sobota, 10 maja 2014

Profesor Filutek

Gdy latem 1956 roku sprowadziłem się z Cisowej do Śródmieścia, ten oryginał już tu funkcjonował. Była to postać komiczna, a może raczej tragi – komiczna, przypominając do złudzenia przekrojowego Profesora Filutka, którego rysunkowe przygody znajdowały się co tydzień na ostatniej stronie krakowskiego tygodnika. I chociaż różnił się szczegółami ubioru, jego chuda sylwetka nieodparcie kojarzyła się z ową komiksową postacią. Widywałem go prawie codziennie, gdy w swoim nieprzemakalnym płaszczu, sięgającym prawie ziemi, kroczył dostojnie ul. Świętojańską. Na nogach, zarówno zimą jak i latem miał tenisówki, a na głowie wypłowiały kapelusz, o nieokreślonej barwie. Pojawiał się już przed południem, kupował pieczywo i mleko w pijalni na rogu Świętojańskiej i Traugutta, a następnie powolnym krokiem wracał do mieszkania, które zajmował w wielopiętrowej kamienicy przy ul. Abrahama 81 (dziś budynek nie istnieje).

Kiedy w 1962 roku zamieszkałem wraz z żoną w budynku komunalnym przy ul. Abrahama 80, byłe przez kilka najbliższych lat sąsiadem prof. Filutka. . Widywałem go wtedy znacznie częściej niż dotąd, i chociaż mijały lata, nie zmieniała się jego sylwetka, jego ubiór i sposób poruszania się. Wydawać by się mogło, że prof. Filutek – bo tak nazywali go gdynianie – zakrzepł na pewnym etapie swojej starości, że czas go omija, że jest niezniszczalny...


w tym czasie dotarło do mnie nieco informacji o tym dziwaku. Okazało się mianowicie, że Filutek pochodził z Kresów – bodaj ze Lwowa, gdzie pracował na miejscowym uniwersytecie. Ponoć okupant wymordował mu najbliższych, co odbiło się na jego psychice. W latach 50 – tych ubiegłego wieku, przybył jako repatriant do Gdyni. Od miasta otrzymał mieszkanie jednopokojowe, a od Władzy Ludowej niewielką rentę, do której dorabiał korepetycjami. Później dowiedziałem się, że nazywał się Tadeusz Dudziński.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz