Nasze osiedle na odległych
przedmieściach Gdyni przypominało bardziej wieś, niż część
portowego miasta. Brukowana ulica łącząca Gdynię z Rumią i dalej
z Redą i Wejherowem była tylko jedna. Boczne uliczki były
piaszczyste, dreptały po nich kury i bawiły się dzieci. Tu
graliśmy w „piekło i niebo”, skakankę, dwa ognie i palanta. Tu
też pod płotami, przycupnięci w piasku graliśmy „w noża”, a
dziewczynki ustawiały swoje wózki z lalkami, czyli z pupami.
Samochód pojawiał się na ulicy
Chylońskiej sporadycznie – raz, dwa razy na godzinę. Na naszych
piaszczystych drogach nie widziało się go wcale. Tu tylko od czasu
do czasu pojawiały się konne wozy. W lecie, w czasie żniw, jechały
tędy z pól drabiniaste wozy z żytem. Jesienią fury wyładowane
workami kartofli. A zimą, drogą koło cmentarza gburzy wozili
drewno na opał lub okorowane dłużyce sosnowe na kolejową
„ekspedycję” do Chyloni, gdzie później miesiącami leżały w
stertach, czekając na dalszy transport. Zanim te obdarte „ze
skóry” sosny dotarły na plac przy dworcu kolejowym, musiały
odbyć dość długa drogę – najpierw krętymi leśnymi ścieżkami,
później wąskimi drogami przez osiedle, a dopiero później główną
ulicą. Dla koni i furmanów był to duży wysiłek – bo ciężar
ładunku był znaczny, a jego wymiary utrudniały manewrowanie.
Dla nas, dzieciarni, takie wozy z sosnami
były nie lada atrakcją. Wieszaliśmy się na końcu tych dłużyc,
tuż przy powiewających czerwonych szmatach, przyczepionych zgodnie
z drogowy przepisami na końcu ładunku. Furmani tylko głosem
próbowali nas odpędzać od tych niebezpiecznych przejażdżek, bo
zajęci kierowaniem końmi nie mieli możliwości dosięgnąć nas
batem.
Jeszcze większą atrakcją były
przyjazdy na nasze uliczki węglarza, handlarza ryb lub szatornika.
Każda z tych atrakcji miała swoją specyfikę, bo też inny był
towar i inny sposób jego sprzedaży. Najrzadziej przyjeżdżał
węglarz. Głównie parę razy jesienią, bo takie było
zapotrzebowanie mieszkańców, a raczej ich kaflowych pieców. W
lecie jako opał „pod paletę” służył chrust, torf i szyszki
zbierane w pobliskim lesie. Węgiel używano do zimowego ogrzewania,
a i to nie zawsze. Często zastępowano go torfem lub drewnem
liściastym głównie z wycinki, które potem cięto na klocki i
łupano na drobne szczapki za pomocą siekiery.
Tak więc, węgiel kupowano u węglarza
rzadko, jedną lub dwie „kipy”. Z wozu noszone w tych kipach
przez węglarza bezpośrednio do szopki lub piwnicy. Taka jedna kipa
mieściła około 50 kg węgla i tak ją liczono. Niekiedy węgiel
ten dowożono „rolwagą” - czyli platformą na oponach. Wtedy na
wozie była zwykle waga, którą ważono pierwszą kipę. Następne
już liczono jak pierwszą, zważoną.
Częściej, bo prawie co tydzień,
zwykle w czwartki, przed postnym piątkiem, przyjeżdżał wóz z
rybami. Furman, który był równocześnie sprzedawcą, już z dala
nawoływał klientów swoim donośnym wrzaskiem, modulując głos
przeciągłym „rebe, rebe, rebe”. Gospodynie w fartuchach
wychodziły przed płot, czekając na przyjazd wozu. Asortyment ryb
był zwykle taki sam. Były pomuchle, flądry zwane też starnewkami,
ale królował śledź, którego na wozie była przewaga. Czasami
choć sporadycznie był kosz z deklem, pełen żywych węgorzy lub
skrzynka pachnących dymem złocistych szprotek.
Gospodynie, które już wcześniej
zaplanowały piątkowy obiad, podchodziły do wozu zdecydowanie,
pytały o ceny, oglądały ryby zwracając uwagę na oczy i skrzela,
a następnie kupowały 2 – 3 funty. Ryby ważono na wadze
szalkowej, kładąc na jednej szalce towar, a na drugiej mosiężne
lub żelazne odważniki, potem przesypywano je do przyniesionej przez
klientkę miski lub pakowano w starą gazetę.
Dużą atrakcją dla nas dzieci był
przyjazd szatornika czyli szmaciarza, skupującego stare szmaty i
zniszczoną do cna odzież. Szatornik ogłaszał swoje przybycie
ręcznym dzwonkiem i krzykiem – rymowanką: „szmaty kupuję,
stare łachy”. Tu handel był wymienny, stare spodnie lub marynarka
za nową miskę lub wiadro. Szmaty były ważone wagą sprężynową,
a towar oferowany w zamian był rozwieszony na burtach wozu chyba dla
zachęty. Makulatury szatornik nie kupował, tylko stare ubrania, a
zimą nie jeździł. Jego pojawienie się oznaczało wiosnę i
wiosenne porządki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz