sobota, 30 maja 2015

Zapomniane słowo - kolonialka

Osoby średniego i młodszego pokolenia zapytane o znaczenie tego słowa nie dysponują w tym zakresie wiedzą. Tymczasem w latach przedwojennych i tuż po wojnie słowo "kolonialka" było w powszechnym użyciu, a oznaczało ono sklep ogólnospożywczy. Etymologia wskazywała,że sklep taki w swoim założeniu przeznaczony był do handlu towarami egzotycznymi, kolonialnego pochodzenia, czyli pochodzącymi z importu przyprawami (pieprz, goździki, cynamon, gałka muszkatołowa itp.). Mówiono więc sklep kolonialny lub w skrócie "kolonialka". W praktyce te niewielkie sklepiki handlowały nie tylko przyprawami kolonialnymi, czyli sprowadzonymi głównie z koloni w Afryce, ale również innymi artykułami spożywczymi pochodzącymi z importu i wytwarzanymi przez miejscowe rolnictwo. Tak więc nazwa "kolonialka" była nieadekwatna do towarów rozprowadzanych przez te sklepy.

Kolonialki były głównie sklepami osiedlowymi, chociaż spotkać je można było także w śródmieściu. Zwykle sklepy te były niewielkie, zatrudniające właściciela lub członków jego rodziny. Były to sklepy o tradycyjnej formie sprzedaży, bowiem samoobsługa nie była w tamtym czasie u nas w kraju znana. Uwarunkowaniem do wprowadzenia sprzedaży samoobsługowej są towary paczkowane, tymczasem w okresie o którym tu mowa, w zasadzie wszystkie towary były sprzedawane "luzem" na wagę. Wyjątek stanowiły produkty takie jak wódka i wina, ocet, przyprawy Maggi i sardynki oraz czekolady. Wszystko inne było luzem i wymagało ważenia, porcjowania (np. wędliny) i pakowania w sklepie.

Wyposażenie tych sklepów było wręcz ujednolicone, co wynikało z tzw. techniki handlu. Głównym elementem wyposażenia takich sklepów była drewniana, długa lada, często ustawiona w literę "L". Na takiej ladzie dominowała waga szalkowa i zestaw porcelanowych lub mosiężnych odważników. Poza tym na ladzie leżał sztapel pociętego papieru pakowego i nieco pergaminu oraz różnej wielkości papierowe torebki zwane tutkami. Z boku lady znajdowały się zwykle słoje z kiszonymi ogórkami, słój landrynek, przykryty szklanym kloszem krążek sera, blaszane wiaderko z marmoladą, a także skrzynka z wędzonymi szprotkami. Często stał tam też słój z rolmopsami lub marynowanymi śledziami. Śledzie solone i kiszona kapusta stały na podłodze w beczkach przykryte drewnianymi pokrywami. Aby wydobyć z nich żądaną przez klienta ilość towaru kupiec musiał wychodzić zza lady.

Kupiec, zwykle w szarym ochronnym kitlu, stojąc za ladą miał za plecami regał na którym ustawione były pozostałe towary. Leżał tam chleb pszenny i żytni oraz inne pieczywo i wypieki (bułki, szneki, amerykanki itp.), piętrzyły się tam też towary "przemysłowe", takie jak mydło do prania w ryglach, pudełka pasty do obuwia, jakieś przybory kuchenne, lepy na muchy itp. Jak mówiono: "szwarc, mydło i powidło".

Towary kupowano na sztuki lub na wagę. Jednostką wagową były funty (500 g) lub cetnary (50 kg) tak kupowano np. kartofle. Jajka kupowano na mendle lub kopy (odpowiednio 15 sztuk lub 60 sztuk). Towary droższe np. cukierki, kupowano w ilościach ćwierćfuntowych. Z kolei towary sypkie (mąka, cukier, ryż, kasza, sól), a także strączkowe (groch, fasola) paczkowano dopiero w chwili zakupu, bowiem dostarczano je w workach i czekały na klientów w swego rodzaju szufladach znajdujących się w dolnej części regału. Stamtąd aluminiową szufelką nabierał je sprzedawca i wsypywał do odpowiednio pojemnej tutki. Kas fiskalnych nie znano, dlatego sprzedawca należność obliczał na papierze za pomocą chemicznego ołówka, który nosił za uchem.

Dla stałych klientów prowadzono sprzedaż "na zeszyt". Do zeszytu wpisywano wartość poszczególnych zakupów, którą podliczano pod koniec tygodnia w celu uregulowania należności. Te cykle tygodniowych rozliczeń wynikały z cyklu tygodniowych wypłat, czyli tak zwanych tygodniówek, jakie w Gdyni stosowano na budowach (murarze, cieśle, brukarze, prace ziemne przybudowie infrastruktury itp.) Tak więc w kolonialkach płacono w sobotnie popołudnie. W procederze tym rodzicom zazwyczaj towarzyszyły dzieci, które kupiec premiował tutką karmelków.

3 komentarze:

  1. Rzeczywiście nie znałem tego słowa. Swoją drogą bardzo ciekawe. Dzisiaj brakuje takich sklepów. Wszystko jest w tich hipermarketach, a ja chciałbym mieć szybko i pod ręką :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki sklep byl miedzy innymi na ul.Komandorskiej na Grabowku.Czy ktos o tym pamieta?

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń