Dziwne to wszystko było i jakieś
pokręcone. Bo dudnienie dochodziło od wschodu, później Rosjanie
atakowali od strony Wejherowa, Redy i Rumi – a więc od zachodu, a
przyszli z południa od strony Demptowa i Pustek Cisowskich. Tak
przyszli od południa przez zalesione wzgórza.
Zeszli, a raczej spłynęli jak lawina.
Było ich mrowie. Szli od świtu do godzin południowych. Falami.
Jedna fala od drugiej oddalona o kilkaset metrów.
Nikt do nich nie strzelał, bynajmniej
w ten poniedziałkowy ranek w naszym osiedlu. Byli więc bezpieczni,
a mimo to szli ostrożnie, skradali się wręcz od sosny do sosny.
Gdy zeszli w naszą dolinę, spenetrowali wszystkie opuszczone przez
Niemców schrony i okopy. Tych schronów na skraju lasu były
dziesiątki, mieli zatem co robić.
My od tygodni mieszkaliśmy dla
bezpieczeństwa w jednym ze schronów. Nas też skontrolowali, ale
pobieżnie. Niektórzy z nich prosili o wodę, więc mama dała im
kawy zbożowej z sacharyną. Pili i szli dalej. Mówili mało. Pytali
o Niemców i Ukraińców, dlaczego o Ukraińców nie rozumieliśmy.
Niemców nie było w naszym osiedlu ani
śladu. Wycofali się wczoraj, czyli w niedzielę. Niemcy wycofując
się szli gęsiego w kierunku Chyloni. Szli tak całe niedzielne
popołudnie. Byli brudni, zmęczeni i obdarci. Nigdy poprzednio nie
widziałem tak nędznych Niemców. Szli milczący, noga w nogę
dźwigając z wysiłkiem swoją osobistą broń i te sławne
„Panzerfausty”. Wszyscy byli jednakowo zmordowani, zarówno
zwyczajni żołnierze jak i oficerowie. Szli milczący, ze zgaszonym
wzrokiem, a my również bez słowa patrzyliśmy na ten żałosny
odwrót. Nie mieliśmy pewności czy odchodzą na zawsze, bo
wyglądało to raczej na przegrupowanie oddziałów lub jakiś
manewr. Wszystko odbyło się nadzwyczajnie spokojnie i bez paniki,
nawet rosyjska artyleria jakby zaprzestała strzelać.
Prawdę mówiąc to wiedzieliśmy, że
Niemcy odejdą. Dzień wcześniej, czy później, dla nas co pod ich
rządami przeżyliśmy ponad pięć lat nie miało żadnego
znaczenia.
Od niedzielnego popołudnia do
poniedziałkowego świtu byliśmy niczyi. Jedni już odeszli, a
drudzy jeszcze nie przyszli, noc była spokojna bez strzelaniny, ale
minęła bardzo szybko, a o świcie byli „oni”...
Przed ich nadejściem wyobrażałem
sobie Rosjan jako doborowe wojsko. Bili przecież od kilku lat
Niemców, ci mieli dobrą armię, więc Rosjanie musieli być lepsi,
taki wniosek nasuwał się samorzutnie. Tymczasem zobaczyłem
zwyczajnych, brudnych i zaniedbanych żołnierzy. Ich uzbrojenie też
było przeciętne, może trochę dziwne, ale zwyczajne.
Ubrani byli w dziwne watowane spodnie i
kurtki, a obuci głównie w filcowe obuwie, chociaż po śniegu już
dawno nie było śladu, a nocą przymrozki były niewielkie. Niektóre
„mundury” były w strzępach. Sporadycznie widziało się krótkie
lub bardzo długie, sięgające ziemi kożuchy. Zdarzali się
żołnierze, którzy nosili cywilne ubrania, ale przepasane wojskowym
pasem. Wszyscy mieli na plecach worki. To były jak się domyślałem
ich plecaki. Wszyscy również mieli na głowach czapki, futrzane,
ale ze sztucznego misia. Tylko niektórzy oficerowie mieli czapki z
naturalnego futra. Tak, czapki mieli wszyscy, nawet ci najbardziej
obdarci i brudni, chyba po to, aby móc salutować.
Broń też mieli jakąś dziwną,
staroświecką czy co?...Niektóre ich karabiny były bardzo długie,
inne zaś bardzo krótkie i w porównaniu z niemieckimi, były jakieś
nieporęczne i toporne. Ich karabiny maszynowe, które nazywali
„pepeszami” miały okrągłe magazynki, których u niemców się
nie widziało.
Jedna jeszcze sprawa różniła ich
zewnętrznie od Niemców. Rosjanie nie byli w ogóle zmęczeni, w
każdym bądź razie zmęczenia tego nie było widać. Byli brudni,
zaniedbani ale nie byli zmęczeni. Widać sił dodawały im odnoszone
zwycięstwa.
Tak więc szło, a raczej skradało się
to czujne, ale niezmęczone wojsko między drzewami, sprawdzało
schrony i okopy aż wyszło na brzeg lasu, tu gdzie zaczyna się
nasza kaszubska pradolina. Z wolna wypłynęli na pole, tuż obok
cmentarza i posuwali się luźną tyralierą w kierunku zabudowań.
Gdy znaleźli się w miejscu w którym dziś krzyżuje się ul.
Owsiana z ul. Morską, wybiegli do nich trzej mężczyźni. Nie
usłyszeliśmy okrzyków, ale po gestach poznać można było, że
serdecznie witają przybyszy. My staliśmy całą gromadką na skraju
lasu i obserwowaliśmy tę scenę.
Gdy biegnący z wyciągniętymi rękami
mężczyźni znaleźli się blisko żołnierzy, ci nakazali im
zatrzymać się, zrewidowali ich i wylegitymowali, a następnie
jednemu z nich zabrali ręczny zegarek, a drugiemu zdjęli z grzbietu
starą, wytartą kurtkę skórzaną. Staliśmy bez większego
zdziwienia, bowiem kilka minut temu, mojemu szwagrowi również
zdjęto z nóg jedyne buty. Już zaczynaliśmy rozumieć na czy
polegać będzie wyzwolenie.
Cały czas przesuwała się tylko
piechota, a później pokazali się radiotelegrafiści, którzy od
drzewa do drzewa ciągnęli kolorowe druty kabli telefonicznych.
Dopiero w południe przyjechała na skraj naszego lasu bateria dział.
Były to trzy średniej wielkości armaty. Przyciągnęły je konie,
zgrabne i dobrze utrzymane chyba z jakiegoś niemieckiego majątku.
Radzieckie koniki, które już zdążyliśmy przed południem poznać,
były małe, kosmate i przypominały wyrośnięte kozy.
Ciąg dalszy nastąpi...
Kiedy będzie ciąg dalszy ? Strasznie mnie to zainteresowało i MUSZĘ poczytać co było dalej !!! Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńProszę bardzo tutaj jest druga część:
Usuńhttp://gdyniawktorejzyje.blogspot.com/2013/03/wyzwolenie-widziane-oczami-dziecka_25.html
Pozdrawiam
Michał Sikora
Dziękuję za tak szybką reakcję, część drugą przeczytałem jednym tchem i nie pozostaje mi nic innego jak prosić o więcej.
Usuń