czwartek, 11 grudnia 2014

Kartoflanka

Tekst chciałbym poświęcić pamięci mojej mamy Gertrudy.

Przed piętnastu laty, w listopadzie 1999 roku, opublikowałem we "Wiadomościach Gdyńskich" artykuł pod tytułem "Bulwy, kartofle, ziemniaki". Jeden z akapitów tekstu mówi o zupie ziemniaczanej, czyli kartoflance, która była popularnym daniem obiadowym jedzonym często na gdyńskich przedmieściach.

Ilekroć nie wiadomo było co przyrządzić na obiad, bądź gdy brak było pieniędzy na bardziej wyszukane danie obiadowe gotowano kartoflankę. Tak było w moim domu rodzinnym, tak było też u sąsiadów, znajomych i krewnych. W artykule z "Wiadomości Gdyńskich" wspominam o tym że zupę ziemniaczaną gotowano na zasadzie wańkowiczowskiej "zupy na gwoździu", co oznaczało, że poza ziemniakami wrzucano do niej włoszczyznę, czyli marchew, selera, cebulę itp., a następnie "zaciągano" zasmażką ze słoninki lub zaklepką z mąki. Kartoflankę zagęszczano makaronem i o ile pozwalał na to portfel wzbogacano wkładką mięsną.

W czasie wojny, a także w pierwszych, chudych latach powojennych, kartoflanki były "postne" i składały się głównie z wody i rozgotowanych ziemniaków. Taką zupę "do smaku" doprawiano już na talerzu płynem "maggi". W późniejszych latach, gdy zdarzało mi się korzystać z usług naszej gastronomi, nigdy nie trafiłem w karcie dań na kartoflankę. Widocznie zupę tę traktowano jako posiłek "domowy", nie nadający się do serwowania w lokalu gastronomicznym. W których zamawiano głównie rosół, barszcz ukraiński lub kołduny litewskie, a także flaczki - te niekiedy jako danie główne.

W latach mojej młodości "zaliczyłem" dziesiątki kartoflanek, z których jedną zapamiętałem do dziś, nie z uwagi na jej wyjątkowy smak, ale ze względu na okoliczności  jakich została przygotowana.

Była połowa marca 1945 roku. Od kilkunastu dni zamieszkiwaliśmy w ziemiance, czyli bunkrze, nieopodal cisowskiego cmentarza. Korzystaliśmy z gościnności feldfebla Karola Schulza, Niemca żonatego z miejscową Kaszubką. Mieszkało nas tam 16 osób, łącznie cztery rodziny. Było ciasno, ale w naszym odczuciu bezpiecznie, schron był solidnie  zbudowany przez podwładnych Schulza, a dodatkowo wkopany w zbocze Bieszków  Górki. Z uwagi na ciasnotę w schronie przebywaliśmy głównie w nocy. W dzień , bo Cisowa nie była jeszcze ostrzeliwana, my dzieciarnia pętaliśmy się po okolicy. Między innymi po Ćmirowie i po obrzeżu lasu, gdzie zakwaterowani byli nasi koledzy.

Dorośli  w tym czasie kopali własny bunkier i parali się codziennymi czynnościami - praniem, gotowaniem posiłków itp. Do gotowania służyła "koza" czyli żeliwny piecyk o jednej fajerce, który poza tym ogrzewał pomieszczenie. Kawę i herbatę gotowano wspólnie, ale "obiady" każda rodzina gotowała oddzielnie, korzystając z reglamentowanej żywności. Kolejka do piecyka była ustawiczna - od wczesnych godzin porannych do wieczora.

