Takim dobrym formanem był w firmie
„Polskarob” Józef Hohn, szwagier opisanego już wcześniej
rybaka Józefa Kura. Właściwie Hohna też był rybakiem, jak cała
jego wywodząca się z Rewy rodzina. Wcześniej jednak, już na
początku XX wieku przeniósł się do Gdańska i zatrudnił się w
Nowym Porcie, jako robotnik przeładunkowy. Co było powodem takiej
decyzji nie zdołałem ustalić. Może tragiczne zatonięcie w Zatoce
Puckiej, aż dwóch jego krewniaków, powracających łodzią z Pucka
do Rewy? Faktem jest, że Józef po odbyciu służby w pruskiej
Kriegsmarine, unikał pracy na morzu. Wolał port i jego sprawy. Tu w
porcie był blisko morza, a równocześnie był na lądzie, zatem
bezpieczny.
W czasie I wojny światowej, gdy Józef
służył Wilhelmowi, jego żona Elżbieta przebywała u jego rodziny
w Rewie. Wtedy to, w 1916 roku, urodził się Józefowi ich jedyny
syn, Feliks (mój przyszły szwagier), o którym pisałem wcześniej
na blogu i w Roczniku Gdyńskim nr 15.
Po wojnie, gdy wybuchła Polska i
odzyskaliśmy skrawek wybrzeża, Józef zamieszkał w Gdyni, bo tu
był potrzebny i tu mógł wykorzystać swoją fachową wiedzę.
R. Rdesiński w swojej książce pt.
„Brama na świat. Gdynia 1920 – 1939”, gdzie na stronie 81 opis
działalności firmy „Polskarob”, czytamy: „ „Polskarob”
(...) znalazło się w Gdyni już w 1927 roku i rozpoczęło
przeładunek. W Gdyni było wtedy tylko jedno nabrzeże (...)
Znaleźli się też na miejscu ludzie, którzy znali nieco prace
portowe i wzięli się do nich. Byli to przyszli tak zwani formanni:
Hohn, Sikorski, Białka, Hejza, Mach i
inni, wszystko Kaszubi, ludzie ambitni i twardzi...”
Musiał być Józef Hohn postacią
znaczącą, bo wymienia się go na pierwszym miejscu w owym
zestawieniu brygadzistów. W Gdyńskim porcie pracował do emerytury.
Mieszkał z rodziną przy ul. Św. Piotra. Osobiście poznałem go w
1943 roku, na ślubie mojej siostry Wandy z jego synem Feliksem. W
czasie wojny widywaliśmy się sporadycznie, w czasie różnego
rodzaju rodzinnych spotkań.
W maju 1945 roku przybyła do nas z
Rewy teściowa siostry, czyli jak mówiliśmy „stara Hohnka”, a
wraz z nią wiadomość o śmierci Józefa. Zginął w Rewie od
pocisku wystrzelonego z Helu przez broniących się do końca
Niemców. Krewniacy zawinęli go w koce i stare żagle i pochowali na
rewskiej plaży. Latem po kilku miesiącach ekshumowaliśmy jego
ciało. Złożone do trumny, pogrzebaliśmy je na niewielkim
cmentarzyku w Kosakowie.
Do Gdyni Józef Hohn jeden z formannów
portu już nigdy nie powrócił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz