to jej zaistnienie nas zaskoczyło. Rankiem 1 września
ze snu wyrwały mnie dziwne grzmoty. Wspominam zdenerwowanych
rodziców i ojca, który nerwowo szukał w radiu świeżych
informacji. O ile pamiętam znalazł je na niemieckiej stacji
Wrocławia i wtedy wszelkie wątpliwości prysły. To nie były
ćwiczenia, to była wojna!
Pierwsze wojenne grzmoty – detonacje
bomb – doszły nas z Rumi. To Luftwaffe bombardowało lotnisko.
Bombardowanie trwało zaledwie kilka minut, bo też nie bardzo było
co bombardować. Samoloty Aeroklubu i inne, które tu wcześniej
stacjonowały, po 24 sierpnia – z chwilą ogłoszenia mobilizacji –
zostały stąd ewakuowane w rejon Torunia, gdzie mieścił się Sztab
Armii Pomorze z jej dowódcą gen. Władysławem Bortnowskim.
Wcześniej z RU Hel i gdyńskiego Obłuża zabrano wojskowe balony
obserwacyjne. Z sił powietrznych na cały naszym 140 – km wybrzeżu
pozostało 26 samolotów – 23 wodnosamoloty Morskiego Dywizjonu
Lotniczego (MDLot) w Pucku i 3 samoloty na lotnisku w Rumi. Te
ostatnie zorganizowane były w Pluton Lotniczy, któremu przydzielono
jeden samochód do przewozu paliwa, smarów i części zamiennych, a
stanowiący wg wojskowej terminologii „rzut naziemny”.
Pluton Lotniczy zorganizowano dopiero
31 sierpnia i podporządkowano go sztabowi płk. Stanisław Dąbka,
który stacjonował na Grabówku w tzw. Etapie emigracyjnym przy ul.
Wąsowicza. Samoloty tego plutonu służyć miały do celów
obserwacyjnych, a przede wszystkim łącznikowym, a działać na
rzecz Sztabu Lądowego Obrony Wybrzeża.
Samoloty wchodzące w skład plutonu to
dwa RWD – 13 i jeden Lublin – XIII wycofany wcześniej z Rzecznej
Eskadry Lotniczej w Pińsku do Pucka, a stamtąd do Rumi. Wyłącznie
ten ostatni samolot był uzbrojony w jeden karabin maszynowy, RWD
nazywano natomiast taksówkami powietrznymi i takim też celom
służyły. Były to samoloty trzyosobowe, o prędkości maksymalnej
170 km/h, o pułapie 5000 m i zasięgu do 435 km.
Dowódcą całości Plutonu Lotniczego
był kpt. pilot Stablewski, szefem obsługi naziemnej sierż. Litwin,
szefem szkolenia młodszych pilotów starszy sierż. pilot Zarębski,
zaś kierowcą samochodu niejaki Burzan – starszy mężczyzna
cieszący się wśród lotniskowej młodzieży dużym mirem. Jednym z
mechaników, a także magazynierem był późniejszy mieszkaniec
Gdyni, później inżynier, wtedy 19 – letni młodzieniec – Jan
Marzejon. Już jesienią 1937 roku zgłosił się on do pracy na
rumskim lotnisku jako wolontariusz. Gnała go miłość do samolotów.
Codziennie, na rowerze, bez względu na warunki atmosferyczne,
przemierzał on trasę ze Sławutowa do Rumi, aby tu za darmo
pracować przy samolotach. Później, gdy już przyjęto go na etat –
od Rekowa dojeżdżał pociągiem...
Takich patriotycznych młodzieńców
gotowych służyć Polsce i bronić Wybrzeża było więcej. Ale,
niestety, samym patriotyzmem i ofiarnością ojczyzny obronić się
nie da. A jak pisze w swojej książce Stanisław Strumph
Wojtkiewicz: „Nie było samolotów myśliwskich ani rozpoznawczych,
które można byłoby użyć w obronie Wybrzeża (...). Tak więc
marnowano fachowców: piloci, mechanicy i żołnierze obsługi (...)
dostawali później łopatki i broń piechoty”...
Lotnisko w Rumi nękane było
codziennymi nalotami. Obrońcy dzielnie odpierali kolejne ataki,
wykorzystując posiadaną broń maszynową. Broń ta jednak okazywała
się mało skuteczna, bowiem kadłuby niemieckich szturmowców były
opancerzone, a ich szybkość w locie nurkowym ogromna.
Załoga obrońców lotniska wytrwała
trzy dni. 4 września, na rozkaz Sztabu Lądowego Obrony Wybrzeża
Pluton Lotniczy ewakuował się przez Chylonię do Suchego Dworu –
oczywiście mowa tu o „rzucie naziemnym”, bowiem samoloty
pokonały tę trasę drogą powietrzną. Zapasowe, polowe lądowisko
znajdowało się na polu, z którego wcześniej skoszono koniczynę.
Same zaś samoloty ukryto pod koronami drzew przy dworskiego parku.
Po kilku dniach przebazowano pluton w pobliże zatoki, w rejon Nowego
Obłuża.
Później dowodzony przez ppor. pil.
Edmunda Jereczka pluton otrzymał zadanie przekazania meldunku płk.
Dąbka do Warszawy, do Naczelnego Wodza. Działo się to 16 września,
rozkaz zatem był niewykonalny, bowiem Rydz – Śmigły w tym czasie
był już poza stolicą i był w drodze do Rumunii...
Tymczasem na Kępie Oksywskiej doszło
do tragicznego finału. Ostatnia reduta w Babich Dołach padła 19
września po południu, płk. Dąbek w tymże dniu popełnił
samobójstwo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz