W pierwszym powojennym „Roczniku Statystycznym Gdyni z 1957
roku”, który został wydany przez Wydział Statystyki PMRN w 1958 roku, na
stronie 55 znajduje się tabelka nosząca tytuł „Zwierzęta gospodarskie 1950 –
1957”. Pierwszą pozycją w tej tabeli znajdują konie. Okazuje się, że w 1950
roku było w naszym mieście 442 konie, a po siedmiu latach, odnotowano ich
wzrost do 498 sztuk. Przyrost to niewielki, lecz w tym miejscu pamiętać należy
o stałej urbanizacji Gdyni, o ciągłym wzroście motoryzacji, która
systematycznie wypierała transport konny.
Tymczasem w okresie budowy miasta i portu konie i transport
konny odegrały znaczącą rolę. O ich roli przed paroma laty przypomniał Stefan
Brechylko, przedwojenny furman, znający te sprawy z autopsji. Ten działacz Koła
Starych Gdynian wnioskował, aby gdyńskim koniom wystawić pomnik upamiętniający
ich wkład w budowę naszego miasta. Wskazywał nawet lokalizację dla monumentu,
mianowicie plac przed dworcem Gdynia Główna. Pan Stefan, którego poznałem
osobiście, nagłośnił swój pomysł i sprawił, że w telewizji regionalnej ukazał
się fil, w którym zaprezentowano wysiłek koni przy pracy w Gdyni. Wydawało się,
że pomysł pana Stefana doczeka się rychłej realizacji. Tymczasem, minęły lat, a
sprawa nadal tkwi w martwym punkcie. Szkoda, bowiem koń w Gdyni ma wieloletnie
zasługi. Poza wspomnianą wyżej pracą przy budowie Gdyni, przypomnieć wypada
dziesiątki koni jakie zmobilizowano już jesienią 1939 roku (oddział gdyńskich
Krakusów). Po wojnie, przetrzebiona populacja koni włączona została do
wszelkich prac w mieście. Konie służyły nie tylko rolnikom w pracach polowych,
ale korzystano z ich siły w transporcie. Szereg osób, mieszkańców przedmieść,
wyłapało wiosną 1945 roku, szwendające się po polach i lasach konie
poniemieckie (wojskowe i po uciekinierach). Konie te niekiedy chore bądź ranne,
po wyleczeniu i odkarmieniu, służyły Gdyni przez wiele lat. Transport konny w
pierwszych powojennych latach był wszechobecny. Konie pracowały przy odbudowie
portu, dowoziły materiały budowlane, wywożono gruz, dowożono towar do sklepów,
opał do domów mieszkalnych. Platformy konne zwane „rolwagami” rozwoziły bańki z
mlekiem z Mleczarni „Kosakowo” na Grabówku do sklepów we wszystkich dzielnicach
miasta. Wozami konnymi dowożono z rozlewni napoje chłodzące i piwo butelkowane
i beczkowe. Transportu konnego używano też do przewozu zmarłych mieszkańców na
cmentarze. Do tego celu używano specjalnie przysposobionych konnych karawanów.
W późniejszych latach, chyba koniec lat 60 - tych ubiegłego
wieku, wprowadzony został zakaz wjazdu wozów konnych do śródmieścia. Skończyło
się zanieczyszczanie głównych ulic śródmieścia końskimi odchodami, a
mieszkańców nie budził już stukot końskich kopyt o bruk. Tak powoli i
bezgłośnie odszedł do historii jeden z rozdziałów dawnej Gdyni.
Wygląda na to że kilkanaście lat temu(Miałem wtedy 13 może 14lat) nie było przeszkody dla pewnego starszego pana który jedził furmanką po lesczynkach i wołając mieszkańców do zakupu kartofli :).
OdpowiedzUsuńTylko, że Leszczynki to nie było śródmieście, jak pisze autor.
OdpowiedzUsuńJak mógłbym skontaktować się bezpośrednio z Autorem?
OdpowiedzUsuńProszę napisać maila na adres mojej wnuczki magda_sikora3@wp.pl
UsuńPozdrawiam
Bardzo dziękuję, już napisałem.
UsuńArek Cyman