Pewnego poranka mama zdecydowała, że udamy się do naszego mieszkania i tam bez tłoku i pośpiechu ugotujemy kartoflankę. Zabraliśmy tylko nasz duży garnek, bo ziemniaki, opał i woda były w miejscu zamieszkania. Około godziny 11:00 gotowanie kartoflanki zbliżało się do końca. Sposobiliśmy się prawie do powrotu do "naszego" bunkra gdy rozpętało się piekło. Nawała ogniowa rosyjskiej artylerii, warkot pikujących samolotów, detonacje bomb i serie z broni pokładowej utworzyły kumulujący się huk, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy. Ukryliśmy się z mamą w piwnicy, przywarliśmy do ściany i czekaliśmy na kolejny wybuch. Kanonada trwała kilkadziesiąt minut, a gdy ucichła ruszyliśmy do schronu. Mama niosła ciężki garnek zupy, a ja nieco ziemniaków na kolejny posiłek. Bieg był uciążliwy bo wiódł przez zaorane pola, na skróty, w kierunku cmentarza, tam gdzie dzisiaj są ulice Morska i Lniana. Gdy zbliżyliśmy się do cmentarnej bramy nastąpiła druga odsłona nawały. Przywarliśmy do murowanych słupków bramy cmentarnej i obserwowaliśmy to co działo się wokół. Wybuchy bomb i pocisków, ewolucje rosyjskich samolotów, ścinane przez pociski sosny w pobliskim lesie i oszalał konie, biegnące przez pole w pobliżu Babskiego Figla. Ten drugi akt nawały był trochę krótszy od pierwszego. Gdy rozdygotani trafiliśmy w końcu do schronu, odeszła nam ochota na kartoflankę.

4 komentarze:

  1. DYGRESJA:

    na tzw. fejsie wklejono kilka zdjęć z Cisowej:

    https://scontent-a-fra.xx.fbcdn.net/hphotos-xap1/v/t1.0-9/535939_861674667186534_652525524962856522_n.jpg?oh=c228efe238e3eb0c26b426af7efbe8ce&oe=55418DA7
    https://www.facebook.com/photo.php?fbid=861674557186545&set=pcb.975113859182912&type=1&theater

    Czy Autor mógłby jakoś skomentować to miejsce?

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam to miejsce, a zanim je odnalazłem czytałem o nim w internecie. Pomniczek ten jest umiejscowiony w lasie obok Cisowej, mniej więcej w pół drogi z Cisowej do Łężyc. Wtedy gdy znalazłem to miejsce okolice pomnika były strasznie zaśmiecone (połamane plastikowe krzesełko i stos bydlących kości leżących przy samym kamieniu z tablicą pamiątkową), przy okazjiobfotografowałem to miejsce. Pomnik posadzano na skorodowanych już mocno łuskach po nabojach (zespawanych razem). Tragedia która się tu wydarzyła miała miejsce tuż po wyzwoleniu gdy w lasach zalegały jeszcze miny i niewybuchy. W Cisowskich lasach toczyły się w 1945 roku ciężkie walki o Rumię, także o strategicznie umiejcowione wsgórze Markowca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy zobaczyłam ten pomnik, też leżały na nim kości. Było to przerażające i niezrozumiałe. Niewiadomo było, czy to bydlęce kości lub jakichś leśnych zwierząt. Szczerze mówiąc, moją pierwszą myślą były ludzkie szczątki. Za drugim razem widziałam już uporządkowany pomnik. Za trzecim razem zobaczyłam, że pomnik stojący wcześniej na skraju wysokiego lasu teraz stoi na pustej polance. Wycięto za nim las, na szczęście rośnie już tam nowe pokolenie drzew.


    Pana wspomnienie- piękne i smutne zarazem. Spędziłam dzieciństwo w pobliżu tego cmentarza, tam jest mój chrzestny kościółek, biegałam po tamtych lasach, ale schronu nie pamiętam. Czy wie Pan może, czy ten schron da się odnaleźć? Czy już go nie ma?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziekuje za to wspomnienie. Ktos, kto wojny nie przezyl nie jest w stanie wyobrazic sobie takich chwil grozy. Pisze Pan bardzo rzeczowo, nie opisujac swoich uczuc, co na mnie robi ogromne wrazenie.

    OdpowiedzUsuń