Gdy latem 1956 roku sprowadziłem się z Cisowej do
Śródmieścia, ten oryginał już tu funkcjonował. Była to postać komiczna, a może
raczej tragi – komiczna, przypominając do złudzenia przekrojowego Profesora
Filutka, którego rysunkowe przygody znajdowały się co tydzień na ostatniej
stronie krakowskiego tygodnika. I chociaż różnił się szczegółami ubioru, jego
chuda sylwetka nieodparcie kojarzyła się z ową komiksową postacią. Widywałem go
prawie codziennie, gdy w swoim nieprzemakalnym płaszczu, sięgającym prawie
ziemi, kroczył dostojnie ul. Świętojańską. Na nogach, zarówno zimą jak i latem
miał tenisówki, a na głowie wypłowiały kapelusz, o nieokreślonej barwie. Pojawiał
się już przed południem, kupował pieczywo i mleko w pijalni na rogu
Świętojańskiej i Traugutta, a następnie powolnym krokiem wracał do mieszkania,
które zajmował w wielopiętrowej kamienicy przy ul. Abrahama 81 (dziś budynek
nie istnieje).
Kiedy w 1962 roku zamieszkałem wraz z żoną w budynku
komunalnym przy ul. Abrahama 80, byłe przez kilka najbliższych lat sąsiadem
prof. Filutka. . Widywałem go wtedy znacznie częściej niż dotąd, i chociaż
mijały lata, nie zmieniała się jego sylwetka, jego ubiór i sposób poruszania
się. Wydawać by się mogło, że prof. Filutek – bo tak nazywali go gdynianie –
zakrzepł na pewnym etapie swojej starości, że czas go omija, że jest
niezniszczalny...
w tym czasie dotarło do mnie nieco informacji o tym dziwaku.
Okazało się mianowicie, że Filutek pochodził z Kresów – bodaj ze Lwowa, gdzie
pracował na miejscowym uniwersytecie. Ponoć okupant wymordował mu najbliższych,
co odbiło się na jego psychice. W latach 50 – tych ubiegłego wieku, przybył
jako repatriant do Gdyni. Od miasta otrzymał mieszkanie jednopokojowe, a od
Władzy Ludowej niewielką rentę, do której dorabiał korepetycjami. Później
dowiedziałem się, że nazywał się Tadeusz Dudziński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz