Jako mieszkające w Gdyni dziecko, „zaliczyłem” w czasie wojny
kilkadziesiąt nalotów. I tak – we wrześniu 1939 roku, naloty niemieckie, w
czerwcu 1941 roku, naloty radzieckie, później w latach 1943 – 44 naloty
angielskie i amerykańskie, a od lutego 1945 roku ponownie naloty radzieckie.
Niektóre z nich były niegroźne, gdy samoloty dążące do wyznaczonych celów
przelatywały tylko nad naszym osiedlem, inne natomiast zagrażały bezpośrednio
naszemu życiu. Najwięcej tych groźnych nalotów zaliczyłem w marcu 1945 roku,
gdy w czasie działań frontowych przyszło nam cywilom przeżyć nawały ogniowe –
zmasowane ataki artyleryjskie połączone z lotniczym bombardowaniem i ostrzałem z
broni pokładowej radzieckiego lotnictwa.
Pierwszy groźny nalot, który zapamiętałem na całe życie, miał
miejsce 9 października 1943 roku. Dokonała go VIII Flota Powietrzna USA, w samo
południe jesiennego dnia, brawurowo atakując port i miasto. Wzmianki i relacje
o tym nalocie były jak dotąd wielokrotnie opisywane, a przed laty, z inicjatywy
Towarzystwa Miłośników Gdyni, wyemitowano nawet film amerykański z tego nalotu.
Moje subiektywne wspomnienia z tego tragicznego wydarzenia opisałem już w nr 10
„Wiadomości Gdyńskich” z 1998 roku. Tam jest mój tekst pt. „Wspomnienia
naocznego świadka nalotu na Gdynię (9.X.43r.)”.
W tekstach innych autorów, o których mowa będzie poniżej,
podawane są liczne szczegóły wydarzenia. Podaje się ilości bomb jakie zrzucono
na miasto i port, podaje się nazwy zatopionych w porcie statków, eksponuje się
tragedię statku szpitalnego „Stuttgart”, a nawet wymienia się niektóre domy,
które uległy zniszczeniu. Tylko niektórzy autorzy wspominają o zbombardowaniu
przyszpitalnego schronu. Do wyjątków należy ksiądz Klemens Przewoski –
proboszcz z Oksywia, który w swoich wspomnieniach opublikowanych w „Roczniku
Gdyńskim” nr 10, podaje nieco informacji z tego zakresu. Całkowicie przemilcza
ten fakt Aleksy Kaźmierczak w swoim tekście pt. „Samoloty nad Gotenhafen”
(„Rocznik Gdyński” nr 10 strona 120).
Nie znajdziemy też żadnych informacji o zbombardowanym
szpitalnym schronie w licznych tekstach Kazimierza Małkowskiego, ani też w
ciekawych artykułach poświęconych historii szpitala przy Placu Kaszubskim
Eugeniusza Biadały („Rocznik Gdyński” nr 10 strona 184). U tego ostatniego, na
stronie 193 przywoływanego „Rocznika Gdyńskiego”, znaleźć można informację o
bezpośrednim zbombardowaniu tzw. starego szpitala w nocy 18 grudnia 1944 roku.
Wspomina się tam, o uszkodzonym dachu szpitala, ale nic nie mówi się o ofiarach
w ludziach...
W ogóle poza księdzem Przewoskim, nic się nie mówi o zabitych
i rannych w tych dwóch nalotach, w którym ucierpieli chorzy i ranni znajdujący
się w szpitalu. Temat ten jest wstydliwie przemilczany, chociaż starzy
gdynianie pamiętają oba te naloty, a następnie przez wiele lat zagrodzone
płotem fundamenty szpitalnego skrzydła, a po przeciwnej stronie ul. Wójta
Radtkiego, fragmenty schronu, a raczej szczątki jakiś żelbetonowych resztek...
Żaden z autorów nie wspomina też o reakcji gdynian na tamte
tragiczne bombardowanie. Polscy mieszkańcy miasta byli wyraźnie zażenowani
zaistniałą tragedią. Uczestniczyłem w pogrzebie polskiej rodziny, która zginęła
w wyniku październikowego bombardowania przy ul. Chylońskiej róg Kartuskiej.
Pogrzeb był rodzajem manifestacji, milczącej i gorzkiej, w której uczestniczyły
dziesiątki mieszkańców Cisowej i Chyloni. Tylko Niemcy odczuwali rodzaj
schadenfreude, że Polacy giną od alianckich bomb.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz